środa, 29 kwietnia 2015

Lance w dłoń i pod Waterloo


Już od dawna nie wrzucam dwóch wpisów jednego dnia, ale dzisiaj pozwolę sobie zrobić wyjątek. W sumie nietypowy, bo dotyczy wojen napoleońskich, jakoś od czasu do czasu ostatnio mi się to pojawia.Ogłoszenie bowiem dotyczy interesującej akcji, być może niektórzy z Czytelników bloga zechcą ją poprzeć albo przynajmniej podać dalej poniższą informację.
W tym roku będziemy obchodzić 200-lecie bitwy pod Waterloo. W Belgii ma się w czerwcu odbyć ogromna rekonstrukcja starcia: 6000 piechoty, 300 jazdy i 150 dział. Grupa polskich rekonstruktorów, zajmująca się 2 pułkiem ułanów Księstwa Warszawskiego, otrzymała zaproszenie od organizatorów tej imprezy. Polscy ułani chcą stanąć do boju silną, 26-konną grupą. Wiążę się to jednak z dużymi kosztami, stąd też kawalerzyści szukają wsparcia w crowdfundingu. Z apelem grupy, wyliczeniem kosztów, etc, można się zapoznać na stronie projektu na portalu PolakPotrafi.pl:
http://polakpotrafi.pl/projekt/ulani-pod-waterloo-2015
Zachęcam do zapoznania się, akcja wydaje się bardzo interesująca - to niezwykle ciekawa forma promowania polskiej historii. Kto wie, może naszym lekkokonnym uda się znowu złamać jakiś czworobok czy przegonić brytyjską jazdę...

Wybrańcy z siekierkami i rotmistrz-harcerz




Wracamy do BPP, a dokładniej piechoty wybranieckiej. Konstanty Górski w swej Historyi piechoty polskiej zamieścił fragmenty popisu tej piechoty z 2 czerwca 1581 roku, kiedy to szykowano się do wyprawy na Psków. Możemy tu znaleźć wiele ciekawych informacji. Część wybrańców miała posiadać rusznice lontowe, przeważały jednak rusznice hubczaste. W skład wyposażenia miały też wchodzić: szabla, siekierka, prochownica, ładunki i knot. Dużym problemem było wystawienie zalecanej liczby wybrańców – ogólnie w 12 chorągwiach wybranieckich zebrano 1879 takich żołnierzy, których trzeba jednak było zasilić 414 zaciężnikami. Jak widać z opisów niektórych z rotmistrzów byli mocno niechętni do wysyłania zalecanej liczby żołnierzy, braki wynikały też jednak i po części z faktu, że w niektórych województwach nie wyznaczono jeszcze do końca ilości łanów wybranieckich.
Bardzo ciekawy jest opis chorągwi rotmistrza Krzysztofa Gojskiego – służył on bowiem nie tylko jako dowódca roty wybranieckiej, ale i harcerz nadworny króla Stefana Batorego. Wybrańcy Gojskiego stanęli w zalecanej barwie błękitnej, a w składzie jego pocztu rotmistrzowskiego widzimy: chorążego, dobosza, trzy pacholęta szlacheckie[1] a także dwa konie, z tego jeden przeznaczony do wspomnianej już służby harcerskiej. Co ciekawe, brak tu informacji o dziesiętnikach i ich uzbrojeniu. Możemy to porównać z popisami chorągwi piechoty polskiej (drabów) z tego samego  okresu, również cytowanych przez Górskiego. Tam na uzbrojeniu dziesiętników widzimy dardę, szablę, siekierkę.





[1] Ich wizerunek jako ‘chłopców z mieczem na ramieniu’ utrwalił niestety Osprey Richarda Brzezińskiego. 

wtorek, 28 kwietnia 2015

My do armii cesarskiej... tak tak, tu podpiszcie


Dzisiaj przepiękna anegdota z okresu Wojny Trzydziestoletniej, podsunął mi ją Maciek (pozdrawiam!), który obecnie dzielnie walczy – niczym „Stare” szwedzkie regimenty pod Breitenfeld – z tłumaczeniem na język polski pewnej zacnej pracy o tej wojnie.
W 1646 roku Francuzi szykowali się, wraz ze swoimi szwedzkim i heskimi sojusznikami, do kolejnej ofensywy przeciwko wojskom cesarskim. Jako że oddziały protestanckie wymagały wzmocnienia, francuscy posłowie postanowili nająć na swoją służbę pewnego dość znanego generała. Urodzony w Westfalii Lothar Dietrich von Bönninghausen przez znaczną część Wojny Trzydziestoletniej służył w armii… cesarskiej. Jeden z zaufanych oficerów kawalerii pod komendą Wallensteina, tak jak i on potrafił w bardzo szybkim tempie zaciągać nowe regimenty. Po spektakularnym upadku tego wodza niby dochrapał się wyższej komendy – został feldmarszałkiem -  dowodząc jednak zgrupowaniami kawalerii cesarskiej na mniej ważnych odcinkach. W 1640 roku zrezygnował jednak ze służby u Ferdynanda III, rozgoryczony twierdził bowiem, że nie dostrzega się tam jego talentów. Zapewne fakt, że miał spory udział w kilku porażkach wojsk katolickich i nie dogadywał się z innymi wyższymi oficerami nie miał tu nic do rzeczy. Francuzi wyciągnęli go jednak z tej (mniej lub bardzie dobrowolnej) emerytury i tu dochodzimy do sedna anegdoty.  Oficerowi udało się zaciągnąć 2300 żołnierzy, wierzyli oni jednak że będą służyć w armii cesarskiej (sic!). Von Bönninghausen najwyraźniej zapomniał wspomnieć, że już nie służy u kajzera. Kontyngent wylądował bowiem w armii heskiej i w jej składzie walczył u boku szwedzkiej armii Wrangla. W sumie źle na tym pewnie nie wyszli, wszak stanęli po zwycięskiej stronie, niemniej jednak można sobie wyobrazić zaskoczone miny co niektórych żołnierzy, gdy dowiedzieli się w jakiej służą armii. 

czwartek, 23 kwietnia 2015

Sprawa rycerska... - Niemcy


Wracamy do Bielskiego i rozdziału o sprawie i obyczajach ludzi postronnych w rzeczach Rycerskich. W pierwszym odcinku mieliśmy Węgrów, pora teraz na Niemców. Pan Marcin na początku niby ich chwalił, ale pod koniec opisu już nie zdzierżył i wystawił niemieckim żołnierzom słabiutką laurkę.
Niemcy niniejszego czasu[1] rozmaitych obyczajów używają i strojów na konie. Są między nimi, którzy na się i na konie zupełną zbroję kładą, jako też niegdy Rzymianie czynili, zwali to Cathafracti[2], są też drudzy lżejszą zbroje po Fedwerecku[3], drudzy co się stroją po usarsku w pancerzach z tarczą, a z drzewem na prędkie potkanie, a niedawno się tego jęli, gdy obaczyli, iż to jest pożyteczniejsza sprawa, niż obciążenie wielkie[4] na konie i na się brać.
Pieszego ludu u nich więcej bywa niż jezdnego, w dostatecznej zbroi, i z strzelbą dobrą ruśniczą, bo w tych wszystkie nadzieją pokładają swoją, stojąc za nimi jako za murem, gdy się dobrze sprawią.
Mają tez swe rozdzielenie obyczajem starych waleczników na chorągwie i proporce i roty jako i jezdni ku szturmu idą Fendrychowie[5] przodkiem z chorągwiami prędko.
Gdy w taborze leżą, dobrze strzelbą obwarują tabor i okopają trudno ich ma kto pożyć.
(…)
Najgorsze na nie, gdy im zaskoczy drogi ze wszechstron, a nie dopuścić do nich żywności, sami się tak porażą, bo lud niecierpliwy, nieprzywykły głodu, zimnu; wnet im się ino mrzeć z nędze; ktemu lud ciężki nie bardzo zwyczajny; a to jeszcze gorszego, nieradzi słuchają swoich starszych i rzucają się na nie, kiedy im zadzierżą miesiąc wołają Geld! Geld![6] Jeśli in nie dadzą, nie będą posłuszni, a tak lepiej umieją powiedzieć, napisać, niż walczyć.




[1] Przypominam – rok 1569.
[2] Katafrakci.
[4] W tym przypadku chodzi o ciężkie zbroje.
[5] Czyli chorąży, od słowa „Fähnrich“.
[6] Pieniędzy! Pieniędzy!

środa, 22 kwietnia 2015

A w Polsce to husarz chowa się za każdym krzakiem...


