sobota, 31 grudnia 2011

Cennik szkockiego kapra

Koniec roku to zazwyczaj czas podsumowań, remanentów i tym podobnych zestawień z dużą ilością cyferek. W tym duchu postanowiłem więc pożegnać się z odchodzącym 2011 za pomocą cennika roku 1628 roku, datowanego dokładnie na jakże mi bliską datę 25 kwietnia. Jest to fragment kontraktu kaperskiego pomiędzy szkockim kapitanem Williamem Douglasem a przedstawicielem Fryderyka Henryka księcia orańskiego. Na jego mocy Holendrzy mieli  sponsorować  wyekwipowanie okrętu (man-of-war czyli o ile mnie moja nikła wiedza nie myli w tym okresie będzie to zapewne galeon) a także dwóch lub trzech slupów. Douglas i jego dwóch braci zobowiązywałi się by, na własny koszt, ryzyko i ponosząc trudy topić, niszczyć lub palić okręty (mające działa i znajdujące się na służbie wroga). Ustalono także niezwykle interesujący cennik za niszczenie okrętów:
- Za okręt powyżej 100 ton – 30 000 guldenów
- Za okręt powyżej 70 ton – 20 000 guldenów
- Za okręt pomiędzy 50 a 70 ton – 15 000 guldenów
- Za okręt powyżej 30 ton – 10 000 guldenów
- Za okręt powyżej 20 ton – 8 000 guldenów
- Za jacht poniżej 20 ton, który miałby przynajmniej 4 działa – 4 000 guldenów
- Za fregatę z dwunastoma wiosłami po każdej stronie – 8 000 guldenów
- Za łódź okrętową lub długą łódź z ośmioma ławkami dla wioślarzy (thwarts – nie znam polskiego odpowiednika) lub szesnastoma wiosłami  - 2 000 guldenów
- Za łódź okrętową lub długą łódź z sześcioma ławkami dla wioślarzy – 1 200 guldenów
- Za łódź okrętową lub długą łódź z czterema ławkami dla wioślarzy – 600 guldenów
Kapitan miał też prawo by zatrzymać jako własny (…) każdy okręt, jacht, slup, działo, kotwicę, liny, dobra (przewożone na okrętach/statkach) i wszelkie inne rzeczy, bez wyjątku, które uda mu się ocalić z jednostek wroga.
I tym miłym, matematycznym akcentem, kończymy na blogu rok 2011. Wszystkiego Najlepszego Panie i Panowie, oby nadchodzący rok był jeszcze lepszy!

piątek, 30 grudnia 2011

Dragoni JKM [fragment]

            [fragment kolejnego tekstu o formacjach cudzoziemskich, tym razem o dragonii walczącej w czasie wojny smoleńskiej 1632-1634]

Wśród licznych jednostek autoramentu cudzoziemskiego, jakie w ramach armii króla Władysława IV walczyły w wojnie smoleńskiej, nie mogło zabraknąć i dragonii. Doświadczenia z zakończonej kilka lat wcześniej wojny o ujście Wisły i trwającej właśnie Wojny Trzydziestoletniej pokazały, że jest to bardzo przydatna formacja. Ówcześni dragoni to de facto muszkieterowie poruszający się konno – dzięki czemu byli w stanie towarzyszyć kawalerii w szybkich marszach czy podjazdach – ale walczący po spieszeniu, jak inne oddziały piechoty. Dragonia cieszyła się uznaniem ówczesnych hetmanów – litewskiego Krzysztofa Radziwiłła i koronnego Stanisława Koniecpolskiego – którzy mieli okazję podziwiać zdolności tej formacji i jej żołnierzy w praktyce w czasie walk przeciw Szwedom. Także i nowo obrany monarcha, Władysław IV Waza, cenił sobie dragonię, a dwie kompanie z tej formacji weszły w skład jego wojsk nadwornych.
            To właśnie owi dragoni królewscy zostali już w grudniu 1632 roku wysłani jako wsparcie dla litewskiego hetmana polnego Krzysztofa Radziwiłła, zbierającego swe wojska w obliczu ataku moskiewskiego. Na czele dwóch kornetów (kompanii) stanęli kapitanowie Jakub Murray (Mora, Moore, More, Moraj) i Marwitz (Marenitz, Murmic, Marenicz). Ich oddziały liczyły łącznie 250 lub 300 żołnierzy (różnica w źródłach), z tymże mieli oni w marszu zaciągnąć jeszcze 100 dragonów – zakładany etat to zapewne 400 ludzi, po 200 w każdej z kompanii. Popis tych dwóch jednostek w obozie Radziwiłła podaje nam jednak liczbę 291 ludzi, jak widać nie udało się uzupełnić stanów, a i zapewne poniesiono straty marszowe. W litewskim obozie pod Krasnem dołączyli do zbieranych przez hetmana wojsk – były tam już dwie inne kompanie dragońskie, dowodzone przez wojewodzica smoleńskiego Mikołaja Abramowicza (84 porcje) i Olgierda Kwitynga (100 porcji). Całość sił podległych Radziwiłłowi według popisu z 26 lutego 1633 roku to 4580 koni i porcji, jak więc widzimy dragonia w owych czterech kompaniach, liczących łącznie 475 porcji, stanowiła blisko 10% etatowego stanu jego wojsk.
            Z początkiem marca 1633 roku dragoni wzięli udział w próbie przebicia się posiłków do oblężonego Smoleńska. Na rozkaz hetmana Radziwiłła wybrano z podległych mu chorągwi jazdy 550 żołnierzy – z każdego usarskiego i kozackiego pocztu po jednemu koniu tak jako służyć powinni. Taki wyborowy oddział został następnie wzmocniony 200 dragonami, zapewne z rot królewskich, gdyż na ich czele stali kapitanowie Murray i Marwitz. Grupa ta, dowodzona przez rotmistrza chorągwi kozackiej Jerzego Jurzyca,  miała dostać się do Smoleńska od strony północnej, wzmacniając obrońców a także transportując amunicję i żołd. By zaabsorbować siły oblegające, hetman Radziwiłł chciał zaatakować obóz moskiewski. Mikołaj Abramowicz na czele wzmocnionego pułku jazdy miał poprowadzić ową demonstrację, w skład podległych mu oddziałów wchodziły dwie kompanie dragonii – zapewne jego własna i Kwitynga. O ile atak Abramowicza okazał się sukcesem, gdyż siłom moskiewskim zadano straty i niepokojono obóz na tyle długo, by odciągnąć uwagę sił moskiewskich od północnej strony miasta, o tyle działanie grupy Jurzyca były tylko połowicznie udane. Jego oddział nazbyt rozciągnął się w czasie nocnego marszu, tylko 294 żołnierzy (w tym 100 dragonów) dostało się do Smoleńska. Spora część zawróciła do obozu litewskiego, nie mogąc odnaleźć drogi do miasta. Grupa pod komendą kapitana Marwitza, zapewne w dużej części jego kompania dragonii, po walce z oddziałami moskiewskimi poszła w rozsypkę. Część żołnierzy zginęła, część otoczona przez przeciwnika poszła do niewoli. Los dragonów podzielić miał i ich kapitan, a P. Marwica Kapitana snadź samego żywcem wzięto. Generalnie, mimo poniesionych strat, operację można jednak uznać za udaną, gdyż nawiązano kontakt z obrońcami i wprowadzono posiłki do twierdzy. Dano w ten sposób znać wojskom garnizonu że nie zapomniano o nich i że wojska litewsko-polskie szykują się do odsieczy.

[O dalszych losach dragonii w okresie wojny smoleńskiej już w nowym, 2012, roku…]

Śmierć przez pomyłkę?

Pod koniec października 1636 roku młody Daniłowicz, wojewodzic ruski, z ochoty i z ambicji chwały mając 500 jazdy, wyprawił się na Tatarów. Magnat nie miał jednak szczęścia w tej wyprawie, od nieprzyjaciela okrążonym postrzelony i wzięty [do niewoli]. Daniłowicz próbował wynegocjować za siebie okup, jednak wieść o jego pojmaniu trafiła do uszu Kantymira Murzy, osławionego Krwawego Miecza. Ten przemocą odebrał polskiego jeńca z rąk murzy który go pochwycił po czym nakazał swojemu synowi zabicie Daniłowcza. Ten wnet Daniłowiczowi w tył związawszy ręce, położył go na ziemi i raz i drugi w szyję tnie. Widząc syn Kantymira, iż nędzny więzień się dręczy i z śmiercią mocuje, dobywszy żelaza, serce mu przebił; i tak nędznie zginął wielkiej nadziei młodzian i dostatniej fortuny dziedzic. Czemu tatarskie murza kazał w tak okrutny sposób pozbyć się więźnia? Jednak wersja mówi o tym, że był po prostu na tyle pijany, że wydał rozkaz niejako przez pomyłkę, tracąc okazję na bogaty okup. Inna wersja dowodzi o pomylonej tożsamości jeńca – Kantymir miał sądzić, że wojewodzic jest synem ówczesnego wojewody ruskiego Stanisława Lubomirskiego, który w 1629 miał być odpowiedzialny za śmierć Welisza murzy, innego syna Kantymira. Być może tatarski wódz pogubił się po prostu w zawiłościach tytułów urzędników koronnych? Tak czy inaczej historia skończyła się smutno, ciało wojewodzica udało się jednak wykupić z rąk Tatarów i pochować w rodzinnej krypcie.

czwartek, 29 grudnia 2011

Sojusznicy RON - cz. VII

Nieco informacji o posiłkach cesarskich podczas 'Potopu' - korpus generała de Souches pod Toruniem w 1659 roku 

T. Nowak w swoim 'Oblężeniu Torunia' podaje: 
Regiment piechoty de Souches - ok. 650 ludzi 
Reg. kirasjerów Heister (bez 2 kompanii które zostały jako garnizon w Krakowie) 
Reg. kirasjerów Ratschin (bez 4 kompanii które jeszcze nie nadeszły z Czech) 
Reg. kirasjerów Knigge 
Reg. dragonów Spancko 
Reg. dragonów Flettinger 

Jazda i dragonia razem ok. 3000 ludzi 

artyleria korpus - 6 dział i 2 moździerze. 

Korpus został dwukrotnie wsparty posiłkami: 
- w końcu sierpnia przybył regiment pieszy de Nicoli - ok. 600 ludzi 
- 4 września nadciągnęło 5 kompanii pieszych z regimentu de Merse'a - ok. 400 ludzi 
Doszły także pozostałe kompanie jazdy z regimentu Ratschin - ok. 350 ludzi 

Razem w toku oblężenia - 1650 piechoty i 3350 jazdy i dragonii. Po zakończeniu oblężenia w 1658 roku liczebność korpusu miała spaść z 5000 do zaledwie 1600 żołnierzy (sic!) - 400 piechurów i 1200 jazdy i dragonii. Oprócz wysokich strat 'krwawych' w toku oblężenia + zawsze towarzyszących armii chorób, korpus austriacki cierpieć miał na wysoki odsetek dezercji. Uciekinierzy z armii zaciągali się na służbę Gdańska lub do polskich regimentów (oczywiście nie do tych, które walczyły pod Toruniem). 

