Pisałem ostatnio o latającym husarzu z okresu wojny
smoleńskiej, wypadałoby więc coś napisać o piechocie z tej samej wojny. Wszak
to knechci, hajducy i dragonii odegrali ogromną rolę w ostatecznym zwycięstwie
armii Władysława IV, płacąc za to zresztą ogromną cenę. W grudniu 1633 roku
niektóre regimenty piechoty – na skutek walk, chorób i dezercji – stopniały do
liczebności pojedynczej kompanii, niektóre
pułki liczą już ledwie co więcej jak 100 ludzi. Notka którą znalazłem
dotyczy jednak hajduka, prawdopodobnie z nadwornej chorągwi królewskiej.
Żołnierz ten miał niesamowite szczęście kiedy to śmierć, dosyć dosłownie,
zajrzała mu w oczy:
24 [grudnia 1633
roku] zacięcie nieprzyjaciel z ciężkich
dział strzelał do obozu królewskiego, tak że niektóre kule armatnie padały
blisko domku królewskiego i budy przy nim wystawionej. Jedna z kul [armatnich]
roztrzaskała hajdukowi stojącemu na
warcie przed domkiem królewskim muszkiet, który trzymał w ręku, nie
uszkodziwszy go wcale, odbiła się od ziemi i wpadła przez konia do domu
królewskiego, rozerwawszy na dwie połowy komin.
Hajduk i koń najedli się strachu, zaś komin królewski poległ
na polu bitwy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz