poniedziałek, 30 marca 2015

Dragonia pod Chocimiem w 1621 roku - uzupełnienie


Dziś króciutko, ale za to o jednej z moich ulubionych formacji. Znalazłem bowiem kolejny zapisek na poparcie tezy o tym, że w 1621 roku w składzie armii polsko-litewsko-kozackiej broniącej Chocimia znaleźli się dragoni. Pisałem już o tym kiedyś na blogu, okazało się jednak, że przegapiłem wtedy jeden z zapisów z Dziennika wyprawy… autorstwa Jakuba Sobieskiego. Pod datą 10 sierpnia można tam bowiem znaleźć następującą informację:
Czata dla żywności na dwa albo trzy dni z Lipnickim wyszła; była jego chorągiew kozacka sto pięćdziesiąt koni, draganów pięćdziesiąt Rychterowych i kilka set pacholików z rusznicami.
Co prawda jest to już cytowane wcześniej źródło, niemniej jednak kolejna wzmianka potwierdzałaby teorię, że ‘niemiecka’ kompania Rychtera (Richtera?) składała się właśnie z dragonów.

czwartek, 26 marca 2015

Krzyżem i szablą w Kozaka


Pisałem już na blogu o walecznych (przynajmniej na papierze) księżach i biskupach, pora dziś na zakonnika. Wśród wolontarzy którzy stanęli u boku armii koronnej w 1638 roku, walcząc przeciw kozackiemu powstaniu Ostranicy i Huni, znalazł się pewien jezuita. Tak oto opisał go w Dyaryuszu transakcyi wojennej… ksiądz Szymon Okólski:
Ks. Jelec jezuita koni 70 wprowadził; widząc abowiem iż się kupy swawolne mnożyły, z tej majętności którą on Panu Bogu i zakonowi swemu konsekrował, takich wybrał, którzyby to porazili.
Jest możliwe, że chodzi tu o ks. Ignacego Jelca, który jeszcze w latach 1651-1654 dowodził chorągwią wolontarską przy armii litewskiej. Ewentualnie może to być Aleksander Jelec – jeżeli to inna osoba, oznaczałoby to, że ród Jelców łączył czasem posługę religijną z wojaczką. Albert Borowiak w Powstaniu kozackim 1638 identyfikuje księdza jako Aleksandra Ignacego Jelca, co  ładnie nam pozwala połączyć sytuację z 1638 i 1651 roku. Niezależnie jednak od tego, czy chodzi o dwóch różnych Jelców czy też tego samego, sam fakt że ksiądz wystawił i poprowadził przeciw Kozakom chorągiew wolontarską jest interesujący. Zapewne była to rota kozacka, jak widzimy z opisu zaciągnięta spośród mieszkańców ziem należących do Jelców, które zostały podarowane zakonowi jezuitów. Niestety nie udało mi się odnaleźć żadnego zapisku dotyczącego udziału oddziału w walkach.

wtorek, 24 marca 2015

Z chłopa dragon


W 1635 roku Wielkie Księstwo Litewskie powołało pod broń znaczne siły zbrojne, których zamierzano użyć w Inflantach przeciwko Szwedom. Jak wiemy cała rzecz rozeszła się po kościach, chociaż Litwini – w odróżnieniu od Polaków – zdołali jednak napsuć nieco szwedzkiej krwi. Hetman Krzysztof II Radziwiłł, starając się utrzymać w karbach podległych sobie żołnierzy, wydał w sierpniu 1635 roku artykuły wojskowe, w których narzucał (przynajmniej na papierze…) bardzo ścisłą dyscyplinę. Znalazłem wśród zapisanych tam punktów jeden bardzo interesujący, a dotyczący zaciągów dragońskich. W armii litewskiej znalazło się w tym roku 6 rot dragonii, liczących razem 720 porcji,  a tam o zaciągach do nich wspomniał Radziwiłł:

Iż to więc zwykły cudzoziemskie czynić zaciągi, że poddanych szlacheckich biorą pod dragońskie chorągwie, w czym się dzieje ujma skarbu Rzeczypospolitej dlatego, iż tym chłopom nic nie płacą a ze skarbu Rzeczypospolitej spełna żołd odbierają, przeto, zabiegając temu, chcemy mieć i rozkazujemy, aby na potym tego nigdy nie było, ale każdy szlachcic, skoro pozna swego chłopa, tedy mu bez odwłoki ma być wydany z pod chorągwie, pod surowym na upartych oficjerów wojskowym karaniem.


Rzecz ciekawa i zapewne dotyczące także i licznej (2800 porcji w 13 rotach) piechoty cudzoziemskiej. Proceder zaciągów żołnierza wśród zbiegłych poddanych szlacheckich musiał być jak widać znaczny, jeżeli hetman postanowił zamieścić go w swoich artykułach. Niestety nie zachowały się do naszych czasów żadne rolle popisowe z 1635 roku (a przynajmniej ja nigdy się z takimi nie spotkałem), w których można byłoby sprawdzić jak duży był w dragonii odsetek żołnierzy o swojskich nazwiskach. W książce  opublikowałem rolle rajtarii litewskiej z tej samej kampanii, tam odsetek polskich i litewskich nazwisk był znaczny, aczkolwiek trudno porównać sytuację szlacheckiej rajtarii z plebejską dragonią. Oficerowie dragonii litewskiej wywodzili się przynajmniej w części z niemieckiej szlachty osiadłej w Inflantach i na Litwie (Mikołaj Korff, Ewer Butler, Georg Wolf, prawdopodobnie także Ewald Brynk), nic więc dziwnego że i rekruta szukali lokalnie. 

środa, 18 marca 2015

Coś z wargamingowo-napoleońskiej beczki


Od pewnego czasu z dużym zainteresowaniem obserwuję rozwój nowej polskiej gry figurkowej - "Bogowie Wojny - Napoleon". Ekipa GM Boardgames stworzyła bardzo interesujący system, a że sentyment do epoki napoleońskiej wciąż gdzieś się we mnie kołacze, postanowiłem jako "zaczerpnięcie oddechu" od OiM skrobnąć jakiś nieoficjalny materiał do BW-N. Dzisiaj chciałbym zaproponować pierwszy z nich, czyli duński korpus posiłkowy (de facto dywizję) walczący w kampanii 1813 roku w składzie XIII Korpusu Wielkiej Armii. Starałem się, by zasady były jak najbardziej zbieżne z rozpiskami "głównych" armii, które gracze będą mogli znaleźć w podręczniku głównym do gry. Zapraszam do zapoznania się z zasadami oddziałów duńskich. Oczywiście jest  to tylko wstępna wersja, w miarę wprowadzania ewentualnych zmian będę uzupełniał je w pliku. Niedługo pojawią się też ich przeciwnicy, czyli armia szwedzka z tego samego roku.

wtorek, 17 marca 2015

A cóżby to jednego chłopa ze wsi zgubić?


