środa, 28 lutego 2018

Zacni to cudzoziemcy - Smoleńsk 1632-1634


Zasypało śniegiem w Edynburgu, więc - korzystając że mam urlop - siedzę w cieple, popijam herbatę i grzebię w źródłach. Na krótko wracam znów do wojny smoleńskiej, zrobiłem sobie wstępną wersję zestawienia oficerów oddziałów cudzoziemskich (rajtarii, dragonii i piechoty) w armii Władysława IV. Może kogoś zainteresuje, można sobie ściągnąć plik w pdfie.

wtorek, 27 lutego 2018

Hajducy pana hetmana (w 1658 roku)



Korzystając z urlopu, przeglądam sobie zdigitalizowane materiały źródłowe z Archiwum Skarbu Koronnego. Wypadałoby coś z tego od czasu do czasu wrzucić na blog, bo też sporo tam bardzo interesujących materiałów. Na ‘pierwszy ogień’ rejestr popisowy chorągwi piechoty węgierskiej hetmana wielkiego koronnego Stanisława Potockiego,  spisany latem 1658 roku.
Oddział ten miał etatowo 200 porcji, zobaczmy więc jak to przekładało się na faktyczny stan liczebny.
Listę otwierają oficerowie: kapitan (przy którym widnieje zapis o 3[1] stawkach żołdu), dwóch poruczników (każdy z 2 porcjami żołdu)  i pisarz. Czemu dwóch poruczników? Oddział bowiem był normalnie dzielony na dwie 100, na czele każdej z nich stał jeden z tych oficerów.
Taki podział potwierdza dalsza część spisu: dwóch chorążych i czterech doboszy. Na tym nie kończy się jednak muzyka chorągwiana – dalej znajdujemy 12 kolejnych grajków, to szałamaiści, dyszkanciści i dutkowie.
Bojowa część chorągwi to 20 dziesiątek, mają one jednak po 9 hajduków każda.
 Co więc nam to daje łącznie?
Oficerowie i chorąży – 10[2] stawek żołdu/6 ludzi
Muzycy – 16
Hajducy – 180 (w tym 20 dziesiętników)
Czyli jednak nieco ponad 200 porcji, ba – jeżeli wierzyć spisowi, to nawet stan osobowy był wyższy niż 200. Ciekawe jednak, ilu spośród tych 180 popisanych hajduków naprawdę było pod sztandarami chorągwi.






[1] A w tle zamazana 8?
[2] Lub 15, zależnie od tego który zapis dotyczący kapitana jest właściwy.

poniedziałek, 26 lutego 2018

Konferencja Century of the Soldier 1618-1721 (wrzesień 2018)


Milo mi poinformować, że zaproponowany przeze mnie temat odczytu zainteresował organizatorów konferencji 'Century of the Soldier 1618-1721', która odbędzie się 22 września 2018 roku w Królewskiej Zbrojowni w Leeds. Na przykładzie trzech oficerów - Artura Astona Juniora, Jakuba Butlera i Jakuba Murraya - przyjrzę się tam nieco karierom brytyjskich oficerów na służbie Zygmunta III i Władysława IV w okresie 1621-1634. Efektem konferencji będzie też zbiór artykułów, w oparciu o wygłoszone referaty.
Zapraszam do zapoznania się z planem wydarzenia, nazwiskami prelegentów i tematyką ich odczytów. Zapowiada się ciekawe wydarzenie, dla mnie będzie to zdecydowanie coś nowego...



niedziela, 25 lutego 2018

Historyk o(d)powiada...Maciej Franz



W dzisiejszym odcinku bardzo miło mi powitać prof. dr hab. Macieja Franza z Zakładu Historii Wojskowej Instytutu Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Z biogramem p. profesora możecie się zapoznać na wiki, a z pełną listą publikacji na stronie Zakładu Historii Wojskowej UAM. Także dzisiaj coś nie tylko na miłośników historii XVII-wiecznej, ale i marynistyki…

W jaki sposób zaczęła się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan sobie sprawę że chciałby się nią zajmować zawodowo?
Rozpoczęła się trochę typowo, jak dla wielu młodych ludzi w latach 70-tych XX wieku. Od książeczki z serii „Żółty Tygrys” – Czarne krzyże nad Odessą. Dostałem ja od starszej siostry. Ojciec był oficerem wojska polskiego, co powodowało że książki o historii wojskowości w domu się pojawiały. Od młodości towarzyszyły mi więc mundur wojskowy, książki historyczne. Od tej pierwszej książeczki, zaczęło się ich zbieranie, potem przyszły kolejne serie, a za nimi poważniejsze opracowania. Nie ma co ukrywać od początku zakochałem się w dziejach marynarki wojennej, wojnach morskich. Do tej fascynacji, doszły dzieje lotnictwa, zwłaszcza Polskich Sił Powietrznych w toku drugiej wojny światowej. To skierowało mnie na studia. Tam dopiero wszystko zyskało odpowiednią perspektywę. Od pierwszego roku Koło Naukowe, gdzie współtworzyłem sekcję historii wojskowości. Na studiach poznałem świetnych naukowców i to oni ukierunkowali mnie na dzieje wojskowości epoki nowożytnej. To już tak miało zostać, że zawsze to były dwa równorzędne dla mnie nurty zainteresowań i potem prowadzonych badań naukowych.
Marzenie o pozostaniu na uczelni i kontynuowaniu badań nad historią pojawiły się oczywiście na studiach. To były trudne czasy, jeden ustrój się kończył, drugi zaczynał, asystentów już nie przyjmowano do pracy, a studia doktoranckie to była więcej niż elita. Z mojego roku przyjęto jednego historyka. Wiec podjąłem pracę jako nauczyciel, w szkole podstawowej, potem w liceum ogólnokształcącym. Przez te 5 lat intensywnie współpracowałem z uczelnią, pozostawałem w kontakcie, prowadziłem zajęcia ze studentami. Jednocześnie przygotowywałem swoją rozprawę doktorską. Wtedy praca na uniwersytecie była marzeniem, ale też priorytetem. Więc moje miejsce w tym świecie to efekt silnej woli, chęci i ponad wszystko zapatrzenia w historię.

Który postać historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
Nie ma jednej postaci. Jakoś nie wierzę, ze można być zafascynowanym tylko jedną postacią. U mnie na pewno mogę wskazać dwie, bo są dwa niezależne od siebie nurty historyczne. Jeśli patrzeć na postać z epoki nowożytnej to hetman wielki koronny Mikołaj Potocki. Tak już mam, że lubię postacie przegrane, tragiczne. Mam nieodparte wrażenie, że często są ciekawsze. To jedna z takich postaci, chyba najmocniej skrzywdzony z polskich hetmanów XVII wieku. Świetnie wykształcony wojskowo, uczeń Stanisława Koniecpolskiego, dobry taktyk, postać nietuzinkowa. Jego kampania 1637 roku pozostaje dla mnie dowodem jego możliwości, podobnie jak drobna ale według mnie ważna rola w toku następnego powstania kozackiego. Klęska 1648 roku zmieniła wszystko. Zajmuję się tą postacią już ponad 20 lat i pewno zawsze będzie mi już towarzyszyła, a napisanie jego biografii chyba pozostanie wyzwaniem na całe życie.
Jeśli spojrzeć na wiek XX i moje ukochane wojny morskie to niezwykle sobie cenię postać włoskiego admirała Carlo Bergaminiego, ostatniego wielkiego dowódcy włoskiej floty w toku drugiej wojny światowej. Jego śmierć na pokładzie okrętu liniowego „Roma”, dodała jego historii jeszcze wielki tragiczny koniec. To był znakomity dowódca, świetny organizator, o genialnych morskich tradycjach. Świetnie wykształcony, dowodził wszelkimi możliwymi zespołami floty. Nie dane mu było odnieść wielkiego zwycięstwa na morzu, a jednocześnie los oszczędził mu hańby największej klęski, poddania własnej floty. Tak więc to też postać tragiczna, ale na pewno niezwykle ciekawa.

Może się Pan się cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być świadkiem jakiegoś wydarzenia lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki byłby Pański wybór?
Jeśli to byłoby możliwe, to znów pozostając przy tym rozdwojeniu, chciałbym móc odwiedzić Mikołaja Potockiego w niewoli u chana po klęsce pod Korsuniem. Chciałbym się wreszcie dowiedzieć dlaczego kampania 1648 roku wyglądała tak a nie inaczej, co wtedy czuł. Chciałbym spojrzeć na tego wielkiego hetmana złamanego śmiercią syna, tragedią porażki, zrzuconego z piedestału. Myślę, że był wtedy bardziej cierpiącym ojcem, niż przegranym wodzem i magnatem, ale może się mylę.
Chciałbym także towarzyszyć admirałowi C. Bergaminiemu w jego ostatnim rejsie. Dowiedzieć się od niego, bo tylko on to wiedział, gdzie prowadził swoją flotę, na Maltę by ją poddać Aliantom, czy też do boju, do wielkiego starcia z flotami brytyjską i amerykańską. Swoją tajemnicę admirał zabrał na dno, tonąc wraz ze swoim ostatnim okrętem flagowym, więc nigdy się tego nie dowiem. Jakby więc pojawiła się taka możliwość, to tak, chciałbym być w tych godzinach na pokładzie „Romy”.

Z której spośród swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
Ponoć każdy historyk najbardziej dumny jest z tej której jeszcze nie napisał, no może jeszcze z pierwszej. Moja droga naukowa to historia kolejnych książek, jednak nie będę ukrywał że absolutnie najwyżej cenię właśnie ukończoną pięciotomową syntezę wojny na Morzu Śródziemnym w latach drugiej wojny światowej. „Burza nad Morzem Śródziemnym”, tomy 1-5, to było wyzwanie i 15 lat mojej pracy naukowej. Nie planowałem takiej publikacji, jak zacząłem jeździć po archiwach Europy Zachodniej, to planu książki nie było, wykluwał się wraz z gromadzonym materiałem. Potem już nawet jak jechałem na wschód, to szukałem materiałów do tej publikacji. Gdy zacząłem ja pisać, to miała być jedna książka, no może duża na jakieś 500 stron, ale jedna. Po jakimś roku intensywnego pisania tekstu, czasami po kilkanaście godzin dziennie, wreszcie żona spytała mnie ile ja już napisałem, zwłaszcza że mieszkanie wyglądało przez wiele miesięcy jak jeden wielki dom twórczy. Nie szło chodzić, wszystko zawalone było książkami, kserami, wydrukami, notatkami. Trochę nie wiem jak wszyscy to przetrwali. Na pytanie odpowiedziałem że nie wiem, ale sprawdziłem, było już ponad 2.000 stron i już wiedziałem, że ten projekt przerósł wszystko co dotychczas napisałem. Napisanie tej książki było tylko początkiem drogi, potem trzeba było zdobyć środki na jej wydanie, wydawcę, zdobyć ikonografię. Żyłem, a właściwie żyję, bo na ostatni tom jeszcze czekam, z tym projektem już tyle lat, że powoli zaczynam się zastanawiać jak było gdy tej książki nie było.
Faktycznie jestem dumny z tej książki, mam wrażenie że udało mi się uchwycić w niej, że w opisie wojny nie ma jednej strony, nie ma bohaterstwa tylko zwycięzców, ale jest i pokonanych. Eksploracja włoskich archiwów i włoskiej literatury była ogromnym wyzwaniem, ale trochę tak mi się wydaje, że dzięki temu to jest opowieść zdecydowanie mniej jednostronna, niż wszystko co dotychczas na temat tego konfliktu napisano. I może będzie dalsza część, ale już o nie o drugiej wojnie światowej.

W toku swojej edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych badaczy. Który z nich wywarł na Panu największy wpływ?
Studia na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu to była spora przyjemność, zwłaszcza dzięki możliwości poznania wielkich osobowości naukowych, jak Gerard Labuda, Julia Zabłocka, Jerzy Strzelczyk czy też Janusz Pajewski. Z tej grupy do dziś spotykam na korytarzu profesora J. Strzelczyka i ciągle mam wrażenie że to wielki zaszczyt i przywilej, pracować u jego boku, w jednym instytucie. Moja droga naukowa skierowała mnie do najstarszego w Polsce cywilnego Zakładu Historii Wojskowości. Dzięki temu mogę uważać się za ostatniego „adiutanta” prof. Benona Miśkiewicza, mogłem podpatrywać jego pracę, korzystać z jego uwag, rad. To bezcenne doświadczenie. Moim mistrzem jest prof. Karol Olejnik, to u niego, pod jego kierunkiem broniłem pracę magisterską i prace doktorską. Bardzo cenię sobie, wyjątkową zgodną od lat współpracę z prof. Zbigniewem Pilarczykiem. Stworzył i tworzy wyjątkową atmosferę, a jego anielski spokój jest idealną przeciwwagą dla mojego cholerycznego charakteru. Może to jest tajemnica sukcesu naszej współpracy od ponad 25 lat. Ten poznański krąg badaczy był i jest dla mnie najważniejszy. Od lat jednak podziwiam i bardzo cenię sobie dokonania, a także możliwość współpracy z prof. Teresą Chynczewską-Hennel, prof. Mirosławem Nagielskim, czy też prof. Andrzejem Stroynowskim lub prof. Tadeuszem Srogoszem. Tych, których cenię jest wielu, przecież nie sposób nie wspomnieć prof. Ewy Dubas-Urwanowicz, prof. Jerzego Urwanowicza, prof. Dariusza Kupisza, czy prof. Tomasza Ciesielskiego i wielu, wielu innych. Muszę wspomnieć o nieżyjącym już prof. Władysławie A. Serczyku, to dla mnie postać wyjątkowa. Postawił znak jakości na moich dokonaniach, przez kilka lat miałem zaszczyt korespondować z nim, już po mojej habilitacji, której był recenzentem. To postać bardzo dla mnie ważna.
Lista robi się długa, ale ja mam naukowo swój drugi dom. Przez lata była nim Akademia Marynarki Wojennej w Gdyni, gdzie spotkałem wspaniałym naukowców, od których wiele się nauczyłem. Musze więc wspomnieć o prof. Antonim Komorowskim, prof. Andrzeju Makowskim, prof. Piotrze Semkowie ale także dr Andrzeju Drzewieckim i dr Mariuszu Kardasie. Przyjaźni marynarskich tam zawiązanych żaden sztorm nie jest w stanie złamać.

Dużo młodych ludzi czerpie aktualnie wiedzę historyczną z memów, filmików na YouTube i blogów internetowych. Jakie jest Pańskie zdanie na temat tego trendu?
Nie mam szczególnej opinii. Nie ma „źródeł” złych, są tylko źle wykorzystane. Każde miejsce, z którego można czerpać informacje jest cenne, ważne, na pewno nie warto go potępiać. Ja osobiście z tego nie korzystam, wolę książki, czasopisma, archiwalia, papier to papier. Trochę stara szkoła. Nie ukrywam, jednak że bardzo doceniam Internet, zwłaszcza że ułatwił dostęp także do zespołów źródłowych, pozwala na szybka wymianę informacji i często można trafić na świetnie zbudowane strony, zawierające naprawdę cenne materiały. Z You Tube korzystam tylko słuchając muzyki, memy to już nie mój świat całkowicie, a na blogi zaglądam. Mam kilka na które wchodzę zajrzeć, co nowego na nich. Nie widzę w tym nic złego, wręcz odwrotnie, zwłaszcza że prowadzone są czasami przez naprawdę ludzi mających ogromną pasję i wiedzę. Choć są różne, także te nie warte zainteresowania. Chyba jak zawsze warto korzystać z wielu „źródeł” wiedzy i je wzajemnie ze sobą porównywać.

Najważniejsza Pańska rada dla przyszłych historyków?
Zacytuje słowa Winstona Churchilla – Nigdy się nie poddawaj – Nigdy nie rezygnuj – to według mnie kwintesencja, tego jak trzeba walczyć o swoje życie. Oczywiście wszystkim jest praca, ale temu musi towarzyszyć pasja, chęć, pragnienie, ciekawość i poszukiwanie. Nie ma tematów ostatecznie poznanych, to niesamowite, fascynujące, można nigdy się nie zatrzymywać, zawsze być w drodze, poznawać. Bycie historykiem to droga, która się nie kończy. Trudno o lepsze zajęcie w życiu. Nic jednak nie zastąpi godzin w archiwach, godzin nad książkami. Tego nie da się obejść, zastąpić. Historyk, który mówi „wiem”, a niestety to się coraz częściej pojawia, jest pewien, przekonany o swojej nieomylności, to historyk stracony, przegrany, bo nawet nie wie, ile jeszcze może poznać.
W swoim życiu naukowym, a przecież miało ono swoje różne barwy, spotkałem wielu młodych, strasznie zadufanych w sobie historyków, przekonanych o tym że już wszystko wiedzą. To czasami kiepski widok. Młodym więc radzę odrobinę pokory, zwłaszcza na początku.

W czasie wolnym najbardziej lubi Pan…
Słuchać muzyki, uwielbiam rock progresywny, ale także heavy metal. To dziś nurty już słabo obecne w mediach, ale na szczęście dostępność muzyki jest ogromna, niż w latach 80-tych poprzedniego wieku. Muzyka towarzyszy mi zawsze, także jak pisze. Nie umiem spokojnie pracować jak coś cicho nie gra... Muzyka więc to nie zawsze czas wolny. A takie całkowite oderwanie to komiksy, zbieram je od lat, fascynują mnie te z czasów PRL, kolekcjonuję i namiętnie do nich wracam. Kupuje też współczesne, także w czasie wyjazdów. Komiksy są dla mnie jednym z wielkich pomysłów XX wieku. Mam swoich ulubionych ilustratorów, bo w komiksie to właśnie kreska jest tym na co zawsze zwracam pierwszą uwagę, jest najważniejsza.



czwartek, 22 lutego 2018

Pan Mikołaj zranił, diabeł dzieła dokończył


Ciekawy epizod z polsko-litewskiej wyprawy na Wielkie Łuki w 1580 roku. Dotyczy podjazdu dowodzonego przez Andrzeja Zborowskiego, który starł się z jazdą moskiewską (w tym Tatarami). Szarża polskiej jazdy zaczęła się od mocnego uderzenia, prawie jako ptacy przeleciawszy, kopjiami w nie uderzyli. Polacy mieli tylko stracić kilka postrzelonych (tak z łuków jak i broni palnej) koni, zostało też rannych kilku towarzyszy. Wśród nich nieszkodliwie postrzelono bohatera naszej powiastki, Mikołaja Jazłowieckiego. Jazdę moskiewską złamano po krótkiej walce, pościg w wyniku którego wzięto do niewoli wielu przeciwników miał trwać cztery godziny.

Wspomniany pan Mikołaj miał w trakcie potyczki walczyć z Tatarzynem mężem wielkim. Gdy polski towarzysz zaatakował go, obrócił się pohaniec, ściął się z nim, uderzył go w rękę szablą, ręka mu ścierpła aż szablę upuścił, wszakoż zrazu dobył multana, natarł nań koniem, uderzył tak, że się koń z nim przewrócił. Pozbywszy konia pohaniec, znowu się do Jazłowieckiego rzucił, który mu w łeb dał pałaszem, on też na nim pancerz przeciął. Co bacząc, Stadnicki Stanisław, rotmistrz z domu Śrzeniawa bez krzyża[1], dokonał onego Tatarzyna.

To ciekawy przykład używana w toku starcia różnego uzbrojenia. Co jest jednak dla mnie konfudujące (bo też żaden spec od uzbrojenia ze mnie…) to opis broni właśnie. Jazłowiecki miał bowiem stracić szablę, potem dobyć multana, który tu wydaje się być innym określeniem na pałasz. Do tej pory wydawało mi się, że multanem nazywano szable pochodzenia mołdawskiego – dziwne byłoby bowiem, gdyby nasz bohater miał dwie różne szable i do tego jeszcze pałasz. Chyba że ktoś ma inny pomysł? Zapraszam w takim razie do komentowania.

A przepiękną wisienką na torcie jest to, że rannego Tatara dobił sam Diabeł Łańcucki…


[1] Szreniawa bez Krzyża.


wtorek, 20 lutego 2018

Spis armaty na zamku w Birżach w 1704 roku


We wrześniu 1704 roku wojska szwedzkie zdobyły zamek w Birżach. Zanim puszczono go z dymem i zniszczono fortyfikacje, wojacy Karola XII wywieźli co tylko się dało. Wśród łupów była i zamkowa artyleria. Myszkując właśnie w zbiorach online szwedzkiego Muzeum Armii, znalazłem spis zdobytych tam dział. Nader wyraźnym pismem opisano tam wszystkie inskrypcje ze zdobytych armat, w niektórych przypadkach mamy także rysunku herbów. Ciekawostka, może kogoś zainteresować.









niedziela, 18 lutego 2018

Historyk o(d)powiada... Karol Łopatecki



Dziś niedziela, pora więc na kolejną odsłonę z cyklu ‘wywiadów’. Dziś miło mi powitać w moim blogowym kącie dra hab. Karola Łopateckiego z Instytutu Historii i Nauk Politycznych Uniwersytetu w Białymstoku. Z biogramem mojego gościa można się zapoznać na wiki, warto także zajrzeć na stronę Uniwersytetu, gdzie wymienione są liczne publikacje p. doktora. Zapraszam do lektury:

W jaki sposób zaczęła się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan sobie sprawę że chciałby się nią zajmować zawodowo?
Moja przygoda z historią rozpoczęła się raczej nietypowo. Zawsze bardziej interesowała mnie geografia, czy fizyka, historia to było zło konieczne. Jednakże w 1993 r., jeszcze w szkole podstawowej kupiłem 1 numer „Magii i Miecz”, gdzie opisany był zarys gier RPG wraz z zasadami systemu Kryształy Czasu. Oczywiście był to klasyczny heroic fantasy, jednakże już Warhammer FRP, ulokowany był silnie na podłożu związanym z Europą okresu renesansu. Zacząłem interesować się historią w sposób stricte użytkowy, na potrzeby przygotowywanych kampanii i prowadzonych rozgrywek. Pod koniec szkoły średniej czytanie prac historycznych stało się jednak nawykiem, a z czasem świat epoki nowożytnej oczarował mnie swoim bogactwem, dramatyzmem zdarzeń, gwałtownością przemian, o których można tylko pomarzyć w najlepszych nawet dziełach beletrystycznych.
Historii nigdy nie traktowałem w kategoriach kariery zawodowej, zdecydowałem się jednak na kontynuowanie zainteresowań. Wybrałem na Uniwersytecie w Białymstoku dwa kierunki studiów – prawo i historię. Ostatecznie splot różnych okoliczności doprowadził mnie do tego, że zacząłem zajmować się historią prawa.

Który postać historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
Uwielbiam postać Krzysztofa Arciszewskiego. Uważam, że zasługuje na pięknie napisaną, a przy tym merytorycznie pogłębioną biografię. To niewątpliwie osoba bardzo zdolna, niezwykle inteligentna, która do wszystkiego doszła własną pracą, przy czym była więźniem własnych namiętności i słabości. Dobrze zapowiadającą się służbę u Krzysztofa Radziwiłła zakończyło zabójstwo. Czynu tego dopuścił się wobec prawnika, który „wykorzystał” rodzinę Arciszewskich. Wspaniałe sukcesy w Brazylii zakończyła fatalna współpraca i kłótnia z gubernatorem Mauritzem Johanem von Nassau-Siegen. Arciszewski był doskonałym inżynierem – testował stroje płetwonurków, które można było wykorzystać podczas działań wojennych, proponował zastosowanie rakiet, a nawet torped podczas walk morskich, uważnie obserwował przemiany zachodzące w działaniach oblężniczych i fortyfikacyjnych. To również doskonały kartograf, bardzo dobry artylerzysta i niezły budowniczy twierdz. Trzeba było mieć fantazję aby rozpocząć obleganie twierdzy Arraial Velho do Bom Jesus (w Brazylii) posiadając siły mniejsze niż jej obrońcy – a co więcej oblężenie to zakończyło sukcesem. W końcu to arianin, później ewangelik reformowany, a z naszej współczesnej perspektywy to właściwie deista, przy tym osoba niezwykle otwarta, zainteresowana obcymi kulturami i wierzeniami plemion indiańskich.
W historii kocham życie codzienne. Nie podniecają mnie wielkie wydarzenia, kluczowe sytuacje zmieniające losy świata, lecz zwykłe kłopoty i radości. Dlatego też pociągają mnie postacie, które nie wywodzą się z elit. Zamiast biografii lub książek o monarchach, magnatach, z utęsknieniem szukam dzieł dotyczących „zwykłych” przedstawicieli stanu szlacheckiego. Coś co przypomina znakomitą książkę Jana Seredyki „Księżniczka i chudopachołek: Zofia z Radziwiłł́ów Dorohostajska - Stanisław Tymiński”. Bardzo podoba mi się postać Jana Kunowskiego, który w swoim życiu był kondotierem, kartografem, poetą, żołnierzem, dyplomatą, sekretarzem królewskim, wielokrotnym dyrektorem ewangelicko-reformowanego synodu prowincjonalnego. Już same wymienienie zawodów i funkcji które pełnił oznacza osobę nietuzinkową. Ile jeszcze tak fascynujących postaci musiało istnieć, niestety brak źródeł nie pozwala nam o nich nic lub niewiele powiedzieć.
Natomiast z postaci żyjących poza Rzeczpospolitą, to ogromną sympatię odczuwam wobec Jensa Munka. Jest to jedna z najbardziej tragicznych postaci epoki nowożytnej. Żywot tego duńskiego oficera marynarki, jak w soczewce skupia losy wielkich odkrywców i ich załóg, heroiczne wyprawy morskie, ale i błahe przeciwności dnia codziennego, które miały potężne i straszne następstwa. Fenomenalnym źródłem jest diariusz jego podróży, w trakcie której starał znaleźć Przejście Północno-Zachodnie do Indii. Jest to jedyny znany mi przypadek z epoki nowożytnej, w której autor opisał swoją śmierć, a nawet w narracji przekroczył tę granicę ... Opis mój stanowi tabloidyzację rzeczywistości, jeżeli jednak ktoś przeczyta diariusz w pełni przyzna mi rację. Biografię Jensa Munka autorstwa Thorkilda Hansena polecam, została ona zresztą przetłumaczona na język polski przez Marię Bero, a następnie wydana drukiem w 1982 r. W moim osobistym rankingu książka ta jest jedna z najważniejszych prac historycznych jakie czytałem. 

Może się Pan się cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być świadkiem jakiegoś wydarzenia lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki byłby Pański wybór?
Jak już wspomniałem uwielbiam w historii codzienność. Dlatego chętnie zobaczyłbym jeden zwykły dzień w obozie wojskowym, a jakbym mógł uczestniczyć w picowaniu dowodzonym przez jakiegoś poczciwego, religijnego towarzysza lub w sesji sądu wojskowego, to byłaby to pełnia szczęścia.

Z której spośród swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
Bardzo ważne dla mnie są dwie książki dotyczące prawa wojskowego – „Disciplina militaris” w wojskach Rzeczypospolitej do połowy XVII wieku oraz Organizacja, prawo i dyscyplina w polskim i litewskim pospolitym ruszeniu (do połowy XVII wieku). Do pełni szczęści powinienem zrobić proces wojskowy oraz prawo rokoszowe i konfederackie, na razie jednak od kilku lat intensywnie pracuję nad zagadnieniem kartografii wojskowej na ziemiach Rzeczypospolitej, więc pewnie musi to poczekać do kolejnego dziesięciolecia. Jeżeli chodzi o krótkie formy (artykuły) to zadowolony jestem z aspektu ukazującego kobiety w wojsku epoki wczesnonowożytnej. W badaniach historycznych fascynujące jest to, że właściwie przez całe życie można rozwijać własny warsztat, gromadzić zasoby archiwalne, przede wszystkim doskonalić metodologię badawczą. Dlatego mam nadzieję, że nigdy nie będę w pełni zadowolony z tego co zrobiłem, co mnie osobiście motywuje do dalszej pracy.

W toku swojej edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych badaczy. Który z nich wywarł na Panu największy wpływ?
Uwielbiam dyskusje nad zjawiskiem „rewolucji wojskowej”, nie tyle z uwagi na prawdę objawioną, które to zagadnienie przynosi, ile ogromny potencjał intelektualny i możliwości patrzenia na wojskowość w sposób zintegrowany – gospodarczo, demograficznie, a nawet kulturowo. Dlatego lubię badaczy odnoszących się (nie tylko pozytywnie) do tego zagadnienia począwszy od Michela Robertsa, poprzez Davida Parotta, Geoffreya Parkera, Johna Lynna i innych. Chciałbym wyróżnić również twórczość zmarłego w 2017 r. litewskiego badacza – Gediminasa Lesmaitisa. Jego pracę wyróżniają się niezwykłą wprost skrupulatnością i rzetelnością badawczą. Ze starszego pokolenia badaczy podziwiam twórczość Tadeusza Mariana Nowaka, Karola Buczka, Stanisława Kutrzeby. W obecnym pokoleniu historyków mamy szczęście do wielu wybitnych nowożytników. Ogromny wpływ na kształtowanie mojego warsztatu historyka wywarły osoby,  do których uczęszczałem na seminaria. Tu chciałbym wymienić profesorów: Adama Lityńskiego, Piotra Fiedorczyka oraz Ewę Dubas-Urwanowicz i Jerzego Urwanowicza. Powinienem odnotować jeszcze całą litanię osób, gdyż lubię współpracę zespołową, która objawia się stałymi spotkaniami, często wielogodzinnymi dyskusjami.

Dużo młodych ludzi czerpie aktualnie wiedzę historyczną z memów, filmików na YouTube i blogów internetowych. Jakie jest Pańskie zdanie na temat tego trendu?
Jestem wielkim fanem tego typu inicjatyw, lubię szczególnie komiksy historyczne. Może nie są to dzieła na miarę Kentarō Miury, ale nie taka jest ich rola. Jest kilka blogów prowadzonych w Europie, które naprawdę trzymają bardzo wysoki poziom. Przede wszystkim gigantyczny potencjał widzę w rozwoju „Wikipedii”. Moim zdaniem na naszych oczach rodzi się zjawisko analogiczne do ruchu encyklopedystów z czasów oświecenia. Medium w pełni egalitarne; tworzony przez aktywnych użytkowników, zbiór wiedzy, coraz lepszej, weryfikowanej, to jest to czego potrzebuje ludzkość w dobie rewolucji informatycznej. Nie oznacza to, że nie widzę słabości wielu haseł, tu jednak postęp jest olbrzymi. Uważam, że doskonałym rozwiązaniem byłoby zamiast pisania prac licencjackich tworzenie, rozbudowa albo weryfikowanie stron/haseł na tej platformie przez studenta, a następnie ich umieszczanie w Internecie po uprzednim zweryfikowaniu przez promotora, który jednocześnie byłby administratorem tej strony. Proszę sobie wyobrazić ogromny rozwój w upowszechnieniu wiedzy, zamiast pisania po raz 1000 licencjatu „Państwo pierwszych Piastów w świetle Kroniki Galla Anonima” lub stworzenie dzieła równie oryginalnego co bezsensownego „Aleksander Wielki w podręcznikach szkolnych 1989-2000” (autentyk). Gdyby uczelnie przyjęły tę wizję, w pięć lat większość haseł byłaby wykonana na doskonałym poziomie. Mam kłopot ze zrozumieniem fenomenu polegającego na wykładanie przez Skarb Państwa i instytucje samorządowe ogromnych pieniędzy na naukę, a efekty tych badań nie są widoczne w Internecie. Znam przykłady dziesiątek książek, które zostały wydrukowane – ale nie mogą być sprzedawane, nie są też w żaden systemowy sposób dystrybuowane ani udostępnione na stronach internetowych. Jaki w tym sens? Ktoś wykonał nierzadko dobrą lecz nikomu nie potrzebą robotę. Tymczasem bloger lub vloger są przeciwieństwem tego zjawiska, za co należy im się chwała.

Najważniejsza Pańska rada dla przyszłych historyków?
Najważniejsze w badaniach historycznych są stawiane hipotezy badawcze. Jeżeli siadamy do pisania i parafrazujemy przeczytane źródła to znaczy, że jest bardzo źle z naszym poziomem kompetencji naukowych. W pogoni za kolejnymi kwerendami, gromadzeniem różnego rodzaju źródeł historycznych zapomina się o najważniejszym – metodologii badawczej, celowi prowadzonych analiz. Papierem lakmusowym jest zakończenie w książce lub artykule – jeżeli po 30 stronach rozważań otrzymujemy 2-3 zdania podsumowania, w tym wyrażenie wytrych – „potrzebne są dalsze badania szczegółowe”, to jest to oczywiste nieporozumienie. Wiele osób ocenia książki po przypisach i bibliografii, ja zdecydowanie wolę dokonania jej wstępnej oceny po zakończeniu. Książka naukowa to nie kryminał, poznanie konkluzji na początku nie burzy przyszłej przyjemności czytania.
Sądzę, że historiografię polską czeka bolesne przejście (które już trwa) od historii odtwarzającej dzieje do analizy zjawisk, instytucji i problemów badawczych. Czyli to co w historiografii światowej nastąpiło już wiele lat temu. Po 1989 r. powoli otwierały się kolejne archiwa zagraniczne, które w okresie PRL-u były niedostępne, poza tym postępująca digitalizacja materiałów źródłowych, skłaniała badaczy to uzupełniania luk w badaniach historycznych. Tych jest jednak coraz mniej. Dlatego przyszli historycy muszą inaczej już spoglądać na przedmiot badań, odmiennie niż robiło to jeszcze moje pokolenie. A zatem zachęcam do czytania prac ukazujących nowe obszary badawcze – oprócz wspomnianych prac związanych z military revolution zachęcam do zapoznania się z koncepcjami np. state capacity, itp. Przyszłość wyznaczy pomysł badawczy, metodologia, to wszystko powinno być ulokowane dodatkowo w szerokiej komparatystyce. Niech zobrazowaniem tego będzie monografia Laurenta Vidala zatytułowana Mazagan, miasto które przepłynęło Atlantyk...

W czasie wolnym najbardziej lubi Pan…
spędzać czas ze swoją rodziną – żoną i dwójką wspaniałych córek, a jak w międzyczasie uda się przeczytać mangę, zagrać w RPG, planszówkę lub grę karcianą to też nie narzekam.


czwartek, 15 lutego 2018

Janczarzy przekupieni omletem



Dawno na blogu nie gościł Ogier Ghiselin de Busneq, pora to więc naprawić, tym bardziej że znalazłem przepiękną powiastkę. Dzisiejszy fragment dotyczy wyprawy do Adrianopola na przełomie 1577 i 1578 roku. Sułtan zażywał tam wywczasu, polując ze swoimi sokołami (swoją drogą opis jest przedni, wrzucę go przy innej okazji). Ogier otrzymał polecenie żeby dołączyć do sułtańskiego dworu. Przydano mu eskortę – kilku jezdnych, a także 16 janczarów, żeby mnie uhonorować albo żeby powstrzymać mnie przed ucieczką. Sułtańscy gwardziści okazali się jednak problemem, szybko zaczęli bowiem narzekać na zbyt szybkie tempo marszu.
Była to zima, musieli więc brnąć przez błotniste drogi, więc nasze długie marsze nie przypadły im do gustu; oznajmili, że kiedy wyruszają na wyprawę [wojenną] z sułtanem, nigdy nie maszerują [dziennie] więcej niż połowy dystansu [który obecnie przebywamy] i że już dłużej tego nie zniosą. Zatroskało mnie to, nie chciałem bowiem być dla nich surowy. Naradzałem się z moimi sługami co tu zrobić, kiedy jeden z nich zasugerował, że [janczarzy] bardzo byli łasi na rodzaj omletu, który mój kucharz przygotowywał z jajek i wina, z dużą ilością cukru i przypraw. „Być może – rzekł – jeżeliby ich tym karmić każdego ranka na śniadanie, zmniejszyłoby się ich narzekanie na zmęczenie i byliby bardziej spolegliwi”.
Jakkolwiek sugestia ta wydała mi się dziwna, postanowiłem ją wypróbować [w praktyce] – okazała się kompletnym sukcesem, omlet przypadł im bowiem go gustu, a wino którym obficie ich raczyłem tak poprawiło im nastroje, że [po posiłku] byli gotowi do drogi zanim jeszcze wydałem rozkaz i ochoczo stwierdzili, że gotowi są maszerować [nawet] do Budy, jeśli będę im tylko serwował takie przysmaki.
Jest to chyba pierwszy znany mi przypadek przekupstwa za pomocą omletu…


środa, 14 lutego 2018

Armia koronna w przededniu bitwy pod Gniewem



Adam Szelągowski w swojej pracy O ujście Wisły. Wielka wojna pruska[1] podaje ciekawą informację dotyczącą liczebności armii polskiej w bitwie pod Gniewem w 1626 roku. Pochodzi ona z relacyi z Polski z nawpół urzędowego źródła z d. 19 września 1626 roku, którą badacz znalazł w archiwum berlińskim. Liczby podane w tym źródle występują następująco:

Warto porównać je z ustaleniami Jerzego Teodorczyka dotyczącymi bitwy, oczywiście z odpowiednio ostrożnym podejściem do tego badacza.
1. Husaria – ilość i liczebność chorągwi pokrywa się z ustaleniami Teodorczyka, zawierając zarówno roty zaciężne (w tym litewskie), wojska powiatowe jak i prywatne.
2. Jazda kozacka i lisowczycy – łączna liczna chorągwi (w tym oddziałów lisowczyków, którzy oczywiście nie tworzyli pułków, tylko chorągwie właśnie) się zgadza (28), z powodu braku dokładnych danych Teodorczyk nie był w stanie ustalić łącznej liczebności oddziałów, stąd jego suma (3450 koni) jest niższa niż w podanym wyżej źródle
3. Dragoni oczywiście nie byli katafraktorami, taki zapis wskazywałby raczej na rajtarów, tych miały być jednak w początkowej fazie bitwy tylko dwie roty (łącznie 400 koni), już w trakcie walk dotarł regiment Abramowicza (400 koni). Co do dragonii – w bitwie na pewno walczył oddział Judyckiego (300-330 porcji), patrz kolejny punkt.
4. Piechota niemiecka – liczebność wydaje się zaniżona, pisałem o tym (a także o dragonach) w kontekście pracy Teodorczyka tutaj.
5. Piechota węgierska – czy raczej węgierska, polska i iitewska, której nieco miejsca poświęca Teodorczyk. Z powodu braku źródeł nie wymienił on liczebności niektórych chorągwi prywatnych, porównując więc z „berlińskim” źródłem jego kalkulacje całości piechoty mogą więc być zaniżone.
6. Szlachta ziemi chełmińskiej – zamieszczałem już na blogu wpis mówiący o jej popisie z 21 sierpnia.
Swoją drogą ciekawe, czy owa relacja wymienia nazwiska rotmistrzów chorągwi czy tylko ogólne informacje? Niestety bardzo ogólny przypis źródłowy w pracy Szelągowskiego raczej nie pozwoli na znalezienie odpowiednego dokumentu (jeżeli przetrwał on drugą wojnę światową). Niemniej jednak spróbuję, w końcu napisanie jednego maila nie kosztuje zbyt wiele czasu i energii.


[1] Była to trzecia część z cyklu Sprawa północna w wiekach XVI i XVII.

poniedziałek, 12 lutego 2018

Słownik Wörtear-Büchleina



W dzisiejszym wpisie bardzo ciekawe znalezisko z odmętów Academia.edu. Chodzi mianowicie o niemiecko-szwedzko-polsko-łotewski słownik wydany w Rydze w 1705 roku. Jego specjalną edycję przygotowali w 2010 roku Lennart Larsson, Bo Andersson, Włodzimierz Gruszczyński i Peteris Vanags. Rzecz niezwykle interesująca – zarówno jako materiał źródłowy jak i jako przykład współpracy badaczy z różnych krajów. Całość tekstu można znaleźć tutaj.

niedziela, 11 lutego 2018

Historyk o(d)powiada...Andrzej Rachuba



W dzisiejszym odcinku odpowiedzi na moje blogowe pytania zgodził się udzielić prof. dr hab. Andrzej Rachuba. Biogram p. Profesora można przeczytać na wiki, polecam także listę publikacji na stronie Instytutu Historycznego PAN – mnóstwo niezwykle interesujących pozycji, zwłaszcza jeżeli ktoś jest zainteresowany XVII-wieczną armią litewską. Zapraszam do lektury:

W jaki sposób zaczęła się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan sobie sprawę że chciałby się nią zajmować zawodowo?
Zainteresowanie historią zaczęło się u mnie bardzo wcześnie, pod wpływem czytanej mi przez Rodziców „Trylogii” Henryka Sienkiewicza, którą dokończyłem czytać już sam, gdy poszedłem do szkoły podstawowej. Od razu więc też zainteresowanie moje skoncentrowało się na XVII w., co pogłębiałem lekturami prac Zbigniewa Wójcika, Władysława Czaplińskiego, Adama Kerstena. Potem zaciekawiłem się starożytnością (czyny Aleksandra Wielkiego, bohaterscy Spartanie, Hannibal – jak widać pasjonowały mnie przede wszystkim, jak zapewne większości chłopców, wydarzenia wojenne i polityczne, wielcy wodzowie, armie), wreszcie czasami Napoleona (znowu głównie wojny, wielcy dowódcy). Chyba na końcu zaczęła się moja przygoda z II Wojną Światową, ale głównie przez pryzmat wojen na morzach, w przestworzach i broń pancerną. To było już w szkole średniej (chodziłem do liceum pedagogicznego, by zostać nauczycielem historii) i gdy zacząłem studia w Instytucie Historycznym UW miałem początkowo ogromny dylemat, o czym będę pisał pracę magisterską, w czym się specjalizować? Pierwsze lata studiów wyleczyły mnie definitywnie z zainteresowaniami starożytnością, Napoleonem i II Wojną. Postanowiłem zdecydowanie pozostać przy czasach wczesnonowożytnych (XVII w.) i zapisać się na seminarium Prof. Jaremy Maciszewskiego oraz Prof. Stanisława Herbsta. Niestety, w tym roku, gdy musiałem wybrać seminarium magisterskie ten pierwszy nie przyjmował nowych chętnych do pisania pod jego kierunkiem pracy magisterskiej, a drugi wkrótce zmarł. Ostatecznie więc, idąc za kolegami z akademika, zapisałem się na jedyne ówczesne seminarium nowożytne, które właśnie otworzył doc. dr hab. Tadeusz Wasilewski, a zatytułowane ono było „Wielkie Księstwo Litewskie i Podlasie Koronne w czasach nowożytnych”. Tak zupełnie przypadkowo zostałem lituanistą, o której to Litwie przedtem wiedziałem bardzo mało. Dzięki memu opiekunowi dość szybko wgłębiłem się jednak w problematykę litewską i napisałem z tego zakresu pracę magisterską. Już wówczas też zacząłem marzyć o dalszej pracy naukowej, która wydawała mi się niezwykle pasjonującą, wspaniałą, odpowiadającą mej osobowości. Mój Mistrz sam zaproponował mi wówczas pisanie pod Jego kierunkiem rozprawy doktorskiej.

Który postać historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
Z pewnością specjalną „sympatią” darzę mego pierwszego bohatera w pracy naukowej, a był nim Paweł Jan Sapieha, ostatecznie wojewoda wileński i hetman wielki litewski, którego postawie w latach 1655/56 zająłem się w pracy magisterskiej. Nie był wybitnym wodzem, do najwyższych godności w Wielkim Księstwie Litewskim doszedł trochę przez przypadek (wymarcie głównej linii rodziny), ale potrafił bezwzględnie wykorzystać wszystkie okazje, by do owych godności dojść, by Sapiehowie zdobyli hegemonię na Litwie. Nie do końca mu się to udało, ale jego synowie zrealizowali ów cel. Za tym poszło w ogóle zainteresowanie Sapiehami, właśnie synami Pawła Jana – Kazimierzem Janem i Benedyktem Pawłem, ale także właściwym twórcą potęgi tej rodziny – Lwem, jego synem Kazimierzem Leonem i innymi.

Może się Pan się cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być świadkiem jakiegoś wydarzenia lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki byłby Pański wybór?
Nigdy w tych kategoriach nie myślałem o postaciach historycznych. Niewątpliwie jednak chciałbym być „przyjacielem” mego wymienionego wyżej bohatera, bo choć wiem bodaj o nim wszystko, co można w świetle źródeł pisanych i opracowań uzyskać, to brak mi wielu informacji o jego planach, przemyśleniach, reakcjach na dopadające go szczęście i porażki, życiu rodzinnym etc.

Z której spośród swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
Dumny chyba nie jestem z żadnej publikacji, ale zadowolony z prac o miejscu Wielkiego Księstwa Litewskiego w systemie parlamentarnym Rzeczypospolitej i o konfederacjach wojska litewskiego w latach 1655–1663. Myślę, iż udało mi się wnieść trochę nowych ustaleń i pomysłów do wiedzy o ówczesnej Litwie, jej ludziach, instytucjach. Radość przynoszą jednak także cykle książek o urzędnikach WKsL, o deputatach Trybunału litewskiego, o rejestrach podymnego, edycje kilku pamiętników. W sumie owych publikacji jest prawie 30, więc też trudno z wszystkich się równie cieszyć.

W toku swojej edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych badaczy. Który z nich wywarł na Panu największy wpływ?
Bez wątpienia najwięcej zawdzięczam naukowo memu wspaniałemu śp. Mistrzowi, Profesorowi Tadeuszowi Wasilewskiemu, który nie tylko zaraził mnie miłością do dawnej Litwy, ale i pokazał, jak należy pracować, czym sie kierować w badaniach. Równie wspaniałym nauczycielem, ale też zupełnie wspaniałym Człowiekiem, o ogromnej erudycji i wyjątkowo ciepłemu, pełnemu wyrozumiałości podejściu do młodych badaczy, był też już nieżyjący mój wieloletni Szef w Instytucie Historii PAN – Profesor Ryszard Kiersnowski. Duży wpływ na moją naukową karierę miał bez wątpienia Prof. Zbigniew Wójcik, ale miałem też przyjemność poznać Profesorów Stanisława Alexandrowicza, Juliusza Bardacha, Władysława Czaplińskiego,  Adama Kerstena, Janusza Tazbira, Jana Wimmera, a z żyjących Wiesława Majewskiego i Henryka Wisnera. Każdy z nich w jakimś stopniu miał wpływ na moją twórczość.

Dużo młodych ludzi czerpie aktualnie wiedzę historyczną z memów, filmików na YouTube i blogów internetowych. Jakie jest Pańskie zdanie na temat tego trendu?
Zalecam korzystanie z tych mediów ostrożnie, z umiarem i nieufnością. Sam zawsze tak postępuję, bo też korzystam z niektórych blogów internetowych, które uznałem za wiarygodne, interesujące poznawczo, bo poszerzające moją wiedzę, raczące mnie dyskusjami (a one są zawsze niemal ważne). Bez tzw. kadzenia (bo z natury wolę krytykę niż chwalenie) mogę stwierdzić, iż jednym z takich interesujących, wykorzystywanych przeze mnie od lat, blogów jest Kadrinazi, bo znajduje się tu sporo materiałów do armii litewskiej XVII w., którą bardzo się interesuję zawodowo. Korzystam też z Biblioteki kresowej, potyczek z genealogią, milhist.info. i kilku innych projektów internetowych. Gorzej jest już z Wikipedią.

Najważniejsza Pańska rada dla przyszłych historyków?
Ciężko pracować, nie zrażać się, dobrze przemyśleć, czy rzeczywiście jest to zawód, któremu chcesz się poświęcić na resztę życia. Jeśli tak, to potrzebna jest cierpliwość, pasja, uczciwość i bezkompromisowość, szukanie „dziury w całym”, ciągłe pogłębianie wiedzy. Ważne jednak, by nie zagubić się tylko w nauce, bo ważna jest, jeżeli się ją ma, przede wszystkim rodzina!

8. W czasie wolnym najbardziej lubi Pan…
Problemem jest przede wszystkim brak wolnego czasu, bo praca naukowa zajmuje mi do kilkunastu godzin dziennie (oczywiście nie zawsze, bo są jeszcze liczne zebrania, posiedzenia, komisje, sesje etc.). Bardzo lubię jednak oglądać mecze piłki nożnej, zwiedzać, czytać książki (niestety, historyczne), czasopisma (przede wszystkim „Piłkę Nożną” oraz historyczne i genealogiczne), posłuchać odprężającej, dobrej muzyki (lubię bardzo różne gatunki: poważną, ale głównie operową, rock, fado, country, gospel, latino).


piątek, 9 lutego 2018

Jak baby właśnie, albo raczej kur­wy



Samuel Maskiewicz w swoim Diariuszu przedstawia bardzo ciekawy opis kampanii 1618 roku pod Oryninem, gdzie wojskom koronnym nie udało się powstrzymać najazdu tatarskiego. Pamiętnikarz nie szczędzi słów krytyki pod adresem magnatów kresowych, skonfliktowanych z hetmanem Żółkiewskim. Pozwolę sobie zacytować dłuższy fragment z Maskiewicza, dobrze ukazujący bolączki towarzyszące obronie granic koronnych.

Obóz nasz pod Oryninem w Podolu albo w Wołoszech. Hetman koronny Stanisław Żółkiewski w obozie głową. Niezgoda i niedufhość między panięty ukrainnymi a hetmanem stąd [jak] się ludzie domyśli-wają, że jakoby hetman nie życząc księciu Koreckiemu w Wołoszech sławy i zwycięstwa przeszłego roku, sobie ten regiment przywłaszcza­jąc, do którego go uprzedził Korecki, spraktykował wojsko, którzy właśnie, kiedy się bić przyszło, odstąpiło go i na mięsne go jatki wy­dało, że się musiał w ręce nieprzyjacielowi dostać i był więźniem cesarza tureckiego z tym hospodarczykiem, co go prowadził na pań­stwo, i z matką jego, którzy snadź się i poturczyli. A on dziwnym spo­sobem z tego niepodobnego więzienia wyszedł i żonę wyswobodził.
Jego też hetman chciał właśnie, bo miał przy sobie Hauryłaszka, syna Bogdanowego, który był po Weremieju, bracie swoim, za niedojściem lat syna jego, hospodarem, i tego chciał hetman wsadzić na ho-spodarstwo wołoskie, a nie Weremejowego syna. I obawiał się snadź, aby mu za tą okazją z Tatary figlu Korecki nie wystroił, bo miał ludzi niemało z sobą. Do tego książęta Zbarascy, Wiśniowieccy, Sieniawski, Czartoryscy, którzy osobami swymi w obozie byli, nie chcieli się pod regiment hetmański podać mając tak piękne i chętne wojsko, że nie tylko potęgą równać z nieprzyjacielskim mogli, ale w liczbie ledwo nie tak wiele, jako nieprzyjacielskiego, naszych się liczyło. Żal się Panie Boże takiej niezgody, na którą nieprzyjaciel patrząc tak w górę wyniósł i znieważył naszych, że śród białego dnia mimo obóz nasz ru­szywszy się i poszedł w ziemię dalej na mil 30 za obóz. A nasi nie ja­ko rycerscy ludzie [zachowali się], ale baby właśnie, albo raczej kur­wy. Z obozu nie śmiał żaden wystąpić do nich. Niesłychana, ach i ża­łosna nowina do obozu mężom o zabranie żon, dzieci, synom ojców, matek, braci, sióstr przyniesiona. Żałośniejsza sowito i niewypowie­dzianie, kiedy oczyma swymi patrzali z obozu na nie. Ano nieprzyja­ciel pędzi, prowadzi ciężko narzekających, a o ratunek tylko Boga sa­mego wołających, w nieznośną niewolą. Nie był tam tak cnotliwy mąż, syn, brat, aby jeśli nie w nieprzyjacielu, tedy w wodzu samym, za którego sprawą o taką szkodę przyszli, szablę utopił.



wtorek, 6 lutego 2018

Kadrinazi radzi i odradza - cz. XV


Dawno nie było żadnej recenzji, dziś pora to nadrobić. Kilka miesięcy temu szukając w internecie informacji o Chanacie Kałmuckim, natknąłem się na bardzo ciekawą pracę. Chodzi o Where two world met. The Russian State and the Kalmyk Nomad, 1600-1771, autorstwa Michaela Khodarkovsky’ego, a wydaną w 1992 roku. Temat wydawał mi się bardzo zajmujący, a książka faktycznie nie zawiodła. Przyjrzyjmy się najpierw nieco samej strukturze pracy, później kilka zdań ogólnego komentarza.

Książka składa się z siedmiu rozdziałów i kilku dodatków. Pierwszy rozdział to wprowadzenie w historię i kulturę Kałmuków (Ojratów), strukturę ich państwa i plemion, sztukę wojenną i religię. W drugim rozdziale Autor opisuje wzajemne postrzeganie między Kałmukami i Rosją. Rozdział trzeci to historia przybycia Kałmuków na stepy na północy Morza Kaspijskiego, wyparcia stamtąd plemion tubylczych i początków relacji z Moskwą. W kolejnym rozdziale zapoznamy się z dojściem do władzy najsłynniejszego i najpotężniejszego z władców Chanatu  -Ajuki (Ayuki) Chana.  Rozdział piąty mówi o niełatwych sojuszach tego władcy z Moskwą, w okresie 1697-1722. W rozdziale szóstym widzimy stopniowo pogłębiający się kryzys Chanatu, w latach 1722-1735. Rozdział siódmy to postępująca kolonizacja moskiewska i tragiczny exodus Kałmuków, uciekających do Dżungarii  w Chinach.

Jeżeli chodzi o dodatki, mamy obszerny aneks będący tłumaczeniem negocjacji pomiędzy posłem moskiewskim a kałmuckimi wodzami w 1650 roku. Dodatkowo mamy także listę władców kałmuckich, a także chanów rządzących Ojratami pozostały w Dżungarii.  Lekturę ułatwiają cztery mapy, ukazujące regiony w których rozgrywały się opisywane wydarzenia. Na końcu pracy możemy także znaleźć słownik wyrażeń mongolskich, kałmuckich i rosyjskich, używanych w tekście.

Autor opiera się o źródła tureckie i rosyjskie – głównie drukowane, chociaż mamy kilka odnośników do archiwów tureckich ze Stambułu. W bibliografii znajdziemy także kilka źródeł z końca XVIII/początku XIX wieku, napisanych w języku niemieckim.  Wśród użytych opracowań gros to te w języku rosyjskim, jest tam też kilka opracowań wydanych po angielsku.

Książka napisana jest bardzo przystępnym językiem, Autor sprawnie lawiruje pomiędzy skomplikowanymi zależnościami plemienno-państwowymi Chanatu i jego sąsiadów. Czytelnik ma okazję zapoznać się z niezwykle fascynującymi i mało znanymi wydarzeniami z XVII i XVIII wieku, obserwując Kałmuków lawirujących pomiędzy Moskwą, Tatarami i resztą wojowniczych sąsiadów. Khodarkovsky z dużą dozą szczegółów przedstawia nam historię fascynującego tworu państwowego, jakim stał się Chanat Kałmucki. Prowadzi nas  przez cały okres jego istnienia, aż do upadku pod wpływem zwiększającego się naporu ze strony Moskwy. Widzimy więc zarówno „małą wojnę” prowadzoną na stepach, próby użycia Kałmuków w moskiewskich kampaniach wojennych (w tym także na Ukrainie), ale i negocjacje dyplomatyczne i zmieniającą się sytuację geopolityczną regionu. Mimo że stepowe państwo Kałmuków istniało przez relatywnie krótki okres czasu, odegrało ważną rolę w  regionie, lektura niniejszego książki zdecydowanie pozwoliła mi na wypełnienie specyficznej „białej plamy” w mojej wiedzy.

Końcowa ocena [według rankingu: trzeba mieć – można mieć – lepiej odpuścić – zdecydowanie unikać] to zdecydowane trzeba mieć jeżeli ktoś jest zainteresowany historią regionu. Bardzo niszowy temat, ale ciekawie zaprezentowany i warty lektury.



niedziela, 4 lutego 2018

Historyk o(d)powiada... Sławomir Augusiewicz


W dzisiejszym odcinku cyklu miło mi powitać dra hab. Sławomira Augusiewicza z Instytutu Historii i Stosunków Międzynarodowych UMW.  Obszerną listę publikacji mojego gościa można znaleźć na stronie Instytutu, przypominam także o recenzji pracy Przebudowa wojska pruskiego…, którą zamieściłem na blogu. A teraz zapraszam do lektury:

1. W jaki sposób zaczęła się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan sobie sprawę że chciałby się nią zajmować zawodowo?
Od kiedy pamiętam zawsze interesowała mnie przeszłość, ta "najbliższa", mojej miejscowości (do dziś zbieram informacje o jej przeszłości) i ta "dalsza", o której lubiłem czytać. Zapewne duży wpływ na to miała rodzina, zwłaszcza tata, miłośnik historii, który umiał opowiadać nie tylko o wydarzeniach znanych z lektur, ale i o przeżyciach  własnych i swego ojca, a mojego dziadka, uczestnika wojny z bolszewikami w 1919 roku (potem był w niewoli), którego niestety bardzo słabo pamiętam. Jako dziecko słuchałem, nawet próbowałem już coś notować, wspomnień drugiego dziadka, żołnierza batalionu balonowego z Legionowa, o Wrześniu 1939. Że będę chciał zawodowo zajmować się historią wiedziałem już wybierając się do liceum, choć bardziej widziałem siebie w roli nauczyciela, niż badacza.

2. Który postać historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
Jeśli mam wskazać jedną, to Bogusław Radziwiłł. Ulubioną nie w sensie szczególnej sympatii do tej osoby, bo podzielam dotychczasowe oceny historiografii i zgadzam się z Hanną Malewską, że to była, (cytuję z pamięci): "kanalia, choć utalentowana i nie pozbawiona wdzięku". Niemniej dużo satysfakcji sprawiają mi badania nad tą postacią.

3. Może się Pan się cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być świadkiem jakiegoś wydarzenia lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki byłby Pański wybór?
O, gdyby to było możliwe..... . Tylko przy takich możliwościach co robilibyśmy jako historycy. Ale spróbuję: typ nr jeden to ów Anonim, który napisał kronikę o pierwszych Piastach i o Bolesławie Krzywoustym. Bardzo lubię i często wracam do tego źródła, w którym pełno zagadek, a kronikarz często się droczy z nami, dając do zrozumienia, że wie wiele więcej niż napisał. Nigdy nie zajmowałem się tym okresem badawczo, ale hobbystycznie lubię czytać o nim. A z "mojej dziedziny", jeśli w ogóle chciały by ze mną rozmawiać takie persony, to chętnie poznałbym Bogusława Radziwiłła i Wincentego Gosiewskiego, ale chyba przede wszystkim Gabriela Wojniłłowicza. Wiele czasu poświęciłem badaniom nad iście "kmicicową" biografią tego wybitnego oficera jazdy koronnej z połowy XVII wieku, a i tak udało się wyświetlić z niej jedynie 16-letni okres po 1648 roku. Jakiś czas temu zdecydowałem się podsumować wyniki badań i opublikowałem artykuły poświęcone jemu i linii rodu, z której pochodził. Ciągle trafiam na informacje o nim, ale nie wnoszą nic nowego, zwłaszcza nie pomagają dowiedzieć się, co działo się z panem Gabrielem przed 1648 rokiem. Jednak niedawno natrafiłem na notatkę dowodzącą, że do początku XX wieku zachował się jego testament (kopia?), może prawidłowo go "namierzam", więc być może i bez rozmowy z rotmistrzem uda się jeszcze coś dodać do wcześniejszych ustaleń.

4. Z której spośród swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
Chyba jak każdy biorąc do ręki swoją świeżą publikację czuję satysfakcję z wykonanej pracy. Natomiast nie wiem czy z którejś mógłbym być w ogóle dumny, choć z pewnością są takie które miały znaczenie dla mojej drogi zawodowej. Na przykład monografia o bitwie pod Prostkami, długo się zastanawiałem, czy w ogóle powinienem się za nią zabierać. Nieco wcześniej wydałem już książkę o działaniach wojennych w Prusach Książęcych w czasie "potopu", w której był już rozdział o tej batalii. Jednak już po jej ukazaniu się natrafiłem w archiwum w Berlinie na protokoły komisji brandenburskiej wyjaśniającej przyczyny porażki 8 października 1656, wcześniej przez nikogo nie wykorzystywane. Długo rozważałem jak wprowadzić je do obiegu naukowego, wreszcie zdecydowałem się, jak się potem okazało chyba słusznie, ponownie "zabrać się" za Prostki i napisać osobną książkę na temat tej bitwy.

5. W toku swojej edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych badaczy. Który z nich wywarł na Panu największy wpływ?
Jestem uczniem Profesora Jaremy Maciszewskiego i to bez wątpienia on ukształtował mnie jako historyka. Wiele zawdzięczam prof. Janowi Wimmerowi, którego miałem zaszczyt poznać osobiście, a który udzielił mi wielu cennych rad oraz prof. Mirosławowi Nagielskiemu. Duże znaczenie miała dla mnie znajomość z prof. Wiesławem Majewskim, który, za co jestem mu ogromnie wdzięczny, bardzo przyczynił się do mojego rozwoju jako historyka. Znaczący wpływ wywarli na mnie także prof. Marek Wagner, Jerzy Maroń, Andrzej Rachuba i Andrzej Kamieński, ich publikacje wysoko sobie ceniłem, stanowiły dla mnie wzór prac naukowych, a jednocześnie inspirowały.

6. Dużo młodych ludzi czerpie aktualnie wiedzę historyczną z memów, filmików na YouTube i blogów internetowych. Jakie jest Pańskie zdanie na temat tego trendu?
Tak jak wśród "analogowych", klasycznych formach publikacji, tak i w internetowych są lepsze i gorsze. Wśród "papierowych" czasopism naukowych czy publicystycznych, czy też w księgarni, także nie sięgniemy po każdą pozycję. Z tym, że powszechna dostępność sieci dla osób publikujących sprawia, że mnogość tych publikacji w większym stopniu nie przekłada się na ich jakość. A największe chyba grono odbiorców to ludzie młodzi, nie zawsze potrafiący krytycznie odbierać podawane  w ten sposób treści historyczne, łatwość dostępu zaś sprawia, że częściej zaglądają do internetu, niż biblioteki. Wydaje mi się, że w tym tkwi największy problem.

7.  Najważniejsza Pańska rada dla przyszłych historyków?
Przede wszystkim powinni mieć dużo cierpliwości i wytrwałości. Historyk spędza dużo czasu w archiwach i bibliotekach, potem na opracowywaniu materiałów. Choć teraz mamy wiele możliwości związanych z kopiowaniem zarówno rękopisów, jak i publikacji, można ich coraz więcej znaleźć w sieci internetowej, która ułatwia również obieg informacji, to i tak historyk musi swoje "odsiedzieć".

8. W czasie wolnym najbardziej lubi Pan…
Nie mam jakoś specjalnie zorganizowanego czasu wolnego. Z reguły to czas dla rodziny, choć od kiedy synowie udali się na studia rzadko są w domu. Lubię powieści kryminalne, jestem kibicem (nie tylko piłki nożnej), jeszcze niedawno rzetelnie chodziłem na każdy mecz miejscowego Stomilu Olsztyn, ale teraz coraz częściej poprzestaję na oglądaniu transmisji.



czwartek, 1 lutego 2018

Zbiory Riksarkivet dostępne (od dzisiaj) za darmo


Jakiś czas temu wspominałem na blogu, że od 1 lutego Riskarkivet udostępni swoje zdigitalizowane zasoby za darmo. I ten piękny dzień wreszcie nadszedł - populacja fanów armii szwedzkiej podwaja się ;) Poniżej kilka przydatnych linków:
- popisy jednostek szwedzkich w okresie 1620-1723
- wyszukiwarka map
- armia i flota szwedzka w okresie 1680-1901
- wyszukiwarka portretów żołnierzy szwedzkich