wtorek, 31 grudnia 2013

Repliki, dupliki i rżnięcie po pysku

Dziś Sylwester, więc powinno być hucznie, z przygrywającą w tle muzyką. Niniejsza opowiastka będzie miała zarówno aspekt muzyczny, jak i rozrywkowy – bo ten i ów w pysk tam dostanie. Tak oto kłótnie polskich i kozackich muzykantów (najprawdopodobniej w trakcie kampanii chocimskiej 1621 roku) opisał naoczny świadek:

I w takowych kłopotach nie było spokojności, bo surmacze nie ustawali przygrywania na swoich surmach. Te szałamaiste dudki swojakiego były rodzaju: a to jedne, na lewą rękę, z jedną dziurą w sobie, głos miały poważny; zasię drugie, na rękę prawą dziur miały dwie, a głos wydawały nad imaginację hałaśliwy i skoczny. Gdy tylko nasi trębacze wzięli coś wytrąbywać, surmarze dalejże sobie! I choć, niby, to samo grają, przedsię z przeraźliwością bisurmańską. Tedy trębacze to tamtych i za łby: A owi na to: . I tak repliki, a dupliki, aż rżną się wzajem w pysk. Jednym w sukurs od ich chorągwi, drugim od secin ten i innych bieży: nie było kłopotu – a masz tumult w obozie! I tak co dnia. Zakazano wreszcie surm całkiem jak tylko w szczerym polu. I dobrze, bo szpetne to granie.


Na tak wesołą i skoczną (acz nieco bisurmańską) nutę życzę Wam dobrej zabawy w Sylwestra i wszystkiego dobrego w nadchodzącym Roku Pańskim 2014! Oby nie był gorszy niż odchodzący dziś stary rok…

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Niebiańska zasłona dymna

Bitwa pod Martynowem, stoczona 20 czerwca 1624 roku, zaliczana jest do największych tryumfów Stanisława Koniecpolskiego.  Wspominałem kiedyś w innym wpisie listę pobitych murzów i zdobytych sztandarów tatarskich. Okazuje się jednak, że hetman Koniecpolski mógł w bitwie liczyć nie tylko na swoich żołnierzy – sprzyjały mu bowiem nawet Niebiosa (w sumie nic dziwnego, wszak walczył przeciw Tatarom…). Tak oto polski dowódca raportował w liście do króla Zygmunta III:

Właśnie miłosierdzie boże a szczęście z pobożnością  W. K. Mci Pana mego miłościwego, srogie a straszne było nieprzyjacielowi, bo tę cudowną rzecz oznajmuję, którejem ja sam wprawdzie nie widział, ale wiele z Rycerstwa wiary godnych, lubo inszey religiey twierdzą, mianowicie widział Pan Starosta tłumacki [kalwin Jan Potocki  - K.], y przyrzekając dobrowolnie przyznawa, iż gdy Tatarowie rano do nas bieżąc, pod Martinowem dwie wiosce podpalili, z tych dymów na powietrzu wielki krzyż był uformowany, a zostawał w potrzebie w tyle poganów, y do tego krzyża (jako mi powiadają, w którym był miejscu), przebijało się mężnie wprost woysko W. K. Mci.

Nic więc dziwnego, że ordyńcy stali w tej bitwie na góry straconych pozycjach…

niedziela, 29 grudnia 2013

L'affaire des poudres

Zbliża się koniec roku, więc pora na fajerwerki. Wędrujemy do roku 1708 kiedy to toczyła się Wojna o Sukcesję Hiszpańską. Armia sprzymierzonych oblegała Lille, a broniący się Francuzi desperacko potrzebowali prochu. Pan którego widzimy na powyższym obrazie  - Christian Louis de Montmorency, le Chavalier de Luxembourg – stanął na czele specjalnej misji mającej na celu przetransportowanie prochu do miasta. 2000 specjalnie wybranych francuskich kawalerzystów ruszyło w stronę Lille. Każdy z nich miał ze sobą worek ze 100 funtami prochu (niektóre źródła mówią nawet o 200 funtach). De Montmorency zamierzał użyć bluffu by dostać się do Lille. Jego oddział wieczorem dotarł do straży obozu sprzymierzonych i udał oddział niemieckiej jazdy wracający wraz z pochwyconymi jeńcami z podjazdu. Oficer straży przepuścił „Niemców” i oddział ruszył dalej. Żołnierze dotarli do kolejnego posterunku, dowodzący tu oficer był jednak bardziej przytomny i zaczął zadawać niewygodne pytania. De Montmorency zrozumiał, że czas podstępu dobiegł końca: na jego rozkaz cała kawalkada w pełnym pędzie ruszyła do Lille. Straż oczywiście zaalarmowała inne oddziały, w stronę Francuzów zaczynają padać strzały. Grupa kawalerzystów rozpadła się: 600 czy 700 przebija się do Lille, reszta próbuje zawrócić w stronę Douai z którego nadjechali. Nagle doszło do straszliwej eksplozji, kilkuset [Francuzów] zostało wyrzuconych w powietrze. Co się stało? Okazuje się, że część worków z prochem (wykonana z materiału, a nie ze skóry) rozerwała się w czasie gonitwy i za uciekającym do Douai jeźdźcami ciągnęły się ścieżki prochu. Iskry wzniecone przez końskie podkowy spadły na proch, ogień trafił do worków na siodłach Francuzów i doprowadził do serii straszliwych eksplozji. Jak zanotował potem zszokowany oficerów sprzymierzonych: Było to straszliwe widowisko, gdyśmy widzieli szczątki ludzi i koni, a ich nogi, ramiona i [resztki] ciał powyrzucane nawet na pobliskie drzewa. Zdarzenie to przeszło do historii jako l'affaire des poudres. Poświęcenie ze strony żołnierzy de Montmorency pozwoliło na dłuższą obronę Lille, miasto padło jednak 22 października, a cytadela kapitulowała 10 grudnia 1708 roku. Obrońcy zdołali jednak zadać sprzymierzonym duże straty  - zdobycie Lille kosztowało diuka Marlborough i Eugeniusza Sabaudzkiego 16 000 zabitych i rannych żołnierzy. 

czwartek, 26 grudnia 2013

Niderlandzką tarczą na rzymską modłę

Niderlandzkie reformy wojskowe z drugiej połowy XVI wieku wiele zawdzięczały inspiracjom ze starożytności – przede wszystkim greckich i rzymskich sposobów wojowania. Jednym z ciekawszych pomysłów, aczkolwiek może i lepiej że szybko zarzuconych, było wprowadzenie do służby tarczowników. Mieli być oni wyposażeni w duże tarcze na rzymską modłę  a ich zadaniem miało być rozbijanie formacji pikinierów przeciwnika. Co ciekawe, przeprowadzono nawet testy polowe takiej formacji. 6 sierpnia 1595 roku Anthonis Duyck zapisał w swoim dzienniku:

Jego Ekscelencja [Maurycy von Nassau – K.] dawno temu nakazał wyprodukowanie dużych tarcz [w angielskim tłumaczeniu mamy frazę ‘large shields or targes’ – K.] na rzymską modłę by sprawdzić, czy [tak wyposażonym żołnierzom] uda się [za ich pomocą]  rozbić batalion pikinierów, co kilka razy przetestowano z dobrym skutkiem w Hadze. Dzisiaj w obozie nakazał tej samej [techniki] przeciw angielskim żołnierzom, którzy walczą za pomocą pik i osiągnął znów taki sam [sukces], jako że tarczownicy przebili się przez wszystkie piki [pikinierów].


Co ciekawe, eksperyment powtórzono 21 dni później, zapewne także przeciw uznawanym za elitę armii Zjednoczonych Prowincji angielskich najemników – z takim samym skutkiem. Tacy tarczownicy nie ujrzeli jednak nigdy światła dziennego w czasie bitwy, jednak w wydanym w 1618 roku podręczniku La maniement d’armes de Nassau, Adam le Breen zamieścił rysunki przedstawiające żołnierzy tej formacji. Powyżej taki właśnie niderlandzki gentelman, który nigdy jednak nie miał szansy stanąć przeciwko Hiszpanom. 

środa, 25 grudnia 2013

Z wyraźnym lekceważeniem...

Jan II Kazimierz zrzekł się korony 16 września 1668 roku, aczkolwiek upłynęło sporo czasu zanim opuścił Polskę – wyjechał do Francji dopiero 30 kwietnia 1669 roku.  Ostatnie dni byłego władcy nie należały jednak do najprzyjemniejszych, jego niegdysiejsi poddani starali mu się pokazać, że jest już w Polsce persona non grata. Tak oto o jednej z ostatnich podróży Wazy po Polsce pisał w liście z 20 lutego 1669 roku nuncjusz papieski:

W drodze do Sokala J.K.Mość nie tylko bardzo niewiele doświadczył grzeczności od szlachty tych miejscowości, przez które przejeżdżał, ale w niektórych spotkał się z wyraźnym lekceważeniem, bo dla błahych powodów powięziono mu żołnierzy z przybocznej gwardyi i dotychczas ich trzymają w zamknięciu; także i urzędnicy miejscowi nie składali mu uszanowania, chociaż byli obecni i miewali w nim dobrodzieja, a inni dla tej samej przyczyny pousuwali się do swych dworów na wsi.


Smutny epilog dla władcy, któremu przyszło rządzić krajem w bardzo trudnych czasach. Swoją drogą ciekawa jest wzmianka o owych żołnierzach z gwardii przybocznej. Pytanie jakie jednostki wciąż jeszcze mogły osłaniać króla? Już po abdykacji (w październiku 1668 roku) znajdujemy wzmiankę o hajdukach, więc ich chorągiew zapewne wciąż pozostawała w asyście Jana II Kazimierza. Regimenty dragonii Bockuma i Briona przestały pełnić po abdykacji funkcję jednostek gwardyjskich. Arkabuzerię Chełmskiego zwijano już od kwietniu 1668 roku (do czego jednak nie doszło), mało prawdopodobne jest więc, by osłaniała byłego władcę. Być może Jan II Kazimierz miał jednak w swojej eskorcie jeszcze jakieś oddziały nie wykazywane w kompucie, a opłacane z jego własnej kiesy?   

wtorek, 24 grudnia 2013

Żołnierz to rezolucyi wielkiej


Stefan Czarniecki zasłynął w czasie „Potopu” jako niezrównany zagończyk, nękający Szwedów wojną podjazdową. Wybrał się także z kilkutysięczną grupą polskich turystów do Danii, by pomóc w wyrzuceniu stamtąd turystów szwedzkich. Niedawno opublikowaliśmy w ramach OiM zasady do dywizji Czarnieckiego w czasie tej właśnie wizyty w Danii, a przy pracach nad nią natknąłem się na ciekawy opis.  Większość oddziałów biorących udział w tej kampanii pozostała i w kolejnych latach pod komendą Czarnieckiego, walcząc przeciw wojskom moskiewskim. Dywizja srogiego  regimentarza należała do najlepszych w całej armii Rzplitej, jednak nie byli to oczywiście żołnierze bez wad (co nieco w tej materii napisał między innymi imć Pasek). Tak oto wojaków Czarnieckiego opisał jeden z ówczesnych oficerów armii koronnej:

Nie darmoż się szerzy chwała o tych rycerzach Czarniecczykami nazwanych, którym i oceanus przegrodą w czynach marsowych się nie stał… Żołnierz to rezolucyi wielkiej i sperare licet (można mieć nadzieję) iż siła może dokonać przy takim wodzu. To mnie wszelako jako tristificum (zasmucające) się zdaje, że wzięli o sobie mniemanie jako o niezwyciężonych fortuny poskromicielach. Tedyż przyjrzę im się baczniej: broń nieporządna, piechockiego żołnierza brakuje, a ten w mających nastąpić rozprawach grunt, armaty nie masz. Prawda, jest wódz ich, za którego animusz waszego świata złota mało. Ależ i ten nie zdoła niż z dobrze opatrzonym i subordynowanym, a powiem, że i z umoderowanym żołnierzem, który inaczej stawa, gdy na wsparcie ma parę bodaj śmigownic, zaś nie samą jazdą step przed sobą maca. Dobry wódz –dobrze, ale i wojsko dobrze opatrzone znaczy.

Ciekawy to opis, z jednej strony podkreślający rosnącą sławę Czarnieckiego, a także doświadczenie jego żołnierzy; z drugiej jednak wskazuje na niedobory ekwipunku i wykazuje z czym wojska te mogą napotkać problemy w kampaniach przeciwko Moskwie. Mimo że w skład dywizji wchodziło sporo dragonów – i to z doświadczonego regimentu szefostwa Czarnieckiego – regimentarz nie miał pod swoją komendą klasycznej piechoty, a także artylerii. Dodatkowym problemem był to, że i armia litewska, którą wspierały oddziały koronne Czarnieckiego, miała poważne braki w tychże formacjach.




poniedziałek, 23 grudnia 2013

Ciągnie wilka do lasu... czyli powrót do blogowania

Blisko rok temu ogłosiłem zakończenie działalności niniejszego bloga. W owym czasie byłem już zmęczony formułą blogowania, wydawało mi się, że nie było większego sensu ciągnąć skrobania w tym internetowym kącie. Ciągnie jednak wilka do lasu, oj ciągnie. Wiele się przez ten rok zmieniło, jednak teraz zaczęło mi się cknić do napisania od czasu do czasu mniej lub bardziej historycznej notki. Postanowiłem więc powrócić do blogowania i reaktywować blog Kadrinazi.
Mogę mieć tylko nadzieję, że spotka się to z akceptacją ze strony Czytelników - w końcu pisanie dla siebie jest przyjemne, ale jeszcze przyjemniejsze gdy ktoś to czyta. Oczywiście pozostaniemy przy klimatach XVII-wiecznej wojskowości, pojawiać się będzie też sporo o grze figurkowej "Ogniem i Mieczem" Wargamera, przy której tworzeniu jestem nieco zaangażowany. Wpisy będą się jednak pojawiać z mniejszą regularnością niż to miało miejsce w poprzedniej odsłonie, w końcu obowiązki młodego ojca pochłaniają sporo czasu ;)

Pozdrawiam i (już niedługo) zapraszam do lektury

Michał 'Kadrinazi' Paradowski