czwartek, 30 stycznia 2014

Pora sięgnąć do źródeł...

Zamiast wpisu link, ale za to jaki [dzięki Marku!] :)
Zdigitalizowane zbiory Biblioteki im. Stefanyka we Lwowie, na stronie Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu:
Niesamowicie bogaty zbiór dokumentów, oczywiście nie tylko z XVII wieku. Można tam znaleźć sporo perełek! Wszystko można ściągnąć w postaci plików PDF lub djvu, po prostu bomba.
Zachęcam do lektury, bo też wspaniale jest się uczyć historii z takich ciekawych źródeł. To Wy czytajcie, a ja wracam do spisu wojska litewskiego z 1644 roku…



środa, 29 stycznia 2014

W pysk aż mu z nosa i ust poszło...



Nasi pamiętnikarze XVII-wieczni często wspominają, jak to starali się pochwycić co bogatszych jeńców, dosiadających lepszych koni – wszak wykup takiego więźnia mógł przynieść sporo brzęczącej monety, a i dobry koń był wiele wart (zapewne często więcej niż wykup jeńca). Oczywiście taka praktyka nie była wyłącznością panów Pasków i Poczobutów, o czym zreferuje nam zaraz w kilku słowach rajtar w służbie JKM Karola X Gustawa – Hieronim Chrystian Holsten. Tak oto miał sobie poczynać w starciu z polską jazdą:

Około południa ruszyliśmy wprost na obóz nieprzyjaciela. Gdy znaleźliśmy się zupełnie blisko, przednie oddziały rozpoczęły harce. Ja także spostrzegłem kogoś na dobrym koniu, kto dzielnie sobie poczynał. Wzięliśmy się w obroty. Starałem się bardzo. Gdy przetrzymałem jego dwa strzały, natarłem z kopyta. Chwyciłem jego konia za cugle i chciałem z nim szybko odjechać, ponieważ byliśmy pod nieprzyjacielskimi działami. On był jednak tak rezolutny, że chwycił pistolet za lufę i całą siłą uderzył mnie w głowę, tak że polała mi się krew z nos i ust. Liczył na to, że mi się wyrwie. Przybyli mi jednak na pomoc moim towarzysze, chciałem go więc przebić. Zaraz jednak nadjechał generał Wirtz i ten poprosił go o darowanie życia, ponieważ był klechą, chociaż dobrym polskim szlachcicem. Zabrałem tylko jego mundur [zapewne błąd tłumaczenie, może chodzić o jakieś odzienie wierzchnie], on zaś wkrótce wykupił się u Wirtza za 400 talarów.


Zaciekawił mnie zwłaszcza fragment o tym jak Holsten wytrzymał dwa strzały z pistoletów. Zapewne Polak w ferworze walki po prostu fatalnie strzelał i spudłował, gdyż z późniejszych wspominków wiemy, że Holsten nie nosił napierśnika, a tylko kolet. Nie ma też wzmianki o fechtunku w tym starciu, czyżby przeciwnika rajtara nie zdążył wyciągnąć szabli?

wtorek, 28 stycznia 2014

Cała prawda o pokoju westfalskim

Co tu dużo mogę napisać? Wystarczy obejrzeć...

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Szpila księcia Janusza

Wspominałem kiedyś, jak to dzielnie poczynała sobie chorągiew kozacka hetmana Janusza Radziwiłła, broniąc swego dowódcy przy przeprawie pod Cercami 25 sierpnia 1654 roku. Kozacy mieli ponieść ogromne straty, broniąc księcia w obliczu ataku 4 chorągwi moskiewskich; dopiero interwencja chorągwi hajduków hetmańskich pod Juszkiewiczem uratowała Radziwiłła i resztkę jego oddziału jazdy. Czytałem dzisiaj jeszcze raz list księcia do podczaszego upickiego Krzysztofa Dowgiałły Stryżki, w którym Radziwiłł opisywał to starcie. Bardzo ciekawe jest podsumowanie tego listu, w którym hetman wbija przysłowiową „szpilę” wojskom polskim:
Tak to bywa w takim razie, a że da jeszcze Bóg oddać za swoje, mam mocną w tym nadzieję. Biłem się, przegrałem, zwyczajna to; nie uciekłem jako pod Piławcami, anim się okupił jak pod Zborowem, anim się wyprosił jak od Beresteczkiem.

Niewątpliwie książę był sfrustrowany bolesną klęską, odniesioną w starciu z armią moskiewską, niemniej jednak jego komentarz wydaje się bardzo celny. Ciekawe na ile oddaje sposób w jaki elity litewskie myślały wtedy o swoich odpowiednikach z Korony?

czwartek, 23 stycznia 2014

W barwie błękitnej, w barwie czerwonej

Jakiś czasu temu w związku z wypuszczeniem nowego zestawu z hajdukami do OiM postanowiłem zebrać do kupy nieco informacji źródłowych dotyczących barwy tej formacji (przy okazji załapią się także inne oddziały piechoty polskiej: wybranieckiej i łanowej, w tym także te ubrane z cudzoziemska). Należy tylko pamiętać, że spora część opisanych poniżej strojów to ubiory ‘galowe’, na specjalne okazje; realia wojny szybko sprawiały, że żołnierze wyglądali całkiem inaczej… Wszystkie dopiski w nawiasach kwadratowych pochodzą ode mnie. Część tych zapisków pojawiała się już na blogu, ale chyba warto to mieć w jednym miejscu.

I. Rota wybraniecka rotmistrza Krzysztofa Gojskiego na popisie z 1581 roku była w w barwie błękitnej. Także błękitne stroje miały rota wybraniecka rotmistrza Myśliborskiego i rota wybraniecka rotmistrza Łukasza Sernego (acz tu mamy wzmiankę o białych pętlicach), również biorące udział w tym popisie.

II. Hajducy gwardii Zygmunta III w 1596 roku:
Szła naprzód chorągiew od 300 pieszych żołnierzy, zwanych hajdukami, złożona z Polaków i Węgrów, w ubiorze niebieski, z czerwonymi czapkami, niosący jedni halabardy (…) przy szablach, drudzy mieli rusznice z lontami, albo też obosieczne berdysze, ci pod Chorągwią Królewską szli przed pierwszemi.

III. Piechota wybraniecka w województwie wołyńskim w 1630 roku:
Barwa zwyczayna, obłoczysta [jasno niebieska], petlice czerwone, wiec dziesiętnicy delie czerwone, żupany białe mieć powinni, ynszych apparament, które służą do rzeczy wojennych, nie spominam (…) Podszewka ma być czerwona tak do deliey iako y do żupanów; u dziesiątników zielona podszewka pod deliami czerwonemi. O muszkiety porządne, sążniste y o ynszy rynsztunek poczciwy żebyście mieli, y powtóre was proszę; także dziesiątnicy dardy mieć powinni.

IV. Hajducy Krzysztofa Opalińskiego w 1644 roku:
Piechota mi cwała w głowie. Mój MPanie Bracie, ratujże mię. Będzie moich z pięćdziesiat w takiej barwie, jakąś WMś radził i chciał, to jest żupany błękitne, delie czerwone, utrumque z białłym kirem.

V. Poniżej fragment Wiazdu wspaniałego posłów polskich, gdy do Paryża po Królowę Maryę Ludwikę przyjechali z 1645 roku:
(…) Pan Chłapowski Rotmistrz pieszy JPana Wojewody Pozn[ańskiego] Opalińskiego, na nim żupan atłasowy żółty, ferezya szkarłatna sobolami podszyta, czapka złotogłowowa sobola, zapona rubinowa przy piórach białych żurawich, buzdygan złocisty w ręku na drzewie indyjskim, przy boku miał szablę turkusami sadzoną, pod lewą nogą koncerz [oczywiście rotmistrz, mimo że dowodził piechotą, jechał konno], takąż robotą iako i szabla, koń pod nim cudny, siodło i czaprak haftowany złotem w kwiaty, strzemiona srebrne szerokie: na głowach podpierścień takiż: wodza, z łańcuchów srebrnych bardzo piękney roboty. Za nim szło piechoty 30 w żupanach czerwonych sukiennych, w katankach, w deliach tegoż sukna i maści, które sobie na ramiona powrzucali, u każdey deliyi po 8 srebrnych guzów, za magierką nożyki srebrne, na lewem ramieniu muszkiet, a w prawey ręce siekierka; wszyscy wygoleni po polsku. Przodkiem szło 4 dziesiątników, w takieyże barwie, z dardami, proporce, żółte i czerwone: A za nimi 6 szyposzów [grających na piszczałkach].
Po tem jechał Pan Pieczowski Rotmistrz pieszy Jmci Xięcia Biskupa Warmińskiego, w żupanie atłasowym szkarłatnym, w ferezyi axamitney zapona z piórami iak i u pierwszego Rotmistrza: na konu też tak dobrym i tak przystojnym iako i pierwszy, tylko że na nich była barwa zielona, za nim szło piechoty 25  w takimże stroiu, a petlice srebrne u delyi, w lilie robione za nimi 6 szyposzów, ubrani iako i piechota.

VI. Kawaler de Labouveur w składzie wojsk witających królową Marię Ludwikę w Gdańsku w lutym 1646 roku widział trzysta hajduków, jasno-niebiesko ubranych księcia Karola (co jednak nie pokrywa się z innym źródłem, może więc chodzi o oddział kogoś innego?) oraz dwieście hajduków i dragonów czerwono ubranych Stanisława Albrychta Radziwiłła.

VII. W anonimowym Ingresie… wśród wojsk witających wjazd królowej Marii Ludwiki do Warszawy 10 marca 1646 roku znajdujemy także dwie chorągwie starosty lanckorońskiego w barwie błękitnej z węgierska przybrane.

VIII. Wyprawa łanowa województwa bełskiego w 1648 roku:
W tych ze nowych osadach, od których poddanych, którzy w chałupach tylko przy ogrodach swych mieszkają, a pól do nich nie maią, także od trzydziestu chałup, hajduka, byle nie Rusina  z muszkietem y szablą, w barwie błękitney, to iest żupan y katanka, porządnie wyprawić powinien.

IX. Piechota łanowa województwa sandomierskiego wedle uchwały z 28 kwietnia 1655 roku:
(…) żupany błękitne w pół goleni, katanki czerwone, białym kirem podszyte z potrzebami błękitnymi, kto chce może i delię, byle błękitną dać swemu [chodzi tu o to, że szlachcic wedle uznania mógł rekrutowi zapewnić delie], spodnie czerwone, czapki kapturowe na modłę niemiecką i buty również robione według niemieckiego wzoru.

X. W czerwcu 1653 roku szlachta ziemi przemyskiej uchwaliła wystawienie hajduków wyprawy łanowej w barwie, w żupanach błękitnych, w deliach czerwonych z muszkietami dobrymi.

XI. 22 kwietnia 1655 roku sejmik ziemi halickiej ustalił wystawienie ubranej z cudzoziemska wyprawy łanowej: muszkieter (…) w barwie błękitnej białym kirem podszytej, z guzami takimi częścią niemieckim krojem w palendraku strojem i sposobem cudzoziemskim z muszkietem lontowym.

XII. Szlachta województwa ruskiego z kolei ustaliła 28 kwietnia 1655 roku, że hajducy wyprawy łanowej mają wyglądać następująco: barwa ma być żupan błękitny, katanka czerwona a przytem i kożuch in casum wojowania [w] zimie; muszkiet tenże hajduk powinien mieć lontowy.

XIII. Hajducy na ślubie Jana Sobiepana Zamoyskiego z Marią Kazimierą d’Arquien w 1658 roku, czyli pełna gala:
Szło najprzód sto hajduków w barwie Zamojskiego, na której wyszyte były płomieniste serca, cyfry i napisy złote, ładownice ich i pasy, podobnież ozdobione były: mieli na głowach kołpaki bobrowe z dwoma piórami białemi, stalowe ich topory, były pozłacane.

XIV. Hajducy hetmana wielkiego koronnego Stanisława Potockiego (chorągiew dowodzona przez Franciszka Szeligowskiego) uczestniczący w tryumfie hetmańskim w Warszawie 12 czerwca 1661 roku wystąpili w barwie czerwonej.

XV. Hajducy osłaniający poselstwo polsko-litewskie do Moskwy (1677-1678):
(…) po bokach szli hajducy pąsowo z Węgierska ubrani, z haftkami, petlicami i srebrnemi guzami.



wtorek, 21 stycznia 2014

Szkocki Archimedes - cz. I.

Wśród zapisków źródłowych dotyczących jednostek szkockich służących w XVII wieku w armii Zjednoczonych Prowincji natknąłem się na niezwykłą historię kapitana Williama Douglasa. Od czerwca 1627 roku dowodził on jedną ze szkockich kompanii piechoty, ale już pod koniec 1626 roku negocjował  z Holendrami patenty dotyczące jego autorskich pomysłów dotyczących uzbrojenia. A pan Douglas pomysły miał wręcz rewolucyjne:
- wynalazek broni palnej, z którą jeden żołnierz, czy to piechur czy kawalerzysta, może wystrzelić [w tym samym czasie] tyle co sześciu żołnierzy z normalną bronią [zapewne muszkietami]
- wynalazek piki, za pomocą której żołnierz może walczyć nie tylko jako pikinier, ale i jako muszkieter
- wynalazek wozu bojowego [w zapisie ‘foot-carriage’, czyli ciągniętego przez pieszych], za pomocą którego jeden żołnierz może zastąpić lub wykonać robotę 100 muszkieterów
- wynalazek wozu bojowego [w zapisie ‘horse-carriage’ czyli zaprzężonego w konie] za pomocą którego jeden człowiek i dwa konie [pociągowe] mogą wykonać robotę 200 kirasjerów.
Wynalazki brzmią naprawdę niesamowicie i rewolucyjnie, nieprawdaż?  Holendrzy postanowili dać mu szansę z kolejnym wynalazkiem, czyli działem z którego można było strzelić trzy wystrzały [tak szybko] jak z [aktualnie używanego] jednego. Przeprowadzona 23 kwietnia 1627 roku, w obecności komisarzy niderlandzkich, próba poligonowa wykazała, że eksperymentalne działo wystrzeliło pięć razy w tym samym czasie gdy „normalne” działo wystrzeliło dwa razy. W maju 1627 roku poproszono Douglasa o odlanie dwóch dział, które miały być połączone ze sobą (więc zapewne o to chodziło w całym tricku) i które miał zaprezentować w kolejnej próbie. W styczniu 1628 roku Douglas bezskutecznie domagał się pieniędzy za muszkiety swojego pomysłu. Od wiosny 1628 roku skupiono się z kolei na jego wynalazkach morskich, najwyraźniej dano sobie spokój z jego eksperymentalną bronią lądową. Cennik usług okrętowych Douglasa cytowałem już kiedyś w innym wpisie, jego epopei morskiej przyjrzymy się z kolei w drugiej części  za jakiś czas.

Od razu jednak muszę zaznaczyć, że epilog całej niderlandzkiej przygody Williama Douglasa jest smutny. Zginął on bowiem jesienią 1629 roku, a jego intrygujące wynalazki przepadły wraz z nim. 

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Szwedzka głowa na sposób węgierski

Kilka lat temu poświęciłem nieco miejsca na blogu wyprawie Zygmunta III do Szwecji w roku1598. W komentarzu Dario (pozdrawiam!) zastanawiał się wtedy, jakie to oddziały jazdy mógł mieć ze sobą monarcha. Przeglądając dziś kronikę biskupa Piaseckiego znalazłem drobny ślad, który daje nieco do myślenia. Otóż w czasie bitwy pod Stegeborgiem węgierski oficer Bekiesz (nie wiem tylko czy chodzi o Kaspra czy raczej jego syna Wacława) miał oburzyć króla, przynosząc mu trofeum zdobyte na buntownikach: ten bowiem odciętą z karku głowę nieprzyjacielską, na kopii utkwioną przyniósł. Zwyczaj nabijania na kopie  odciętych głów przeciwnika znamy chociażby z wizerunków jazdy węgierskiej z przełomu XVI i XVII wieku, daje więc to do myślenia że przynajmniej jakaś część jazdy królewskiej to węgierska husaria. W orszaku króla miał się też znaleźć świetny poczet dworzan, może i tu należy szukać husarii? Rzecz byłaby o tyle ciekawa, że to jedyny przypadek gdy husaria walczyłaby na szwedzkiej ziemi. Temat wymagałby jednak o wiele dokładniejszych badań niż te na które mogę poświęcić czas – może jednak kiedyś jakieś nowe materiały na ten temat ujrzą światło dzienne?

Piasecki daje nam też taki oto opis piechoty, która towarzyszyła Zygmuntowi III z Polski: jeden pułk nadwornej piechoty węgierskiej, z tysiąca żołnierzy złożonej i drugi straży przybocznej, do których orszak dworski i kilka chorągwi pieszych z Prus dla bezpieczeństwa przeprawy morskiej ściągniętych przydawszy, wszystkich uzbrojonych liczba dwóch tysięcy nie przenosiła.


niedziela, 19 stycznia 2014

Kiezmark 1627 po raz trzeci - ważne nowe ustalenie

[Great thanks to Karin Tetteris form Armémuseum in Stockholm for help in this enquiry. All photos courtesy of Armémuseum.  ]

Po raz trzeci udajemy się pod Kiezmark w Roku Pańskim 1627, ale też odkrycie jest ważne i warto się nim podzielić. Mam zresztą wrażenie (acz mogę się tu mylić) że jestem pierwszym polskim badaczem, który znalazł poniższą informację i ją opublikował. Pisałem poprzednio o dwóch sztandarach zdobytych w bitwie, które miały znajdować się w zbiorach szwedzkich pod sygnaturami ST 28:51 i ST 28:52. Postanowiłem zasięgnąć informacji u źródeł i otrzymałem wyczerpującą odpowiedź od pani Karin Tetteris z Armémuseum w Sztokholmie.


Okazuje się mianowicie, że sztandar jest tylko jeden!!! Pod sygnaturą ST 28:51 znajdujemy faktyczny sztandar i jego kopię wykonana w XVII wieku przez Olofa Hoffmana. Rysunek ów widzimy powyżej. Z kolei ST 28: 52 to kopia z początku XX wieku, autorstwa Jonasa Jonssona (zdjęcie rysunku poniżej). Sprawa wydaje się więc wyjaśniona, chociaż wciąż nie wiemy, czy sztandar należał do roty Artura Astona czy Fridricha Denhoffa. Jest to jednak krok naprzód w moich badaniach nad tym starciem, mam teraz nadzieję zebrać wszystkie nowe informacje w jeden artykuł – może uda się go gdzieś opublikować.

wtorek, 14 stycznia 2014

Malarze znani i nieznani - cz. LVI

W sumie trochę to naciągane, że podciągam niniejszy wpis do malarstwa, ale biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia ze specyficznym autoportretem, można na to przymknąć oko. Fryderyk (Fridrich) Getkant (?-1666) to niezwykle ciekawa XVII-wieczna postać: inżynier wojskowy, kartograf i artylerzysta. Służył kolejno Władysławowi IV, Janowi II Kazimierzowi, Karolowi X Gustawowi (dla którego oblegał Jasną Górę…) i znowu Janowi II Kazimierzowi. Dla pierwszego z tych władców wykonał przepiękny atlas Topografica practica conscripta et recognita per Fridericum Getkant, mechanicum. Na jednej z map – przedstawiającej Królewiec i okolice – nasz inżynier przedstawił trzech kartografów wojskowych. Uznaje się, że postać w kapeluszu, wskazująca palcem prawej ręki, to właśnie sam Getkant, który postanowił się uwieńczyć przy pracy. Rzadko mamy do czynienia z wizerunkiem polskich inżynierów czy kartografów, więc tym cenne jest takie źródło ikonograficzne.  

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Wszelki duch (pana Stanisława)

Hetman wielki koronny Stanisław Koniecpolski zmarł – w jakże specyficznych okolicznościach – 11 marca 1646 roku w swojej siedzibie w Brodach. Rzplita straciła jednego z największych swych wodzów, którego nieobecność miała być boleśnie odczuwana w kolejnych latach. Złowróżbną zapowiedzią nadchodzących nieszczęść może być wypadek, który miał miejsce w czasie pogrzebu hetmana. Tak oto zapisał go Albrycht  Stanisław Radziwiłł:
Na pierwszym pogrzebie hetmana koronnego w Brodach, wielki tumult w kościele się stał, gdy bowiem według zwyczaju rycerz na koniu kopią skruszył, koń przestraszony, wielu kopytami ranił i wybiegłszy z kościoła, po ulicach biegając ledwo był przytrzymany; ten pogrzeb więcej niż na sto tysięcy kosztował.

Musiał duch pana Stanisława nieźle husarskiego konia wystraszyć…

niedziela, 12 stycznia 2014

Isabella na sztandarze

Temat sztandarów XVII-wiecznych zawsze bardzo mnie interesował, niezależnie od armii, dzisiaj więc ciekawostka (kolorystyczna) z armii Zjednoczonych Prowincji. W 1672 roku, w obliczu inwazji francuskiej, armia niderlandzka uległa poważnemu zwiększeniu. A że żołnierz powinien maszerować pod ładnie wyglądającym sztandarem, zamówiono 96 sztandarów piechoty w 8 kolorach. Zakładam, że było to po 12 sztandarów w każdym kolorze, chociaż liczba ta jest o tyle dziwna, że etatowo regiment piechoty ZP miał wtedy 14 kompanii. Ot, zagwozdka. Co ciekawe, jako drzewca sztandarów miały służyć stare piki – jak widać zaradni kupcy holenderscy nie lubili, jak coś się marnowało. A oto pod jakimi kolorami mieli maszerować niderlandzcy knechci:
- pomarańczowy
- blado-niebieski[1]
- trawiasta zieleń
- żółty
- czerwony
- biały
- morska zieleń
- Isabella[2]
Powyżej, na obrazie Pietera Wouwermana, przedstawiającym udany szturm wojsk niderlandzkich na Coevorden w 1672 roku, widzimy kilka ze sztandarów w kolorach z zamówienia.





[1] Opisany jako bleu mourant
[2] Znany w literaturze także jako Isabelline, opisywany jako blady szaro-żółty lub brązowa żółć. 

piątek, 10 stycznia 2014

Poszukiwany pan Maciej z Wrocławia... z 1603 roku.

Wrzucam raczej jako ciekawostkę i podstawę do dalszych badań – bo niestety dostępu do źródła nie mam. Jeszcze na początku XVII wieku jedynym praktycznie dostawcą muszkietów do formowanych dla armii polskiej rot piechoty cudzoziemskiej byli kupcy z Gdańska. W czasie przygotowań do wyprawy inflanckiej Zamoyskiego (1601-1602) zakupiono w Gdańsku 800 muszkietów, właśnie na wyposażenie piechoty niemieckiej i szkockiej. Co ciekawe jednak, w 1603 roku Zygmunt III miał nadać specjalny przywilej na handel muszkietami dla kupca z Wrocławia, Macieja Arendta. Wspomina o tym w Wojnie inflanckiej 1600-1602 Stanisław Herbst, podając odpowiednią notę bibliograficzną jako: 30 VII 1603 – Metryka Koronna, 148 f. 126.  Szybkie spojrzenie na stronę AGADu i spis Inwentarzy Metryki Koronnej wskazuje chyba na to: Sygnatura MK 148, mikrofilm 173: 1602 7 XI; 1603 4 I - 1605 8 II;  chociaż może to być też Sygnatura MK 149, mikrofilm 174, gdzie znajdujemy właśnie datę 30 VII 1603. Niestety tych akurat tomów w wersji elektronicznej AGAD na stronie nie udostępnia. Rzecz interesująca i być może warta zbadania, ciekawe jaki dokładnie przywilej otrzymał pan Maciej. Jeżeli w przyszłości jakaś dobra dusza będzie akurat badać przepastne archiwa AGADu, polecam się  pamięci i upraszam o sprawdzenie tego dokumentu – postaram się zrewanżować w miarę skromnych możliwości. 

czwartek, 9 stycznia 2014

Marszałek w powozie, rachunek dla królowej i skromny (acz szybki) pułkownik

Bitwa pod Blenhaim to największy i najsłynniejszy tryumf Johna Churchilla, 1-ego diuka Marlborough[1]. Nic więc dziwnego, że nie omieszkał on powiadomić zarówno swojej patronki – królowej Anny – jak i ukochanej małżonki – lady Sary – o swoim sukcesie. Po zakończeniu zaciętego starcia poprosił jednego ze swoich adiutantów o kawałek papieru. Traf chciał, że był to… rachunek hotelowy, najwyraźniej oficer miał tylko taki świstek pod ręką. Churchill napisał na drugiej stronie kartki krótki liścik do żony (tłumaczenie własne, dosyć luźne):

Nie mam więcej czasu niż tylko by błagać Cię byś przekazała moje ukłony Królowej i dała Jej znać, że Jej Armia odniosła chwalebne zwycięstwo. M[arszałek] Tallard i dwóch innych [francuskich] generałów znajdują się teraz w moim powozie a ja ścigam pozostałych [wycofujących się z pola bitwy]. Wiozący [ten list] pułkownik Parke, zda Jej [królowej Annie] pełną relację z tego co się [tu] stało. Ja sam zrobię to [listownie] za dzień lub dwa.