Jeden z najdziwniejszych ‘internetowych’ mitów dotyczących husarii mówi o tym, jakoby najemnicy[1] mieli w swoich kontraktach zastrzeżenie, że mogą walczyć przeciwko wszystkim rodzajom wojsk, poza polską husarią. Oczywiście na dowód tego bajkowego stwierdzenia nie pada nigdy nawiązanie do jakiegokolwiek źródła, no ale przecież internet swoje wie… Zastanówmy się więc dzisiaj przez chwilę nad tą, nie bójmy się tego słowa, wierutną bzdurą.
Już od panowania Karola IX oddziały zaciężne[2] stanowiły podstawę piechoty w szwedzkich armiach polowych, także ciężka kawaleria (kirasjerzy) czy liczne oddziały rajtarii formowane były w ten sposób. W żadnym znanym mi źródle nie pada informacja o tym, że żołnierze owi mieliby jakąkolwiek specjalną klauzulę wykluczającą walkę przeciw husarii.  Biorąc pod uwagę, jak duży procent armii polskiej czy litewskiej stanowiła w pierwsze połowie XVII wieku husaria, szwedzcy władcy musieliby – delikatnie rzecz biorąc – upaść na głowę, żeby zawrzeć taki punkt w kapitulacjach dla oficerów zaciężnych. Wszyscy zapewne słyszeli o wielkich zwycięstwach husarii nad armiami szwedzkimi: Biały Kamień, Kircholm, Kłuszyn, Trzciana; mało jednak uwagi poświęca się tym starciom, w których husaria nie była (z różnych przyczyn) w stanie przynieść zwycięstwa nad pludrakami, a czasami wręcz z nimi przegrywała. Twer, Walmozja czy Górzno pokazują, że owi najemnicy nie zawsze musieli się bać husarii, bo nie miała ona monopolu na zwycięstwa. Zaskoczenie, dobrze zastosowany fortel czy lepsze dowodzenie potrafiły przechylać szalę zwycięstwa na stronę Szwedów, nawet w obliczu licznej husarii. Zachowało się do naszych czasów kilka pamiętników napisanych przez szwedzkich najemników i mimo że czasami wspominają oni o sławie i zdolnościach bojowych husarii, żaden z nich nie zapisał informacji o specjalnym kontrakcie jaki mieliby podpisać w obliczu walki z tą formacją. Nie oszukujmy się, gros najemników na służbie szwedzkiej nigdy wcześniej o husarii nie słyszało, sława tej formacji nie była wszak aż tak rozpowszechniona. To że słyszano i mówiono o niej na europejskich dworach królewskich nie znaczy jeszcze, że każdy knecht czy rajtar przybywający walczyć do Inflant czy Prus z trwogą wyglądał husarzy szarżujących zza najbliższego krzaka.
Co ciekawe jednak, sami Szwedzi próbowali w okresie wojny 1600-1611 powiększyć swoje jednostki mogące stawić czoło husarii w polu, szukając możliwych ochotników wśród (tańszych od najemników) krajowych żołnierzy. Nazwane Skölderusttjänsten, oddziały te były zupełnie nieudaną próbą zapewnienia armii szwedzkiej dostatecznie dużej ilość ciężkiej piechoty (pikinierów) i kawalerii – czyli formacji których najbardziej Karolowi IX brakowało – dla uzupełnienia armii polowej po klęsce pod Kircholmem w 1605 roku. Nazwa (związana ze słowem „tarcza”) pochodzi od tarczy herbowej, jako że ochotnicy z tej formacji mieli otrzymać prawo posługiwania się specjalnym herbem. Żołnierze mieli otrzymać w nagrodę, oprócz owego herbu, stały żołd a także dożywotnie zwolnienie od podatków. Plan utworzenia w ten sposób 9 chorągwi jazdy i 13 chorągwi piechoty spalił jednak na panewce, bo nawet ochotnicy zgłaszający się do armii nie byli zainteresowani służbą w tych oddziałach. Nie należy jednak specjalnie doszukiwać się w tym drugiego dna, że oto Szwedzi i Finowie drżeli w obawie przed skrzydlatą jazdą. Po prostu służba w ciężkiej piechocie (dla chłopów) i kosztownej ciężkiej jeździe (szlachta) nie uśmiechała się nawet ochotnikom, którzy woleli służyć jako piechota strzelcza i lżejsza jazda. To zresztą dość typowy problem dla armii szwedzkiej za panowania Karola IX, dopiero reformy Gustawa II Adolfa nauczyły szwedzkich i fińskich piechurów szacunku dla kombinacji piki i muszkietu. Chcąc nie chcąc, Karol IX wciąż musiał opierać się o piechotę najemną jako podstawę swoich ‘ciężkich’ formacji.  Żołnierze ci walczyli z różnym skutkiem – udanie pod Twerem, dzielnie acz bez sukcesów nad Gawią i pod Kłuszynem.
Za panowania Gustawa II Adolfa to właśnie oddziały zaciężne/najemne stanowiły podstawę królewskich sił polowych, zwłaszcza piechoty. Z husarią przychodziło im się bić często i z różnym skutkiem, żeby tylko wspomnieć Gniew, Tczew, Górzno i Trzcianę w Prusach, a także Kropimojzę, Mitawę, Walmozję, Wenden, Selbok czy Treiden w Inflantach.  W żadnym z tych starć nie doszło jednak do przypadku, by żołnierze szwedzcy odmówili walki przeciw husarii, powołując się na jakiś zapis w swoim kontrakcie. Oczywiście zdarzały się przypadki ucieczki w pola boju w obliczu szarży (Kropimozja i dragonia de la Barre, Trzciana i rajtaria fińska), niemniej jednak to już zupełnie inna kategoria, nieprawdaż? Co ciekawe, w większości tych walk piechota szwedzka wystawiała tylko muszkieterów, generalnie przypadki gdy husarze walczyli przeciw szwedzkim pikinierom po 1610 roku są bardzo nieliczne.
Także i pamiętnikarze z armii Karola X Gustawa: Gordon, Holsten i von Ascheberg, nie wspominają nic o specjalnych zapisach w swoich kontraktach. Zresztą dwaj pierwsi zetknęli się z husarią dopiero w czasie walk w Polsce, von Ascheberg[3] mógł zapewne o husarii słyszeć – nawet od krewniaków którzy mogli walczyć u jej boku przeciw Szwedom – jednak brak u niego wzmianek o jakieś nabożnej bojaźni w stosunku do tej jazdy. Oczywiście należy przy tej okazji pamiętać, że ilość husarii w czasie „Potopu” była, w porównaniu z wcześniejszymi wojnami szwedzkimi, o wiele mniejsza, stąd też i jej wpływ na przebieg i wynik starć nie był aż tak dominujący.
Oczywiście jeżeli któryś z Czytelników jest w posiadaniu dokumentu źródłowego (podkreślam: źródłowego, a nie opracowania), który zaprzeczy moje tezie i udowodni, że się myliłem, zachęcam do komentowania. Nie omieszkam zamieścić na blogu sprostowania!







[1] W domyśle: na służbie szwedzkiej.
[2] Przede wszystkim niemieckie, ale też szkockie i angielskie, w mniejszym stopniu pochodzące z innych krajów Europy Zachodniej.
[3] Z pochodzenia Kurlandczyk. 

wtorek, 21 kwietnia 2015

Bogowie Wojny - Napoleon, podręcznik w przedsprzedaży


Jakiś czas temu wspominałem na blogu o grze Bogowie Wojny-Napoleon. Chłopaki idą jak burza, podręcznik do systemu trafił już do przedsprzedaży - można go znaleźć na stronie sklepu internetowego wydawcy. Na okładce widać znajomą kreskę Tomasza Tworka, ślicznie to wygląda no i jeszcze z polsko-napoleońskim akcentem. Także pozostałe grafiki w podręczniku są autorstwa Tomka, więc zapowiada się wizualna uczta. Każdy kto widział rysunki do podręcznika "Potop" w OiM wie czego się spodziewać. Od czasu do czasu pewnie coś sobie nieoficjalnego skrobnę do tej gry, mam nadzieję, że niedługo do Duńczyków których już napisałem dołączą jeszcze ich przeciwnicy - Szwedzi. Oczywiście, biorąc pod uwagę jakie mam opóźnienia w malowaniu figurek do OiM, na żołnierzy z epoki napoleońskiej przyjdzie czekać jeszcze dłużej...

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Sprawa rycerska... - Węgrzy


Marcin Bielski w swojej Sprawie rycerskiej… wydanej w 1569 roku opisał między innymi pokrótce wojskowość krajów sąsiadujących z Rzplitą. Jego spostrzeżenia są bardzo ciekawe – tak w kwestii taktyki jak i wyposażenia - pozwolę sobie więc w kilkuodcinkowym cyklu zaprezentować je na blogu. Na początek – Węgrzy. Zapis za wersją wydaną w ramach Archiwum domowego… z 1856 roku, co prawda wersja oryginalna jest dostępna w sieci, ale nie chcę sobie jeszcze bardziej psuć wzroku przy jej odcyfrowywaniu.
Węgrowie są ludzie lekko zbrojni w pancerzach z tarczą a z drzewem, na koniech równych jeżdżą zwłaszcza usarze, ci się potkają z nieprzyjacielem dobrze zewszego skoku. Jeśli przełomią czoło nieprzyjacielskie, poczną sobie dobrze, jeżeli nie przełomią, ustąpią nazad, aby ich drudzy ratowali. Są dobrzy mężowie między nimi, bo często w potrzebach bywają i obaczy zarazem wygraną, albo przegraną bitwę; przeto nie chcą z innym narodem w ordynku stawać jedno sami z sobą, i nie są życzliwi innemu narodowi sławy zwłaszcza Niemcom.
Pieszego ludu niebywa z ich narodu, lecz z postronnego, ale Caklowie[1], Hajducy, Marhalausy[2], Słowacy, ci są bardzo skoczni pieszo, gdzie przejdzie w górach, żaden ich nie zwalczy, bo skoczni są, bronią ich szabla, a tarcze małe, mają drudzy rohatyny i rusznice, kamieńmi z gór ciskają, wiele ludzi zbiją pociski.



[1] Tu nie mam pojęcia o kogo chodzi…
[2] Czyżby chodziło o martolosów?

niedziela, 19 kwietnia 2015

Moskiewska prohibicja z 1611 roku


Coś lekkiego na niedziele - po raz kolejny cytat z Samuela Maskiewicza, tym razem dotyczący prohibicji w Moskwie. Tak, wiem, trochę to dziwnie brzmi. Kronikarz opisał też nader ciekawą moskiewską metodę walki z pijaństwem. Kto wie, może warto by ją znowu wprowadzić…

Trzeźwość wielką zachowują między sobą. Starszym i pospólstwu bardzo ją zalecają, zakazując pijaństwa, i przetoż karczem (według ich nazwiska kabaków) ani piw i gorzałek na przedaj nigdzie nie masz po wszystkiej Moskwie. Na koniec, człowiekowi pospolitemu, oprócz bojarzyna, nie wolno i sobie gwoli robić w domu [tego], czym by się miał upić, bo często szpiegowie chodząc upatrują. Starostowie rewidują domy, a przecie najdowywali się tacy, że do fundamentu w piec beczkę gorzałki zamurowywać umieli; ale i tych szlakowano, a nie bez karania uszli. A kogo pijanym obaczono, do turmy go zaraz wzięto Braźnej; bo osobna u nich turma, jako i każdych złoczyńców. Po niedziel kilku za instancją bywa puszczony. Drugi raz w tymże doświadczony, po siedzeniu długim w turmie, knutami go okrutnie sieką, po ulicach wodząc kaci, i bywa puszczony. Trzeci raz już i knuciwszy, choć długo siedziawszy w turmie, znowu go tamże; i znowu po kilku dni knucaj i znowu do turmy; bo mają prawo takie: „biwszy knutom da w turmu". Bywa tego razy do dziesiątka, że mu omierzą pijaństwo, coraz wywodząc a knucąc, a na koniec nie poprzestanieli, tedy go i zgnoją w turmie.

piątek, 17 kwietnia 2015

Kijem po łydkach


A teraz coś z zupełnie innej beczki, czyli jak pan Samuela Maskiewicz opisywał sądy w Państwie Moskiewski. To bicie dłużników po łydkach to w sumie ciekawa opcja, może u mnie w pracy warto by to wprowadzić…
Sędziów tak wiele, jako się może wynaleźć spraw różnych. Na przykład inszy sędzia złodzieja sądzi, inszy rozbójnika, inszy rzezi mieszka, choć to wszystko jedno rzemiosło, jednaki eksces, a cóż w różniejszych sprawach; a wszyscy ci osobny dom sądowy, każdy z nich, mają, a zowią go rozrad, i na każdy dzień sądzą z poranku, póki  do cerkwi na wielką obiedną[1] nie zadzwonią, a skoro dzwon usłyszą, sądy wszystkie ustają. O eksces największy i krwawy[2] nie karzą gardłem[3], jeno knutem, oprócz i najmniejszego podejrzenia zdrady strony osoby carskiej, tego bez sądu i prawa na najmniejszego oskarżenie pod lód sadzają i sprawy nie pozwalając dać o sobie.
Dłużnik zaś, kiedy na pomieniony rok nie odda, pozwany przed sędziego, w rozradzie stanowi się; przyznali się do długu, a rzecze, że nie ma czym oddać, to mu każe sędzia stanąć przed rozradem, co go z okna widzi, a sługa rozradowy (których bywa po kilku w każdym rozradzie, na kształt siepaczów), palcat[4] mając w ręku, na półtora łokcia wzdłuż, w tylkę[5] go bije stojącego, na każdy dzień po godzinie, niż zadzwonią do cerkwi, poty, póki dosyć nie uczyni stronie. A tych bywa zawsze do kilkunastu przed rozradem, toteż kilka sług musi około nich chodzić, rozdzieliwszy między się, a każdy sobie w rząd ich postawi i od końca do końca chodząc maca ich po tyłkach każdego, po trzykroć zajmując. Wolno też dłużnikowi nająć za siebie kogo do rozradu, a najdzie prędko za deńgi[6].




[1] Uroczystą mszę.
[2] Czyli o zabójstwo.
[3] Karą śmierci.
[4] Laskę/kij.
[5] Łydkę.
[6] Pieniądze. 

czwartek, 16 kwietnia 2015

Oficerowie rajtarii JKM


Wspominałem kiedyś o moim kolejnym projekcie książkowym dotyczącym XVII-wiecznej rajtarii w armiach polskich i litewskich. Z różnych przyczyn notatki wylądowały w szufladzie i jest mało prawdopodobne, żeby książka ujrzała kiedyś światło dzienne. Szkoda jednak, żeby materiały się marnowały, więc od czasu do czasu chciałbym opracowane fragmenty publikować w formie artykułów - tak w internecie jak i w formie drukowanej. Dzisiaj podrzucam taki rajtarski okruch, czyli wstępną próbę stworzenia przeze mnie spisu polskich i litewskich oficerów rajtarii, służących w okresie 1621-1629. Oczywiście jest to bardzo podstawowa i początkowa wersja, świadomie też pozbawiona przypisów bibliograficznych, niemniej jednak może niektórych Czytelników bloga zainteresować. Sporo jeszcze nad tym roboty, zdaję sobie sprawę, że w zestawieniu mogą się znajdować błędy - mam jednak nadzieję w ciągu kilku najbliższych miesięcy uda się dokończyć zestawienie i może je nawet gdzieś wydać drukiem.
Plik może ściągnąć z dropboxa.
Jak zwykle wszystkie komentarze mile widziane,

środa, 15 kwietnia 2015

Postawy i łokcie hajduckie


Dziś niejako kontynuacja wpisu wczorajszego, dotyczącego kwestii strojów dla piechoty (uprzedzając pytanie – nie, o podszewkach nic tam nie ma). Tym razem pozwolę sobie na cytat in extenso z pracy p. profesora Henryka Wisnera Rzeczpospolita Wazów, II. Wojsko Wielkiego Księstwa Litewskiego, dyplomacja, varia.
Z zaciągiem piechoty polskiej wiązał się zwyczaj dawania jej barwy, czyli raz na ro sukna na mundury. Dziwi, że milczano o butach[1]. W roku 1615 list przypowiedni zapowiadał danie na trzech piechurów dwu postawów sukna rocznie lub „łokciami gdańskimi” ośmiu łokci sukna karazjowego na hajduka. Rotmistrzowie otrzymywali po 8 łokci falendyszu[2], porucznicy, nie wiadomo dlaczego, aż 12 łokci, tyle że nieco tańszego[3]. Karazja to najtańsza, lekka tkanina wełniana, falendysz, sukno grube.
Oczywiście nie można z tego wyciągnąć wniosku, że opisana wczoraj ‘dostawa’ materiałów była przeznaczona dla zaledwie kilku ludzi. Wspomniane powyżej 2 postawy/3 hajduków to przydział roczny, czyli przynajmniej dwóch a może nawet trzech strojów na żołnierza. Prawdopodobne, że transport z Wilna był przeznaczony dla hetmańskiej chorągwi piechoty dowodzonej do marca 1622 roku przez Jana Dziewczopolskiego. Oddział ten służył od sierpnia 1621 roku, część żołnierzy mogła więc nie posiadać jeszcze ‘barwy’.



[1] Zapewne z tego powodu, że te żołnierz – jak w innych armiach europejskich – musiał sobie zorganizować we własnym zakresie.
[2] Każdy w cenie 3 zł.
[3] 2 zł 15 groszy/łokieć. 

wtorek, 14 kwietnia 2015

Krawiec wojskowy w ciągnieniu szyć może (albo i nie...)


Jak dobrze jest czytać przypisy…  We wspaniałej pracy p. profesor Urszuli Augustyniak, W służbie hetmana i Rzeczypospolitej: klientela wojskowa Krzysztofa Radziwiłła (1585-1640) nie tylko w samym tekście właściwym, ale i w przypisach znaleźć można niesamowite bogactwo ciekawych informacji. Rzeczy dla mnie o tyle interesujące, że najczęściej dotyczące udziału wojsk hetmana w kampaniach przeciw Szwedom.
Dwie znalezione perełki (a na pewno zamieszczę ich w przyszłości więcej) :
We wrześniu 1621 roku sługa hetmana, Lipnicki, posłał przez Tatarzyna Abrama Bajramowicza transport materiału na stroje dla żołnierzy hetmańskich. Miał on z Wilna tracić bezpośrednio do oddziałów oblegających Mitawę. Tatar przywiózł:
- karazji[1] czerwonej postawów[2] 3
- karazji błękitnej postawów 3
- sznurka karmazynowego łokci 300
- guzików karmazynowych tuzinów 40
- haftek tuzinów 40
Słudzy księcia mieli zadbać o krawców, którzy zajęliby się uszyciem „mundurów” dla wojska. W czasie przygotowań do odsieczy Smoleńska w 1633 roku jeden z rezydentów hetmańskich, Zbrożek, donosił że ma już krawców, którzy w ciągnieniu robić mogą. Kapitan Detlof Bolte[3] meldował hetmanowi w sierpniu 1633 roku, że o ile otrzymał sukno na stroje dla swoich żołnierzy, o tyle z powodu spiesznego marszu (4-5 mil/dzień) ciężko jest krawcom szykować ubiory po drodze.





[2] Nie wiem jednak ile łokci liczyły owe postawy, jak wiemy rozpiętość była spora, od 27 do 62 łokci.
[3] Oficer jednej z kompanii piechoty cudzoziemskiej, szkolący przy okazji wybrańców z dóbr Radziwiłła.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Trzeba było się ubrać na modłę brunświcką


Dziś znowu zaglądamy do XVI wieku, acz nawet wcześniej niż za panowania króla Batorego. W toku wojny litewsko-moskiewskiej, toczonej w latach 1558-1570, doszło 26 stycznia 1564 roku do bitwy pod Czaśnikami[1]. Hetman wielki litewski Mikołaj Radziwiłł[2] miał w niej rozbić armię moskiewską dowodzoną przez kniazia Piotra Szujskiego. Garstka wybornej jazdy litewskiej miała wieczorem zaatakować i w dwugodzinnym boju rozbić przeciwnika. Według źródeł ze strony litewskiej, Moskwicini mieli stracić 9000-10 000 zabitych, podczas gdy  zwycięzcy mieli utracić zaledwie 20-22 zabitych i około 700 rannych[3]. W ręce Litwinów miał wpaść pokaźny tabor, liczący od 3000 do 5000 wozów. Krom broni i pancerzy, oraz kirysów, oprócz futer sobolowych i innych przyborów do ochrony od zimna, pełno było kobierców, wszelkiej żywności i srebrnych naczyń. Każdy wóz miał obejmować najmniej po dziesięć zbroi lub kirysów.
Niezwykle interesującym epizodem tego starciu był udział po stronie litewskiej chorągwi złożonej z moskiewskich bojarów. Uciekając spod panowania Iwana Groźnego, oddali oni swoje usługi Zygmuntowi II Augustowi. Niestety w gorączce bitwy kilku z nich miało zginąć z rąk litewskich żołnierzy:
Padli też od miecza dla niepoznaki w nocnej ciemnocie niektórych z naszych Moskwicinów, którzy zeszłego roku[4] pod przewodem Proposina do nas byli zbiegli, gdyż moskiewskim obyczajem odziani walczyli. Miało ich być pięćdziesięciu konnych. Jeśliby to przewidzieli niebożętą, przystaliby raczej choć na przyodzianie na sposób brunświcki[5], którego najbardziej Moskwa nienawidzi, aniżeli zginąć od swoich, którzy odzieniem w obłęd wprowadzeni za nieprzyjaciół ich poczytali.
Dosyć nietypowy przypadek ‘friendly fire’, od razu przychodzi mi do głowy podobna sytuacja z cesarskimi kirasjerami i arkebuzerami pod Trzcianą w 1629 roku.



[1] Nad rzeką Ułą, stąd też druga nazwa bitwy.
[2] Znany jako Rudy.
[3] Biorąc pod uwagę, że Litwini mieli wystawić do starcia 4000 jazdy, to przynajmniej liczba rannych świadczy o zażartym i krwawym starciu.
[4] 1563.
[5] Czyli niemiecki. 

środa, 8 kwietnia 2015

Turysto, nie ścigaj włoskiego chłopa


Ciężko było uprawiać turystykę w XVII wieku – wiele niebezpieczeństw czyhało na podróżników w czasie ich wojaży, od bandytów, przez włóczące się bandy żołnierzy, po broniących swej ziemi chłopów. Stanisław Albrycht Radziwiłł w pierwszym tomie swych pamiętników wspomina o tragicznym epilogu podróży jednego z polskich magnatów do Włoch. Sprawa była o tyle głośna, że doszła nawet do uszu samego papieża. Oddajmy zatem głos panu Stanisławowi:
Ten miesiąc[1] zakończę relacyą smutną o zabiciu syna[2] Tęczyńskiego, wojewody krakowskiego[3], który jednego syna przed dwoma laty w Lowanium stracił[4], a tego drugiego we Włoszech postradał z takiej okazyi. Jadąc z Rzymu do Neapolu niedaleko od miasta kajetańskiego Germoneta nazwanego, gdy chciał przez płot do winnicy się przedrzeć, a chłop tam stojący tego bronił, gniewem uniózłszy się pistoleta dobył, w chłopa strzelił, lecz kula go minęła: gdy za chłopem uciekającym sam się ugania, bo assystencya jego[5] była poprzedziła, drugi chłop z krzaku winnego ruśnicą weń strzelił, i w piersi go ugodził. Spada wojewodzic z konia, przybiegają słudzy, z ziemi go podnaszają, ale na darmo, bo wkrótce na ich rękach umarł; obraziła ta rzecz i samego papieża[6], który pisał list konsolacyjny do ojca ciesząc go[7] w tym smutnym przypadku i stracie miłego syna, i tak jeden tylko syn[8] został w domu: cała familia, syn z ojcem[9] pozostała.
Widzimy więc, że dla krewkiego polskiego magnata wyprawa krajoznawcza skończyła się tragicznie. Wystarczyło nieco więcej opanowania, żeby sprawa nie wymknęła się spod kontroli, zamiast tego pan Krzysztof zginął w sytuacji wręcz idiotycznej, ścigając po winnicy włoskiego chłopa.



[1] Lipiec 1632 roku.
[2] Krzysztof Tęczyński.
[3] Jan Magnus Tęczyński.
[4] Gabriel Tęczyński, który zmarł w 1629 lub 1630 roku.
[5] Poczet towarzyszący młodemu magnatowi.
[6] Urban VIII.
[7] Tj. pocieszając.
[8] Stanisław Tęczyński, który zmarła w 1634 roku.
[9] Radziwiłł nie wspomina jednak o córce wojewody, Izabeli. Ta została małżonką Łukasza Opalińskiego młodszego, a po śmierci Jana Magnusa Tęczyńskiego odziedziczyła rozległe włości rodu Tęczyńskich. 

wtorek, 7 kwietnia 2015

Ekstraordynaryjne poczty do obozu przysłali... - cz. XI


Do ostatecznej rozprawy z kozackim powstaniem Nalewajki w 1596 roku stanęły zarówno siły koronne jak i litewskie. Wielkie Księstwo miało wysłać przeciw Kozakom 1595 żołnierzy pieniężnych: 750 husarii, 745 jazdy kozackiej[1] i 100 piechurów. Ten – skromny wszak  - kontyngent miał zostać wsparty przez poczty ochotnicze i pospolite ruszenie. Wolontarze to  przede wszystkim szlachta mińska i lidzka. 24 lutego 1596 roku w Mińsku popisały się następujące poczty wolontarskie:

Z województwa mińskiego
Jego Mość pan żmudzki po usarsku koni 24, po kozacku koni 50
Jego Mość pan połocki po usarsku koni 10, po kozacku koni 16
Jej Mość pani wojewodzina trocka Hlebowicza zabiera z synem swym koni 74
Jego Mość pan Andrzej Zawisza po usarsku koni 5, po kozacku koni 55
Jego Mość pan Ciszkiewicz koni 12
Jego Mość kniaź Roman Bałtazorowicz Lichowski po usarsku koni 7, po kozacku koni 7
Jego Mość  pan Hładki, pisarz ziemski miński, po usarsku koni 7
Jego Mość pan Trokinicki, chorąży wileński, po kozacku koni 6

Z powiatu lidzkiego:
Jego Mość pan starosta orszański po usarsku koni 11, po kozacku koni 48
Jego Mość pan Zawisza koni 30, powodny koń 1
Jego Mość pan Tryzna koni 20, powodny koń 1
Jego Mość pan Wojciech Skinder, pisarz ziemski lidzki, po usarsku koni 3

Dodatkowo 27 lutego w Mińsku popisały się kolejne poczty:
Pan starosta miński koni 17
Pan wojski miński koni 10
Pan podkomorzy połocki koni 10
Pan Marcin Wołodkiewicz koni 5
Pan Iwan Narkiewicz koni 2
Pan Włoczymski koni 2
Pan Wołk koni 2











[1] Znaczna część rotmistrzów tej jazdy wywodziła się spośród Tatarów litewskich, zapewne więc i część żołnierzy spod ich komendy to także Tatarzy. 

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Marsowe oblicze husarii


Samuel Hutor Szymanowski w swoim Marsie Sauromatskim… pozostawił nam jedne z najpiękniejszych opisów husarii. Co prawda chwali w swoim utworze wszystkie formacje polskiej armii, od jazdy kozackiej po piechotę niemiecką z jej szpisznikami, niemniej jednak to skrzydlaci jeźdźcy są opisani najdokładniej. W sumie nie ma się co dziwić, okres 1633-1638 którym zajmuje się Szymanowski był wszak zdecydowanie zwieńczeniem długiej serii sukcesów husarii.

W czasie walk z Abazy Paszą pod Kamieńcem Podolskim w 1633 roku:

A potym polski  żołnierz w polu się szykuje
I już się do potrzeby nawalnej gotuje,
Żelaznymi odziany zbrojmi, kirysami.
Sępiemi powiewając ogromnie skrzydłami.
Rozciągnione chorągwie, proporcje się wiją
I aż na trzeci szereg w tył szyszaki kryją.

Jeszcze wspanialej miało się prezentować wojsko polskie w 1634 roku, kiedy to pokaźna armia pod wodzą hetmana Koniecpolskiego zebrała się pod Kamieńcem by odeprzeć potęgę turecką dowodzoną przez samego Murada IV. Protegowany hetmana, słynny Samuel Łaszcz, miał wśród swoich żołnierzy dobrze okrytą chorągiew husarską:

Też usarską chorągiew: odziani skórami
Niedźwiedziemi, lubo to, mówią, delurami.
Przy których orle skrzydła, tak okryte zbroje
I forgi u szyszaków, rozmaite stroje.

W czasie popisu wojsko koronne miało robić niesamowite wrażenie, przodowała w tym oczywiście husaria:

Świetne nader chorągwie proporce okryły
Wojsko, stalne kirysy z daleka świeciły.
Tu ogromne tygrysy, a tu lampartami
Na koniach przyodziani towarzystwo sami,
Tu skrzydła białopióre, forgi powiewają,
A tu konie tureckie głosem poryżają,
Pieniąc canki złocone, munsztuki smakują,
W miejscu kłusząc, wspaniale coraz przepryskują.
Tu zbroje polerowne, szyszaki złocone,
A tu złotem na koniech diwdiki ciągnione,
Na tychże i bogate rzędy aspisowe,
Koncerze i pałasze świecą turkusowe.
Chorągwie się po koniu sprawnie obracają
I na miejscach wiadomych już swoich stawają.
Kilkanaście tysięcy kopijnika[1] było
W polu, jak las ogromny, aże patrzeć miło.




[1] Według źródeł od 4180-4800 husarii.