Dodatkowe informacje za: Opitz Eckardt. "Österreich und Brandenburg im Schwedisch-Polnischen Krieg 1655-1660".

środa, 28 grudnia 2011

Bitwa pod Zborowem oczami chana

W archiwum Muzem Pałacu Topkapi w Stambule znajduje się niedatowany list chana Islama III Gereja, adresowany do wielkiego wezyra Kara Murad Paszy. Z opisu wynikałoby, że korespondencja dotyczy lata 1649 roku i bitwy pod Zborowem. Ciekawe jest, że Kozacy Zaporscy są tu określani jako ‘Kozacy dnieprowscy’ w odróżnieniu od ‘Kozaków dońskich’. Oto jak chan opisywał starcia [użyłem angielskiego tłumaczenia autorstwa Chantal Lemercier-Quelquejay]:
Z pomocą Najwyższego zaatakowaliśmy wręcz okopany tabor [polski] i walczyliśmy tak dobrze, że zabraliśmy im sześć czy siedem dział a naszymi szablami ścięliśmy pięć czy sześć tysięcy niewiernych. (…) nasze wojska nie pozwoliły Polakom na żadne działania. [Obóz polski] otoczony z czterech stron przez Tatarów i Nogajców, Polacy nie mogli go opuścić w celu zdobycie żywności, paszy i wody. Wreszcie, pozbawieni nadziei, zaczęli kopać szańce i zamknęli się sami w swym obozie.
Wtedy nadciągnęły wojska Hetmana Dniepru [Chmielnickiego] które zaatakowały Polaków. Pod ogniem [kozackich] dział i muszkietów, atakowani z jednej strony przez Tatarów a z drugiej przez Kozaków, [Polacy] nie mieli chwili odpoczynku i kiedy nacisk naszych wojsk stał się zbyt mocny, poprosili o łaskę [negocjacje].
Kiedy ich posłowie wyszli z obozu, udzielono im łaski. Ich bezbożny król [który był w obozie] po raz kolejny złożył przysięgę i  obiecał dotrzymać niegdyś umówionych przyrzeczeń.
Po tym ich [polska] armia wycofała się, a nasze wojska ruszyły na Krym z niezliczonymi łupami. Teraz dotarły właśnie na krymskie tereny.
Hetman Dniepru wysłał nam przez posłańca wiadomość, która głosi: ‘Błogosławiony niech będzie Bóg i jego Wysokość; osiągnęliśmy nasze cele i od teraz gotowiśmy oddać nasze usługi których będzie wymagać Padyszach [sułtan] lub Wasza Wysokość [chan]. 

wtorek, 27 grudnia 2011

Kraik niewielki, okryty lasami...

Opublikowanie listy armii kurlandzkiej do OiM troszkę nam się opóźniło – przepraszam, obiecywałem że będzie przed Świętami  - jednak jako że PDF już tuż tuż wypadałoby zrobić jakieś wprowadzenie historyczne. Znalazłem właśnie ciekawą notkę z 1683 roku, w której francuski podróżnik tak opisywał Kurlandię:
Księstwo Kurlandzkie stanowi kraik niewielki, okryty lasami, przynoszącymi mu znaczny dochód, ponieważ drzewo tameczne bardzo się do budowy okrętów nadaje, zwłaszcza do masztów. Kraj ten dostarcza wojowniczej szlachty, sposobnej do wojennej karności, a także dzielnych żołnierzy, zdolnych do wszystkiego, jako jeźdźcy i piechury. Jakkolwiek kraj ten, zbliżony do bieguna na krańcu Polski leżący, oddalonym jest od wszelkich związkach cywilnych i od wpływu dworu, obyczaje jego nie są bynajmniej dzikimi, a powierzchowność i maniery jego mieszkańców są tak ogładzone, jak w innych miejscowościach Niemiec, których ubiór, język i religię protestancką, Kurlandczycy sobie przyswoili. Wprawdzie lud zachował tu narzecze odrębne, miejscowe, do żadnego innego nie zbliżone, jak np. narzecze Basków i Bretonów do francuskiego, lecz język niemiecki jest językiem dworu, księcia i szlachty.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Jeden oberszterlieutenant, dwóch majorów, czterech kapitanów...

Pod koniec marca 1659 roku oddziały koronne dowodzone przez generała Grodzickiego i ks. Bogusława Radziwiłła podeszły pod zajęte przez Szwedów Miłakowo (Liebstadt). Polacy połączyli się tu z niewielką dywizją brandenburską generała von Gortzke (1800 rajtarii i 1000 dragonii) i przystąpili do oblężenia miasta. Maleńki garnizon, w obliczu ogromnej przewagi przeciwnika i bez nadziei na odsiecz ze strony szwedzkich sił polowych, zdecydował się na kapitulację. Ks. Bogusław zanotował nader dokładnie kogo wzięto do niewoli:
Jednego oberszterlieutenanta [podpułkownika], dwóch majorów, czterech kapitanów, dziewięciu poruczników, czterech chorążych, trzydziestu pięciu unteroficjerów [podoficerów], dwieście ośmdziesiąt żołdatów, ośm chorągwi [piechoty], dwa kornety [sztandary kawalerii] i parę działek.
Idąc tropem zdobytych sztandarów oznaczałoby to, że garnizon składał się z 8 kompanii piechot i 2 kompanii jazdy. Oczywiście jeżeli porównamy to z ilością jeńców widzimy, jak bardzo niskie musiały być stany liczebne szwedzkich oddziałów w tym okresie. Niestety nie udało mi się zidentyfikować, z jakich regimentów wydzielono kompanie do garnizonu Miłakowa. 

czwartek, 22 grudnia 2011

After the Dutch manner and fashion

Kolejny drobny przyczynek do historii wyglądu i barwy dragonii w armiach RON. Wiosną 1656 roku Patrick Gordon – który akurat ‘zmieniał barwy klubowe’ i ze szwedzkiego stawał się polskim żołnierzem – tak oto opisał kompanię polskiej dragonii:
Kompania dragonów, składająca się z około 80 ludzi, wszyscy [z nich] Polacy w niebieskich kurtkach na wzór i modłę holenderską, ich kapitanem był Holender zwący się Zacharias Mitlach. Chorąży [kompanii] znał holenderski, ale był Polakiem.
Wzmianka krótka, ale treściwa, bo nie dość że mamy informacje o niebieskiej barwie, to jeszcze nasz szkocki pamiętnikarz wspomina o zachodnioeuropejskich strojach. 

O walnym boju i szyku pogańskim

Konstantin Mihajlowicz był XV-wiecznym Serbem, któremu przyszło służyć w korpusie janczarów. W czasie swojej służby miał okazję być świadkiem oblężenia Belgradu, walczył także w krwawej kampanii przeciw Wladowi Palownikowi. W 1463 roku wchodził w skład garnizonu zamku w Zwecaju, który został zdobyty przez ‘Czarną Armię’ Macieja Korwina. Serbski janczar przeszedł wtedy na stronę zwycięzców, po czym zajął się redagowaniem i wydawaniem swoich wspomnień z okresu służby wśród elitarnej piechoty sułtana. Poniżej krótki fragment z wydanego w Sanoku w 1857 roku Pamiętnika janczara przed rokiem 1500 napisanego. Wycinek dotyczy szyku bitewnego armii tureckiej w drugiej połowie XV wieku.

środa, 21 grudnia 2011

Zuchwalszego narodu od Kozaków na ziemi znaleźć niepodobna

Kozackie ‘chadźki’ docierały często do samego Stambułu, zadając duże straty Turkom i wzbudzając panikę wśród ludności miasta i jego okolic. Odwagi i brawury mołojcom nie mógł nawet odmówić turecki kronikarz, pisząc tak oto o ich rajdzie w roku 1625 [zmieniłem pisownię na współczesną]:
Utarczki morskie Kozaków równie są niebezpieczne, jak ciekawe i nader dziwne. Czajki ich sztucznie wiązane z sitowia i prątków, gdy mocna powstanie fala, nie tona, lecz prawie się wypełniają wodą, w której zanurzeni do pasa pohańcy biją się do upadłego. Śmiało powiedzieć można, iż zuchwalszego narodu od Kozaków, mniej dbającego o życie, mniej czującego wstręt do śmierci, na ziemi znaleźć niepodobna. Podług świadectwa osób morskiej świadomej rzeczy, hałastra ta  zręcznością i odwagą w podobnych na wodzie bitwach, straszniejsza jest niż inny jakikolwiek naród, a walka którą żeśmy opisali [opis rajdu kozackiego w 1625 roku, w czasie którego doszło do krwawej bitwy z flotą 43 galer tureckich] nie może, podług ich zdania, z żadną na świecie iść w porównanie. Dosyć powiedzieć, że po rozbiciu ich siły, do samego ranka do godziny prawie czwartej, siedemdziesiąt zaledwie czajek [z 300 które miały brać udział w wyprawie] zatopić zdołano, i nie inaczej jak wszystkich sił dobywając, resztę ich potrafiono zniszczyć. 

wtorek, 20 grudnia 2011

Malarze znani i nieznani - cz. XLIII

I raz jeszcze mistrz Della Bella, po raz kolejny z wjazdu do Rzymu Ossolińskiego - tym razem jeden ze wstępnych szkiców do oddziału 'czerwonych' kozaków pokazywanego wcześniej. Jak widać imć Stefano pieczołowicie przygotowywał się do pracy, szkicując sobie postaci i 'ustawiając' je do finałowej pracy.

niedziela, 18 grudnia 2011

Malarze znani i nieznani - cz. XLII

Kolejne szczegóły z wjazdu poselstwa Ossolińskiego do Rzymu, autorstwa Della Belli. Powyżej wielbłądy, 10 takich zwierząt miało wzbudzić  sensację wśród obserwujących je Rzymian. Oczywiście jak wypada przy tego rodzaju popisie zbytku i przepychu, poczciwe dromadery kunsztownie ozdobiono. Obwieszone one były srebrnymi nićmi, jedwabnymi sznurami i narzutami z czerwonego aksamitu. By dodać orientalnego klimatu, wielbłądy prowadzili odpowiednio wystrojeni Tatarzy i Ormianie.
Poniżej przepiękne konie tureckie prowadzone tuż za pochodem pokojowych posła. Ozdoby tych pięciu koni kosztowały bodaj najwięcej z całej wyprawy – ich siodła były bowiem zdobione diamentami, turkusami i rubinami. Także i tutaj rolę prowadzących pełnili Tatarzy i Ormianie. Z końmi tymi związana jest też anegdotyczna akcja reklamowa Ossolińskiego, dwa konie miały bowiem złote podkowy, które (celowo) słabo umocowano, by odpadły w czasie pochodu. Niezły popis, trzeba przyznać…


sobota, 17 grudnia 2011

Sprytny Włoch z jeżem w herbie

Alessandro Guagnini (1534-1614) to włoski żołnierz i dziejopis, który związał się z Rzeczpospolitą, służąc w armii litewskiej. Za swą służbę otrzymał w 1571 roku indygenat, odtąd znamy go jako Aleksandra Gwagnina (tak też miał nazywać się jego uroczy herb – polecam poszukać i sprawdzić). Znany jest jednak przede wszystkim jako autor Sarmatiae Europeae Descriptio quae Regnum Poloniae, Lituaniam, Samogitiam, Russiam, Masoviam, Prussiam, Pomeraniam, Livoniam et Moschoviae Tartariaeq[ ue] partem complectitur [...] czyli Opisu sarmackiej Europy.
 Dzieło to, po raz pierwszy wydane w Krakowie w roku 1578, przyniosło mu rozgłos w Europie. Włoch miał jednak jakoby ukraść manuskrypt napisany przez jednego ze współtowarzyszy broni  - słynnego Macieja Stryjkowskiego (o którym napiszemy innym razem) – i tak wydać po własnym nazwiskiem. Afera zrobiła się z tego straszna, sprawa oparła się nawet o króla Stefana Batorego, niemniej jednak dzieło Gwagnina cieszyło się ogromnym powodzeniem w Europie. Poniżej perełka z Sarmatiae Europeae… opisujące zwyczaj wojenny Tatarów:
Tatarzy radzi się spotykają w polu równym, pułki swe w koło zgromadziwszy szykiem zakrzywionym, które pospolicie ludzie rycerscy marsowym tańcem zowią, a na pierwszym potkaniu, tak gęste strzały puszczają, jako grad najgęstszy.
Na wypadek gdyby ktoś chciał się zapoznać z łacińskim oryginałem, polecam wersję elektroniczną:

piątek, 16 grudnia 2011

Petyhorcy - drobne uzupełnienie (ale zawsze coś)

Bardzo krótkie uzupełnienie do jednego z najciekawszych dla mnie tematów XVII-wiecznej wojskowości polsko-litewskiej czyli formacji petyhorców. Nieco już poświęciłem jej miejsca na blogu:
tym razem chciałem nawiązać do pierwszego wpisu z tej serii:
Wspominałem tam o występowaniu petyhorców w czasie rokoszu Zebrzydowskiego, gdzie znajdujemy ich zarówno w siłach królewskich jak i pośród rokoszan. Okazuje się, że jeszcze jeden z magnatów polskich w tym okresie miał wśród swoich wojsk prywatnych interesujące nas oddziały. W spisie zatytułowanym Poczty niektórych panów pod Lublinem w 1606 roku, od niedawna dostępnym na niezwykle godnej polecenia stronie Repozytorium Cyfrowe Poloników
znajdujemy oto wśród prywatnych wojsk Janusza Ostrogskiego, kasztelana krakowskiego, wzmiankę o dwóch chorągwiach pietyhorców – jedna miała liczyć 150, a druga 100 koni. Ot drobna ciekawostka, ale cieszy…

czwartek, 15 grudnia 2011

Uwaga techniczna - komentarze

W związku z kilkoma ostatnimi przypadkami, gdzie anonimowi komentujący nie fatygowali się by podpisać swoje wypowiedzi (nickiem czy imieniem), mimo że delikatnie to sugerowałem,  a także z związku z kilkoma dosyć kuriozalnymi i obelżywymi komentarzami (które zostały już usunięte) wracam do starego ustawienia w kwestii komentarzy. Od tej nie będzie już możliwości wpisywania komentarzy jako anonimowych. Tych którym to przeszkadza przepraszam, jednak nie po to prowadzę w wolnym czasie blog by czytać chamskie teksty obrażające mnie lub moją rodzicielkę...

Armia siedmiogrodzka - informacje

Informacje o XVII-wiecznej armii siedmiogrodzkiej dostępne w języku polskim są nader skąpe, stąd też z ogromną radością przyjąłem fakt, że Marcin Sowa (tłumacz i autor prac z serii 'Historyczne Bitwy') zechciał reaktywować wątek poświęcony tej armii na forum Strategie:
http://www.strategie.net.pl/viewtopic.php?f=65&t=3758
Można tam znaleźć niesamowicie interesujące szczegóły, tłumaczone przez Marcina z prac węgierskich. Zachęcam do lektury, bo też to niesamowita okazja do poczytania o tej mało u nas znanej armii.

środa, 14 grudnia 2011

Kurlandczycy w OiM

Po latach postanowiłem wrócić do zabawy w cięcie, klejenie i malowanie; w końcu OiM jest tak ciekawym systemem że nie mogę sobie darować. Na pierwszy ogień idzie armia Księstwa Kurlandii, do której zasady napisał Rafał Szwelicki z moją pomocą - zasady niedługo będą dostępne na stronie gry. Póki co bawię się więc w konwertowanie szlachty kurlandzkiej, która stanowić będzie część armii. Jakość konwersji bardzo różna, szmat czasu upłynął od kiedy ostatni raz to robiłem. Postępy prac można śledzić w wątku który założyłem na forum gry:
http://www.ogniemimieczem.wargamer.pl/forum/viewtopic.php?f=17&t=932

Malarze znani i nieznani - cz. XLI

Stefano della Bella po raz kolejny gości na blogu, tym razem przedstawiam fragmenty słynnych akwafort z serii Entrata in Roma dell’ambasciatore G. Ossoliński. Chodzi oczywiście o wjazd podskarbiego nadwornego koronnego Jerzego Ossolińskiego do Rzymu i uroczystej ceremonii przywitania tam polskiego posła. Wjazd odbył się 23 listopada 1633 roku, a Ossoliński bez wątpienia wywarł ogromne wrażenie na włoskich gospodarzach.
Powyżej widzimy oddział 30 kozaków. Ubrani byli w przetykane złotem szkarłatne ferezje, liczne pióra które tam widzimy pochodzą od żurawi (biedne ptaki…). Kozacy uzbrojenie są w szable, łuki i bandolety. Piękne przyozdobione są także konie, a Polacy zdają się tu popisywać swoimi zdolnościami jeździeckimi.
Oddział poniżej to 30 pokojowych Ossolińskiego, ubranych w błękitne ferezje z pomarańczowym podbiciem, wykonane z atłasu. Paziowie ci są wyposażeni podobnie jak kozacy, przy boku mają szable, dodatkowym uzbrojeniem są łuki. Także i tutaj uwagę zwracają przyozdobione konie.  

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Pułkownik o wybiórczym wzroku i słuchu

Zupełnie zapomniałem, że wspomnienia pułkownika De La Colonie miały zagościć częściej na forum:
Powróćmy więc do oficera i jego grenadierów, tym razem do walk pod Ingolstadt w 1704 roku, gdzie oddziały bawarskie zadały spore straty Austriakom.  Ciekawe są komentarze naszego francuskiego pułkownika, który chociaż walczył w armii bawarskiej to często nader specyficznie komentował poczynania swoich towarzyszy. Tłumaczenie własne z angielskiego przekładu, więc wszelkie wpadki językowe to moja wina:
Nienawiść istniejąca pomiędzy Bawarami i cesarskimi jest taka, że rzucili się na siebie niczym szaleńcy i zderzenie [oddziałów] było straszliwe. Faktycznie tak okropne, że przeciwnik [cesarscy] nie czekali na drugi atak; zaczęli uciekać poprzez równinę, aż ich piechota schroniła się w lasach.
Dragoni [bawarscy] i moi grenadierzy ścigali ich przez ponad dwie ligi [ponad 9 km]; wzięliśmy wielu jeńców, a straty przeciwnika to ponad trzy tysiące ludzi, nie wliczając jeńców, a także osiemset koni, które bardzo przydały się dla naszych dragonów.
W czasie pościgu zdobyto nieco łupów, ale moim grenadierzy nie pochwalali łupienia trupów i jeńców. Jednakże w czasie pościgu znaleźli sposób na wysłanie oddziału ze specjalnym zadaniem przeszukania okolicy i złupienia sąsiednich wiosek i pastwisk, skąd uprowadzili przynajmniej czterysta sztuk bydła, a tak dobrze ukryli swoją zdobycz że nie wiedziałem o niej nic aż do momentu, gdy nic nie mogłem temu [złupieniu] zaradzić.
Jakże pięknie sobie wytłumaczył przymknięcie oka na postępki swoich grenadierów. No ale przynajmniej nie musiał chodzić przez pewien czas o pustym brzuchu...

Dragon buntownik

Wielu nie mogło zapomnieć księciu Bogusławowi Radziwiłłowie jego ‘elastyczności politycznej’ w czasie ‘Potopu’, kiedy to zmieniał strony niczym rękawiczki. Mimo że odzyskał zaufanie polskiego monarchy, to jeszcze w kwietniu 1662 roku zdarzyło się, że księciu groziło niebezpieczeństwo ze strony rozeźlonych żołnierzy. Jak o tym sam napisał w swojej autobiografii:
Osobliwie był porucznik dragoński J.M. pana pisarza [polnego litewskiego] [Aleksandra Hilarego] Połubińskiego, z Prus plebeius, który wojsko buntował, aby na gospodę moją najechało, ale Bóg sprawił, że gotując się na to na koniu biegając, szyję złamał.
Książę Bogusław mógł odetchnąć z ulgą, chociaż kto wie co mogłoby się stać, gdy nie wypadek litewskiego oficera?

sobota, 10 grudnia 2011

My precious... (i dodatek na Święta)

Wreszcie dotarł do mnie podręcznik do 'Ogniem i Mieczem' (wielkie dzięki dla ekipy Wargamera). Ech, co za uczta! Przepięknie wydany, niezwykle solidna kniga, graficznie to jeden z lepszych podręczników jakie miałem okazje czytać. Przepisy czytelne i bardzo klimatyczne, niedługo zacznę sobie testować różne podjazdy. Kilka drobnych literówek, także parę braków - co już jednak zostało rozwiązane w erracie, więc nie ma problemu. 
A ci którzy czytają forum OiM wiedzą, że niedługo pojawią się zasady do kolejnej, nie uwzględnionej w podręczniku armii. Ot taki tam rzuciłem pomysł, Rafał Szwelicki przyklasnął i wespół w zespół rześmy coś takiego miłego zmajstrowali. Na Święta pdf powinien być dostępny do ściągnięcia, póki co jednak udało się utrzymać w tajemnicy o jaką armię chodzi. Mam nadzieję, że gracze nie będą rozczarowani.

czwartek, 8 grudnia 2011

Bóg, diabeł i król szwedzki

Dyplomację można uprawiać czasami za pomocą grubego kija, waląc nim obiekt naszych działań dyplomatycznych prosto w czaszkę (aż zahuczy). Przykładem takiego właśnie ‘dyplomatycznego kija’ jest list który w czerwcu 1631 roku wysłał król Szwecji, Gustaw II Adolf, do elektora Brandenburgii, Jerzego Wilhelma Hohenzollerna. ‘Lew Północy’ postawił bowiem w owym liście bardzo proste ultimatum:
Nie chcę słyszeć o [brandenburskiej] neutralności. Musisz być Panie moim przyjacielem lub wrogiem. Kiedy przybędę na tereny graniczne [Brandenburgii] musisz się zadeklarować po jednej ze stron [w tekście jest zimny lub gorący]. Toczy się tu walka pomiędzy Bogiem a diabłem. Jeśliś jest z Bogiem, musisz stanąć po mojej stronie, a jeśliś z diabłem, musisz walczyć przeciw mnie. Nie ma trzeciej opcji.
No i cóż mógł zrobić elektor z taką ‘ofertą’…

środa, 7 grudnia 2011

Jednych postrzelano, drudzy wymarli...

Trzydniowa bitwa ochmatowska (29 stycznia  - 1 lutego 1655 roku) to jedno z najkrwawszych starć z udziałem armii koronnej  w XVII wieku. Połączone siły polsko-tatarskie walczyły tu przeciw koalicji kozacko-moskiewskiej. Oddziały koronne poniosły ogromne straty w czasie szturmów na tabor kozacki, o którym Stefan Czarniecki, dowodzący pułkiem JKM, miał powiedzieć, że był tak mocny i ognisty, jako jaki Malbork. Krwawe żniwo zebrały także trudne warunki pogodowe  i problemy logistyczne. Siarczyste mrozy a także brak żywności i wody były odpowiedzialne za śmierć wielu żołnierzy. Zobaczmy jak o tych stratach pisali uczestnicy walk.
Stefan Czarniecki ubolewał nad stratami dowodzonego przez siebie pułku jazdy, a także regimentu dragonii. Gdzie zginęło z pułku mego więcej [niż] sta Towarzystwa, Rotmistrz Grodzicki on to Chęciński, koni ze trzystą, Dragonów moich bardzo wiele. Regiment dragonii miał mieć 25 zabitych i 47 rannych.
Zdzisław Zamoyski rysuje nam obraz strat piechoty: Jednych postrzelano, drudzy wymarli, trzeci wymrożeni, a czwarci pouciekali. Ledwiebyśmy wyrachowali dwanaście set piechoty do bitwy. Officyerów też nie mało zginęło i naszych Rotmistrzów i Poruczników, i Towarzystwa, ale przy takiej igraszce tak być musi [sic!].
Wespazjan Kochowski z kolei tak opisuje straty: [Jakub] Łabęcki, Grodecki, [Jan] Siemaszko, Wierzchliński rotmistrze i czterech poruczników, 13 chorążych i oprócz tego Poradowski i Spereg, porucznicy husarscy jeden margrabiego Myszkowskiego, drugi biskupa krakowskiego i z towarzystwa przeszło 200 poległo, oprócz pocztowych tudzież pieszych. 

Zdrajcy oraz wszelkiego rodzaju rabusie i złoczyńcy

Tym razem zobaczymy jak odmienny opis wyjścia szwedzkiego garnizonu z Krakowa podaje Kochowski. Nie wiem skąd wziął w ramach wojsk generała Wirtza Finów (nie kojarzę żadnego fińskiego regimentu broniącego Krakowa), także ilość kawalerii jest podejrzanie wysoka:
Dnia trzydziestego sierpnia opuścili Kraków Szwedzi, a wraz z nimi zbieranina rozmaitych ludzi: arian, zbiegów, zdrajców oraz wszelkiego rodzaju rabusiów i złoczyńców. Na przedzie jechało trzysta obładowanych wozów, każdy zaprzęgnięty w sześć koni: następnie z rozwiniętymi sztandarami postępowała piechota, w poszarpanych ubiorach, przeważnie Finowie, doświadczeni żołnierze króla Karola, zahartowani w niebezpieczeństwach; prowadzili oni ze sobą osiem dział, zwanych falkonetami, z potrzebną amunicją. Dalej szła gromada kobiet, przy czym niektóre z nich niosły na plecach po jednym lub nawet po dwoje dzieci, a nie brakło i takich, co dźwigały na ramionach wielkie tłumoki z resztkami polskiej zdobyczy. Na samym końcu pokazało się dwadzieścia siedem (jeżeli dobrze pamiętam) oddziałów jazdy.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Knechci, rajtarzy, kolasy, a nawet kobiety (konno i pieszo)

Broniony przez Szwedów i Siedmiogrodzian Kraków skapitulował przed oddziałami polskimi i cesarskimi pod koniec sierpnia 1657 roku (zależnie od źródła spotykamy daty 18, 23 lub 25 sierpnia). Obrońcy poddali się na honorowych warunkach, z prawem wyjścia z miasta wraz ze sztandarami, bębnami i artylerią. Tak oto wyjście wojsk szwedzkich generała Wirtza opisywał Patrick Gordon (tłumaczenie własne):
Szwedzi (…) wymaszerowali z zamku z artylerią, amunicją, rozpostartymi sztandarami, bijąc w bębny i grając na trąbkach, [a było ich] w 26 pieszych kompaniach około 1500 ludzi, 2 kompanie dragonów [razem] 80 ludzi, 12 kompanii jazdy [razem] 672 ludzi, wydzielonych jeźdźców i muszkieterów przy taborze [razem] 500, wozów taborowych 317, 27 karet, 46 kolas, 132 luźnych koni, 221 kobiet [poruszających się] konno i pieszo. 

Wojenne fortele pod Smoleńskiem - cz. I

Król Zygmunt III na czele swojej armii oblegał Smoleńsk bardzo długo (od września 1609 do czerwca 1611 roku), acz z powodzeniem. W toku długotrwałego oblężenia dochodziło do licznych szturmów, wycieczek ze strony obrońców, a także rozlicznych forteli wojennych. Jako że zachowało się do naszych czasów sporo materiałów źródłowych, możemy w nich znaleźć mnóstwo interesujących opisów walk czy sytuacji do których dochodziło podczas oblężenia. Pozwolę sobie więc od czasu do czasu zamieścić jakieś krótkie anegdoty z okresu oblężenia. Jako pierwszy wystąpi Stanisław Górecki, rotmistrz chorągwi kozackiej, który 5 stycznia 1610 roku wyprawił się nocną porą na zwiad murów Smoleńska:
P. Górecki, rotmistrz quarciany, odważywszy się z kilką towarzystwa, w nocy podszedłszy pod mury smoleńskie, od Abraamowskiey bramy, zmierzył wysokość muru, dla pewnych wojennych fortelów, y postrzeżony gdy się wracał, siła użył od gęstey strzelby niebezpieczeństwa.
Odważny oficer miał jednak szczęście, bo uniósł cało głowę ze swojej misji. Jak przekonamy się przy okazji kolejnych wpisów, nie zawsze atakującym dopisywało szczęście…

niedziela, 4 grudnia 2011

Małpa, Wieloryb, Baba i reszta ekipy

Trzecia i ostatnia część spisu arsenału zamku w Lachowiczach. Tym razem bardzo ciekawy opis artylerii zamkowej, ukazujący niesamowity misz-masz od krzyżackiej armaty 5-funtowej po zdobytą na Szwedach armatę polową. Pozwalam sobie załączyć skany, trochę dużo byłoby tu przepisywania.

sobota, 3 grudnia 2011

Dobry wzrok i doskonałe kończyny [dla jasności dodajmy że dolne]

Notka tym razem nad wyraz krótka, ale tak mnie ubawiła świeżo znaleziona anegdotka, że nie mogę sobie jej darować. Rzecz o tym jak w Europie Zachodniej komentowano upadek wyszkolenia i zdolności wojennych tureckich janczarów na początku XVIII wieku. Znany włoski żołnierz, podróżnik i naturalista Luigi Ferdinando Marsigli (to pan z szałową peruką którego możecie podziwiać powyżej) miał ok. 1720 roku tak napisać o armii sułtańskiej (tłumaczenie luźne, acz jak mi się wydaje celne):
Janczarzy znani są ze doskonałego wzroku a także dobrych [dolnych] kończyn [znaczy się nóg]. Pierwszy [tj. wzrok] służy im by mieć oko na niesforną kawalerię [turecką], które jest niezwykle skłonna do ucieczki [z pola bitwy], drugie zaś [tj. nogi] po to by umożliwić im szybkie pójście w ślady [kawalerii].

czwartek, 1 grudnia 2011

Działo się to na uroczysku zwanym Sasowy Róg

Rok temu pisałem o składzie wojsk, które pod komendą Stefana Potockiego poniosły w 1612 roku klęskę pod Sasowym Rogiem:
Zastanawiałem się wtedy, jak mogło dojść do rozbicia polskiej ekspedycji. Zapomniałem wtedy, że nieco o owej tragicznie zakończonej wyprawie napisał w swojej kronice biskup Paweł Piasecki. Chociaż zwykłem do jego opisów podchodzić ze sporą ostrożnością, na bezrybiu i rak ryba, więc oddajmy mu głos. Przede wszystkim zarzucił niedoświadczonemu Potockiemu, że zignorował dobre rady doświadczonych oficerów i zignorował przeciwnika. I byłby może wydołał niebezpiecznym zamiarom swoim, gdyby pogarda sił nieprzyjacielskich dozwoliła mu była słuchać rad bieglejszych od siebie rotmistrzów. Armia szła w nieładzie, bez większych środków ostrożności, w ciągnieniu nie był zachowany żaden tryb wojenny. Maszerujące wojska były szarpane przez Tatarów, chwytał nieprzyjaciel wysyłanych na picowanie [po żywność], opodal i bez porządku zabiegających; niepilnie odprawiały się czaty; nie wyprawiano przed sobą szpiegów na użycie języka [dla złapania jeńców]; nie wiedziano bynajmniej, gdzie i w jakich siłach znajdował się nieprzyjaciel. Nic więc dziwnego, że siły tatarskie, składające się jakoby z 30 000 ordyńców, mogły zając wygodną pozycję do ataku. Kiedy żołnierze Potockiego szykując się dopiero w porządek bojowy, nie mieli miejsca do rozwinienia swoich szeregów, nieprzyjaciel uderzywszy na nich od czoła i obu skrzydeł tak szybko, że nawet szabel dobyć nie mieli czasu, a prócz tego zajęciem brzegu rzecznego tył im wziąwszy, zewsząd ich opasał i bez walki, bez rzezi wszystkich powiązał, wyjąwszy niewielu, co się przez zgęszczone kupy nieprzyjacielskie przemknęli, luboć i z tych jedni w bystrym owych rzek nurcie potonęli, inni już po przepłynięciu od Tatarów przechwyceni polegli. Czyżby więc klęska bez bitwy, tym gorsza że sporą część jeńców wymordowano po kapitulacji? Muszę poszukać jeszcze innych źródeł do tego starcia, temat mnie zainteresował.