Na sejmie warszawskim w styczniu 1635 roku pan Mikołaj Ligęza, kasztelan sandomierski, przedstawił królowi Władysławowi IV wotum dotyczące przygotowania armii koronnej do walk przeciw Szwedom i Turkom. Znalazł się tam między innymi bardzo ciekawy fragment dotyczący przygotowania specjalnej pieszej wyprawy łanowej przeciw Turkom. Zauroczyła mnie zwłaszcza troska o los chłopów których miano zaciągnąć do tej BPP. Poczytajmy więc cóż też pan Mikołaj wymyślił w kwestii polskiej piechoty:
Ad militem comparandum[1] czemuby się nie miał i ten sposób konsyderować, aby ze wszystkich wsi świeckich i duchownych i rzeczypospolitej, cokolwiek ich jest i z nich pobory idą, coequando[2] wielką, średnią wieś, jednego pieszego na trzy miesiące, Septembr[3], Octobr[4]. Novembrem[5], na Turka tylko samego, gdy czas jego wojny, do tego antemurale wyprawować, albo też ze trzydziestu radniej łanów extraordinarie[6], poborów tylko dwa na trzy miesiące złożyć, aby z nich pieszego godnego, do poborców i skarbników gromady z rynsztunkami, z każdej wsi aequaliter[7] porachowawszy, wedle kwitów poborowych posyłali.
Bo z trzydziestu łanów, na dwa pobory sześćdziesiąt rachując, jednego pieszego na trzy miesiące godnieby się wyprawić mogło, a płaca po 5 złotych na miesiąc, i barwa, muszkiet, szabla, tem wystarczyć się mogła.
Zaczemby niemała liczba piechoty polskiej była, a dato choćby casu in eventu[8], co to niepodobna, mieli poginąć, a cóżby to jednego chłopa ze wsi zgubić? których czasem w zwadach karczemnych i powietrzem siła poginie, a nie znać tego bywa. Do tego wiele luźnych ludzi, próżnujących, na swawolą i pożogi w koronie się udających, mieliby ztąd zabawę wojenną, którą na złe rzemięsła obracają, których po wsiach, miasteczkach siła, wiele złego brojących, luźnych a mężnych, dobrego serca na złe jest.
Z miast zaś, aby tymże setnicy chorągwie, prochy, kule, kolasy, także na trzy miesiące, według kwitów poborowych, extraordinarie wyprawowali.



[1] By wystawić żołnierza.
[2] Po równo.
[3] Wrzesień.
[4] Październik.
[5] Listopad.
[6] Nadzwyczajnie.
[7] Po równo.
[8] Na wypadek. 

czwartek, 12 marca 2015

Raz chłop siekierą, raz chłopa z karabinu


Kilka wpisów temu opisałem, jak to niemieccy chłopi dali nauczkę maruderowi z armii cesarskiej. Dzisiaj sytuacja odwrotna, czyli plądrujący żołnierze z sukcesem walczą z chłopami. Rajtar w służbie Karola X Gustawa, Hieronim Chrystian Holsten , tak oto opisał pewien przypadek:
W czasie tego marszu o mało co nie utraciłem głowy, ponieważ w siedem koni odbiliśmy się nieco od armii, by zdobyć coś na śniadanie czy coś innego użytecznego, i tak przybyliśmy do wielkiej wsi. Nie zastawszy tam żadnych chłopów odwiedziliśmy domy jeden po drugim. Udałem się i ja do dużej chałupy chłopskiej, przetrząsnąłem ją dokładnie, wszedłem do ciemniej komory i rozbiłem polskim obuszkiem kilka skrzyń. Gdy jednak chciałem wyjść i zwróciłem się do drzwi komory, stał tam mój drogi kmiotek z wielką siekierą w ręku i chciał mnie wracającego jak wołu zdzielić przez łeb. Na moje szczęście, a na nieszczęście chłopa mój karabin był nabity i odbezpieczony. Odskoczyłem do tyłu i wystrzeliłem, strzał mi się udał, chłop wypuścił siekierę i nakrył się nogami. Od tego momentu nauczyłem się przezorności.

Szwedzki najemnik miał tu sporo szczęścia, wynik starcia mógł wszak być zupełnie inny i pamiętników byśmy dziś nie czytali. Ciekawa jest wzmianka o nieregulaminowym wyposażeniu, czyli polskim obuszku, przydatnym przecież nie tylko do rozbijania skrzyń.

wtorek, 10 marca 2015

Potępieńcy, świnie niemiecki


Nasz dobry blogowy znajomy - Silahdar Mehmed aga z Fyndykły – opowie dzisiaj jak to waleczne wojsko Kara Mustafy zdobyło w sierpniu 1682 roku zamek Filek (Fiilek, Filakovo)[1]. Piękne tłumaczenie oczywiście Zygmunta Abrahamowicza. Opis przepiękny, pełen wychwalania pod niebiosa wojowników tureckich, a jednocześnie lżenia żołnierzy cesarskich. Co prawda kronikarz „zapomniał” wspomnieć, że krwawy szturm zamku kosztować miał Turków blisko 3000 zabitych, jednak w jego relacji liczyło się tylko, że lwy krew pijące odniosły zwycięstwo.  
Maszerując potem od obozowiska do obozowiska spoczął on we czwartek dnia dwudziestego trzeciego wspomnianego miesiąca a w pobliżu zamku Fulek — istnego „nieba" nieprzyjaciół.
Pasza[2] obejrzał go sobie uważnym okiem od dołu do góry. Zamek wewnętrzny przedstawiał fortecę potrójną lub może poczwórną, położoną na wysokim wzgórzu z litej opoki i sięgającą szczytami aż [gwiazdy] Capelli, otoczoną licznymi wieżami tudzież wzniesionymi jedna obok drugiej basztami i fortami, pod nim zaś widniał zamek dolny. Po zdobyciu Ujvaru [przez muzułmanów] przeklęci potępieńcy z wielkiego strachu obwarowali murem na znacznej przestrzeni także tamtejsze podgrodzie oraz umocnili je z czterech stron murowanymi wieżami strzegącymi jedna drugiej i tworzącymi figurę nożyc, a wykopawszy wokół niego szeroką i głęboką fosę napełnili ją wodą, tedy była to forteca ogromnie warowna. Leżała ona w pobliskim sąsiedztwie strzeżonych przez [Ałłaha] państw chudawendigiara i przez krótki też czas pozostawała w ręku muzułmanów. Zbójeccy giaurzy, którzy w liczbie około trzech tysięcy zamknęli się teraz w jej wnętrzu, w winiarnie poprzemieniali owe święte dżamije, gdzie przez wiele miesięcy i lat głoszono jedność Przewspaniałego, bito [Mu] pokłony i przed mihrabami zanoszono błagania. We wszystkich zamkach na strzeżonej [przez Ałłaha] granicy wyczyniali szkody, spustoszenia i okrucieństwa, a ten zamek — jak powszechnie było wiadomo — napełnili jeńcami muzułmańskimi i stali się wrzodem na ciele mieszkańców muzułmańskiego pogranicza. Zostawić w spokoju taki sławny zamek — legowisko Niemców, siedlisko zbójców — i odejść od niego nie wydawało się rzeczą zgodną z gorliwością w wierze. Pasza, ufny w łaskę Jedynego i w cuda Pana Dobrotliwego, powziął zatem od razu serdeczne postanowienie, że zdobędzie przede wszystkim podgrodzie.
Dzięki błogosławieństwom płynącym z żarliwych modłów rycerskiego padyszacha-gaziego jegomości otoczono ten słynny zamek sposobem poprzednim z czterech stron, tak jak się to robi na polowaniu, i przez osiem dób bez przerwy, w dzień i w nocy, toczono ze wszystkich stron walkę przy pomocy miotających pioruny armat, wziętych od tych, którzy się poddali, lub zdobytych, tudzież rusznic, bomb oraz kamieni. W zwalonych wieżach, basztach i fortach, z których przeklęci potępieńcy prowadzili walkę przy użyciu dział i rusznic, potworzyły się pęknięcia, zaś wiele ich armat uległo zniszczeniu albo zostało przesuniętych na inne stanowiska. Kiedy zaś okopy doszły aż do fosy, zapełniono ją pniami drzew, chrustem i torbami pełnymi kamieni, dzięki czemu w dwóch miejscach można było uderzyć bezpośrednio na zamek. Gazijowie muzułmańscy, lwy krew pijące, poczynili sobie w owych pęknięciach wyłomy, w wielu miejscach przystawili drabiny i ze zwycięskim okrzykiem: „Nie ma pomocy, jak tylko od Ałłaha!" runęli na podgrodzie oraz szczęśliwie wdarli się do jego wnętrza. Skazani na piekło giaurzy, którzy odważyli się stawiać opór, zostali oddani na pastwę szabel, ci zaś piekielnicy, którzy zbiegli się do kościołów, zostali podpaleni i zniszczeni ogniem, więc owo podgrodzie w jednej chwili i w jednej godzinie zostało zdobyte [i] opanowane.
Ci spośród potępieńców, świń niemieckich, którzy ocaleli od szabel, umknęli wówczas do zamku wewnętrznego, gdzie czuli się bezpiecznie, i zamknęli się w nim. Owa zgraja bezbożnych kalek nie wyciągnęła żadnego morału z tych cięgów, lecz w całkowitym zaślepieniu i pysze podjęła walkę taką samą jak poprzednio. Ze zdobytego podgrodzia poprowadzono więc, tak jak przedtem, okopy, a w odpowiednich miejscach ustawiono działa, po czym przez siedem dni i siedem nocy, bez snu i odpoczynku, nieustannie i z zaciekłością oraz wielką walecznością bito z nich w zamek wewnętrzny. W końcu więc powiał w stronę muzułmanów wietrzyk triumfu i zwycięstwa, a do uszu wiernych doniosła się dobra wiadomość, która się wyraża świętymi słowami: „Oto wojsko nasze wywalczy dla nich zwycięstwo!" Oblężeni wielobożcy, których miejsce jest w gehennie, wyczerpani i do cna zmorzeni walką, nie widząc żadnego wyjścia, a pragnąc ocalić swe głowy i dusze, we czwartek, dnia ósmego świętego miesiąca ramazana a, poprosili o przebaczenie i zmiłowanie, a wywiesiwszy chorągiew na znak kapitulacji, poddali swój zamek. Zaraz też, tejże samej godziny, wyszli stamtąd i całkowicie złamani, zdjęci lękiem o swoje dusze, puścili się w drogę powrotną do swojego nieszczęsnego kraju.
Około stu dziesięciu jeńców muzułmańskich, których znaleziono uwięzionych w zamku, obdarzono wolnością. Wewnętrzną i zewnętrzną partię zamku zrównano z ziemią, domy popalono, a następnie w triumfie i zwycięstwie wycofano się stamtąd.



[1] Sama miejscowość kilkakrotnie przechodziła z rąk do rąk. W 1553 roku zdobyli ją Turcy, a w 1593 roku odbili Austriacy. Żołnierze sułtana powtórnie zdobyli Filek  w 1662 roku, a na stałe wróciło do Cesarstwa dopiero w 1686 roku.
[2] Ibrahim pasza, dowodzący korpusem tureckim wspierającym w 1682 roku operacje powstańców węgierskich. 

niedziela, 8 marca 2015

Jak Kozacy i Tatarzy dzicy husarzy bili


W pamiętniku Macieja Vorbek-Lettowa znalazłem dzisiaj ciekawą wzmiankę dotyczącą walk litewsko-kozackich w czasie pierwszego rok od wybuchu Powstania Chmielnickiego. 11 listopada 1648 roku Kozacy z Tatarami dzikim złączeni mieli rozbić w Kobryniu chorągiew husarską Wincentego Korwina Gosiewskiego[1]. Oddział ten zbierał się w tej miejscowości, czekając na przybycie rotmistrza, a na początku listopada przywieziono husarzom sztandar jednostki, wysłany przez Gosiewskiego z Warszawy[2]. Atak miał miejsce rankiem przede mszą i zupełnie zaskoczył niespodziewających się przeciwnika husarzy. Część Litwinów zginęła, reszta rozproszyła się i uciekła z Kobrynia. Utracono praktycznie całe wyposażenie chorągwi: rotmistrzowskie skarbne wozy, jezdne konie, i wszystkie niemal rynsztunki, ochędostwo, wozy, konie wzięli.
Wśród ocalałych znalazł się i Krzysztof Wiktoryn, syn Vorbek-Lettowa, służący w chorągwi jako towarzysz z 4-konnym pocztem. Ocalił co prawda głowę, ale utracił wszystkie konie jezdne, wozowe, rynsztunek, szaty i inne ochędostwo. Stracił także część swojego pocztu i czeladzi, wzięto mu żywcem pocztowego, hożego pachołka Tupalskiego i 2 chłopiąt, łogoszowego[3] pachołka zabito. Krzysztof wraz z kilkoma innymi towarzyszami dotarł do Warszawy, mając nadzieję że uzyska tam pomoc od rotmistrza. Gosiewski nie wsparł jednak swojego husarza, wymógł na nim jednak powrót do służby w odbudowywanej chorągwi. Krzysztof powróciwszy do domu swego na 4 konie po usarsku znowu się wyprawił. Tym razem wojowanie przeciw Kozakom i Tatarom zakończyło się szczęśliwie, gdyż po kampanii wrócił do domu rodzinnego bez szkody, w dobrym zdrowiu, z przysługą znaczną i sławą dobrą. Swoją drogą koszt takiej służby musiał być bardzo wysoki – w przeciągu roku Krzysztof musiał wszak wystawić dwa razy 4-konny poczet z całym ekwipunkiem.



[1] Niestety nie znam liczebności tego oddziału w tym okresie, jednak w 1649 roku miała ona etatowo 120 koni, prawdopodobne jest więc, że liczba ta dotyczy też wcześniejszego okresu.
[2] Rotmistrz brał tam udział w obradach sejmu.
[3] Czyli zajmującego się końmi zaprzęgowymi. 

środa, 4 marca 2015

Skacowany, pobity i bez płaszcza


Kilkakrotnie cytowałem zapiski z epoki, mówiące o tym jakim ciężarem dla ludności cywilnej było kwaterujące/maszerujące przez okolicę wojsko – niezależnie od tego czy pochodziło z własnej czy przeciwnej armii. Zdarzało się jednak i tak, że ludność brała sprawiedliwość w swoje ręce. Dziś ciekawa relacja cesarskiego żołnierza z jego pobytu w (nie)gościnnej Westfalii w roku 1642:
Wieczorem nieco [zbyt wiele] wypiłem i rankiem pozostałem daleko za [maszerującym] regimentem bo męczył mnie kac. Trzech chłopów czających się za żywopłotem pobiło mnie dotkliwie, zabierając mi płaszcz, torbę, wszystko [co miałem]. Tylko Opatrzności zawdzięczam to, że nagle uciekli, jakby ich kto gonił, mimo że w okolicy nikogo [poza nami] nie było. Tak oto pobity, bez płaszcza ni torby, powróciłem do regimentu gdzie srogo się ze mnie śmiano.

Przyznać trzeba, że wojakowi temu się upiekło. Maruderzy nie mogli bowiem liczyć na litość ze strony chłopów, nierzadko setki takich żołnierzy ciągnących za armią padało łupem żądnej odwetu ludności. 

wtorek, 3 marca 2015

Hej ho, hej ho, na wesele by się szło...


Ciekawostka przypadkiem znaleziona, czyli nie ma to jak przybyć na wesele w doborowej eskorcie…
10 maja 1671 roku odbyły się w Warszawie huczne zaślubiny jednego z najważniejszych urzędników koronnych. Oto pan Dymitr Jerzy Wiśniowiecki, hetman polny koronny, pojął za żonę pannę Teofilę Ludwikę Zasławską, siostrzenicę Jana Sobieskiego (widzimy ją na załączonym portrecie). Jak mówiła pewna piosenka: 'miłość to pole bitwy’, więc książę Wiśniowiecki przybył do Warszawy w dobrej eskorcie. Kiedy wraz z hetmanem wielkim koronnym Janem Sobieskim wjeżdżali do miasta, poprzedani  [byli] różną kawalkatą, której było blisko tysiąca, przy chorągwiach jednej pancernej, drugiej tatarskiej, 6ciu węgierskich, 6ciu dragańskich, 2ch rajtarskich, 2ch multańskich[1]. Być może część z tych oddziałów należała do nadwornych wojsk Sobieskiego, o których już kiedyś pisałem.
Co ciekawe, cztery dni po zaślubinach do Warszawy przybyła pani wojewodzina ruska, Gryzelda Konstancja Wiśniowiecka[2], wdowa po ks. Jeremim Wiśniowieckim i matka króla Michała Korybuta. Jej wjazd miał miejsce wieczorem – samym mrokiem przybyła – a kolumnę blisko 20 karet osłaniała zacny pułk wojska: 8 chorągwi piechoty, 4 dragańskich i Raytaryi J.K.Mci; zapewne wszystkie te jednostki mogły należeć do jednostek gwardii.
A całe to wojsko zgromadzone w Warszawie na pewno przydałoby się do zwalczania Tatarów i Kozaków na granicach Korony. Jak widać jednak priorytety były nieco inne.





[1] Czyli lekkiej jazdy wołoskiej.
[2] Z domy Zamoyska. 

niedziela, 1 marca 2015

Deli i weneckie żywiołaki


Kolejny ciekawy opis pióra Ogiera Ghiselina de Busnecq, tym razem dotyczący tureckich deli. Cesarski dyplomata zrelacjonował jak to dalmacki jeździec przybył, niosąc wieści o wielkiej porażce [tureckiej]. Mąż ten należał do tych których Turcy zowią Deli, to jest szaleni, z racji ich szalonej i ślepej odwagi. Posłaniec zameldował, że grupa sandżakbejów i dowódców nadgranicznych garnizonów zaatakowała terytorium nieprzyjaciela[1], biorąc liczne łupy. Turecka wyprawa zapuściła się jednak zbyt daleko i starła się z oddziałem chrześcijan, złożonym z konnych muszkieterów. Angielskie tłumaczenie na którym się opieram używa właśnie określenia ‘musketeers’, jest jednak nieco uwspółcześnione[2], wydaje mi się więc że chodzi raczej o arkebuzerów czy podobną im formację ‘rajtarską’. Niezależnie od tego o jaką jazdę chodzi, pobiła ona Turków na głowę, zadając im duże straty.
W starciu miał zginąć niejaki Achilles, krewniak wielkiego wezyra Rustama Opukowica paszy[3], nic więc dziwnego że wieść o klęsce bardzo zasmuciła paszę. Deli-posłaniec musiał następnie odpowiedzieć na serię pytań ze strony urzędników Dywanu. Zapytany o liczebność wojsk tureckich, odparł że było ich ponad 2500 żołnierzy. Następnie zapytano go ilu było chrześcijan, na co odpowiedział: wydaje się, że nie więcej niż 500 – tylum widział – acz znacznie więcej mogło leżeć w zasadzce. Sądzę, że ukrywało się ich tam wielu więcej, ale mogę przysiąc, że [przeciwnika] było znacznie więcej niż [faktycznie] wzięło udział w walce. Taka odpowiedź wywołała gniewną reakcję urzędników, którzy zarzucili mu, że to wielki wstyd iż regularna armia sułtana została pokonana przez garstkę chrześcijan. Zdało im się straszną obrazą, że wybrani wojownicy[4], których uhonorowano przynależnością do nadwornych wojsk [sułtana] Sulejmana i dopuszczono do jedzenia sułtańskiego chleba, mogli w ten sposób zhańbić się [w walce].
Deli, być może czując że oto zagrożona jest jedność jego głowy i karku, odpowiedział bez wahania:
Źle patrzycie na tę sprawę. Czyście nie słyszeli żeśmy zostali pokonani dzięki potędze broni palnej? To ogień zmusił nas do odwrotu, nie męstwo przeciwnika. Na niebiosa, jakże inny były wynik walki, gdyby stanęli przeciw nam jak odważni mężowie. [Miast tego] wezwali na pomoc ogień; przemocą ognia zostaliśmy pokonani; nie ma tu więc żadnego wstydu; jest to bowiem jeden z żywiołów i najgorszy z nich, a kto spośród śmiertelników ma tyle siły by oprzeć się potędze żywiołów?
Tyrada posłańca przyniosła chyba pożądany dla niego skutek, bo świadkowie z trudem mogli powstrzymać śmiech, co rozbroiło sytuację. Ogier mógł jednak skomentować: tak oto dowiedziałem się, że Turcy wielce obawiają się arkebuzów i pistoletów, gdy są używane przez konnych. Nic więc dziwnego, że sami niechętnie w tym okresie używali broni palnej, o czym już zresztą pisałem.



[1] Zapewne chodzi i posiadłości weneckie.
[2] Np. tureckich sipahów z bronią palną nazywa dragonami.
[3] Urzędnik ten pochodził z Bośni.
[4] Chodzi o deli.