niedziela, 18 lutego 2018

Historyk o(d)powiada... Karol Łopatecki



Dziś niedziela, pora więc na kolejną odsłonę z cyklu ‘wywiadów’. Dziś miło mi powitać w moim blogowym kącie dra hab. Karola Łopateckiego z Instytutu Historii i Nauk Politycznych Uniwersytetu w Białymstoku. Z biogramem mojego gościa można się zapoznać na wiki, warto także zajrzeć na stronę Uniwersytetu, gdzie wymienione są liczne publikacje p. doktora. Zapraszam do lektury:

W jaki sposób zaczęła się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan sobie sprawę że chciałby się nią zajmować zawodowo?
Moja przygoda z historią rozpoczęła się raczej nietypowo. Zawsze bardziej interesowała mnie geografia, czy fizyka, historia to było zło konieczne. Jednakże w 1993 r., jeszcze w szkole podstawowej kupiłem 1 numer „Magii i Miecz”, gdzie opisany był zarys gier RPG wraz z zasadami systemu Kryształy Czasu. Oczywiście był to klasyczny heroic fantasy, jednakże już Warhammer FRP, ulokowany był silnie na podłożu związanym z Europą okresu renesansu. Zacząłem interesować się historią w sposób stricte użytkowy, na potrzeby przygotowywanych kampanii i prowadzonych rozgrywek. Pod koniec szkoły średniej czytanie prac historycznych stało się jednak nawykiem, a z czasem świat epoki nowożytnej oczarował mnie swoim bogactwem, dramatyzmem zdarzeń, gwałtownością przemian, o których można tylko pomarzyć w najlepszych nawet dziełach beletrystycznych.
Historii nigdy nie traktowałem w kategoriach kariery zawodowej, zdecydowałem się jednak na kontynuowanie zainteresowań. Wybrałem na Uniwersytecie w Białymstoku dwa kierunki studiów – prawo i historię. Ostatecznie splot różnych okoliczności doprowadził mnie do tego, że zacząłem zajmować się historią prawa.

Który postać historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
Uwielbiam postać Krzysztofa Arciszewskiego. Uważam, że zasługuje na pięknie napisaną, a przy tym merytorycznie pogłębioną biografię. To niewątpliwie osoba bardzo zdolna, niezwykle inteligentna, która do wszystkiego doszła własną pracą, przy czym była więźniem własnych namiętności i słabości. Dobrze zapowiadającą się służbę u Krzysztofa Radziwiłła zakończyło zabójstwo. Czynu tego dopuścił się wobec prawnika, który „wykorzystał” rodzinę Arciszewskich. Wspaniałe sukcesy w Brazylii zakończyła fatalna współpraca i kłótnia z gubernatorem Mauritzem Johanem von Nassau-Siegen. Arciszewski był doskonałym inżynierem – testował stroje płetwonurków, które można było wykorzystać podczas działań wojennych, proponował zastosowanie rakiet, a nawet torped podczas walk morskich, uważnie obserwował przemiany zachodzące w działaniach oblężniczych i fortyfikacyjnych. To również doskonały kartograf, bardzo dobry artylerzysta i niezły budowniczy twierdz. Trzeba było mieć fantazję aby rozpocząć obleganie twierdzy Arraial Velho do Bom Jesus (w Brazylii) posiadając siły mniejsze niż jej obrońcy – a co więcej oblężenie to zakończyło sukcesem. W końcu to arianin, później ewangelik reformowany, a z naszej współczesnej perspektywy to właściwie deista, przy tym osoba niezwykle otwarta, zainteresowana obcymi kulturami i wierzeniami plemion indiańskich.
W historii kocham życie codzienne. Nie podniecają mnie wielkie wydarzenia, kluczowe sytuacje zmieniające losy świata, lecz zwykłe kłopoty i radości. Dlatego też pociągają mnie postacie, które nie wywodzą się z elit. Zamiast biografii lub książek o monarchach, magnatach, z utęsknieniem szukam dzieł dotyczących „zwykłych” przedstawicieli stanu szlacheckiego. Coś co przypomina znakomitą książkę Jana Seredyki „Księżniczka i chudopachołek: Zofia z Radziwiłł́ów Dorohostajska - Stanisław Tymiński”. Bardzo podoba mi się postać Jana Kunowskiego, który w swoim życiu był kondotierem, kartografem, poetą, żołnierzem, dyplomatą, sekretarzem królewskim, wielokrotnym dyrektorem ewangelicko-reformowanego synodu prowincjonalnego. Już same wymienienie zawodów i funkcji które pełnił oznacza osobę nietuzinkową. Ile jeszcze tak fascynujących postaci musiało istnieć, niestety brak źródeł nie pozwala nam o nich nic lub niewiele powiedzieć.
Natomiast z postaci żyjących poza Rzeczpospolitą, to ogromną sympatię odczuwam wobec Jensa Munka. Jest to jedna z najbardziej tragicznych postaci epoki nowożytnej. Żywot tego duńskiego oficera marynarki, jak w soczewce skupia losy wielkich odkrywców i ich załóg, heroiczne wyprawy morskie, ale i błahe przeciwności dnia codziennego, które miały potężne i straszne następstwa. Fenomenalnym źródłem jest diariusz jego podróży, w trakcie której starał znaleźć Przejście Północno-Zachodnie do Indii. Jest to jedyny znany mi przypadek z epoki nowożytnej, w której autor opisał swoją śmierć, a nawet w narracji przekroczył tę granicę ... Opis mój stanowi tabloidyzację rzeczywistości, jeżeli jednak ktoś przeczyta diariusz w pełni przyzna mi rację. Biografię Jensa Munka autorstwa Thorkilda Hansena polecam, została ona zresztą przetłumaczona na język polski przez Marię Bero, a następnie wydana drukiem w 1982 r. W moim osobistym rankingu książka ta jest jedna z najważniejszych prac historycznych jakie czytałem. 

Może się Pan się cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być świadkiem jakiegoś wydarzenia lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki byłby Pański wybór?
Jak już wspomniałem uwielbiam w historii codzienność. Dlatego chętnie zobaczyłbym jeden zwykły dzień w obozie wojskowym, a jakbym mógł uczestniczyć w picowaniu dowodzonym przez jakiegoś poczciwego, religijnego towarzysza lub w sesji sądu wojskowego, to byłaby to pełnia szczęścia.

Z której spośród swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
Bardzo ważne dla mnie są dwie książki dotyczące prawa wojskowego – „Disciplina militaris” w wojskach Rzeczypospolitej do połowy XVII wieku oraz Organizacja, prawo i dyscyplina w polskim i litewskim pospolitym ruszeniu (do połowy XVII wieku). Do pełni szczęści powinienem zrobić proces wojskowy oraz prawo rokoszowe i konfederackie, na razie jednak od kilku lat intensywnie pracuję nad zagadnieniem kartografii wojskowej na ziemiach Rzeczypospolitej, więc pewnie musi to poczekać do kolejnego dziesięciolecia. Jeżeli chodzi o krótkie formy (artykuły) to zadowolony jestem z aspektu ukazującego kobiety w wojsku epoki wczesnonowożytnej. W badaniach historycznych fascynujące jest to, że właściwie przez całe życie można rozwijać własny warsztat, gromadzić zasoby archiwalne, przede wszystkim doskonalić metodologię badawczą. Dlatego mam nadzieję, że nigdy nie będę w pełni zadowolony z tego co zrobiłem, co mnie osobiście motywuje do dalszej pracy.

W toku swojej edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych badaczy. Który z nich wywarł na Panu największy wpływ?
Uwielbiam dyskusje nad zjawiskiem „rewolucji wojskowej”, nie tyle z uwagi na prawdę objawioną, które to zagadnienie przynosi, ile ogromny potencjał intelektualny i możliwości patrzenia na wojskowość w sposób zintegrowany – gospodarczo, demograficznie, a nawet kulturowo. Dlatego lubię badaczy odnoszących się (nie tylko pozytywnie) do tego zagadnienia począwszy od Michela Robertsa, poprzez Davida Parotta, Geoffreya Parkera, Johna Lynna i innych. Chciałbym wyróżnić również twórczość zmarłego w 2017 r. litewskiego badacza – Gediminasa Lesmaitisa. Jego pracę wyróżniają się niezwykłą wprost skrupulatnością i rzetelnością badawczą. Ze starszego pokolenia badaczy podziwiam twórczość Tadeusza Mariana Nowaka, Karola Buczka, Stanisława Kutrzeby. W obecnym pokoleniu historyków mamy szczęście do wielu wybitnych nowożytników. Ogromny wpływ na kształtowanie mojego warsztatu historyka wywarły osoby,  do których uczęszczałem na seminaria. Tu chciałbym wymienić profesorów: Adama Lityńskiego, Piotra Fiedorczyka oraz Ewę Dubas-Urwanowicz i Jerzego Urwanowicza. Powinienem odnotować jeszcze całą litanię osób, gdyż lubię współpracę zespołową, która objawia się stałymi spotkaniami, często wielogodzinnymi dyskusjami.

Dużo młodych ludzi czerpie aktualnie wiedzę historyczną z memów, filmików na YouTube i blogów internetowych. Jakie jest Pańskie zdanie na temat tego trendu?
Jestem wielkim fanem tego typu inicjatyw, lubię szczególnie komiksy historyczne. Może nie są to dzieła na miarę Kentarō Miury, ale nie taka jest ich rola. Jest kilka blogów prowadzonych w Europie, które naprawdę trzymają bardzo wysoki poziom. Przede wszystkim gigantyczny potencjał widzę w rozwoju „Wikipedii”. Moim zdaniem na naszych oczach rodzi się zjawisko analogiczne do ruchu encyklopedystów z czasów oświecenia. Medium w pełni egalitarne; tworzony przez aktywnych użytkowników, zbiór wiedzy, coraz lepszej, weryfikowanej, to jest to czego potrzebuje ludzkość w dobie rewolucji informatycznej. Nie oznacza to, że nie widzę słabości wielu haseł, tu jednak postęp jest olbrzymi. Uważam, że doskonałym rozwiązaniem byłoby zamiast pisania prac licencjackich tworzenie, rozbudowa albo weryfikowanie stron/haseł na tej platformie przez studenta, a następnie ich umieszczanie w Internecie po uprzednim zweryfikowaniu przez promotora, który jednocześnie byłby administratorem tej strony. Proszę sobie wyobrazić ogromny rozwój w upowszechnieniu wiedzy, zamiast pisania po raz 1000 licencjatu „Państwo pierwszych Piastów w świetle Kroniki Galla Anonima” lub stworzenie dzieła równie oryginalnego co bezsensownego „Aleksander Wielki w podręcznikach szkolnych 1989-2000” (autentyk). Gdyby uczelnie przyjęły tę wizję, w pięć lat większość haseł byłaby wykonana na doskonałym poziomie. Mam kłopot ze zrozumieniem fenomenu polegającego na wykładanie przez Skarb Państwa i instytucje samorządowe ogromnych pieniędzy na naukę, a efekty tych badań nie są widoczne w Internecie. Znam przykłady dziesiątek książek, które zostały wydrukowane – ale nie mogą być sprzedawane, nie są też w żaden systemowy sposób dystrybuowane ani udostępnione na stronach internetowych. Jaki w tym sens? Ktoś wykonał nierzadko dobrą lecz nikomu nie potrzebą robotę. Tymczasem bloger lub vloger są przeciwieństwem tego zjawiska, za co należy im się chwała.

Najważniejsza Pańska rada dla przyszłych historyków?
Najważniejsze w badaniach historycznych są stawiane hipotezy badawcze. Jeżeli siadamy do pisania i parafrazujemy przeczytane źródła to znaczy, że jest bardzo źle z naszym poziomem kompetencji naukowych. W pogoni za kolejnymi kwerendami, gromadzeniem różnego rodzaju źródeł historycznych zapomina się o najważniejszym – metodologii badawczej, celowi prowadzonych analiz. Papierem lakmusowym jest zakończenie w książce lub artykule – jeżeli po 30 stronach rozważań otrzymujemy 2-3 zdania podsumowania, w tym wyrażenie wytrych – „potrzebne są dalsze badania szczegółowe”, to jest to oczywiste nieporozumienie. Wiele osób ocenia książki po przypisach i bibliografii, ja zdecydowanie wolę dokonania jej wstępnej oceny po zakończeniu. Książka naukowa to nie kryminał, poznanie konkluzji na początku nie burzy przyszłej przyjemności czytania.
Sądzę, że historiografię polską czeka bolesne przejście (które już trwa) od historii odtwarzającej dzieje do analizy zjawisk, instytucji i problemów badawczych. Czyli to co w historiografii światowej nastąpiło już wiele lat temu. Po 1989 r. powoli otwierały się kolejne archiwa zagraniczne, które w okresie PRL-u były niedostępne, poza tym postępująca digitalizacja materiałów źródłowych, skłaniała badaczy to uzupełniania luk w badaniach historycznych. Tych jest jednak coraz mniej. Dlatego przyszli historycy muszą inaczej już spoglądać na przedmiot badań, odmiennie niż robiło to jeszcze moje pokolenie. A zatem zachęcam do czytania prac ukazujących nowe obszary badawcze – oprócz wspomnianych prac związanych z military revolution zachęcam do zapoznania się z koncepcjami np. state capacity, itp. Przyszłość wyznaczy pomysł badawczy, metodologia, to wszystko powinno być ulokowane dodatkowo w szerokiej komparatystyce. Niech zobrazowaniem tego będzie monografia Laurenta Vidala zatytułowana Mazagan, miasto które przepłynęło Atlantyk...

W czasie wolnym najbardziej lubi Pan…
spędzać czas ze swoją rodziną – żoną i dwójką wspaniałych córek, a jak w międzyczasie uda się przeczytać mangę, zagrać w RPG, planszówkę lub grę karcianą to też nie narzekam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz