poniedziałek, 26 marca 2012

Przerwa

Z powodów osobistych blog na czas nieokreślony uważam za zamknięty - nie będą się pojawiać żadne nowe wpisy. Będę jednak wciąż monitorował komentarze, więc jeżeli pojawią się jakieś pytania dotyczące starszych wpisów odpowiem na nie w miarę możliwości.

Pozdrawiam

Michał 'Kadrinazi' Paradowski

czwartek, 22 marca 2012

Rondasseurs i slazwaard - raz jeszcze

Wspomniałem kiedyś o wyposażeniu szkockich kompanii na służbie Zjednoczonych Prowincji, wymieniając także tarczowników i żołnierzy z dwuręcznymi mieczami: http://kadrinazi.blogspot.co.uk/2011/11/rondasseurs-i-slazwaard.html
Właśnie wpadło mi ciekawe uzupełnienie tego tematu. W sierpniu 1588 roku Stany Generalnie, po konsultacji z wyższymi oficerami armii, sporządziły listę tych broni w które mają być wyposażeni żołnierze piechoty. Oczywiście teoria sobie a praktyka sobie, zobaczmy jednak jak taki urzędowy spis wyglądał.
Kompania piechoty miała składać się ze 150 ludzi: 13 oficerów i podoficerów, 134 szeregowych i 3 służących. Podział knechtów miał być następujący:
- 18 muszkieterów
- 52 arkebuzerów
- 45 pikinierów z uzbrojeniem ochronnym
- 12 halabardników
- 3 rondasseurs (żołnierzy z mieczami i okrągłymi tarczami)
- 4 żołnierzy z dwuręcznymi mieczami
W praktyce w dużej części regimentów nie było mieczników, o wiele mniej także było halabardników. Dowódcy regimentów woleli także widzieć o wielu więcej strzelców w swoich oddziałach.

Problemy techniczne z komentarzami?

Jeżeli ktoś ma problemy z wrzucaniem komentarzy na blog proszę dać znać na mój email:
grimme[at]tlen.pl
chciałbym sprawdzić czy to odosobniony przypadek czy też blogspot sobie coś tu pogrywa ze mną...

środa, 21 marca 2012

Kirasjerzy pana Archibalda czyli gdzie są nasze guldeny?

Szkoci i Anglicy służący w armii Zjednoczonych Prowincji w czasie Wojny Osiemdziesięcioletniej zasłynęli przede wszystkim jako solidni żołnierze piechoty. Zdarzało się jednak od czasu do czasu że próbowano zaciągać ich także jako kawalerzystów. Znalazłem ciekawą wzmiankę o takiej właśnie jednostce konnej. W grudniu 1604 roku kapitan Archibald Ariskey (Erskine) zobowiązał się wobec Stanów Generalnych na zaciągnięcie do 1 marca 1605 roku kompanii jazdy, złożonej ze 100 dobrze wyposażonych kirasjerów, posiadających dobrze wytrenowane konie. Zdawano sobie jednak sprawę, że eskapada będzie niezwykle trudna i droga (oceniano że ok. 30 000 guldenów), głównie z powodu braku odpowiednich koni w Niderlandach, ale także niedostatku odpowiednich kandydatów do służby w kawalerii spośród Szkotów. Kapitan Erskine próbował poprzednio wystawić już kompanię jazdy, jednak zawiódł na tym polu. Zamiast w sierpniu, wystawił ją dopiero w grudniu 1604 roku, do tego zaledwie 70 czy 80 ludzi, z zaledwie 1 (tak, jednym!) koniem zdatnym do służby. Na jego ustawiczne nalegania dano mu jednak szansę na powtórne wystawienia oddziału, zezwalając jednakowoż, by do 30 spośród jego kirasjerów dosiadało kuców (ponies). Urzędnicy niderlandzcy zabezpieczyli się jednak na wypadek problemów z dostępnością koni. Każdy konny żołnierz miał otrzymać 14, a każdy pieszy tylko 7 stuiverów (drobna moneta, dwadzieścia stuiverów dawało jednego guldena) żołdu dziennie. Kapitan miał jednak zastrzeżenie, oto domagał się by pozwolono mu wystawić więcej kuców (ponies)  jakie miała na stanie inna szkocka kompania jazdy, dowodzona przez kapitana Hamiltona. W urzędowymi piśmie zwrócono mu jednak uwagę, że powinien być ukontentowany z ofertą która mu zaproponowano i nie powinien stawiać żadnych warunków. Otóż wszystkie konie oddziału miały w marcu być takiego wzrostu i masy jakiej wymagał regulamin. Kapitan musiał się także zgodzić na to, że jeżeli pierwszego marca nie wystawi pełnej jednostki według ustalonego regulaminu, nie zostanie ona przyjęta na służbę.
Na początku stycznia kapitan zasypywał Stany prośbami o dodatkowe pieniądze na formowanie oddziału. Kompanię formowano w okolicach Utrechtu, stąd też Stany Generalnie wystosowały 21 stycznia 1605 roku list do władz lokalnych w Utrechcie, pytając czy wspierają one rekrutację jednostki Erskine’a. Pytano także ile ma on już koni a także jak jest wyposażona kompania. Szkot jednak nie poddawał się, 5 grudnia wypłacono mu 1200 guldenów na opłacenie żołdu i wyposażenia żołnierzy, przypominając jednak, że ma czas do 1 marca by sformować oddział.
Kompanię bez wątpienia udało mu się sformować, nie była to jednak jednostka która dobrze zapisała się w pamięci Holendrów. 21 maja 1606 roku magistrat Zwolle w liście do Rady Stanów wspominał o żołnierzach kompanii Erskine’a zakwaterowanych w ich mieście jako o biednych i chorych, na dodatek porzuconych przez swojego kapitana, który wyjechał tuż po zakwaterowaniu oddziału i przez długi czas nie powracał. Szkoccy kirasjerzy nie otrzymywali praktycznie żołdu, przez co mieszczanie musieli ich wspierać jedzeniem (tak dla żołnierzy jak i koni). Magistrat oceniał miejskie wydatki na 1000-1200 guldenów, a jako że kapitan Erskine nie powrócił do swoich żołnierzy, którzy niedługo mieli opuścić Zwolle i dołączyć do armii polowej, mieszczanie prosili o interwencję w kwestii uregulowania długi. Zasugerowali wręcz, że póki nie zobaczą swoich pieniędzy, mogą zatrzymać konie [należące do kompanii] jako zabezpieczenie.
Kolejna notka którą znalazłem w związku z ową kompanią pochodzi z grudnia 1608. Jesienią tegoż roku nasz pan kapitan Erskine zmarł (lub poległ), a jak się okazało pozostawił po sobie kolejne długi wobec mieszczan ze Zwolle. Do tego jego kompania nie była opłacana od dwóch miesięcy, zapewne więc pan Archibald chował to i owo do swojej sakiewki. Stany Generalne wysłały do Zwolle komisarza Doubblet, który przeprowadził popis i nadzorował zwinięcie kompanii. Jak się okazało aż 42 mieszczan ze Zwolle oczekiwało na swoje pieniądze, tak od zmarłego Erskine’a jak i od niektórych jego żołnierzy. Domagali się więc oni by zaległy żołd wypłacono Szkotom w obecności grupy reprezentantów miasta, tak by mogli odebrać od żołnierzy należne im sumy.
Interesujący to wątek, ukazujący że nawet w słynnych z regularnego płacenia najemnikom Zjednoczonych Prowincjach żołnierze często mieli problem z ujrzeniem swoich guldenów, co oczywiście nie wpływało najlepiej na relacje z okoliczną ludnością. 

wtorek, 20 marca 2012

Służbę naszą i usarów naszych...

W czasie Smuty w szeregach armii szwedzkiej walczyło sporo Polaków, Litwinów i Kozaków, biorących przede wszystkim udział w walkach w rejonie Nowogrodu w 1614 i 1615 roku. Nieoceniony Daniel Staberg (as always I owe You big time Daniel!) w czasie swoich poszukiwań natknął się na informacje o korespondencji pomiędzy polskimi i szwedzkimi oficerami, głównie listy te adresowane były do jednego z najważniejszych szwedzkich generałów, Ewerta Horna. Dzięki uprzejmości Daniela wszedłem w posiadanie sporej ilości takich listów znajdujących się w szwedzkich archiwach, jednak kilka nie było dostępnych w Sztokholmie. Tu jednak z ogromną pomocą przyszedł Sulo Lembinen  z Działu Manuskryptów i Cennych Woluminów Biblioteki Uniwersytetu w Tartu w Estonii (many, many thanks for help!). Udostępnił mi bowiem brakujące listy, dzięki którym mogłem poszerzyć kolekcję.
Co prawda wiele spośród listów z trudem daje się odcyfrować, jednak można z nich wyczytać sporo ciekawych informacji. Otóż okazuje się, że pośród różnych oddziałów jazdy polskiej i litewskiej służącej Szwedom znalazł się także pułk husarii (sic!), złożony prawdopodobnie z trzech chorągwi. Owe Rycerstwo Polskie tytułowane jest jako usary, mamy też szwedzkie określenia czyli Speerreiter [jeźdźcy z kopiami] i Panzerreiter [jazda opancerzona]. Na czele pułku stał pułkownik [Obrist] Hieronim Dembiński/Dębiński [Hieronimus Dembinski], jego dwóch rotmistrzów to Jaromir Plecki i Stanislaus Wolski. Co ciekawe, wszyscy polscy, litewscy czy kozaccy oficerowie piszący do Szwedów tytułują Gustawa II Adolfem tytułem Król Szwedzki co jak wiemy nie było normalnie w Polsce praktykowane. Nie ma to jednak jak przypodobać się pracodawcy.
Kolejnym ciekawym wątkiem jest to, że wśród husarzy służył niejaki Johannes Kunowski, czyli nie kto inny jak Jan Kunowski, autor Ekspedycyi inflantskiej 1621 roku. Jak widać Kunowski najpierw praktykował w armii szwedzkiej, po czym dochrapał się pozycji w husarii litewskiej. By sprawdzić jego listy zwróciłem się do znanego specjalisty z Uniwersytetu Białostockiego, doktora Karola Łopateckiego (serdecznie pozdrawiam i dziękuję za pomoc!), który badał oryginalne dokumenty autorstwa Kunowskiego i był w stanie potwierdzić autentyczność ‘szwedzkiej’ korespondencji naszego husarza. Udało się więc nieco wypełnić białą plamę w życiorysie ciekawej XVII-wiecznej postaci.
Co prawda nie mam (na dzień dzisiejszy?) informacji o tym jak przebiegała służba owych husarzy u Szwedów, poza nieco enigmatycznymi zapewnieniami oficerów że gotowi są walczyć z wrogami Jego Miłości Króla Szwedzkiego i na pożytek Corony Szweckiej. Na pewno służyli od drugiej połowy 1614 roku do połowy (?) 1615 roku w rejonie Nowogrodu, jednak sprawa wymaga dokładniejszego badania. Chciałem jednak zasygnalizować ten niezwykle interesujący i jakże mało znany wątek. 

poniedziałek, 19 marca 2012

Zagadkowi strzelcy księcia Krzysztofa

W lipcu zeszłego roku pan Wojciech Pikuła (serdecznie pozdrawiam!) przysłał mi pytanie w związku z dosyć zagadkową jednostką strzelców którzy mieli towarzyszyć ks. Krzysztofowi Zbaraskiemu w jego poselstwie do sułtana w 1622 roku. Przyznam że nie udało mi się wówczas zidentyfikować tego oddziału, a że trafiłem dziś, przeglądając źródła, na kolejną o nim wzmiankę, postanowiłem przyjrzeć się owej jednostce. Być może wespół w zespół uda nam się wyjaśnić kim byli owi strzelcy?
Sprawdźmy najpierw, co mówią o nich materiały źródłowe. Samuel Twardowski w Przeważnej legacyi jaśnie oświeconego… przy opisie wjazdu do Carogrodu napisał. Podaję link do wydania w CBN Polona (str. 67, końcowy akapit na stronie), może komuś uda się go lepiej odcyfrować niż mi:
Poczet strzelców na koniec Zbaraskich za niemi
Pod srebrnymi Kanaki [nie mogę tego słowa dobrze odcyfrować] y Pióry Strusiemi:
Złote po nich Delie, srebro lite broni
Srebrne im y z dorodnych brzmią pierścienie Koni.
Na marginesie mamy wzmiankę, że było owych strzelców było koni 40, dowodził nimi kapitan.
Z kolei w drugim tomie Zbioru pamiętników historycznych… Juliana Ursyna Niemcewicza znajdujemy opis wjazdu do Carogrodu według Samuela Kuszewicza, uzupełniony informacjami z Twardowskiego właśnie. Tu jednak wzmianka o strzelcach jest nieco dziwna:
Na koniec czterdziestu strzelców nadwornych Zbaraskich na koniach: u tych pióra Strusie, i srebrne kanaki, i brzęczące u rzędów srebrne pierścienie, przewodził im Strzelecki.
Wydaje się, że cały opis jest wzięty zresztą z Twardowskiego. Niemcewicz użył nawet przypisu z marginesu (Kapitan Strzelecki), które u Twardowskiego oznaczało po prostu dowódcę strzelców, po czym zrobił z niego nazwisko oficera. Przynajmniej ja interpretowałbym to jako błąd Niemcewicza, acz jestem otwarty na dyskusję.
Dochodzimy teraz do pytania zasadniczego – cóż to za oddział owi strzelcy? Konna jednostka, w nazwie strzelecka, aż nie mamy wzmianki jakiej broni używali. Inne oddziały towarzyszące Zbaraskiemu i wymienione osobno to piechota węgierska i uzbrojeni w pistolety i bandolety petyhorcy (sic!). Oddział 40 strzelców jest, z okazji uroczystego wjazdu, ubrany nader bogato, jednak mało tu wskazówek wskazujących na formację. Główne tropy na którymi się zastanawiałem to
- dragoni – strzelcy na koniach tu pasują, jednak w tym okresie nie była to zbyt popularna jednostka
- jazda kozacka z bandoletami  - tu kieruję się kluczem ubioru i słowem delie, acz nie wiem czy dobrze je odczytałem.
Przyznam jednak, że to nader luźne teorie. Zapraszam do dyskusji na ten ciekawy temat, może komuś uda się znaleźć dodatkowe źródła, być może ktoś zetknął z innym opisem tego oddziału przybocznego i będzie go w stanie zidentyfikować?

sobota, 17 marca 2012

Kurlandczycy w OiM

Potrwało to nieco ;) dłużej niż zakładałem, ale wreszcie się udało - ze strony OiM można wreszcie ściągnąć pdf z zasadami do armii kurlandzkiej z okresu 'Potopu':
http://www.ogniemimieczem.wargamer.pl/index.php?option=com_rokdownloads&view=file&Itemid=63&id=26:armia-kurlandzka 
Jako jeden ze współautorów mam nadzieje, że armia przypadnie graczom do gustu. Prace nad moją własną armijką z tego pdfa trwają, póki co załączam zdjęcia modeli które zostały przygotowane do pdf, na moje trzeba poczekać znacznie dłużej, modelarz i malarz ze mnie fatalny.

piątek, 16 marca 2012

Malarze znani i nieznani - cz. XLVII

Johan Philip Lemke (1631-1711) urodził się w Norymberdze, a nauki malarskie pobierał przede wszystkim w Hamburgu i Rzymie. Zasłynął przede wszystkim jako malarz na dworze króla szwedzkiego Karola IX (od 1683 roku), upamiętniający starcia z Wojny Skańskiej, ale i z okresu wojen Karola X Gustawa. Współpracował także z Erikiem Dahlbergiem przy szkicach upamiętniających walki armii szwedzkiej. Ja chciałbym wrzucić jedną z marginalnych prac Lemkego, szkic ukazujący walkę jeźdźców. Chociaż starcie nie jest opisane, wydaje mi się że mamy tu żołnierzy tureckich i cesarskich.  W centrum widzimy kirasjera strzelającego do przeciwnika, na ziemi widać gęsto ścielące się trupy. Zwraca także uwagę trębacz po lewej stronie – Lemke miał słabość do szkicowania wszelkiej maści konnych muzykantów. Praca może niezbyt znana, jednak przykuła moje oko dynamika starcia dwóch centralnych jeźdźców. 

czwartek, 15 marca 2012

Boćki zwiastujące złą nowinę

Zawsze wydawało mi się, że widok bociana zwiastuje dosyć radosną nowinę – jak się okazuje, czasem w XVII wieku wierzono inaczej. Jak w sierpniu 1690 roku zapisał w swym diariuszu Jan Chrzciciel Faggiouli, sekretarz w  świcie nuncjusza papieskiego Santacroce,  odwiedzając Polskę:
Nad świętojańskim kościołem ujrzano dziesięć bocianów podzielonych na dwa hufce, które zatrzymały się na wierzchołku tego kościoła. Polacy uważają to za złowrogi prognostyk tatarskiego napadu, wojny tureckiej, itp.
Włoch nie byłby jednak sobą, gdyby nie dodał na koniec tej lapidarnej notki – ja zaś wcale w to nie wierzę. 

środa, 14 marca 2012

Husarze, hajducy, Niemcy i dwóch niby-Turków

W 1596 roku przybył do polski legat papieża Klemensa VIII, kardynał Enrio Gaeto. Dostojnego gościa witał sam król Zygmunt III z licznym orszakiem, a sekretarz kardynała, Paulo Mucante, tak opisał polskie rycerstwo i piechotę towarzyszące monarsze:
Szła naprzód chorągiew od 300 pieszych żołnierzy, zwanych hajdukami, złożona z Polaków i Węgrów, w ubiorze niebieski, z czerwonymi czapkami, niosący jedni halabardy (…) przy szablach, drudzy mieli rusznice z lontami, albo też obosieczne berdysze, ci pod Chorągwią Królewską szli przed pierwszemi.
(…)
Jechało najprzód 6 trębaczy, za nimi niesiono wielki sztandar jazdy z kitajki karmazynowej, na którym orzeł srebrny był wyszyty. Za nimi chorąży konny z 12 kawalerami, niosącymi piki [kopie], nierównie dłuższe od włoskich, z chorągiewkami czerwonymi. Mieli na sobie zbroje rytowane, zakrzywiony pałasz u boku. Powierzchowni ubiór czarny aksamitny, buty, ostrogi, z kutasem z piór zwieszonym z szyi końskiej. Z tyłu przymocowane do kulbaki starczało potężne skrzydło, z ogromnych piór ptaszych zrobione, drugie podobne skrzydło przypięte było z tyłu do siodła. Drugi poczet o 12 rycerstwa z wodzem na czele. Przy długich kopiach powiewały chorągiewki z kitajki pąsowej i żółtej. Mieli na sobie zielone aksamitne płaszcze po brzegach haftowane złotem i srebrem, młotki u łęku kulbaki, zakrzywione bułaty u boku.
Za temi, prowadził wódz dwunastu innych rycerzy, również z kopiami, ubrani w koszule z siatki stalowey, z szerokimi rękawami, przetykanymi złotem: zwieszały się im z barków tygrysowe skóry, młotki srebrne u siodła, bułaty u boku. Poprzedzało ich dwóch żołnierzy ubranych po turecku, na koniach, ze zwojami na głowie, jeden z nich trzymał dziryt, jak gdyby cisnąć go zamyślał, drugi łuk ze strzałą: ubiór ich z futer kosztownych, u siodła wisiała siekiera, z jednej strony płasko ostra, z drugiej kończata. Ubiór konia z ponsowego safianu, nabijany złotem. Pięć innych hufców, ubranych w również bogatych zbrojach postępowało jeden za drugim.
Za hufcy temi jechał Marszałek Wielki Koronny ubrany w aksamicie czarnym (…), niewielka czapka polska na głowie, jechał na koniu tureckim ciemno babkowatym. Szła za nim chorągiew od 50 kopijników, z chorągiewkami czerwonymi, w środku który był herb marszałka. Rycerstwo to miało  na barkach skóry lampartowi, wszyscy w pancerzach nabijanych złotem, z bułatem u boku.
Na ostatku chorągiew królewska o 50 rycerstwa, ubranych czarno z proporcami czarnymi, na których wyszyte były złote węże. Ubiór i zbroje czarne, dla żałoby [po zmarłej królowej Annie Jagiellonce] bez żadnych ozdób, konie ich siwe, długie kutasy powiewały się z obrotem wiatrów.
(…)
Po obu stronach kawalkady szła piechota niemiecka, z halabardami na ramieniu, studnie rytemi w czarnych płaszczach długich po kolana. 

wtorek, 13 marca 2012

Poselstwo pana wojewody

Kolejne ciekawe internetowe znalezisko, znów zwrócił na nie moją uwagę Secesjonista, któremu bardzo za to dziękuję! Zaniedbałem się ostatnio w moich przeszukiwaniach bibliotek internetowych, trzeba będzie to naprawić.
W 1677 roku Jan Gliński, wojewoda chełmiński, wyruszył z poselstwem do sułtana.  Wjazd posła i jego świty do Stambułu był niezwykle widowiskowy, a sam Gliński pozostawił bardzo ciekawy opis tej procesji.  Zwróćmy uwagę, że oprócz pokaźniej grupy sług i wielkiego konwoju wozów, wojewoda przyprowadził sporą eskortę wojskową. Znajdujemy tam husarzy, pancernych, lekką jazdę (acz uzbrojoną w dzidy – zapewne chodzi o rohatyny) a także dragonię.
Na wjazd tedy puściłem przed sobą pięćdziesiąt wozów barwianych, między któremi dwadzieścia było poszósnych, piętnaście poczwórnych, trzy karety za niemi z duchowieństwem, na ostatku poselska próżna.
Przed wozami szło kilkadziesiąt konnych pod dzidą z swoim rotmistrzem. Za wozami w małej distancyi, drugich kilkadziesiąt konnych w pancerzach, także pod dzidą.
Za nimi kilkadziesiąt rumaków powodnych panięcych i towarzyskich dobrze ubranych prowadzono.
Dopieroż różnej młodzi w koralowej barwie kilkadziesiąt koni.
Za nimi mlodzi poselskiej ośmnaście w lamach pomarańczowych.
Za nimi znowu dwanaście koni poselskich; cztery po kozacku, ośm po husarsku, bogato od jaspirów, turkusów i rubinów ubranych pod bogatemi czołdarami prowadzono.
Potym trębaczów dwóch w barwie.
Za nimi usarze w swych rynsztunkach, żelazach i lampartach. Dopieroż różnych dworzan poselskich kilkadziesiąt koni mieszając się z dworami posłów cudzoziemskich, za którymi czterech trębaczów w świetnej jako i pierwsi barwie.
Sekretarze zaś pp. posłów cudzoziemskich już bliżej mnie z Ichm. pp. kasztelanicami i synami memi jechali. Przedemną samym imć p. sekretarz. Przy koniu moim szło dwunastu pachołków nieubogo w srebro ubranych w koralowych delijach pod forgami srebnemi z berdyszami złocistymi
Za mną pokojowych sześć, w lamach ceglastych, za owemi kapitan gwardyi z dobytą szpadą i dragonów w kilkadziesiąt koni z swemi officerami pod chorągwią rozwinioną, z doboszami, muzyką i podniesionymi muszkietami

poniedziałek, 12 marca 2012

Pana Jana machanie szablą

Pisałem ostatnio jak to pan Jan Poczobut Odlanicki i jego koledzy potykali się z dragonią. Przypomniało mi to, że nasz towarzysz husarski był osobą nader krewką i często opisywał swoje pojedynki z czasów służby wojskowej. Przejrzałem więc jeszcze raz jego pamiętniki, starając się wynotować przypadki z okresu do 1667 roku:
- we wrześniu 1658 roku, kiedy pan Jan służył (jako 18-latek) po kozacku w chorągwi pospolitego ruszenia, pojedynkował się w obozie armii litewskiej z niejakim Hołubockim. Gdy walczących oddzielono od siebie i pan Jan miał schować szablę do pochwy, Hołubocki znienacka ciął Poczobuta przez plecy, raniąc w łopatkę. Musiał się za to tłumaczyć przed oficerami, czego nie omieszkał z satysfakcją podkreślić pan Jan w swoich zapiskach
- także jesienią tegoż roku pan Jan stojąc na straży, powadził się z towarzyszem spod swojej chorągwi, Ussakowskim. Po zejściu z posterunku panowie szlachcice stanęli do pojedynku, o którym Poczobut napisał  lubo w młodym wieku, mocnom się oparł, dawszy mu upominek przez nos.
W 1659 roku Poczobut, zasmakowawszy wojaczki, odkupił od brata poczet husarski i stanął pod chorągwią hetmana polnego Gosiewskiego. W czasie służby miał niejedną okazję do pojedynków:
- 28 lutego 1660 pan Jan trafunkiem [przez przypadek] przez drzwi w stopę postrzelił czeladnika jednego z towarzyszy własnej chorągwi husarskiej. Pechowy pocztowy został śmiertelnie ranny i zmarł po dwóch tygodniach. Poczobut ubolewał nad przypadkową śmiercią, za co mię Boże mój miłościwy nie karz, ale bądź miłościw, bom go wcale i nie znał
- 15 sierpnia 1660 roku Poczobut, tym razem już jak najbardziej świadomie, stanął do pojedynku z towarzyszem Kazimierzem Jurewiczem. Stawką pojedynku było miejsce w rejestrze chorągwianym. Pan Jan wygrywał już pojedynek, gdy został zaatakowany przez kilku (zapewne zbytnio za nim nieprzepadających) towarzyszy z chorągwi, którzy chcieli wziąć go na szable. Poczobut został jednak ocalony przez towarzyszy z innych chorągwi, którzy interweniowali w porę i ocalili go od rozsiekania. Dzięki temu pojedynkowi zachował swoje miejsce w rejestrze
- Z kolei jesienią 1661 roku pan Jan musiał stanąć przeciw kolejnemu towarzyszowi spod swej chorągwi, Krzysztofowi  Szumskiemu. Poczobut i ten pojedynek wygrał, dałem mu raz łeb dobrze, że aż kulka wywrócił i kostki ze łba potem wybierał. Kilku towarzyszy było świadkami całego zdarzenia i złożyli zeznanie, w którym stwierdzili że Poczobut nie jest winny gdyż to Szumski dążył do starcia
- styczeń 1662 roku pan Jan zaczął od burdy pomiędzy towarzyszami i czeladzią z kilku chorągwi, wziął udział w potyczce wspierając pewnego znajomego. W tej zwadzie jak ją lapidarnie określił, zginął jeden pocztowy, a siedemnastu uczestników starcia odniosły rany. Sam Poczobut stracił w walce szablę i mało mię nie rozsiekano
- 2 sierpnia tegoż roku Poczobut miał stanąć do pojedynku ze Stanisławem Wołkiem, porucznikiem chorągwi kozackiej Stanisława Jana Lipnickiego. Zabroniono jednak odbycia tego pojedynku, doszło też do pogodzenia zwaśnionych stron. Pięć dni później, gdy pan Jan uczestniczył w mszy, czeladź z jednej z chorągwi litewskich napadła na jego husarski poczet i okrutnie pobiła ją, jak stwierdził pan Jan, bez powodu. Doszło do ogólnej zwady, w wyniku którego polała się krew po obu stronach. Poczobut kolejnego dnia wdał się w burdę z pijanymi towarzyszami, raniąc jednego, nazwiskiem Jałosz (Jałosza), szablą w rękę. Starszy brat rannego próbował potem z zasadzki ustrzelić pana Jana, kilka razy strzelając do niego przez okno.
- 13 sierpnia Poczobut wdał się w kolejną serię zwad, raniąc jednego z towarzyszy spod chorągwi Nowickiego. Kolejny towarzysz spod chorągwi rannego, Snarski, zaatakował i ciężko zranił Poczobut, tnąc go w róg głowy, żem się na nogach nie ostał. Ciężko rannego pana Jana okradziono z ubrania (sic!) i musiał poświęcić dłuższy czas na dojście do zdrowia
- rok 1662 zakończył w grudniu pojedynek z towarzyszem Michałem Rajeckim, spod chorągwi Judyckiego, gdzie pan Jan zranił przeciwnika w rękę
- w czerwcu 1663 roku Poczobut ciężko zranił w burdzie Floryana Strawińskiego z drugiej chorągwi husarskiej hetmana polnego. Zaciąłem trzy razy w obie ręce, w jedną raz, w drugą dwa razy, za com mocno potem w obozie przybeczał. Poczobutowi groziła za to starcie infamia a nawet kara na gardło, udało mu się jednak załagodzić sytuację, płacąc Strawińskiemu 500 złotych i godząc się z nim
- 3 listopada 1664 roku Poczobut został w karczmie wyzwany przez Unichimowskiego. Zelżony pan Jan bezlitośnie ukarał przeciwnika, raniąc go w głowę i rękę. Doszło do ogólnej zwady, w toku której przez przypadek (niezła musiała być zadyma) Poczobut odciął rękę swojemu koledze Samuelowi Zabuskiemu, towarzyszowi husarskiej chorągwi JKM. Sam pan Jan sztychowy raz w rękę dostał jednak udało mu się uniknąć większych ran
- 4 marca 1665 roku Poczobut wziął udział w starciu z dragonią Floka, co opisałem niedawno w osobnym wpisie
- 12 lipca tegoż roku pan Jan strzelał się (jaka miła odmiana od tego wymachiwania szablą) z towarzyszem Bohdanem Aleksandrowiczem z husarskiej chorągwi kanclerza Krzysztofa Paca.  Aleksandrowicz spudłował, a pan Jan postrzelił pod przeciwnikiem konia
- 30 grudnia 1666 roku doszło do zwady o upatrzoną panienkę jedną do wiekuistej przyjaźni. Pan Jan pokonał pana Brzuchańskiego, który wyzwał Poczobut na pojedynek. Tylko interwencja sekundantów spowodowała, że pan Jan nie zdołał w gębę wyrżnąć przeciwnika.
Jak więc widzimy pan Jan był w gorącej wodzie kąpany i chętnie sięgał po szable by rozwiązać swoje problemy. Miał przy tym dużo szczęścia i spore umiejętności szermiercze, bo najczęściej wychodził ze starć bez szwanku, za co zawsze gorliwie dziękował Najwyższemu.

niedziela, 11 marca 2012

W pogonią goniąc i gromiąc

Walki z czambułami tatarskimi zimą 1624 roku przeszły do historii potomnych przede wszystkim z powodu ciężkich warunków pogodowych w jakich przyszło się potykać z ordyńcami. Hetman Stanisław Koniecpolski na czele wojsk kwarcianych zaatakował kosz tatarski, gdzie trupem ich mnóstwo położył, w pogonią goniąc i gromiąc nieprzyjaciela, szedł mil trzy, w zimna tak ciężkie, że żołnierzom przymarzały bronie do rąk. Sam hetman miał w wyniku odmrożenia stracić palec, dochodziło nawet do przypadków gdzie niektórzy żołnierze ogłuchli z ciężkiego zimna.
W pogromach ordyńców rozbłysła także gwiazda Stefana Chmieleckiego, jednego z najsłynniejszych zagończyków armii kwarcianej (aczkolwiek w 1624 służył jeszcze w prywatnych wojskach Tomasza Zamoyskiego). Rozbił czambuł Sarmasz murzy, korzyść wszytkę i więźnie odgromił [odbił jasyr i łupy] szczęśliwie i odebrał, został jednak przy tym ciężko ranny w prawy bok strzałą, tak że przez pewien czas jego życie było w niebezpieczeństwie. Dzielnie zastąpił go jednak kolejny z wojaków Zamoyskiego, Jan Dzik, który zaskoczył kolejny czambuł we wsi Zalesie. Odpoczynek ordyńców, który nocą u ogniów z kożuchów swych owady wytrząsali, przerwało nagłe uderzenie Polaków. Ich atak trupem wiele położył, i żywcem nie mało dostawszy panu [Tomaszowi Zamoyskiemu]  odesłał. Starcia te to ciekawy przykład współpracy wojsk prywatnych z kwarcianymi, tak charakterystyczny dla pierwszej połowy XVII wieku, kiedy to walczono z zagonami tatarskimi czy buntującymi się Kozakami. 

sobota, 10 marca 2012

Pan Jan, krewcy husarze i osiemdziesiąt dragonii

[Za podsunięcie pomysłu na posta dziękuję Secesjoniście!]
Pan Jan Władysław Poczobut Odlanicki człekiem był nader krewkim, często szabelką machał przeciw swoim współtowarzyszom broni, czasami także udawało mu się z krócicy czy rusznicy do innego husarza postrzelać. Zdarzało się jednak, że wszelkie swary pomiędzy panami braćmi były zapominane i ruszano kupą na wspólnego wroga. I bynajmniej nie mam tu na myśli żołnierzy szwedzkich czy moskiewskich. W marcu 1665 roku husarska chorągiew w której służył pan Jan starła się w walnym starciu (czy raczej krwawej burdzie) z chorągwią dragonii z regimentu hetmana Paca, na czele którego regimentu stał obersztlejtnant Flok. Oficer dowodzący dragonami, porucznik Kapcer Berg, miał zapoczątkować walkę, uderzywszy Szykiera, szwagra Poczobuta Odlanickiego. Litewscy husarze jakby tylko na to czekali, żeśmy ich osiemdziesiąt zniósłszy, samego porucznika rannego razy kilka wzięli, i chorągiew z bębnami, że ich kilkunastu na wozach wywieźli. Nie obyło się i bez strat wśród krewkich skrzydlatych rycerzy – moich dwóch na wozach odwieźli: Błażewicza i Rzątkowskiego, a kilku rannych zostało, choć nie szkodliwie; między którymi jednego Piotrowskiego postrzelono  w wierzch głowy, osobliwie JMPana Szykiera, szwagra miłego naszego, sztychem w nos blisko oka uderzono, gdzie się i mnie pod pachę przez suknie dostało sztychem, ale ciału nie. Całą sprawę pozornie załagodzono, husarze oddali dragonom sztandar i bębny, wypuścili także z niewoli Berga. Wciąż jednak pomiędzy dragońskim regimentem hetmana Paca i husarską chorągwią w której służył Poczobut panował ‘zła krew’, dopiero w maju tegoż roku nasz pamiętnikarz pogodził się z dragońskim obersztlejtnantem Flokiem, co jak się wydaje ostatecznie zakończyło problem. 

piątek, 9 marca 2012

Zrobienie dziecka świętej Elżbiecie

Dorian (pozdrawiam!) podesłał mi notkę niezbyt może związaną z tematyką bloga, niemniej jednak ubawiła mnie ona na tyle, że nie mogłem sobie darować wrzucenia jej tutaj. Jakoś nie mam ostatnio czasu ani (niestety) nastroju na pisanie, więc trzeba łatać blogowe dziury czymś do śmiechu...

środa, 7 marca 2012

Niewdzięczna to służba - cz. IV

11 maja 1657 roku armia szwedzka podeszła pod Brześć Litewski, jedną z najważniejszych twierdz na terenie Rzeczpospolitej. Trzy dni później pod zamek dotarły sprzymierzone ze Szwedami wojska siedmiogrodzkie i kozackie. Obrońcy szybko upadli na duchu w obliczu tak licznego nieprzyjaciela i dowodzący twierdzą kasztelan Melchior Stanisław Sawicki już 16 maja poddał Brześć. Część garnizonu wcielono w skład armii szwedzkiej, reszta na honorowych warunkach odmaszerowała do armii koronnej. Spróbujmy zrekonstruować skład garnizonu, który bez walki poddał tak ważny punkt obronny. Co ciekawe, wśród obrońców możemy znaleźć zarówno oddziały litewskie jak i koronne:
- regiment dragonii Jerzego Weyhera – jednostka koronna – etatowa liczący w tym czasie 287 porcji. Oddział znika po kapitulacji z komputu, najprawdopodobniej część (całość?) wcielono do armii szwedzkiej
- kompania piechoty cudzoziemskiej Mikołaja Władysława Judyckiego pod kapitanem Portusem – jednostka litewska z dywizji hetmana Sapiehy – etatowo 174 porcje, był to świeżo zaciągnięty oddział, który znika z armii litewskiej po kapitulacji Brześcia
- kompania piechoty cudzoziemskiej kapitana Gossa - jednostka litewska z dywizji hetmana Sapiehy – etatowo 100 porcji, oddział ten w lutym 1656 roku miał zdezerterować od Szwedów i przejść do armii litewskiej, po kapitulacji Brześcia zapewne,  jak kompania Judyckiego i regiment Weyhera, wcielony do armii szwedzkiej
- chorągiew piechoty węgierskiej hetmana Sapiehy pod rotmistrzem Felicjanem Bogusławskim - jednostka litewska z dywizji hetmana Sapiehy – etatowo 150 porcji
W jednostkach regularnych daje nam to ok. 700 porcji, jednak cały garnizon miał liczyć łącznie 2000 ludzi. Pozostałe +/- 1300 to zapewne oddziały złożone z mieszczan, stających w obronie własnego miasta. Wśród oficerów negocjujących ze Szwedami spotykamy postać majora Lange, być może służył on jednak w regimencie Weyhera przez co jego nazwisko nie wskazywałoby na obecność kolejnej jednostki cudzoziemskiej w składzie garnizonu. 

poniedziałek, 5 marca 2012

Summa levitas narodu naszego

Bardzo ciekawy opis pochodzący z pamiętników Paska, dotyczących wyglądu żołnierzy z dywizji Czarnieckiego po powrocie z wyprawy duńskiej. W roku 1660 tak oto mieli wyglądać weterani pana Stefana, przynosząc nouvelle couture w szeregi armii koronnej:
Do króla żołnierze wstępowali in veste peregrina [w stroju cudzoziemskim], postroiwszy się ładnie, żupan z drelichu, kontusz także z drelichu, jupka z rajtarskiego koletu, sztywle z niemieckimi cholewami prawie do pasa, kontusz po kolana. (…) Butów też tam polskich nie było, bo wojsko komunikiem poszedłszy, każdy w tych puścił się, co je miał na nogach, a nie mogły być tak trwałe, żeby przez ten wszystek czas dosłużyły do powrotu za granicę. Ten tedy strój obrócił się w modę, że zaraz suknie, choć najpiękniejsze, kazano robić krótkie i buty, choć polskie, to z długimi cholewami, z podwiązkami, które były srebrne, złote, rubinami, dyjamentami sadzone, na jakie kogo mogło stać. I dlatego żeby widziano podwiązki, to już i suknią krótko kazano robić, a wraz się tego wszyscy chwycili, nawet i szewcy, krawcy. Bo taki zwyczaj u nas w Polszcze, że choć kto suknią na nice wywróci, to mówią, że to moda, i potem ta moda ma wielką komplacencyą u ludzi, póko nie przyjdzie do prostych ludzi. Co ja już pamiętam odmiennej coraz mody w sukniach, w czapkach, w butach, szablach, w rządzikach i w każdym aparacie wojennym i domowym, nawet w czuprynach, gestach, w stąpaniu i w witaniu, o Boże święty, nie spisałby tego na dziesięciu skórach wołowych. Co jest summa levitas [największa lekkomyślność] narodu naszego i wielka stąd pochodzi depauperatio [zubożenie].

Wizyta w Wargamerze

Podczas mojej zeszłotygodniowej wizyty w Polsce miałem okazję zajrzeć na Wilczą do sklepu Wargamera. Poznałem kilku forumowych znajomych (teraz mogę połączyć twarze z ksywami) i poobserwować bardzo interesującą bitwę sojuszu polsko-kozackiego ze Szwedami. Udało mi się chyba przekonać chłopaków, że nie jestem botem ;)
Co najważniejsze jednak, wreszcie miałem okazję poznać Konrada i Rafała, twórców 'Ogniem i Mieczem', więc korzystając z okazji miała miejsce burza mózgów dotycząca planów związanych z grą, kolejnymi podręcznikami i tym podobnymi szczegółami. Bardzo wiele ciekawych rzeczy się, jak mam nadzieję, z tego wykluje.
Uwiozłem także bardzo zgrabny komunik jazdy litewskiej, podjazd z tego będzie jak się patrzy...
Niedługo powrócę do normalnego blogowania, póki co odpoczywam po urlopie.