 Pochodzący z kolonii brytyjskich (urodził się w Wirginii) pułkownik Dan(iel) Parke – którego widzimy na obrazie powyżej – popędził co koń wyskoczy by zanieść wspaniałą nowinę do Anglii. Po ośmiu dniach podróży pokłonił się lady Sarze i przekazał jej wiadomość od męża. Ta, zapewne odetchnąwszy z ulgą, natychmiast wysłała go do królowej. Plotka niesie, że gdy pułkownik przyklęknął przed władczynią w Windsorze, ta akurat grała partię domina ze swoim małżonkiem, księciem Jerzym. Parke wręczył jej rachunek… znaczy się notkę od Churchilla… po czym zdał raport z przebiegu bitwy. Zachwycona królowa zapytała pułkownika, jak może go nagrodzić za przyniesienie tak wspaniałej wieści. Ten miał odpowiedzieć, że łaska Jej Królewskiej Mości jest dla niego najważniejsza. Skromność oficera została jednak sowicie nagrodzona: sakiewka z 1000 funtów w złotej monecie i miniatura królowej w postaci zdobionego naszyjnika bez wątpienia była dobrym zadośćuczynieniem za trudy jego podróży. Ech, opłacało się być takim gońcem…



[1] Wiem, wiem… polskie tłumaczenie to ‘książę’, ale zupełnie mi tu nie pasuje. 

środa, 8 stycznia 2014

Hej Chrystian, pożycz no 7000 żołnierzy...

Listonosz przyniósł mi dziś książkę na którą długo czekałem, więc wpis będzie mini-recenzją połączoną z pewną ciekawostką. Praca która leży przede mną to Danish troops in the Williamite army in Ireland, 1689-91, autorstwa Kjelda Halda Galstera (Four Court Press, Dublin 2012 – powyżej okładka ze strony wydawcy). Książka nie należy do najtańszych (45 euro z przesyłką na stronie wydawcy, ja kupiłem za podobną cenę na brytyjskim Amazonie), ale jest to 249 stron wartych swojej ceny. Duński autor zajął się wnikliwą analizą udziału swoich ziomków w walkach w Irlandii w latach 1689-91. Duńczycy wchodzili w skład brytyjsko-niderlandzko-duńskiej armii Wilhelma III, walcząc m.in. w słynnej bitwie pod Boyne. K.H.Galster, w oparciu o liczne źródła brytyjskie i duńskie, opisuje organizację wojsk duńskich (wspominając także o pozostałych siłach armii sprzymierzonych i ich irlandzko-francuskich przeciwnikach), przygotowania do wyprawy irlandzkiej i przebieg walk. Wszystko to obficie okraszone niezwykle interesującymi cytatami źródłowymi, więc pewnie to i owo sobie na blog pożyczę. Serdecznie polecam tym którzy interesują się wojskowości przełomu XVII i XVIII wieku, historią armii brytyjskiej czy dojścia Wilhelma III do władzy.

A na zachętę smaczek ukazujący specyfikę duńskich wojsk posiłkowych. Kontyngent który Chrystian V wypożyczył Wilhelmowi III składał się z 9 regimentów piechoty  i 3 regimentów jazdy: łącznie ok. 6000 piechurów i 1000 kawalerzystów. Chociaż oficjalnie było to zgrupowanie „duńskie” jego charakter był wysoce międzynarodowe, co świetnie unaocznia spojrzenie na kadrę oficerską. Duńczycy i Norwegowie stanowili – paradoksalnie – jej mniejszą część. Reszta oficerów pochodziła z przeróżnych zakątków Europy: niemiecka szlachta z państw i państewek leżących na terenie dzisiejszych Niemiec, Szkot, Szwajcar i francuscy hugenoci; żeby wymienić tylko kilku. Galster najlepiej ukazuje to na przykładzie najważniejszych oficerów:
- dowódca korpusu duńskiego to generał porucznik Ferdynand Wilhelm diuk Wurttemberg-Neustadt, czyli przedstawiciel niemieckiej szlachty
- dowódcą brygady piechoty był Brandenburczyk, generał major Julius Ernst von Tettau, notabene służący w sztabie armii norweskiej
- na czele kawalerii stał Frederic Henri de Suzannet, markiz de la Forest czyli francuski hugenota
- głównym komisarzem armii (bez skojarzeń z Armią Czerwoną – chodzi tu o odpowiednik głównego kwatermistrza) był Jens Rosenheim, który przed nadaniem duńskiego szlachectwa nazywał się Jens Toller i pochodził z Norwegii.
Najlepszy w tym wszystkim – zwłaszcza w kontekście tego, że walczono w Irlandii przeciw wojskom francuskim – był fakt, że duńscy oficerowie posługiwali się w rozmowach właśnie językiem francuskim, jako zrozumiałym dla każdego spośród kadry korpusu. Ech, chyba gdzieś w oddali słychać chichot historii…


wtorek, 7 stycznia 2014

Zaciągnijcie się mówili...

W latach 20-tych XVII wieku Szkocja stała się ulubionym centrum rekrutacyjnym dla oficerów w służbie Danii i Szwecji. Liczne regimenty i kompanie żeglowały z Leith czy Aberdeen żeby walczyć „za morzem” w służbie króla Chrystiana IV i Gustawa II Adolfa. Zaciągano ludzi różnej maści: ochotników, więźniów, uczniów-uciekinierów spod surowej ręki mistrzów-rzemieślników czy nawet mężów dających nogę spod pantofla małżonek. Oczywiście kapitanowie szukali kogo się dał i gdzie się dało, by zapełnić szeregi swoich kompanii. Idealnym miejscem stały się dla nich nawet szkockie uczelnie , skąd można było „wyciągnąć” uczniów roztaczając przed nimi wizję podróży do obcych krajów i przygód (zwiedź nowe kraje, poznaj nowych ludzi i zabij ich…). Sprawa stała się na tyle poważna, że pod wpływem skarg ze strony zaniepokojonych rodziców szkocka Rada Państwa (Scottish Privy Council) wydała w lipcu 1627 roku zarządzenie, zabraniające oficerom zaciągania uczniów uniwersyteckich (bez zgody ich rodziców czy opiekunów) do służby wojskowej poza granicami Szkocji. W sumie nie należy się dziwić panom radcom: władze College of Edinburgh miały takie utrapienie z rekrutującymi oficerami, że zdecydowały się na przesunięcie zajęć (a co za tym idzie i uczniów) do St. Andrews, Aberdeen i Glasgow, gdzie studenci mieli być mniej narażeni na oferty służby wojskowej. Problem nie został do końca rozwiązany, ale zmniejszyło to skalę „strat” jakie ponosiła populacja uczniów. No i skarg od płacących za naukę rodziców było mniej…

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Kiezmark 1627 - nowe ustalenia

Dawno temu (jeżeli patrzeć na historię tego bloga oczywiście) pisałem o starciu pod Kiezmarkiem z 1627 roku. Od tego czasu udało mi się dotrzeć do źródeł z epoki dotyczących jednostek piechoty koronnej walczących w tej bitwie, pora więc na poważne sprostowania. W oryginalnym wpisie wspomniałem o rotach Artura Astona i Gerharda Denhoffa, podając ich etatową liczebność (za Jerzym Teodorczykiem) jako odpowiednio 500 i 200 żołnierzy. Jak to jednak wyglądało naprawdę?

Rota Astona w okresie sierpień 1626-grudzień 1627) wykazuje stan etatowy 350 żołnierzy (liczba taka figuruje w dwóch komputach przedstawionych na sejmie na potrzeby zapłaty żołdu). Z kolei Diariusz Woyny Pruskiey… podaje że w sierpniu 1626 roku oddział ten liczył 500 żołnierzy, taką samą (podejrzanie wysoką) liczbę mamy w Popisie Woiska… z listopada 1626 roku. Oddział brał udział w bitwie pod Gniewem, gdzie poniósł straty (min. przynajmniej 30 rannych od eksplozji prochu 22 września), stąd też stan z listopada to według mnie typowa próba wyłudzenia żołdu (oddział był początkowo opłacany ze szkatuły królewskiej, jako „piechota morska”). Bez wątpienia żołnierze Astona pod Kiezmarkiem walczyli, jeszcze w lutym 1628 roku 12 żołnierzy z tej jednostki powróciło z niewoli szwedzkiej, po wymianie na pochwyconych knechtów szwedzkich. Rota (a właściwie to co z niej zostało) weszła pod koniec 1627 roku w skład regimentu Gerharda Denhoffa.

Rota Gerharda Denhoffa – tutaj mamy do czynienia z największą niespodzianką… oddział ten bowiem nie istniał. Jerzy Teodorczyk dokonał tu bowiem niezwykle twórczego połączenia dwóch rot: Fridricha Denhoffa i Gerharda Frydrychsona (Frydrycha). Pierwsza z nich (być może to właśnie ona walczyła pod Gniewem) liczyła według etatu (zależnie od źródła) 238, 281 lub 316 porcji żołdu (większe liczby mogą dotyczyć okresu po listopadzie 1626 roku, kiedy oddział mógł zostać powiększony przez żołnierzy ze zwiniętych rot). Druga z kolei to 155 żołnierzy (jedno źródło mówi o 150), po zdobyciu Pucka wchodzących w skład garnizonu miasta. Gerhard Denhoff nie dowodził żadną freikompanią piechoty, dostał za to jeszcze w 1626 roku polecenie zaciągnięcia regimentu piechoty, liczącego 3000 żołnierzy. Pod Kiezmarkiem walczyła więc część roty Fridricha Denhoffa (sam dowódca także był tam obecny). Obydwie freikompanie weszły pod koniec 1627 roku (na początku 1628 roku?) w skład regimentu Gustava Sparre; Fridrich Denhoff został oberszterlejtnantem w tej jednostce, a po śmierci Sparre w 1629 roku awansowano go na obersztera.

Niestety wciąż nie jestem w stanie ustalić, jaka część polskiego kontyngentu pochodziła z roty Astona, a jaka z roty Denhoffa. Szwedzi mieli zdobyć w boju dwa sztandary jednostek koronnych. Jeżeli freikompanie Astona i Denhoffa miały tylko po jednej chorągwi w oddziale (a biorąc pod uwagę, że w boju obecni byli obydwaj dowódcy, trudno zakładać, że roty nie miałyby ze sobą sztandarów) to sprawa jest prosta: 2 freikompanie = 2 utracone sztandary. Jeżeli jednak oddziały te były podzielone jeszcze na mniejsze kompanie, a i te z kolei miały własne chorągwie, to sprawa nam się tu niestety gmatwa. Na dzień dzisiejszy nie jestem jednak w stanie ustalić nic nowego w tej materii, tym bardziej że spotkałem się tylko z wizerunkiem jednej z tych chorągwi. Ot, trzeba będzie szukać dalej…

niedziela, 5 stycznia 2014

Ostrza ich żelaza i trafne strzały ich łuków

Znalazłem przepiękny opis dotyczący Kałmuków, którzy w 1685 roku walczyli w armii Jana III Sobieskiego przeciw wojskom turecko-tatarskim. Trudno znaleźć informacje o ich przewagach wojennych więc pozwolę sobie zamieścić opis w całości:

Ponieważ wspomniałem o Kałmukach, dodać muszę, że jest to nieliczny lud bałwochwalczy, mieszkający na drugiej stronie Donu niedaleko ujścia tej rzeki do morza. Gdyby ich więcej było, prędko by wytępili Tatarów perekopskich, których równie jak Turków są zaciętymi nieprzyjaciółmi. Tak są odważni, tak sprawni do szabli i łuku, taką mają przewagę nad Tatarami, że jeden Kałmuk nie waha się uderzyć na dziesięciu Tatarów. Samo ich imię tak jest dla nich [Tatarów – K.] straszne, że gdziekolwiek głos ich zasłyszą, uciekają w największym nieładzie, jeżeli nie chcą doświadczyć ostrza ich żelaza i trafnych strzał ich łuków. Król [Jan III Sobieski – K.] którego sława napełniła świat cały, jest lubiony i prawie czczony w kraju Kałmuków, jako bicz Tatarów, który ich tyle razy wychłostał, ile razy odważyli się stanąć do boju. Hojność i łaskawość JK Mości ściągnęła  do służby polskiej najdoborniejszych z tego narodu ludzi i toć są ci, których wraz z [wiernymi Sobieskiemu] Kozakami posłano w pogoń za Tatarami. Spodziewamy się, że ich więcej przybędzie pod nasze chorągwie, pomimo surowych zakazów Moskwy i odległości Donu od Dniestru. Gdyby ich można było sprowadzić kilka tysięcy, byłaby z nich wielka pomoc w wojnie chrześcijan z bisurmanami. 

środa, 1 stycznia 2014

Z piką na modłę szwajcarską

Nowy rok wypadałoby zacząć z przytupem… a przynajmniej jakąś zachęcającą do wysiłku mową. Z pomocą przyjdzie Blaise de Montesquiou de Lasseran-Massencome, seigneur de Montluc, XVI-wieczny marszałek Francji. Była to postać nietuzinkowa: ubogi szlachcic, zaczynał karierę wojskową w Italii, pod komendą słynnego Bayarda; pasowany na rycerza po bitwie pood Ceresole w 1544 roku, w 1574 roku mianowany – w uznaniu zasług, licznych ran i  półwiecza ciągłej służby wojskowej – marszałkiem Francji. W 1592 roku ukazały się jego pamiętniki, Commentaires de Messire Blaise de Montluc.  Niezwykle przypadły one do gustu królowi Henrykowi IV, który nazwał je żołnierską Biblią.
Seigneur de Montluc przywita więc 2014 rok przemową którą wygłosił do swoich żołnierzy przed bitwą pod Ceresole, gdzie przyszło im się zmierzyć z osławionymi niemieckimi lancknechtami. Tłumaczenie z wersji angielskiej mojego autorstwa, więc wszelkie ewentualne błędy spadają na moją głowę:

Towarzysze broni, winniśmy dziś  walczyć dzielnie a jeśli wygramy tę bitwę zdobędziemy sławę większą niż ktokolwiek przed nami. Historia uczy nas, że do tej pory, za każdym razem gdy Francuzi walczyli wręcz z Niemcami, to Niemcy zwyciężali [chodzi mu zapewne o starcie piechoty – K.]. By udowodnić żeśmy lepsi niż nasi przodkowie musimy walczyć z dwakroć większą odwagą by ich [Niemców] pokonać lub [w przypadku porażki honorowo] zginąć  - by ukazać im, kim tak naprawdę jesteśmy (…). Panowie, zda się że niewielu z tych których tu widzę walczyło wcześniej w bitwie. Powiem wam więc jedno – jeżeli będziemy dzierżyć nasze piki za ich końce i walczyć na pełną długość piki zostaniemy z pewnością pokonani (…) Musicie chwycić swą pikę w połowie, na modłę Szwajcarów, po czym z pełnym pędem ruszyć pomiędzy nich [Niemców] i ujrzycie jak zaskoczeni będą taką formą ataku].

Sugestia była jak najbardziej słuszna, o czym z fatalnym skutkiem przekonali się lancknechci. O bitwie pod Ceresole napiszę kiedyś więcej, w ramach XVI-wiecznych blogowych wycieczek; zapewne i seigneur de Montluc jeszcze nieraz pojawi się w tym kącie.