Pamiętacie
anegdotę z 1812 roku, kiedy to przy przeprawie Wielkiej Armii przez Niemien koń
Napoleona I spłoszył się przebiegającego zająca? Ktoś ze świty cesarza miał
wtedy powiedzieć prorocze Zły to znak. Rzymianin
cofnąłby się. Znalazłem podobnie złowieszczy przypadek z 28 marca 1657
roku, kiedy to Jerzy II Rakoczy wjeżdżał do Krakowa. Tak oto Kochowski zapisał owo
wydarzenie:
Pod miastem znajduje się od wschodu
rozległa równina, zwana Strzelnicą, ponieważ straż miejska doskonali się tam w
umiejętności celnego strzelania z broni palnej i odbywają swoje ćwiczenia
puszkarze; otóż kiedy Rakoczy przejechał przez środek tego pola i chciał
powitać Wirtza [szwedzkiego
komendanta Krakowa - K.], który mu wyszedł naprzeciwko, nagle niebem
wstrząsa straszliwy grzmot, chmury gwałtownie uderzają o siebie, a wylatujący z
nich piorun obala i zabija żołnierza z konnej eskorty powozu. Konie
zaprzęgnięte do karety, strwożone niebieskim ogniem, nie dały się kierować ani
powstrzymać cuglami, wyrwały lejce z rąk woźniców, zboczyły z drogi na manowiec
i narażając jadących na niebezpieczeństwo wywróciły karetę na ziemię. Nikt z konnej eskorty ani z postępującego za
pojazdem orszaku nie pospieszył z pomocą, czy to że strach ich poraził, czy też
że groza niespodziewanego niebezpieczeństwa wprawiła ich w odrętwienie i
pozbawiła odwagi. Rakoczego juk piorunu ogłuszył, a kiedy wypadł z powozu, tak
gwałtownie uderzył się o ziemię, że aż sobie wywichnął kciuk u prawej ręki.
Rakoczy jakoś nie miał szczęścia do Rzeczypospolitej, przypominają mi się pierwsze wersy "Pamiętników" Jana Chryzostoma Paska, kiedy w pierwszym roku swoich wspomnień (1657 r), pisze cyt.: "[...]Złodziej Węgrzyn, szalony Rakocy, świerzbiła go skóra, tęskno go było z pokojem, zachciało mu się polskiego czosnku, który mu ktoś na żart schwalił, że miał być lepszego, niżeli węgierski, smaku[...]", "[...] tak i Pan Rakocy podobnąż szczęśliwością we czterdziestu tysięcy Węgrów z Multanami, Kozaków zaciągnowszy altero tanio, wybrał się na czosnek do Polski, aleć dano mu nie tylko czosnku, ale i dzięgielu z kminem [...]". Tym gastronomicznym tekstem o niepowodzeniach kampanii wojskowej Rakoczeko w Rzeczypospolitej, Pasek kupił mnie jak paczkę żelek i zachęcił do przeczytania całych jego Pamiętników.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
"Rakoczeko" na Rakoczego, za gafę przepraszam.
OdpowiedzUsuńRok 1657 to akurat drugi rok wspominków, imć Pasek zabawia nas wszak najpierw opowiastką o bitwach z 1656 roku ;) Jednak faktycznie lektura Paska wciąga, świetnie się to czyta. Mam bardzo fajne wydanie PIWu, z 1987 roku, bardzo przyjemny, 'autobusowy' format ;)
OdpowiedzUsuń