Dziś niedziela, pora więc na kolejną odsłonę z cyklu ‘wywiadów’.
Dziś miło mi powitać w moim blogowym kącie dra hab. Karola Łopateckiego z
Instytutu Historii i Nauk Politycznych Uniwersytetu w Białymstoku. Z biogramem
mojego gościa można się zapoznać na wiki, warto także zajrzeć na stronę Uniwersytetu, gdzie wymienione są liczne publikacje p. doktora. Zapraszam do
lektury:
W jaki sposób zaczęła
się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan sobie sprawę że chciałby się nią
zajmować zawodowo?
Moja przygoda z historią rozpoczęła się raczej nietypowo.
Zawsze bardziej interesowała mnie geografia, czy fizyka, historia to było zło
konieczne. Jednakże w 1993 r., jeszcze w szkole podstawowej kupiłem 1 numer
„Magii i Miecz”, gdzie opisany był zarys gier RPG wraz z zasadami systemu Kryształy Czasu. Oczywiście był to
klasyczny heroic fantasy, jednakże
już Warhammer FRP, ulokowany był silnie
na podłożu związanym z Europą okresu renesansu. Zacząłem interesować się historią w sposób stricte użytkowy, na
potrzeby przygotowywanych kampanii i prowadzonych rozgrywek. Pod koniec szkoły
średniej czytanie prac historycznych stało się jednak nawykiem, a z czasem świat
epoki nowożytnej oczarował mnie swoim bogactwem, dramatyzmem zdarzeń,
gwałtownością przemian, o których można tylko pomarzyć w najlepszych nawet dziełach
beletrystycznych.
Historii nigdy nie traktowałem w kategoriach kariery
zawodowej, zdecydowałem się jednak na kontynuowanie zainteresowań. Wybrałem na
Uniwersytecie w Białymstoku dwa kierunki studiów – prawo i historię.
Ostatecznie splot różnych okoliczności doprowadził mnie do tego, że zacząłem
zajmować się historią prawa.
Który postać
historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
Uwielbiam postać Krzysztofa Arciszewskiego. Uważam, że
zasługuje na pięknie napisaną, a przy tym merytorycznie pogłębioną biografię.
To niewątpliwie osoba bardzo zdolna, niezwykle inteligentna, która do wszystkiego
doszła własną pracą, przy czym była więźniem własnych namiętności i słabości. Dobrze
zapowiadającą się służbę u Krzysztofa Radziwiłła zakończyło zabójstwo. Czynu
tego dopuścił się wobec prawnika, który „wykorzystał” rodzinę Arciszewskich.
Wspaniałe sukcesy w Brazylii zakończyła fatalna współpraca i kłótnia z
gubernatorem Mauritzem Johanem von Nassau-Siegen. Arciszewski był doskonałym
inżynierem – testował stroje płetwonurków, które można było wykorzystać podczas
działań wojennych, proponował zastosowanie rakiet, a nawet torped podczas walk
morskich, uważnie obserwował przemiany zachodzące w działaniach oblężniczych i
fortyfikacyjnych. To również doskonały kartograf, bardzo dobry artylerzysta i
niezły budowniczy twierdz. Trzeba było mieć fantazję aby rozpocząć obleganie
twierdzy Arraial Velho do Bom Jesus (w Brazylii) posiadając siły mniejsze niż
jej obrońcy – a co więcej oblężenie to zakończyło sukcesem. W końcu to arianin,
później ewangelik reformowany, a z naszej współczesnej perspektywy to właściwie
deista, przy tym osoba niezwykle otwarta, zainteresowana obcymi kulturami i
wierzeniami plemion indiańskich.
W historii kocham życie codzienne. Nie podniecają mnie
wielkie wydarzenia, kluczowe sytuacje zmieniające losy świata, lecz zwykłe
kłopoty i radości. Dlatego też pociągają mnie postacie, które nie wywodzą się z
elit. Zamiast biografii lub książek o monarchach, magnatach, z utęsknieniem
szukam dzieł dotyczących „zwykłych” przedstawicieli stanu szlacheckiego. Coś co
przypomina znakomitą książkę Jana Seredyki „Księżniczka i chudopachołek: Zofia
z Radziwiłł́ów Dorohostajska - Stanisław Tymiński”. Bardzo podoba mi się postać
Jana Kunowskiego, który w swoim życiu był kondotierem, kartografem, poetą, żołnierzem,
dyplomatą, sekretarzem królewskim, wielokrotnym dyrektorem
ewangelicko-reformowanego synodu prowincjonalnego. Już same wymienienie zawodów
i funkcji które pełnił oznacza osobę nietuzinkową. Ile jeszcze tak
fascynujących postaci musiało istnieć, niestety brak źródeł nie pozwala nam o
nich nic lub niewiele powiedzieć.
