wtorek, 24 kwietnia 2018

Wojowanie z chusteczką i głośnym krzykiem



W dzisiejszym wpisie przepyszna anegdota oblężnicza. Będzie bardzo cywilizowanie, żadnych masakr, eksplodujących petard czy latających husarzy. W roku 1734 armia hiszpańska oblegała zamek Castel Nuovo w Neapolu, chcąc wyprzeć broniących się tam Austriaków. Cała impreza oblężnicza przebiegała nader grzecznie, walczące strony miały bowiem stracić zaledwie po 3 zabitych w toku całej operacji. Obydwu stronom zależało na jak najmniejszych uszkodzeniach zamku i miasta, stąd też dochodziło do takich oto przypadków (opisanych przez naocznego świadka):

Oblężeni, wykazując nie mniejszą troskę o losy miasta niż oblegający, dawali znaki [machając] chusteczką, kiedy zdecydowali się otworzyć ogień [z dział], ostrzegali [też] głośnym krzykiem by  okoliczna ludność miała czas wycofać się [w bezpieczne miejsce], dopiero kiedy [ci] odeszli na bezpieczną odległość [obrońcy] otwierali ogień. Zanim zdemolowali mały dom, pozwolili [właścicielom] na zabranie z niego wszystkich mebli. Jak tylko [obrońcy] strzelą z działa, żebracy [z miasta] biegną w poszukiwaniu kuli armatniej a garnizon czeka [póki jej nie odnajdą] zanim otworzy znowu ogień.

sobota, 21 kwietnia 2018

Kołczan ze strzałami z działa ustrzelony



Kontynuujemy wpisy krótkie, acz ciekawe, dotyczące żołnierzy który udało się ujść z życiem z nader niebezpiecznych sytuacji bitewnych. Mieliśmy latającego husarza i hajduka który się kulom nie kłaniam, pora na coś interesującego z udziałem jazdy kozackiej. Przenieśmy się więc na koniec października 1625 roku na uroczysko Niedźwiedzie Łozy nieopodal Jeziora Kurukowego. Oddziały koronne Stanisława Koniecpolskiego toczyły tam zacięte walki z kozackimi powstańcami Marka Żmajły.

Na prawym skrzydle armii polskiej walczył prywatny pułk Tomasza Zamoyskiego, złożony z husarii, jazdy kozackiej i piechoty. W pewnym momencie walczący tu Polacy zostali zagrożeni przez pieszych ludzi, którzy na brzuchach się czołgali, zasadzki poczynili. Oprócz tego Kozacy wysłali trzystu konnych, którzy próbowali harcować pod polską flanką. Zamoyski wysłał na przeciwnika swoją jazdą kozacką, dowodzoną przez Stefana Chmieleckiego. Kontratak wsparł także sam hetman Koniecpolski, podsyłając chorągwie rotmistrzów Kruszyńskiego i Łąckiego, kozackie ale dobre. Uderzenie to zakończyło się pełnym sukcesem – odparto zarówno konnych Kozaków jak i rozbito leżącą w zasadzce piechotę, których goniąc siekli aż pod tabor. Kozacy gęstą palbą działek swych i inszej strzelby osłonili swoje rozbite oddziały. Polskie straty miały tu być bardzo niskie: nie zginął w tym razie nikt znaczny, tylko jeden pacholik, koni trzech ubito, postrzelonych była kilkadziesiąt.

To właśnie w czasie tego starcia jeden z oficerów miał bliskie spotkanie trzeciego stopnia z kozacką artylerią. Panu Łąckiemu rotmistrzowi z działa łęk z zadu u siodła, kołczan z strzałami i sztukę ferezji ustrzelono. Sam z łaski bożej cały i zdrowy został, mężnie i odważnie z chłopstwem poczynając. Kula pochodziła zapewne z jednego z lżejszych działek – mało prawdopodobne, żeby Kozacy mieli w swoim taborze jakieś cięższe wagomiary – niemniej jednak bez wątpienia była to przygoda którą rotmistrz zapamiętał do końca życia.

czwartek, 19 kwietnia 2018

Hajduk co się kulom nie kłaniał



Pisałem ostatnio o latającym husarzu z okresu wojny smoleńskiej, wypadałoby więc coś napisać o piechocie z tej samej wojny. Wszak to knechci, hajducy i dragonii odegrali ogromną rolę w ostatecznym zwycięstwie armii Władysława IV, płacąc za to zresztą ogromną cenę. W grudniu 1633 roku niektóre regimenty piechoty – na skutek walk, chorób i dezercji – stopniały do liczebności pojedynczej kompanii, niektóre pułki liczą już ledwie co więcej jak 100 ludzi. Notka którą znalazłem dotyczy jednak hajduka, prawdopodobnie z nadwornej chorągwi królewskiej. Żołnierz ten miał niesamowite szczęście kiedy to śmierć, dosyć dosłownie, zajrzała mu w oczy:
24 [grudnia 1633 roku] zacięcie nieprzyjaciel z ciężkich dział strzelał do obozu królewskiego, tak że niektóre kule armatnie padały blisko domku królewskiego i budy przy nim wystawionej. Jedna z kul [armatnich] roztrzaskała hajdukowi stojącemu na warcie przed domkiem królewskim muszkiet, który trzymał w ręku, nie uszkodziwszy go wcale, odbiła się od ziemi i wpadła przez konia do domu królewskiego, rozerwawszy na dwie połowy komin.
Hajduk i koń najedli się strachu, zaś komin królewski poległ na polu bitwy…

piątek, 13 kwietnia 2018

Fly like a husarz



Husarz miał skrzydła, więc logiczne jest że mógł od czasu do czasu latać. Ktoś powie, że teraz to już Kadrinazi pojechał, odbija mu na starość od tych wszystkich książek i zacznie bajki i mity o husarii prawić... A jednak niekoniecznie, znalazłem bowiem przykład latającego husarza, do tego spieszonego. Paweł Jan Sapieha, dobrze znany z okresu Potopu gdzie dochrapał się buławy wielkiej litewskiej, zaczął swoją karierę militarną w czasie wojny smoleńskiej. 24-letni młodzian był tam rotmistrzem 120-konnej chorągwi husarskiej, walczącej pod Smoleńskiej i w czasie oblężenia Białej. To właśnie w czasie tego drugiego starcia doszło do ‘latającego’ epizodu. Oddajmy głos Kasprowi Niesieckiemu, który barwnie opisał to w swoim herbarzu:

Pod Białą potem na wał szturmem idąc, z konia zsiadłszy i z całą kompanią swoją, ledwo życia nie stracił, mina albowiem od Moskwy wyrzucona, wysoko go w kirysiu w górę wyniosła, przecież go bez znacznego szwanku, znowu postawiła, ale ziemią i prochem prawie go zarzuciwszy.

Być może chodzi o epizod z 9 maja 1634 roku, który miał przynieść polsko-litewskim wojskom spore straty. Jak opisał to jeden z kronikarzy:

[mina] jednych brełami ziemie z ogniem zmieszanemi potłukła, drugich poopalała, trzecim nogi, ręce połamała, a wszystkich tam będących ziemią tak przysypała, że się ledwo z niej wygrzebli. Muszkiety żołdaków naszych, w lauffgrabach stojących, za zapaleniem się samych od prochu i impetu obróciwszy się naszych strzelały i kilku zabiły.

wtorek, 10 kwietnia 2018

Popis armii koronnej w Prusach - 29 sierpnia 1627 roku



Abraham Booth (znany też jako van Booth lub van Boot) brał udział, jako zastępca sekretarza Schultsena, w niderlandzkiej misji dyplomatycznej do Prus w 1627 roku. Był tam świadkiem bitwy pod Tczewem, pozostawiając po sobie bardzo ciekawy opis przebiegu starcia (o którym nieco więcej niedługo, przygotowuję bowiem polskie tłumaczenie tego źródła). Kilkanaście dnia po bitwie – 29 sierpnia – po przybyciu do obozu polskiego silnych posiłków, odbył się uroczysty popis armii Koniecpolskiego. 
Holender miał okazję mu się przyjrzeć, podał też dokładną liczbę biorących w nim jednostek:
- 16 chorągwi husarii
- 24 chorągwie jazdy kozackiej
- 6 kompanii rajtarii (niemieckich jeźdźców)
- 4 kompanie dragonii
-  29 chorągwi hajduków
- 32 kompanie piechoty niemieckiej
Razem dało to 111 kompanii, którym towarzyszyła wielka ilość dziwek i sług a także duży tabor.

Przyjrzyjmy się poszczególnym formacjom, próbując skonfrontować podane przez van Bootha dane z materiałami źródłowymi które są nam znane.  Należy pamiętać, że w popisie mogły brać udział jednostki prywatne, których nie uwzględniają komputy armii w Prusach, stąd też dane czasami nie pokrywają się z etatem armijnym.

Husaria: latem 1627 roku liczyła (zależnie od źródeł) 16 do 19 chorągwi, widzimy więc że na popisie zgromadziła się przeważająca większość jednostek. Jeden pułk jazdy – w skład którego mogły wchodzić 2-3 chorągwie – działał w tym okresie na Warmii, stąd też dane wydają się tutaj pokrywać.

Jazda kozacka: na popisie 24 z (co najmniej) 29 chorągwi służących pod komendą Koniecpolskiego. Trzy chorągwie wchodziły w skład garnizonu Pucka, kolejne mogły w tym czasie działać na Warmii. Wydaje mi się, że na przełomie lata i jesieni 1627 roku na krótki czas (jedną ćwierć?) do armii dołączyło też kilka chorągwi nowego zaciągu.

Rajtaria: regiment Abramowicza miał już wtedy zapewne 5 (a nie jak w 1626 roku 3) kompanie, wiemy też że już po bitwie pod Tczewem do armii polowej dołączyły chorągwie Denhoffa, Opoczyńskiego i księcia Pruńskiego. Liczba 6 kompanii wydaje się więc wręcz zbyt niska, być może niektóre oddziały (regiment Abramowicza?) nie wzięły udziału w popisie.

Dragonia: tak jak w przypadku rajtarii, liczba wydaje się nieco zbyt niska, biorąc pod uwagę jednostki dowodzone przez Jakuba Butlera czy Judyckiego. Z drugiej jednak strony część dragonii mogła być oddelegowana do innych zadań i nie było jej przy głównej armii

Hajducy –  Piechota polsko-węgierska to przynajmniej 9-10 chorągwi, do tego 8 chorągwi piechoty wybranieckiej. Po bitwie pod Tczewem do obozu dotarła jednak przynajmniej jedna, bardzo silna, bo licząca 400 żołnierzy jednostka. Na pierwszy rzut oka  liczba 29 chorągwi wydaje się zawyżona, biorąc jednak pod uwagę, że chorągwi liczące 200 i więcej hajduków typowo dzieliły się na ‘setki’, mające własne sztandary, Holender mógł faktycznie widzieć gros jednostek polskiej piechoty, traktując każdy sztandar jako osobną ‘kompanię’.

Piechota niemiecka – popis miał już miejsce po przybyciu obydwu regimentów Denhoffów, a jeżeli te (mimo niższego zakładanego stanu osobowego) miały wszystkie zakładane sztandary, to identyfikuje nam to już 20 z 32 flag. Jeżeli w popisie brał udział cesarski regiment księcia Holsztyńskiego, odpowiada on za kolejne 10 flag. Tak czy inaczej, w przypadku piechoty niemieckiej liczba kompanii które miał widzieć van Booth na pewno nie jest zawyżona.