wtorek, 31 lipca 2012

Potrzeba kilkaseth Raytarow

Wątek rajtarii walczącej pod Chocimiem w 1621 roku już kilkakrotnie pojawiał się na blogu, zwłaszcza w dwóch wpisach:
Znalazłem właśnie kolejne (acz niezbyt szczegółowe) źródło dotyczące tego tematu, dokładnie rzecz biorąc zaciągu rajtarów. Wiemy już z poprzednich wpisów, że żołnierzy tej formacji szukano w Inflantach i na Śląsku. Jednak i północna Polska miała dostarczyć materiału żołnierskiego. Sam król Zygmunt III napisał bowiem do Szymona Rudnickiego, biskupa warmińskiego, strony [w sprawie] Raytarów zaciągnienia. W liście tym monarcha żądał, by Rudnicki z wszelaką pilnością zajął się zaciągiem kilkuset rajtarów. Zygmunt III kilkakrotnie powtórzył, że kraj stanął w obliczu ogromnego niebezpieczeństwa, stąd też za pozwoleniem wszystkich stanów należy czym prędzej zaciągać żołnierzy. Monarcha wyraził nadzieję, że w obliczu zagrożenia biskup stanie na wysokości zadania, dzięki czemu przysłuży się Rzplitej i zyska wdzięczność władcy. Chociaż w liście brakuje szczegółów, wydaje mi się że może chodzić tu o zaciąg regimentu Jana Weyhera, wojewody chełmińskiego – jednostka ta miała liczyć  700 koni i do obozu chocimskiego dotarła razem z pułkiem królewicza Władysława.

piątek, 27 lipca 2012

Na białym bachmacie i w czapce na uszy

Bardzo dokładny opis stroju hetmana kozackiego Bohdana Chmielnickiego przynosi nam Diariusz Ekspedycji Zborowskiej. Przywódca Zaporożców na negocjacje z królem Janem II Kazimierzem miał przyjechać na białym bachmacie, w eskorcie dwunastu Kozaków starennych, pleczystych, na dobrych bachmatach. Zazwyczaj konie kozackie były nisko oceniane, czyżby owe bachmaty to zdobycz spod Korsunia lub Żółtych Wód? Sam hetman miał zatuloną czapkę na uszy, aksamitną, czerwoną, sobolą nadtartą, żupan atłasowy, kontusz włosiany atłasowy z pętliczkami ze srebrem drobnemi i łubie. autor relacji wspomina, że Chmielnicki z konia zsiadłszy, odpiąwszy łubie sam zarzucieł na kolbakę. Wzmianka co prawda krótka, acz może być interesująca, zwłaszcza dla reenaktorów czy graczy systemów bitewnych – można sobie wymodelować i pomalować hetmana jak się patrzy…

środa, 25 lipca 2012

Jan Brzechwa - bynajmniej nie dzieciom...

W siedemnastowiecznych armiach sztandar był ważnym elementem praktycznie każdego oddziału wojskowego. Niezależnie od armii którą byśmy się zajmowali, znajdujemy sztandary (czy znaczki) na poziomie podstawowej jednostki organizacyjnej – kompanii (chorągwi/roty/kornetu). Pozwalały żołnierzom identyfikować się z własnym oddziałem, stanowiły centralny punkt wokół którego można było zebrać oddział w przypadku rozproszenia w toku walki (czy to w trakcie pościgu za nieprzyjacielem czy też ucieczki przed nim), pomagały identyfikować  przynależność jednostki w momencie gdy obydwie walczące strony nosiły podobne stroje. Jako że utrata sztandaru przez oddział była poczytana za zniewagę czy złą wróżbę, nierzadko dochodziło do bardzo zaciętych walk w obronie chorągwi. Wiele musiało tu zależeć od osoby chorążego – musiał to być człowiek odważny i dobrze władający bronią. Znalazłem właśnie ciekawy opis takiego dzielnego chorążego,  idealny to więc temat na wpis. 
8 sierpnia 1581 roku armia Stefana Batorego uderzyła na Psków. Szturm prowadził oddział spieszonych ochotników z kawalerii koronnej. Na jego czele maszerowali towarzysze z chorągwi husarskiej rotmistrz Prokopa Pieniążka. Chorążym tej roty był Jan Brzechwa (sic!), który w szeregach oddziału miał poczet na dwanaście koni arkabuzerów (jak widzimy chorągiew Pieniążka była jednostką mieszaną). Niósł on biały sztandar z błękitnym krzyżem, gdyż rotmistrz był rycerzem zakonu jerozolimskiego (czyli innymi słowy joannitą czy też rycerzem maltańskim) i miał prawo do takiej chorągwi k’woli królowi panu swemu i sławie nieśmiertelnej. Pan Jan jako pierwszy miał dostać się na mury, gdzie wielkie szwanki podejmował od nieprzyjacielskich pocisków. Długo jednak nie ustąpił ze stanowiska, a jego powiewający sztandar musiał być bardzo irytującym widokiem dla obrońców Pskowa. W końcu jednak barzo potłuczonego chorążego przemocą ściągnęli z murów sami towarzysze, bojąc się o jego zdrowie. Kilku żołnierzy którzy zastąpili go na stanowisku miało jednak mniej szczęścia, zginęli bowiem od ciężkiego ostrzału. Wydawało się, że sztandar wpadnie w ręce załogi, jako że już Moskwa sięgała jej osękami ze spodku, jednak pachołek królewski Saporowoski dostawszy jej, chwilę ją niemałą trzymał, aż zatem noc zaszła. Relacja o tym nie wspomina, ciekawe jednak czy ów Saporowski otrzymał od rotmistrza Pieniążka jakąś nagrodę (w postaci pieniążka?) za uratowanie sztandaru?

wtorek, 24 lipca 2012

Podjazd pana Michała

W liście Jana III Sobieskiego do Marysieńki, datowanym na 29 sierpnia 1676 roku, odnaleźć możemy ciekawą wzmiankę o sztandarach tatarskich i o śmiałej akcji polskiego podjazdu. Król opisuje udany zagon koronnej jazdy, która nabrała języków spośród Tatarów i Wołochów. Strażnik wojskowy (polny) Michał Zbrożek, na czele lekkiej jazdy wołoskiej i Kozaków zaporoskich lojalnych Koronie, 19 sierpnia zaskoczył kilkutysięczne zgrupowanie tatarsko-wołoskie broniące most nieopodal Kamieńca i zmusił przeciwnika do pośpiesznej rejterady. Podjazd Zbrożka przeprawił się potem przez ów most na turecką stronę, gdzie w szybkim rajdzie polscy żołnierze złapali nie mało języków. Następnie strażnik wycofał się, niszcząc most – część podrąbał, a ostatek spalił z wielką trudnością, bo był bardzo mocno budowany. Tatarzy puścili się w pogoń za koronną czatą, świeżych kilka tysięcy Tatarów dopadło chorągwie Zbrożka cztery mile od zniszczonego mostu. Niezrażony strażnik obrócił się i cale ich zgromił, biorąc do niewoli kolejnych jeńców, zarówno spośród Tatarów jak i Wołochów. Co najciekawsze, chorągiew wziąwszy Tatarską i kilka znaczków, co u nich [Tatarów - K.] jest rzecz bardzo rzadka, bo do kilku tysięcy [czyli na kilka tysięcy ordyńców - K.] jednę albo dwie miewają chorągwie. Odważna akcja Zbrożka nie tylko pozwoliła na pochwycenie licznych jeńców, ale i opóźniła działania tatarskie. Chan, który kilka dni później nadciągnął z wszystką potęgą pod Kamieniec, musiał zatrzymać marsz swojej armii i zająć się odbudową mostu. Jan III liczył że da mu to wystarczająco dużo czasu na ściągnięcie wojsk – ci hultaje z regimentami, co się włóczą po Polsce, prawie jeszcze wszystkie, że aza nadejdą i skupią się.

środa, 18 lipca 2012

Trucizna, sztylet, pistolet - cz. VI

Kilka słów o zamachu o którym praktycznie nic nie wiem; jest to raczej moja prośba do Czytelników – a nuż ktoś wie coś więcej i zechce się podzielić? Na początku kwietnia 1667 roku Szczęsny Morsztyn w liście do Bogusława Radziwiłła wspomniał o próbie zamachu na króla Jana II Kazimierza. Podczas jednego z nabożeństw w Warszawie tylko przytomność eskorty uratowała władcę od ataku. Bezimienny zamachowiec uzbrojony w siekierkę  [może nadziak?] został zatrzymany przez rotmistrza Tadeusza Daniela Boubonombeka (z pochodzenia Persa): naprzód go Pers jedną ręką za pierś, drugą za siekierkę porwawszy odwiódł a scelere [od przestępstwa]. Delikwenta przejęli potem drabanci królewscy i porwali na wartę. Jak więc widać nie posiadam zbyt wiele informacji – kim był zamachowiec, czemu chciał zaatakować króla, jak zakończyła się ta cała afera… Jeżeli ktoś z Was wie coś więcej na ten temat, zapraszam do komentowania.

wtorek, 17 lipca 2012

Człek o czterech nogach, strzelający słoń i inszy szarlatani

Jan i Marek Sobiescy, podróżując w latach 1646-1648 po kilku krajach europejskich, mieli okazję zwiedzać królewskie dwory, pałace książąt i obozy wojskowe. Nie zabrakło jednak i nieco bardziej przyziemnych rozrywek, jak wizyty na jarmarku w Hadze (w maju 1648 roku). Taką oto towarzyszący młodzieńcom Sebastian Gawarecki zanotował w swoim diariuszu:
Na jarmarku widzieliśmy słonia, barzo wielką bestyą, który rozmaite sztuki umiał chorągwią wywijać, z szpadą z pistoletu strzelać, z kieszenie u człowieka wybierał swym nosem cokolwiek miał, na swej trąbie nosiła chłopa i inszych wiele sztuk; [widzieliśmy] także lwa i lwicę; człeka o 4 nogach, białogłowę i 4 piersiach i inszych dwie bez rąk co nogami szycia różne robiły, dzieci barzo tłustych w lat 4 dwoje nad podziwienie, także i wielbłąda, bo to za podziwisko wielkie w tym tu kraju mają. Inszych szarlatanów z cudownemi sztukami barzo wiele.
Zastanawia mnie to strzelania z pistoletu w wykonaniu Trąbalskiego, ciekawe jak to wyglądało. Interesująca jest też uwaga, że oto wielbłąd wzbudzał duże zaciekawienie w Niderlandach – z racji naszych częstych kontaktów z Turkami zwierzę to musiało nieco mniej dziwić przybyszy z Polski. Słoniem który zainteresował naszych podróżników mógł być Hansken, którego widzimy powyżej na rycinie z 1641 roku (anonimowa praca, aktualnie w zbiorach Rijksmuseum).

poniedziałek, 16 lipca 2012

Stajnia króla jegomości

W inwentarzu rzeczy pozostałych po śmierci króla jegomości Stefana [Batorego], spisanym w Grodnie 15 grudnia 1586 roku (czyli trzy dni po śmierci władcy) znajdujemy min. bardzo ciekawy spis stajni królewskiej. Jako że lista wymieniające wszystkie konie jest dosyć długa, pozwolę sobie ją zamieścić z opublikowanego w 1861 roku Panowania Henryka Walezyusza i Stefana Batorego. Mam nadzieję, że miłośnicy tematu znajdą tam coś ciekawego.