Natomiast z postaci żyjących poza Rzeczpospolitą, to ogromną
sympatię odczuwam wobec Jensa Munka. Jest to jedna z najbardziej tragicznych
postaci epoki nowożytnej. Żywot tego duńskiego oficera marynarki, jak w
soczewce skupia losy wielkich odkrywców i ich załóg, heroiczne wyprawy morskie,
ale i błahe przeciwności dnia codziennego, które miały potężne i straszne
następstwa. Fenomenalnym źródłem jest diariusz jego podróży, w trakcie której
starał znaleźć Przejście Północno-Zachodnie do Indii. Jest to jedyny znany mi
przypadek z epoki nowożytnej, w której autor opisał swoją śmierć, a nawet w
narracji przekroczył tę granicę ... Opis mój stanowi tabloidyzację
rzeczywistości, jeżeli jednak ktoś przeczyta diariusz w pełni przyzna mi rację.
Biografię Jensa Munka autorstwa Thorkilda Hansena polecam, została ona zresztą
przetłumaczona na język polski przez Marię Bero, a następnie wydana drukiem w
1982 r. W moim osobistym rankingu książka ta jest jedna z najważniejszych prac
historycznych jakie czytałem.
Może się Pan się
cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być świadkiem jakiegoś wydarzenia
lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki byłby Pański wybór?
Jak już wspomniałem uwielbiam w historii codzienność.
Dlatego chętnie zobaczyłbym jeden zwykły dzień w obozie wojskowym, a jakbym
mógł uczestniczyć w picowaniu dowodzonym przez jakiegoś poczciwego, religijnego
towarzysza lub w sesji sądu wojskowego, to byłaby to pełnia szczęścia.
Z której spośród
swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
Bardzo ważne dla mnie są dwie książki dotyczące prawa
wojskowego – „Disciplina militaris” w
wojskach Rzeczypospolitej do połowy XVII wieku oraz Organizacja, prawo i dyscyplina w polskim i litewskim
pospolitym ruszeniu (do połowy XVII wieku). Do pełni szczęści powinienem
zrobić proces wojskowy oraz prawo rokoszowe i konfederackie, na razie jednak od
kilku lat intensywnie pracuję nad zagadnieniem kartografii wojskowej na
ziemiach Rzeczypospolitej, więc pewnie musi to poczekać do kolejnego
dziesięciolecia. Jeżeli chodzi o krótkie formy (artykuły) to zadowolony jestem
z aspektu ukazującego kobiety w wojsku epoki wczesnonowożytnej. W badaniach
historycznych fascynujące jest to, że właściwie przez całe życie można rozwijać
własny warsztat, gromadzić zasoby archiwalne, przede wszystkim doskonalić
metodologię badawczą. Dlatego mam nadzieję, że nigdy nie będę w pełni
zadowolony z tego co zrobiłem, co mnie osobiście motywuje do dalszej pracy.
W toku swojej
edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych badaczy. Który z nich
wywarł na Panu największy wpływ?
Uwielbiam dyskusje nad zjawiskiem „rewolucji wojskowej”, nie
tyle z uwagi na prawdę objawioną, które to zagadnienie przynosi, ile ogromny
potencjał intelektualny i możliwości patrzenia na wojskowość w sposób
zintegrowany – gospodarczo, demograficznie, a nawet kulturowo. Dlatego lubię
badaczy odnoszących się (nie tylko pozytywnie) do tego zagadnienia począwszy od
Michela Robertsa, poprzez Davida Parotta, Geoffreya Parkera, Johna Lynna i
innych. Chciałbym wyróżnić również twórczość zmarłego w 2017 r. litewskiego
badacza – Gediminasa Lesmaitisa. Jego pracę wyróżniają się niezwykłą wprost
skrupulatnością i rzetelnością badawczą. Ze starszego pokolenia badaczy podziwiam
twórczość Tadeusza Mariana Nowaka, Karola Buczka, Stanisława Kutrzeby. W
obecnym pokoleniu historyków mamy szczęście do wielu wybitnych nowożytników.
Ogromny wpływ na kształtowanie mojego warsztatu historyka wywarły osoby, do których uczęszczałem na seminaria. Tu
chciałbym wymienić profesorów: Adama Lityńskiego, Piotra Fiedorczyka oraz Ewę
Dubas-Urwanowicz i Jerzego Urwanowicza. Powinienem odnotować jeszcze całą
litanię osób, gdyż lubię współpracę zespołową, która objawia się stałymi
spotkaniami, często wielogodzinnymi dyskusjami.
Dużo młodych ludzi czerpie
aktualnie wiedzę historyczną z memów, filmików na YouTube i blogów
internetowych. Jakie jest Pańskie zdanie na temat tego trendu?
Jestem wielkim fanem tego typu inicjatyw, lubię szczególnie
komiksy historyczne. Może nie są to dzieła na miarę Kentarō Miury, ale nie taka
jest ich rola. Jest kilka blogów prowadzonych w Europie, które naprawdę
trzymają bardzo wysoki poziom. Przede wszystkim gigantyczny potencjał widzę w
rozwoju „Wikipedii”. Moim zdaniem na naszych oczach rodzi się zjawisko
analogiczne do ruchu encyklopedystów z czasów oświecenia. Medium w pełni
egalitarne; tworzony przez aktywnych użytkowników, zbiór wiedzy, coraz lepszej,
weryfikowanej, to jest to czego potrzebuje ludzkość w dobie rewolucji
informatycznej. Nie oznacza to, że nie widzę słabości wielu haseł, tu jednak
postęp jest olbrzymi. Uważam, że doskonałym rozwiązaniem byłoby zamiast pisania
prac licencjackich tworzenie, rozbudowa albo weryfikowanie stron/haseł na tej
platformie przez studenta, a następnie ich umieszczanie w Internecie po uprzednim
zweryfikowaniu przez promotora, który jednocześnie byłby administratorem tej
strony. Proszę sobie wyobrazić ogromny rozwój w upowszechnieniu wiedzy, zamiast
pisania po raz 1000 licencjatu „Państwo pierwszych Piastów w świetle Kroniki
Galla Anonima” lub stworzenie dzieła równie oryginalnego co bezsensownego
„Aleksander Wielki w podręcznikach szkolnych 1989-2000” (autentyk). Gdyby
uczelnie przyjęły tę wizję, w pięć lat większość haseł byłaby wykonana na
doskonałym poziomie. Mam kłopot ze zrozumieniem fenomenu polegającego na
wykładanie przez Skarb Państwa i instytucje samorządowe ogromnych pieniędzy na
naukę, a efekty tych badań nie są widoczne w Internecie. Znam przykłady
dziesiątek książek, które zostały wydrukowane – ale nie mogą być sprzedawane,
nie są też w żaden systemowy sposób dystrybuowane ani udostępnione na stronach
internetowych. Jaki w tym sens? Ktoś wykonał nierzadko dobrą lecz nikomu nie potrzebą
robotę. Tymczasem bloger lub vloger są przeciwieństwem tego zjawiska, za co
należy im się chwała.
Najważniejsza Pańska
rada dla przyszłych historyków?
Najważniejsze w badaniach historycznych są stawiane hipotezy
badawcze. Jeżeli siadamy do pisania i parafrazujemy przeczytane źródła to
znaczy, że jest bardzo źle z naszym poziomem kompetencji naukowych. W pogoni za
kolejnymi kwerendami, gromadzeniem różnego rodzaju źródeł historycznych
zapomina się o najważniejszym – metodologii badawczej, celowi prowadzonych
analiz. Papierem lakmusowym jest zakończenie w książce lub artykule – jeżeli po
30 stronach rozważań otrzymujemy 2-3 zdania podsumowania, w tym wyrażenie
wytrych – „potrzebne są dalsze badania szczegółowe”, to jest to oczywiste nieporozumienie.
Wiele osób ocenia książki po przypisach i bibliografii, ja zdecydowanie wolę
dokonania jej wstępnej oceny po zakończeniu. Książka naukowa to nie kryminał,
poznanie konkluzji na początku nie burzy przyszłej przyjemności czytania.
Sądzę, że historiografię polską czeka bolesne przejście (które
już trwa) od historii odtwarzającej dzieje do analizy zjawisk, instytucji i
problemów badawczych. Czyli to co w historiografii światowej nastąpiło już
wiele lat temu. Po 1989 r. powoli otwierały się kolejne archiwa zagraniczne,
które w okresie PRL-u były niedostępne, poza tym postępująca digitalizacja
materiałów źródłowych, skłaniała badaczy to uzupełniania luk w badaniach
historycznych. Tych jest jednak coraz mniej. Dlatego przyszli historycy muszą
inaczej już spoglądać na przedmiot badań, odmiennie niż robiło to jeszcze moje
pokolenie. A zatem zachęcam do czytania prac ukazujących nowe obszary badawcze
– oprócz wspomnianych prac związanych z military
revolution zachęcam do zapoznania się z koncepcjami np. state capacity, itp. Przyszłość wyznaczy
pomysł badawczy, metodologia, to wszystko powinno być ulokowane dodatkowo w
szerokiej komparatystyce. Niech zobrazowaniem tego będzie monografia Laurenta
Vidala zatytułowana Mazagan, miasto które
przepłynęło Atlantyk...
W czasie wolnym
najbardziej lubi Pan…
spędzać czas ze swoją rodziną – żoną i dwójką wspaniałych
córek, a jak w międzyczasie uda się przeczytać mangę, zagrać w RPG, planszówkę
lub grę karcianą to też nie narzekam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz