poniedziałek, 31 października 2011

Prędko zaciągnąłem dobrych Tatarów

Interesująca wzmianka z pamiętnika Stanisława Druszkiewicza, który opisywał jak to za panowania Jana Kazimierza bez większego problemu udało mu się zaciągnąć chorągiew lekkiej jazdy tatarskiej:
Roku 1654 na sejmie wziąłem list przypowiedni na sto dwadzieścia koni Tatarów i prędko zaciągnąłem dobrych Tatarów po książęciu ś. p. nieboszczyku Jeremieju Wiśniowieckim, wojewodzie ruskim, i z okrytą [dobrze wyposażoną] chorągwią przyciągnąłem pod Buszę. A że się siła bardzo dobrych do mnie cisnęło ludzi cudzoziemskich , z Krymu Tatarowie i Czerkiesowie przyjeżdżali na zaciąg, tak że zawsze nad list przypowiedni bywało, odmienił król JM. list przypowiedni na półtora sto konia, a potem na dwieście spełna koni, ale i półtrzecia sta koni [czyli 250] bywało pod chorągwią.
Rzecz o tyle ciekawa, że z jednej strony pokazująca napływ ochotników ‘zza miedzy’ którzy chętnie służyli w naszej armii, a z drugiej możliwość wykorzystania dawnych żołnierzy Jaremy, którzy po śmierci księcia stracili miejsce w armii komputowej. 

O chleb bardzo trudno...

W czasie wojny o ujście Wisły 1626-1629 to nie bitwy, a trudne warunki kampanii (zwłaszcza na leżach zimowych) spowodowały największe straty wśród walczących armii. Zobaczmy jak w grudniu 1628 roku w Nowinach z Prus opisywano stan armii szwedzkiej po kampanii jesiennej:
Po wszystkich zamkach nieprzyjacielskich o chleb bardzo trudno, bo z rozkazaniem Imć Pana Hetmana młyny wszędzie koło nich popalono y  poznoszono, żyto tylko sobie muszą warzyć y tym się żywią.
Konie nieprzyjacielskie bardzo zdychają z głodu wielkiego, bo siła Kawaleryi tego roku maią, a o siano, owies y słomę nad insze lata trudno.
Faktycznie trudności aprowizacyjne armii szwedzkiej były bardzo duże, co można już było zaobserwować w czasie oblężenia Brodnicy we wrześniu i odwrocie Szwedów po zdobyciu tegoż miasta. Nic więc dziwnego, że zwyczaj nakazywał ograniczać działania wojskowe w czasie zimowym, jako że wojsko raczej nie nadawało się do walki. Jak jednak okazało się w lutym 1629 roku, warunki zimowe można było wykorzystać także do zaskakującego ataku – o czym boleśnie miała się przekonać armia koronna pod Górznem.

niedziela, 30 października 2011

Te nasze rohatynki

W 1627 roku na sejmie jesiennym Jan Łowicki, starosta brzeski, wygłosił mowę na temat problemów systemu skarbowego, bezpośrednio wpływających na sytuację wojska koronnego. Apelując do zgromadzenia sejmowego miał powiedzieć:
O zamkach żadnej pieczy nie mamy, o amunicjach, o piechocie, aliud genus militiae [innego rodzaju wojska] nie chcemy. Te nasze rohatynki jedno się w jednym kącie od Wołoch, od Tatar przygodzą, a z ognistym ludem circum circa [dookoła] od Węgier aż do Moskwy sąsiedztwo.
Bardzo ciekawe jest użycie tu określenia rohatynki, odnosząc się najwyraźniej do uzbrojenia części jazdy kwarcianej walczącej z Tatarami. Potwierdza to co napisał Starowolski w 1628 roku o występowaniu lekkiej jazdy uzbrojonej w rohatyny właśnie. Zastanawia mnie jednak, że nie spotkałem się z żadną pisemną relacją o tak uzbrojonych żołnierzach w czasie wojny o ujście Wisły. Czyżby więc jazda zbrojna w rohatyny pozostała na Podolu (regimentach Chmielecki miał tam kilka chorągwi kozackich na czele których dzielnie bił Tatarów), gdyż upatrywano w niej formacji skuteczniejszej do zwalczania ordyńców? Ot, taka tam luźna idea, co Wy na to? 

Buława dla Stefana

20 listopada 1651 roku zmarł w Chmielniku Mikołaj Potocki, hetman wielki koronny. Stefan Czarniecki nie omieszkał natychmiast napisać o tym do króla -  jego list jest wspaniałym przykładem lizusostwa i wpraszania się w łaski monarchy. Jak zobaczymy pułkownik wojska koronnego w dosyć bezczelny sposób przymawiał się w kwestii buławy:
Najjaśniejszy Miłościwy Królu Panie a Dobrodzieju Mój Miłościwy
Ubył W. K. M. stary a spracowany Hetman, mnie y swey Chorągwie osierociwszy Żołnierzów. Wyprawuię Towarzistwa z koła Priwatnego Palna Olędzkiego y P. Borzewickiego, P. Wąsowicza z uniżoną prośbą aby W. K. M. Pan moy Miłościwy przygarnąwszy nas do strzemienia swego w długim nie pozwalał nam zostawać sieroctwie. Pierwsząm przy i tym prośbę moie z poniżeniem głowy swey podaję do miłościwey łaski W. K M. Walecznośc W. K. M. będzie mi najpierwszym Promotorem y nieśmiertelna W. K. M. sława, z małego Żołnierza co iest wrodzona Monarchom, uczyni większego do usługi W. K. M. Sam Pan Bó pokazanę z rąk W. K. M. dobrodziejstwa przyjmie wdzięcznie od W. K. M. A Ja ochotnie życzliwie y odważnie do zgonu życia mego zasługiwać się W. K. M. nie przestanę. Uniżone usługi moie miłościwey łasce W. K. M. oddając (…) życzliwy poddany y uniżony sługa Stephan Czarniecki.
Jak jednak wiemy list nie przyniósł Czarnieckiemu żadnego pożytku – aż do 1654 roku buława wielka koronna wakowała, po czym otrzymał ją Stanisław Potocki. Czarniecki musiał się zadowolić buławą polną, którą nadano mu zresztą praktycznie na łożu śmierci. 

piątek, 28 października 2011

Doradzali aby mię dobito

Zapewne wielu Czytelników pamięta scenę wzięcia do niewoli ks. Bogusława Radziwiłła w ‘Potopie’ Henryka Sienkiewicza, ewentualnie w filmowej wersji ze wspaniałą rolą Leszka Teleszyńskiego jako księcia. Zobaczmy jednak jak całe wydarzenie opisywał (niezwykle zresztą barwnie) sam zainteresowany, czyli książę Bogusław:
Obudwóch wojsk potęga na mnie nastąpiła, która mię opasawszy, część ludzi na miejscu położyła, część pobrała, mnie w głowę bardzo rannego, na ziemi już leżącego, chorąży syna Supan Kazy agi grotem przy drzewcu chorągwi swej bardzo długim i ostrym do ziemi przyszpilić chciał, alem porwał casu ręką za grot i tak Bóg chciał, że się od drzewca ułamawszy w ręku u mnie został. Wystrzeliłem był jeden pistolet Swinarskiego odstrzeliwając, a drugi mi zmylił, gdym do tego, co mię ciął, ścisnął. Prowadził mię ten ordyniec pół mili przy koniu, nic ze mnie nie biorąc, a gdym ustał, zrzucił chłopca mego, Sułowskiego, z konia, także już wziętego, i mnie z nim wespół nań wsadził. Miałem w kieszeni w worku okopciałym dość bogaty klejnot, który mi po kilka razy Tatarzyn odebrać chciał, alem mu go nie dawał; on też nie mogąc się domyśleć, co w worku było, i rozumiejąc, jako mi sam potem powiedał, że to były relikwije, abo do nabożeństwa służące rzeczy, nie brał mi go. Gdy mnie ten Tatarzyn prowadził, poznał mię pacholik z wojska koronnego z pułku pana Wojniłowicza, który o tym usłyszawszy, że mnie wzięto, we czterdziestu koni przypadłszy, opończą na mnie rzucił i gwałtem mię Tatarom odjął. Zaraz mię potem do J.M. pana Gosiewskiego zaprowadził, który condolendo [współczując] kilką słów sorti meae [mojemu losowi] , opatrzyć mię cerulikowi swemu kazał. Tam zaraz tacy się naleźli konsyliarze, którzy svadebant [doradzali], aby mię dobito, ale że się szczęściem książę J.M. pan podczasy [Michał Kazimierz Radziwiłł], brat mój, trafił w wojsku, wziął mię do siebie i sub [pod] jego custodia [strażą] zostawałem, jednak non sine periculo [nie bez niebezpieczeństwa].

czwartek, 27 października 2011

Aby ich w tej przyjaźni (lubo nam trochę przycięższej ale potrzebnej) utwierdził i zatrzymał

Orda tatarska wspierająca armię koronną w 1654 i 1655 roku przeciw wojskom moskiewskim i kozackim nie robiła tego oczywiście z dobroci serca. Oprócz korzyści politycznych i łupów, dostojnicy tatarscy, na czele z samym chanem, otrzymywali słynne upominki, najczęściej w brzęczącej monecie. W liście który anonimowy autor wysłał do Aleksandra Wielowiejskiego, skarbnika krakowskiego, datowanym na 29 kwietnia 1655 roku możemy znaleźć następujący cennik według które obdarowywano krymskich wielmożów (pisownia oryginału, więc proszę mnie nie ganić za ortografię…):
Naprzód Sołtanowi Gałdze Talerów celnych 3000, Nuradynowi 2000, Sołtanikowi 200, Wezyrowi Hańskiemu 1500, Podskarbiemu Hańskiemu 300, Wezyrowi Sołtanowemu 300, Wezyrowi Nuradynowemu 300. Talerów zaś 200, które zostają, mają być dane tym, którym będzie rozumiał [tj. uzna za słuszne] JMP. Wojewoda Czerniechowski [Krzysztof Tyszkiewicz].
Przychylność tatarska była o tyle ważna, że wiedziano już, iż w owym czasie Król Szwedzki potężną armatę gotuję, we 40 000 (…) z Sztokholmu do Prus ruszyć się ma. Stąd też zadania jakie stało przed Krzysztofem Tyszkiewiczem było niezwykle ważne, któremu niech Pan Bóg funkcją poszczęści, aby ich w tej przyjaźni (lubo nam trochę przycięższej ale potrzebnej) utwierdził i zatrzymał, bo inaczej, gdyby się od nas oderwać mieli, już byśmy zginęli. 

środa, 26 października 2011

W barwie czerwoney, w barwie błękitney

Wydaje mi się, że każdy okruch informacji o barwie naszej armii w XVII wieku jest interesujący, stąd też ucieszyło mnie znalezienie dziś w sieci Mekruryusza Polskiego. W numerze z 17 czerwca 1661 roku znajdujemy bowiem opis tryumfalnego wjazdu hetmanów koronnych (12 czerwca) i litewskiego hetmana wielkiego Pawła Sapiehy (13 czerwca) , świętujących zwycięstwa nad armią moskiewską w 1660 roku. Litewski hetman polny Wincenty Gosiewski nie był obecny z przyczyn oczywistych – jeszcze przez rok bowiem przyszło mu pozostawać w niewoli moskiewskiej.
W uroczystym marszu 12 czerwca, kiedy to defilowały oddziały koronne wzięły udział następujące oddziały piechoty:
200-osobowa chorągiew piesza hetmana wielkiego koronnego Stanisława Potockiego, w barwie czerwoney trybem polskim szła, szeregami z muzyką. Hajdukom przypadł zaszczyt niesienia 137 zdobytych moskiewskich chorągwi. Oddział prowadził rotmistrz chorągwi, Franciszek Szeligowski, który jednak nóg nie męczył, jechał bowiem konno
Chorągiew hetmana polnego Stanisława Lubomirskiego, w barwie błękitney z muzyką. Mimo że w samym Merkaryuszu nie ma o tym wzmianki, oddział ten liczył 100 żołnierzy, a dowodził nim rotmistrz Kalinowski
Ostatnim oddziałem pieszym była chorągiew Michała Kazimierza Radziwiłła, w barwie czerwoney trybem polskim z muzyką. Był to oddział liczący 120 porcji, który od 1657 roku wraz z resztą oddziałów Michała Kazimierza przeszedł z armii litewskiej do armii koronnej.
Cały pochód zamykała dragania Xcia Pana Koniuszego, czyli oddział dragonii ks. Bogusława Radziwiłła. Niestety, ku mojego wielkiemu rozczarowaniu nie ma tu ani słowa o wyglądzie tych żołnierzy.

Barwa gwardii JKM - cz. X

I jeszcze jednak krótka notka ‘gwardyjska’ (AWu, już możesz zacząć marudzić, bo tym razem będzie tylko o wyposażeniu), dotyczącą mojej ulubionej rajtarii. Kiedy na wesele Władysława IV z Cecylią Renatą przybył we wrześniu 1637 roku poseł króla duńskiego Chrystiana IV, Tage Thott, przydano mu w eskorcie rajtarię przyboczną króla Władysława. Za karetą posłową jechała gwardia rajtarska zbrojna JKMci pod dwieście koni, z chorągwią tubis et tympanis triumphaliter.
Chodzi tu oczywiście o kompanię/chorągiew dowodzoną przez Jana Denhoffa. Oddział popisał się tu nader ładnie, trębacze i paukerzy na pewno robili sporo hałasu. Najważniejsze jest jednak określenie zbrojna, oznaczające że żołnierze nosili uzbrojenie ochronne. Co prawda z tak lakonicznej wzmianki nie można wywnioskować, czy chodzi tu o zbroje ¾ czy też komplet napierśnik + naplecznik, mimo wszystko jest to jednak kolejny (obok wcześniejszej o dwa lata relacji Ogiera) dowód na to, że nasza rajtaria przynajmniej w niektórych oddziałach nie porzuciła uzbrojenia ochronnego. W świetle wciąż pokutującej tezy prof. Wimmera jakoby rajtaria już około 1633 roku porzuciła uzbrojenia ochronne i przerzuciła się na noszenie koletów jest to znalezisko tym cenniejsze – a jestem przekonany, że istnieje jeszcze więcej źródeł z epoki, które potwierdzają używanie przez naszych rajtarów uzbrojenia ochronnego po 1633 roku. 

wtorek, 25 października 2011

Barwa gwardii JKM - cz. IX

Krótka notka dotycząca gwardzistów Jana Kazimierza  z marca 1667 roku. Kiedy monarcha udawał się na nabożeństwo kawalkaty jechało przed nim ze dwadzieścia koni, piechoty węgierskiej w deliach tureckich trzydzieści, niemieckiej ze czterdzieści w płaszczach także.
Owa kawalkata może dotyczyć rajtarów-drabantów lub dragonów, ewentualnie grupy dworzan (co chyba mniej prawdopodobne, jako że wydaje się logiczne, iż to oddział wojska otwierał pochód). Ciekawa jest kwestia piechoty niemieckiej w płaszczach – może to także dragoni z oddziału przybocznego króla?

Z 1400 do 480 - w dwa lata bez przystanków

Wspomniałem kiedyś o regimencie piechoty Jana Weyhera, zaszczytnie walczącym przy oblężeniu Smoleńska w okresie 1609-1611:
Zapewne kiedyś pokuszę się o dokładny opis działań tej jednostki w toku kampanii (bo jest to wątek niewątpliwie ciekawy), póki co jednak chciałbym się nieco pobawić matematyką.  Jako że dysponujemy materiałami źródłowymi do zapłaty żołdu dla tego regimentu za cały okres walk (lipiec 1609 – lipiec 1611) warto przyjrzeć się, jak wyczerpujące i krwawe było to oblężenie dla strony polskiej.
Regiment zaczął służbę w sile 1400 porcji, tyle wykazywanych jest w okresie 21 lipca – 21 sierpnia 1609 roku. Już jednak miesiące pomiędzy 21 września a 21 listopada to spadek liczebności do 1127 porcji. Kolejne trzy miesiące (21 listopada 1609 roku – 21 lutego 1610 roku) wykazują 1007 porcji. Dla okresu 21 lutego  - 21 czerwca 1610 roku etatowy stan regimentu to 962 porcje. Pomiędzy 21 czerwca a 21 lipca regiment miał liczyć już tylko 840 porcji. Z kolei do 21 września zanotowano niewielki spadek, do 818 porcji. Pomiędzy 21 września a 21 października regiment to już tylko 641 porcji (mniej niż połowa stanu wyjściowego!). Do 21 listopada Wejherowi zostaje pod komendą 591 porcji. Dwa kolejne miesiące (do 21 stycznia 1611 roku) wykazują 551 porcji. W kolejnym miesiącu (do 21 lutego) notujemy spadek do 480 porcji. Taki stan etatowy miał się utrzymać do końca służby regimentu, to jest do 6 lipca 1611 roku.
Mimo że są to stany etatowe, od których musimy odjąć ‘ślepe porcje’ i typowe dla epoki nadużycia i straty marszowe, to i tak obraz który nam się tu rysuje jest nader ponury. W toku długotrwałej służby regiment Wejhera (który jak sądzę nie otrzymywał żadnych uzupełnień) został zdziesiątkowany, tracąc ponad 2/3 stanu. Jednostka brała udział w wielu szturmach, do tego musimy doliczyć trudy samego oblężenia, krwawe żniwo wśród knechtów musiały także zebrać choroby i problemy aprowizacyjne. 

poniedziałek, 24 października 2011

Czeshinka

W pamiętnikach Patricka Gordona można znaleźć interesujący opis słynnych cieszynek, czyli strzelb myśliwskich produkowanych w Cieszynie. Pozwolę sobie zacytować oryginał, mam nadzieję że XVII-wieczna angielszczyzna nie sprawi nikomu problemu. Wzmianka pochodzi z opisu ataku polskich partyzantów (okolicznej szlachty i górali) na szwedzki garnizon w Limanowie, gdzie w grudniu 1655 roku rozłożył się na leżach zimowych regiment rajtarii Pontusa de la Gardie, w którym służył szkocki pamiętnikarz. Polacy zastrzelili szwedzkich strażników, bez większego hałasu, co Gordon wytłumaczył następująco:
Their ryfled gunnes, being heavy and takeing a very litle bullet not much bigger as a good pease, and not much powder, shoot very just without makeing a loud report, the peculiar name of lock is czeshinka.

niedziela, 23 października 2011

Rydwan, karacena, wielbłądy i okrutne strzelanie z janczarek

W styczniu 1626 roku wyprawa ordy krymskiej, dowodzona przez samego chana Mehmeda Gereja III, wpadła na Podole, rozsyłając czambuły dla złupienia okolicznych terenów. Hetman Koniecpolski, po zebraniu sił kwarcianych i prywatnych, wyruszył za Tatarami, udało mu się jednak tylko 22 lutego dopaść i zniszczyć ich straż tylną. Koniecpolski potrafił jednak propagandowo wykorzystać ten niewielki sukces, prezentując łupy i jeńców. Na jego szczęście w ręce polskich żołnierzy wpadła część prywatnego dobytku chana  - rydwan (zapewne chodzi tu o jakiegoś rodzaju zdobny wóz chański), karacena Mehmeda Gereja (znaleziona na rydwanie właśnie) i szkatuła z kości słoniowej. Dodatkowo Tatarzy stracili cały swój park artyleryjski, składający się z czterech dział (prawdopodobnie niewielkich armatek polowych), a także, cenionych jako zdobycz, wielbłądów niemało. Ciekawa uwaga, być może wskazująca na udział w starciu przybocznych oddziałów piechoty chańskiej (a to wszak rzadkość w armii tatarskiej) – w czasie walki 22 lutego jeden z polskich uczestników starcia zanotował:
Tatarowie jakby m oczy wybrał, w Dniestr skoczyli, z janczarek jednak do nas, broniąc przeprawy, strzelali. 

sobota, 22 października 2011

Przez ten cały rabunek wielką szkodę poniosło wojsko

Ciekawy wycinek z historii kampanii w 1664 roku, czyli nieudanej wyprawy polsko-litewskiej przeciw Moskwie. Naoczny świadek wydarzeń – Michał Leon Obuchowicz – tak oto relacjonuje wybuch paniki w taborach armijnych i następującą po nich anarchię:
Tamże wozy taboru Królewskiego, powoli dla ścisłych dróg idącego, nadeszły wojska gdzie z wielką trudnością tak przeprawy rzeki, jako i tabor mijać komunik musiał z wielkim zamieszaniem, które częścią lasy ciemne i ciasne drogi, częścią pośpiech czynił. Któś postraszył z tyłu, że idzie Moskwa, co żywo od wozów kozacy w lasy i to było hasło że do rabowania rzucili się, gdzie każdy z hultajstwa dragonii i luźnych przywiązał; przez ten cały rabunek wielką szkodę poniosło wojsko, tak w rynsztunkach, zbrojach, siedzeniach i innych sprzętach, jako i koniach, bo prawie wszystkie podjezdki zostały na puszczy i część pocztowych, dla trudnego pożywienia idąc mil trzydzieści kilka pustynią, żadnych wsi niewidząc ani przytuliska.

czwartek, 20 października 2011

Rajtaryi na 5700 koni

Jak już kiedyś pisałem na blogu, Władysław IV planował ogromną armię na swoją wojnę z Tatarami i Turkami. Wśród wojsk które zaciągnął/próbował zaciągnąć nie mogło zabraknąć i mojej ukochanej rajtarii. Dzięki uprzejmości Jerzego Czajewskiego [bardzo dziękuję i pozdrawiam!] wszedłem w posiadanie Komputu wojska koronnego na ekspedycję turecką, która król chciał podnieść.. gdzie możemy znaleźć listę  12 jednostek rajtarii, liczących aż 5700 koni. Przyjrzyjmy się więc jakie to oddziały chciał widzieć król w swojej armii:
X. koniuszy W. X. L. – 500 – Koniuszy litewski to oczywiście ks. Bogusław Radziwiłł
Starosta warszawski [Jan] Grzybowski – 500
Opacki starosta lubowicki – 200
Denhof – 600 – zapewne to Jan Denhoff
Pan krakowski – 1000 – być może to wojewoda krakowski, Stanisław Lubomirski
Oberster  [Jan?] Berk – 600
Frakenberg – 600 – Balcer Franckenberk faktycznie wystawił taki regiment rajtarii
Tyzenhaus – 200
p. Sremski – 400
Jekobsen – 200
Holczur -200 – być może jeden z braci Olazurów (Holazurów) walczących w wojnie smoleńskiej?
Gainskoch (?) – 200 – czyżby jeden z licznego rodu Genskopfów?
Plan bez wątpienia ambitny, jak i cała idea wyprawy królewskiej – szkoda że skończyło się tylko na burzy w łyżce wody…

poniedziałek, 17 października 2011

Szpiedzy bez masek w toruńskich Nowościach - wspierajmy pracę Szymona

Mój przyjaciel, znakomity gawędziarz, miłośnik historii, dobrej muzyki i filmu a także dziennikarz - Szymon Spandowski - autor wspaniałego blogu 'Piąta Strona Świata' ma szansę na własną stronę w toruńskim wydaniu 'Nowości'. Na swoim blogu i w artykułach w tejże gazecie stara się ocalić od zapomnienia stary Toruń i okolice, odkopując archiwalne zdjęcia i wspomnienia starszego pokolenia. Podrzucam link do apelu Szymona:
http://szymon-spandowski.blogspot.com/2011/10/pomozcie-prosze-i-nie-pozwolcie-dawnemu.html
18 października wejdźcie na stronę internetową 'Nowości' i kliknijcie na link do artykułu. Nie dajmy wspaniałym ludziom i ich historiom zniknąć w pomroce dziejów...

Chorągwie kuse, szkapy u nas wszytkich pomarniały

Wojna smoleńska 1632-1634 to niezaprzeczalnie jeden z największych tryumfów naszego XVII-wiecznego oręża. Nie można jednak zapominać, że za zwycięstwo przyszło zapłacić straszliwą ceną. Odsiecz miasta związana wszak była w długotrwałą kampanią, gdzie żołnierze musieli cierpieć niewygody i trudy, zwłaszcza jesienią i zimą 1633/1634. ‘Krwawe’ straty obydwu stron musiały być wysokie, jednak to głód, choroby i trudne warunki atmosferyczne miały zebrać najgorsze żniwo wśród żołnierzy. Tak oto w liście z 3 grudnia 1633 roku pisał z obozu pod Smoleńskiem Samuel Przypkowski, służący w wojskach litewskich:
Jużci to one sławne regimenty [piechoty cudzoziemskiej] nasze do tego przyszły, że ledwie po stu, po półtorasta pod niektórymi co było [ich początkowo] po 1200. Przyczyna głód, niepłacenie [żołdu], srogie uciekanie i timitidas naszych Polaczków, acz i z koronnego wojska wszytkich pacholików więtsza połowica pouciekało. Chorągwie kuse, szkapy u nas wszytkich pomarniały, głód, niedostatek, praca, niewczas, pluty, a teraz już śniegi i mrozy srodze nam w polu dokuczają.

niedziela, 16 października 2011

Ekstraordynaryjne poczty do obozu przysłali... - cz. IX

W październiku 1594 roku w obliczu groźby najazdu tatarskiego (orda miała wracać z Węgier przez tereny polskie) król Zygmunt III nakazał mobilizację wojska w celu zatrzymania ordyńców. Wysłane z Krakowa siły królewskie były nader skromne – kilkanaście set człeka – na czele z hetmanem nadwornym Mikołajem Zebrzydowskim oraz Aleksandrem Koniecpolskim. Poważnym wsparciem dla wojsk zaciężnych były natomiast siły prywatne dzierżawców królewskich, uniwersałem monarchy zebranych ku takiey potrzebie Rzeczypospolitej (…) co z miłości przeciw Oyczyźnie bieżeli iako na gwałt. Wojsk prywatnych miało się zebrać do kilkanaście tysięcy, a tak je opisywał Joachim Bielski:
- poczet znaczny Woiewody Kiiowskiego [Konstantego Wasyla Ostrogskiego]: który miał z synem młodszym Woiewodą Wołyńskim [Aleksandrem Ostrogskim] do dwu tysiącu koni
- Xiążę [Janusz] Zbarazkie Woiewoda Bracławski do piąci set
- Xiąże [Janusz] Zasławskie Woiewoda Podlaski do czterech set
- Gerzy Mniszek Woiewoda Sendomirski y Hieronim Mielecki Starosta Sendomirski z innemi przyiacioły swemi mieli też przez tysiąc koni
- Bełzan pod iedną Chorągwią było do czterech set koni: nad którymi był przełożon Mikołay Ostrorog y Jan Lipski z Goraia Herbu Korczak
- sto koni Lublinian, które wiódł Adam Gorayski
- Nuż Podolan, Lwowian y innych Rusnaków było dość
Wojsko to zabawiło w obozie do zimy, jednak Tatarzy nigdy nie nadeszli – dowiedziawszy się o siłach polskich przez Multańską ziemię do domu przyszli. Jak więc widzimy demonstracja wojsk prywatnych przyniosła pełny sukces.

sobota, 15 października 2011

Biada temu domowi, gdzie dobodzie krowa wołowi

Na przełomie XVI i XVII wieku poeta Piotr (Młodszy) Wężyk Widawski w swoich utworach zwracał uwagę na nadmierne zbytki którymi otaczała się szlachta. Proponował on też Leges sumptuariae albo uniwersał Poborowy, na zbytki, utraty i niepotrzebne wystawy. Jest to wręcz kapitalny, acz żartobliwy spis kar które winno się wymierzać za wszelakie przewiny i zbytki najgorsze. Poniżej kilka co ciekawszych fragmentów, dotyczących relacji damsko-męskich:
Który upiwszy się zwadę czyni złotych 12 [ma zapłacić]; który po pijanu [pijanemu] żonę stłucze mniej bo złp. 6 tylko [kary za bicie żony na trzeźwo nie przewidziano…]
Od pierścienia co nim wskazuje, abo na pannę kiwa złoty 1.
Od umizgania groszy 24 [niestety brak dokładnej definicji takowych umizgów]
Która mężowi nie wierzy złotych 10, bo sama nic dobrego.
Która mężem rządzi złotych 20. Biada temu domowi, gdzie dobodzie krowa wołowi; gdzie donica rządzi, tam wiercimak błądzi.
Młodzieńcy którzy szpetni a miłośni, mają dawać po złotych 6. Który tańcuje a nie umie groszy 10, bo lepiejby niechał.
Żonaty który siłę ma dzieci, a brodę często goli, od każdego golenia groszy 15.
Od wąsa kręcenia i przeglądania się groszy 10.

piątek, 14 października 2011

Kolejny Mowgli z XVII wieku

Obiecałem kolejną historyjkę o dziecku wychowanym przez niedźwiedzie – oto i ona:
W roku 1670 za panowania Jana Kazimierza, żołnierze w lesie pod Grodnem dwóch chłopców znaleźli, z których jeden, skoro ludzi postrzegł, wraz z niedźwiedziami uciekł na pobliższe bagnisko, drugiego lubo też uciekającego złapali żołnierze, zawiedli do Warszawy, gdzie go ochrzczono imieniem Józef. Mógł on mieć lat 12 lub 13 wszystkie ruszenia i czyny jak u zwierząt. Nie tylko bowiem same mięso, miód, dzikie jabłka i leśne owoce lubił, lecz chodził na czterech nogach. Po chrzczeniu z wielką trudnością przyszło go nauczyć by chodził na tylnych nogach. Języka polskiego nigdy nie mógł się nauczyć, leczy gdy tylko chciał, ryk niedźwiedzi wydawał. Po niejakim czasie Król [Jan] Kazimierz darował go Staroście Poznańskiemu, Piotrowi Adamowi Opalińskiemu, ten go używał za stróża, do noszenia drzewa i wody do kuchni. Zwierzęcych, dzikich skłonności swoich nie porzucił do śmierci. Często udawał się do lasów; obcował z niedźwiedziami, którzy go jak wychowańca swego nie obrażali w niczem.

czwartek, 13 października 2011

Ekstraordynaryjne poczty do obozu przysłali... - cz. VIII

Latem 1626 roku na Ukrainie zebrano silne zgrupowanie wojsk kwarcianych, które miało zabezpieczyć granicę na wypadek ataku tatarskiego i/lub tureckiego. Nie mogło zabraknąć tam i sił prywatnych, były to jednak oddziały nader skromne. Pięciu magnatów wystawiło swe oddziały do wsparcia kwarcianych:
JPan [Jakub Sobieski] Stta Krasnostawski kozaków [jazdy kozackiej] 100
JP Mikołay Ostroróg W[ojewo]dzic Poznański kozaków 100
P. [Zginiew] Oleśnicki, Stta [starosta] Opoczyński koni 40
P. [Marcin] Szyszkowski Stta Lelowski koni 40
P. [Jan Ferdynand lub jego syn Ferdynand] Myszkowski Murgrabia koni 60,  piechoty 70.
Nie wiem jaką jazdę wystawili Oleśnicki, Szyszkowski i Myszkowski, podejrzewam jednak, biorąc pod uwagę specyfikę zagrożenia, że mogła to być jazda kozacka.

środa, 12 października 2011

Kieleckie plafony

Serdecznie zapraszam do lektury blogu Artura, niezwykle ciekawy wpis na temat plafonów w Pałacu Biskupim w Kielcach:
http://fromholdblog.blogspot.com/2011/10/armia-z-sufitu-czyli-biskupie-plafony.html
To wciąż bardzo słabo opisany temat, a jest to ciekawe źródło ikonograficzne do historii wyglądu armii polskiej i litewskiej w pierwszej połowie XVII wieku

wtorek, 11 października 2011

Dragonia w ikonografii - cześć II

Kolejne wizerunki dragonii trafiły do mnie dzięki uprzejmości Jerzego Czajewskiego (serdecznie pozdrawiam!). Ich autorem jest Wilhelm Dilich (1571-1655), urodzony w Hesji ilustrator i inżynier, który sam określał się jako Geographus und Historicus. Wizerunki pochodzą z dzieła Kriegsbuch… niestety nie wiem jednak czy z pierwszego wydania (ok. 1607 roku) czy też z bardziej znanych edycji z drugiej połowy XVII wieku. Zauważmy że znów mamy tu opancerzonych pikinierów – tak jak u Wallhausena. Nieco inaczej wyglądają konni muszkieterzy, u których brak morionów, zamiast których widzimy kapelusze. U siodeł brak pistoletów, dragoni mają też trzewiki typowe dla piechoty, zamiast wysokich butów charakterystycznych dla kawalerii. Wydaje się prawdopodobne że ryciny te zostały oparte o pierwsze wydanie, jednak nieco je zmodyfikowano zgodnie z modą z drugiej połowy wieku. 

poniedziałek, 10 października 2011

Kolejny konkurs husarski na forum Strategie

Na forum Strategie nowa edycja konkursu husarskiego, do wygrania książki Radka Sikory:
http://www.strategie.net.pl/viewtopic.php?f=31&t=10357
Jako że znów niżej podpisany ułożył pytania (ciekawym czy sprawią dużą trudność?) serdecznie zapraszam do wzięcia udziału w konkursie. Tym razem pytań nieco więcej niż ostatnio, bo siedem.

Pozdrawiam!

Michał 'Kadrinazi' Paradowski

Litewski to Mowgli, przez panią Baloo wychowany

Anglik Bernard O’Conor, nadworny lekarz króla Jana III Sobieskiego, pozostawił po sobie interesujące zapiski dotyczące panowania tego władcy. Pierwszy fragment jego spostrzeżeń jaki chciałbym zamieścić na blogu dotyczy znalezionego na Litwie chłopca, wychowanego w głuszy przez niedźwiedzia. Tak oto nasz pan doktor pisał o owym Mowglim:
Chłopiec ten sądząc po wzroście lat 10, mieć mogący, był twarzy ponurej bez rozeznania i żadnej mowy. Chodził na rękach i nogach; wyjąwszy skład ciała, nic w nim ludzkiego widzieć nie można było. Że jednak później zmyślność jakąś postrzeżono w nim, ochrzczono go. Zawsze jednak był niespokojnym, dzikim we wszystkich swoich postępowaniach, zawsze przemyśliwającym jak uciec. Na koniec założywszy na piersi popręgę, przykuto go do ściany, tak że na nogach prosto stać musiał, a rąk jak ludzie używać. Tym sposobem przyzwyczajano go powoli siedzieć u stołu, twardym i prawie nie ludzkim głosem, potrzeby swoje wyrażać. O latach, które przepędził w lasach, nie więcej umiał nas nauczyć, nad co byśmy my powiedzieć mogli o czasie spędzonym w kolebkach naszych. To mi sam Król i wielu z pierwszych Senatorów, jak rzecz niewątpliwą opowiadali. Twierdzą, że niedźwiedź jeźli znajdzie w lesie porzucone dziecie, wraz go rozdziera, lecz jeźli niedźwiedzica, użycza dziecku takiemu swego pokarmu, bierze go, niesie do jamy swojej i wraz z własnemi szczeniętami karmi.

niedziela, 9 października 2011

Trucizna, sztylet, pistolet - cz. IV

Elżbieta I miała szczęście w nieszczęściu do niedoszłych zamachowców. Nieszczęściem był fakt, że katoliccy spiskowcy (rodzimi i zagraniczni) próbowali pozbyć się władczyni, mając nadzieję, że jej śmierć pozwoli na powrót Anglii w obręb wpływów Rzymu. Szczęściem królowej był sir Francis Walsingham, szef jej wywiadu, kontrwywiadu i tajnej policji, który za pomocą szerokiej sieci szpiegów (Kit Marlowe anyone?) dusił wszelkie spiski w zarodku. Dziś opowiastka o niedoszłym zamachu na Elżbietę, który skończył się na fazie planowania – czy raczej chwalenia się planowaniem – ale miał nader niemiłe skutki dla kilku gentelmanów.
Szlachcic z Warwickshire, niejaki Somerville (lub Somerfield) w gronie znajomych podał pomysł, ze uda się do Londynu i zastrzeli królową podczas jej przejażdżki konnej. Miał on zamiar podjechać do królowej i zastrzelić ją z swojego dagga (pistoletu). Chwaląc się pomysłem miał też powiedzieć, że ma nadzieję ujrzeć głowę królowej nabitą na pikę, jest ona albowiem wężem i żmiją [nie był chyba najlepszym ofiologiem). Jak się zdaje niedoszły zamachowiec nie miał zbyt równo pod sufitem, przechwalając się pomysłem w dosyć szerokim gronie. Jakiś usłużny doniósł o całej aferze jednemu z psów gończych sir Francisa i szlachcic, a na dokładkę jego teść a także kapelan, trafili do lochu. W trybie przyśpieszonym skazano ich na karę śmierci. Sommervile/Somerfield jednak na szafot nie trafił, znaleziono go bowiem powieszonego w celi. Co prawda zarzekał się wcześniej, że pomysł był wyłącznie jego autorstwa i że nie reprezentował większej grupy, jeden z agentów Walsinghama podał teorię, że to nieznani wspólnicy Sommervile’a pozbyli się go w obawie przed wsypą. Cała ta afera okazała się więc w sumie nader tragiczną farsą…

czwartek, 6 października 2011

Dragonia w ikonografii - cześć I

Tematy związane z ikonografią cieszą się sporym zainteresowaniem Czytelników niniejszego bloga, chciałbym więc rozpocząć kolejny cykl, nieco na tle ‘Malarzy znanych i nieznanych’. W krótkich wpisach z nowej serii chciałbym się przyjrzeć, jak w ikonografii XVII-wiecznej przedstawiono żołnierzy mojej ukochanej formacji, czyli dragonii. Zobaczymy jak wyglądało to w różnych krajach oraz jak zmieniał się wygląd ‘konnej piechoty’ na przestrzeni XVII wieku. Mam nadzieję, że tematyka ta Was zainteresuje.
Jako pierwsze przykłady z Johana Jacobiego von Wallhausena. To absolutna klasyka, znana chyba każdemu miłośnikowi epoki. Konny muszkieter w morionie, acz słusznie pozbawiony jakiegokolwiek innego uzbrojenia ochronnego. Jak widzimy żołnierz ten ma forkiet, jasno wskazujący, że jego broń nie nadawał się do strzelania z siodła.
Drugi z dragonów to konny pikinier. Ten pan to efekt pomysłu Wallhausena, według którego dragoni mieli być klasycznym regimentem piechoty, acz transportowanym na końskich grzbietach. Po spieszeniu jednostka ta miała walczyć jak pozostali piechurzy. Stąd też pikinier ma na sobie zbroję i hełm, a w ręku długą pikę. Problem jest tylko taki, że sam pomysł pozostał li i jedynie w zamyśle, w praktyce dragonów wystawiano tylko jako oddział strzelców. Co prawda pewien nadgorliwy angielski oficer w czasie Angielskiej Wojny Domowej zbytnio zapatrzył się w ryciny przedrukowane w angielskich podręcznikach i wyposażył swoją kompanię zarówno w piki jak i muszkiety, był to jednak odosobniony przypadek.
Ryciny z pracy Wallhausena kopiowano i drukowano w rozlicznych europejskich podręcznikach militarnych tej epoki, utrwalając zafałszowany wizerunek dragonów-pikinierów, który trafił też niestety do historiografii. 


środa, 5 października 2011

Iako tam to ciało obraca, czy wzięto ie, czy pochowano, czyli tesz leży ieszcze tam

Brnę właśnie przez kronikę wojny pruskiej piór Israela Hoppego (ech, czemu nie masz widoków na przetłumaczenie tego na język polski…) i znalazłem ciekawostkę z 19 stycznia 1628 roku. Polski podjazd, liczący 60 koni, starł się ze szwedzkimi pikietami nieopodal Elbląga. Jeden z polskich towarzyszy poległ w toku tej potyczki, więc niedługo potem takiego to pismo dotarło do Szwedów:
Mściwy Panie F.
Dawno  Mie temu iakosz był W. M. przyobiecał, starania przyłożywszy o nieboszczyku Panu Słuzieńskim, oznajmić Towarzyszu naszym, iako tam to ciało obraca, czy wzięto ie, czy pochowano, czyli tesz leży ieszcze tam. A tak że ze wszystkiego niemasz nic, przyszli tedy do W. M. imieniem Jego Mści Pana Rotmistrza Śliatkowskiego [Andrzeja Śladkowskiego, rotmistrza kozackiego], abysz W. M. wywiedziawszy się, oznajmił pewną rzecz. Za tym się oddawam w łaskę W. M. 1628.
W . M. Wsz. dob życzl. Przy.
M. Bobinsky
Ciekawy przykład wojennej korespondencji, nieprawdaż? Nie wiem niestety jak Szwedzi na ów list odpowiedzieli i czy ciało poległego towarzysza trafiło z powrotem do jego chorągwi.

wtorek, 4 października 2011

Malarze znani i nieznani - cz. XXXVI

Wśród rytowników i malarzy których przedstawiam w tym cyklu nie może zabraknąć Matthäusa Meriana Starszego (1593-1650), szwajcarskiego rytownika którego prace znaleźć możemy w Theatrum Europaeum i Topographia Germaniae. W tym odcinku jazda węgierska z ok. 1616 roku. Husarze bez uzbrojenia ochronnego, w magierkach i z futrami dzikich kotów narzuconymi na strój. Przy boku szable, na kopiach dosyć złowieszczy widok – odcięte głowy Turków. Brak łuków czy pistoletów. Do tego charakterystyczne, acz nieco dziwnie przedstawione, pojedyncze skrzydła. Oficer prowadzący pochód bez skrzydła, acz z dobrze ukazaną ‘narzutką’ z orientalnego kota. W dłoni ogromna buława, bez wątpienia jako znak rangi. 


poniedziałek, 3 października 2011

Kompanij 12 po 100 ludzi, prawie sami Niemcy

W roku 1645 Polskę odwiedził z misją dyplomatyczną Axel Sparre, szambelan królowej szwedzkiej Krystyny. Jak na dobrego szpie… znaczy się dyplomatę przystało, zanotował to i owo o sytuacji panującej w tym czasie w naszym kraju. Mnie oczywiście zaciekawił najbardziej fragment o armii polskiej.
Na początek Szwed poświęcił kilka słów armii kwarcianej:
Wojsko to składają kwarciani, których jest 4000 [jak widać był bardzo dobrze poinformowany, etat kwarcianych w tym czasie to 4200 koni i porcji]. Ci stanowiska swe mają na granicach polskich od Tatarszczyzny; nazwę swoją otrzymali od czwartej części przychodów z królewszczyzn, składanych przez starostów; temi pieniędzmi płacone owe wojsko. Ci mocą konstytucji powinni mieć swoje stanowiska na granicach królestwa, lecz dla niedostatku zapłaty rozrzuceni po Podolu, Polsce aż pod Lublin, a nawet pod sam Kraków, mieszkańcom bywają uciążliwi. Wszyscy, konni i piesi, jednakową służbę odbywają, prócz 600 muszkieterów [de facto chodzi o regiment dragonii] którzy w Kudaku warowni na Ukrainie załogą stoją.
Sparre napisał także bardzo ciekawe informacje o gwardii króla Władysława IV:
Gwardya królewska, czyli żołnierz nadworny, pod dowództwem pułkownika [Samuela] Osińskiego i podpułkownika [Fromholda von Ludingshausena] Wolffa; składa się z 12 kompanij po 100 ludzi, prawie sami Niemcy [sic!]; gwardya ta, niebędąc polskiego autoramentu, rządzi się szwedzkim i niemieckim regulaminem. Część jej, tj. sześć kompanij zaciągniono wtedy, gdy Polak z Duńczykiem gotował się na Szweda, drugą zaś część zeszłego lata [w roku 1644] dla wojny z Rakoc[z]ym. Z nich w Warszawie podczas sejmu stało 10 kompanij, reszta pozostawa w Krakowie. Nadto jest 100 konnych [rajtarów-drabantów] i 150 dragonów pod dowództwem Jana Denhofa. Ten poczet dragoński jeszcze ma być powiększonym kompanią 100 ludzi.
Szambelan wspomniał także o wojskach prywatnych polskich możnowładców:
Lubomirski ma 3000, Koniecpolski trzy chorągwie dragońskie, Dominik książę na Zasławiu, Stanisław Potocki i innych wielu, mają po kilkaset, mianowicie zaś książę Jeremiasz utrzymuje przeszło 6000, jak wiadomo. (…) Brat króla, Karol Ferdynand także chował 100 dragonów, lecz nie na potrzebę publiczną, ani dla wystawności, o co on wcale niedba dla brudnego sknerstwa swego, lecz dla tego że drudzy to mają.
Bardzo ciekawa jest opinia o oddziałach cudzoziemskich i wpływie wojny 1626-1629 przeciw Szwecji (pamiętajmy jednak, ze autorem opisu jest Szwed…):
Tu nadmienić wypada, że Polacy wbrew starodawnemu zwyczajowi narodu swego podziwiają żołnierzy niemieckich, doświadczywszy ich dzielności w przeszłej wojnie szwedzkiej (wojnę tę Polacy w pismach i ustnie, poczytują za najcięższą i najdotkliwszą z pomiędzy wszystkich wojen, które dotąd stoczyli z kimkolwiek), bo Niemcy zwykli lepiej niż Polacy ładu i placu dotrzymywać.
No i na koniec nieco zachwytów ambasadora nad reformami wojskowymi za panowania Władysława IV:
Zresztą od r. 1637 król pilnie zajął się sztuką wojskową. Pobudował kilka zbrojowni, w Krakowie, Warszawie, Lwowie, Barze (miasteczku podolskim nieopodal Kudaku). Te zbrojownie zostały zaopatrzone nowemi działami bronzowemi. W Warszawie naliczyłem ich 80, ulanych z łupu pod Smoleńskiem zabranego. Także w Pucku i Malborgu niedawno założono arsenały i świeżemi działami je zaopatrzono.
Od tego czasu zaczęto także na Podolu przysposabiać lony, a z saletry, którą przedtem surową do Gdańska posyłano, wyrabiać proch na potrzebę; dawniej proch robiono w Gdańsku. Strzelbę zaś, którą ma i piechota i konnica, sprowadzają z Holandyi. Nad armatą i potrzebami wojennymi ma dozór Paweł Grodzicki, jego namiestnik podpułkownik Wacław Kirschbaum w dzień po moim z Warszawy wyjeździe miał wrócić do Malborga do swoich. Inżynierem wojskowym królewskim jest [Jan] Pleitner, zarazem kapitan gwardyi królewskiej [dowodził kompanią w regimencie pieszym gwardii].

niedziela, 2 października 2011

Malarze znani i nieznani - cz. XXXV

Październik na blogu powitamy z Jostem Ammanem, znów przy motywach tureckich. Tym razem obiecani poprzednio jeźdźcy - w pełnej krasie, na pięknych i niezwykle przyozdobionych koniach. Sipahowie z charakterystycznymi tarczami, do tego łuki i włócznie, jeden z wojowników dzierży sztandar.