piątek, 27 lutego 2015

Mają ci tu rajtarowie imię dobre


Zawsze jest mi miło trafić w źródłach z epoki na pochwałę mojej ukochanej rajtarii: czy to koronnej czy to litewskiej. Dzisiaj zapisek dotyczący kampanii pskowskiej Stefana Batorego z 1581 roku. Co prawda roty rajtarskie są tam określane – przez Henryka Kotarskiego – jako arkabuzeria, niemniej jednak w tym przypadku wydaje się, że przynajmniej część tych chorągwi bliżej było jednak do rajtarii (albo po prostu zastosowano nazwę wymiennie). Z 6 chorągwi określanych jako ‘arkabuzeria’ w opracowania autorstwa Kotarskiego, 3 składały się z zaciężnych Niemców (Gostyńskiego, Sobockiego i Farensbacha), 1 z Kurlandczyków (Butlera) i 1 ze szlachty inflanckiej (Korffa). Nie zdziwiłbym się, gdyby i ostatnia rota – Bielawskiego – także składała się z żołnierzy niemieckich. Cytowałem zresztą już kiedyś opis roty Sobockiego z tej kampanii, gdzie opisana była ona jako koczwarterzy.
Właśnie o tej chorągwi chciałbym dzisiaj napisać. Tak oto sekretarz królewski, Jan Piotrowski, miał opisać działania tego oddziału. Ciekawostka – Piotrowski nazywa żołnierzy Sobockiego rajtarami, tak samo zresztą jak i w przypadku innych roty arkabuzerii:
[28 sierpnia 1581 roku] Tymczasem, czekając na ruszenie, Sobocki nasz 4 Moskwicinów strzelców przywiódł do P. Hetmana[1], których dopieruczko pod miastem jego rajtarowie porwali. Gdy szły węgierskie wozy[2] naprzód ku miejscu obozowi, wypadli z miasta, chcąc uderzyć na nie: rajtarowie, co przy Węgrach zawsze stoją, wypadli na nie, dwu albo trzech zabili, drugich poranili, a tych porwali; jest też kilka rannych rajtarów niebezpiecznie. Królowi miła ta Sobockiego posłużka i mają ci tu rajtarowie imię dobre.
Co ciekawe, przy chorągwi walczył także ochotnik ze Śląska, Hans von Reder, który przybył do wojska z kilkukonnym pocztem rajtarskim. Przyjachał Królowi służyć i przypatrować się. Pieniędzy ani niczego nie bierze. Stawał w tej potyczce na tyle dobrze, że został zaproszony na obiad do Zamoyskiego. Wraz z nim zaproszono porucznika chorągwi Sobockiego i – tu ciekawostka – kilku pacholików jegoż[3], tych co w tejże onej potrzebie byli. By okazać im wdzięczność Batorego, Zamoyski nagrodził śląskiego szlachcica łańcuchem wartym 200 czerwonych złotych. Trafiło się i rajtarom Sobockiego: porucznik otrzymał w papierze 100 abo złotych abo talerów, onym też pachołkom dwiema po kilkadziesiąt złotych także w papierze.
Wypadałoby się kiedyś zająć dokładniej działaniami rajtarii i arkabuzerii za czasów Batorego, oj wypadałoby: źródła są, materiału sporo, tylko czasu nie ma…




[1] Jana Zamoyskiego.
[2] Tabor chorągwi hajduków węgierskich.
[3] Z chorągwi Sobockiego. 

czwartek, 26 lutego 2015

Łóżkowe zwyczaje króla


Wczoraj mieliśmy kolejną rocznicę zwycięstwa Władysława IV w wojnie smoleńskiej, jakoś na blogu nic się o tym nie pojawiło. Pisałem jednak o tym  konflikcie sporo, można też wiele ciekawych wpisów znaleźć na poświęconym owemu tryumfowi Rzplitej blogu Tomka Rejfa (pozdrawiam!). Wrzucę więc dzisiaj coś lżejszego, wiążącego się jednak zarówno z władcą jak i z tą wojną.
Nuncjusz papieski Visconti tak miał oto napisać o zwyczajach króla Władysława IV:
Z zadziwieniem dodać muszę, że od wielu lat król inaczej nie jada, jeno w łóżku, czyli raczej nie wstaje z łóżka, aż po obiedzie, do czego tak przywykł, że nie mógł się pozbyć tego nałogu, lub potrzeby wtenczas nawet, kiedy Polacy uważali w tem przeszkodę do osiągnięcia tronu. Mówią także, że w czasie ostatniej wojny pod Smoleńskiem, gdzie sam ważniejszemi kierował obrotami, gdy znużony po bezsennie przepędzonej nocy, lub zaledwie trochę przespawszy się w powozie, mógł powrócić do namiotu na obiad, żadnej nie wziął do ust potrawy, póki go nie rozebrano i w łóżku nie położono.
W momencie objęcia tronu Władysław miał 37 lat, jak widać „podłapał” w międzyczasie dziwne zwyczaje. Swoją drogą ciekawie by to wyglądało, jakby król wyruszył w 1646 roku na wojnę turecką – trzeba by pewnie w taborze transportować nieliche łoże, żeby biedaczyna nie głodował.


środa, 25 lutego 2015

Niewieściuchy i niegodni zacnego imienia żołnierza


Dziś (czyli oczywiście później niż zakładałem…) drugi obiecany pojedynek z zapisów Wespazjana Kochowskiego. Tak jak i poprzedni pochodzi z 1671 roku, tyle tylko że dotyczyć będzie wydarzenia w które zaangażowane było więcej osób.
Jak to napisał kronikarz: opowiem to, a chociaż całą duszą brzydzę się rzezią obywatelską, to nie zawodzi podawać przykład waleczności żołnierskiej, oburzonej zniewagą sobie wyrządzoną. Oddziały koronne rozłożone w okolicach Opatowca były niezwykłym ciężarem dla lokalnej ludności. Chorągiew kozacka Mikołaja Daniłowicza miała wyznaczoną stację w wsi Pałuszyce. Szlachcic Pałuski, starzec sędziwy,  do którego należała owa wieś wyjechał na spotkanie żołnierzy, prosząc by chorągiew stacji nie niszczyła, a jeżeliby na mocy prerogatyw szlacheckich nie mógł uzyskać bezpieczeństwa własności, błaga ich, aby przynajmniej szanowali włość jego, jako posiadłość męża, którego syn także służył wojskowo. Niestety błagania na nic się nie zdały – żołnierze Daniłowicza zelżyli starca, a nawet plagami przez nich został znieważony. Wieczorem oddział zjechał do Pałuszyc i rozzuchwaleni kozacy zaczęli tam dokazywać.
W tym samym czasie Pałuski junior postanowił wybrać się do rodzinnego gniazda, opuścił więc chorągiew w której służył[1] i pojechał na spotkanie z ojcem. Ten opowiedział mu o krzywdach jakie go spotkały, w młodym towarzyszu zagotowała się więc krew. Ruszył wraz z ojcem i dwoma sługami w ślad za chorągwią Daniłowicza. Dopadł ją w okolicy Opatowca, gdy oddział przeprawiał się przez Wisłę. Na małym statku z dwudziestu żołnierzy z chorągwią przeprawiło się na przeciwległy brzeg [i] przewoźnicy nazad wracali, aby resztę wojska przewozić.
Młody Pałuski chcąc pomścić krzywdy ojcu wyrządzonej, każdego żołnierza z osobna wyzywa na pojedynek. Wszyscy odmawiali mu jednak satysfakcji, rozjątrzone umysły uśmierzając śmiechem i perswazją. Pałuski junior z przekleństwem na ustach – nazywając kozaków niewieściuchami i niegodnymi zacnego imienia żołnierza – i z dwoma sługami u boku rzucił się na żołnierzy. Rozproszył grupę na brzegu, porwał znak rycerski[2], drzewce połamał i w nierównej walce, wsparty sługami swymi, z placu spędził 20 zbrojnych ludzi. Świadkami wydarzenia byli pozostali żołnierze Daniłowicza, którym udało się udobruchać Pałuskich i wyprosić zwrot chorągwi haniebnie sobie odebranej[3]. Jak podsumowuje to wydarzenie pan Wespazjan: a tak garść ludzi wet za wet większej oddziała liczbie.
Ciekawi mnie, w jakim oddziale służył młody Pałuski, zawadiaka z niego był jak widać niezgorszy. W tym przypadku walczył oczywiście w słusznej sprawie, broniąc honoru ojca i rodu – przykre jest to, że przeciw własnym towarzyszom broni…



[1] Niestety nie wiem jaki był to oddział.
[2] Chorągiew oddziału.
[3] Utrata sztandaru, o czym kilkakrotnie pisałem na blogu, była bodaj największą hańbą jaka mogła się przytrafić. 

niedziela, 22 lutego 2015

Pistolety, szabla polska i szpada francuska


[Dzisiejszy wpis z dedykacją dla wszystkich miłośników szermierki, zwłaszcza dla Rafała, który właśnie w Toruniu kłuje, siecze i rąbie. Zdjęcia to oczywiście najwspanialsza scena pojedynku w polskiej kinematografii i przedstawiać jej nie trzeba.]
Wspominałem już jak to panowie Pasek i Poczobut Odlanicki lubowali się w opisach pojedynków w których przyszło im brać udział. Nie każdemu jednak takie starcia przypadały do gustu. Wespazjan Kochowski tak oto napisał o nowej „modzie” szerzącej się w czasie panowania króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego: coraz też liczniejsi u nas występowali zapaśnicy[1] popisujące się z szczególniejszą sztuką szermierską. Nareszcie powszechne urosło mniemanie, iż szkoła pojedynkarska przez Polaków, którzy przecie sądzą, że szlachetniejsza srożyć się na wroga[2] niż na nieprzyjaciela, ledwo rzadko kiedy sprowadzana z zagranicy, obecnie całkiem wśród nas się rozgościła. Kilka też pojedynków odbyli tacy, których dręczyło pragnienie krwi ludzkiej, innym zaś zapobiegła powaga królewska, grożąca karami aktorom takich sztuk tragicznych, lub załatwiono je za wdaniem się w przyjaciół.
Po takim wstępie pan Wespazjan opisuje przypadek niecodziennego pojedynku. Starosta oświęcimski Jan Pieniążek poróżnił się dla małej jakiejś zwady  z podstolim sandomierskim Marcjanem Chełmskim. Krewcy szlachcice wzajemnie się wyzwali na pojedynek z tym dziwacznym warunkiem, że gdzie się spotkają, tam się też rozprawią. Panowie spotkali się przypadkiem pod Odrzywołem, ale wydawało się, że do pojedynku nie dojdzie. Pieniążek jechał bowiem na wozie, bo bardzo bolała go noga, podczas wojny szwedzkiej kulą armatnią mocno zraniona. Chełmski zelżył przeciwnika, wyrzucając mu, że oto chowa się na wozie, podczas gdy według zasad[3] powinien stanąć do pojedynku. Uznając się za zwycięzcę, pan Marcjan odjechał. Starosta nie mógł jednak wytrzymać zniewagi, przy pomocy czeladzi na chorą nogę włożywszy obuwie, dosiadł konia, dogonił przeciwnika i wyzwał go w szranki.
Na szczerym polu, z równymi końmi i równą bronią szlachcice rzucili się do walki. Spiąwszy konie, skoczyli ku sobie; jeszcze chwilkę czekali (bo tak chciał honor), wyglądając niby, kto też z nich pierwszy wypali. Kochowski komentuje to gorzko: zaprawdę barbarzyński to zwyczaj co żąda, abyś zabijał lub sam został zabitym, i zaiste czcza to ceremonia, która każe pilnować honoru wtenczas kiedy zamyślasz krwią przeciwnika śmierci składać ofiarę. Panowie jednak spudłowali strzelając do siebie z pistoletów, w pierwszym spotkaniu nie zaspokoili zemsty. Zsiedli więc z koni i ruszyli do starcia wręcz. Co ciekawe, Pieniążek miał walczyć szpadą francuską, a Chełmski szablą polską. Tu wynik mógł być tylko jeden – bo szpada francuska nie sprostała szabli polskiej i zwyciężony Pieniążek uszedł z placu. Pan Marcjan nie ścigał pokonanego, szlachetny gniew powściągnął.
Jak widać w tym przypadku obyło się bez zbędnego rozlewu krwi, chociaż nie zawsze tak bywało. Kochowski opisał jeszcze jeden niecodzienny pojedynek, o którym napiszę jutro.



[1] W znaczeniu: biorący udział w pojedynkach (zapasach).
[2] W znaczeniu: wroga prywatnego, czyli innego Polaka.
[3] Pieniążek był w tym pojedynku wyzywającym, który zawsze powinien być w pogotowiu [do starcia].

czwartek, 19 lutego 2015

Po usarsku i po arkabuzersku


W czasie Powstania Chmielnickiego szlachta wielkopolska miała wystawić kilkanaście chorągwi arkabuzerów, które wzięły udział w kampanii piławieckiej. Okazuje się jednak, że nie był to pierwszy raz kiedy region ten miał powoływać pod broń ową nietypową formację. W uchwale sejmiku przedsejmowego województw poznańskiego i kaliskiego w Środzie, datowanej na 31 sierpnia 1627 roku, możemy znaleźć bardzo ciekawą wzmiankę. W obliczu panoszących się na terenach przygranicznych oddziałach z armii duńskiej[1], szlachta z owych województw miała być w gotowości do obrony swoich ziem:
My, obywatele ich[2], wszyscy w gotowości wojennej powinni będziemy być, kto po usarsku, aby miał konia, zbroję, kopiją, pałasz, rusznicę, szablę, [a kto] po arkabuzorsku dwa pistulety, muszkiet albo karabin, pałasz, szablę.
Opis o tyle ciekawy, że arkabuzer nie ma tu na liście ekwipunku zbroi – z drugiej jednak strony konia też nie, więc to akurat żaden argument. Ciekawe jest jednak wyraźne rozróżnienie szabli i pałasza jako odrębnej broni białej, wszak nie zawsze znajdujemy w źródłach taki opis. Zastanawiające jest, że – w odróżnieniu od innych regionów Korony – szlachta nie staje ‘po kozacku’. Zamiast tego mamy właśnie owe ‘po arkabuzersku’, może szlachta wielkopolska uważała się za lepszą od reszty kraju i nie chciała stawać do służby w jakieś podrzędnej formacji? Arkabuzeria bowiem była traktowana jako formacja ‘narodowa’, w komputach stawiano ją obok husarii. Przeszukam jeszcze inne uchwały sejmikowe z początku XVII-wieku, może znajdę kolejne ciekawostki na temat arkabuzerów.



[1] Zaciągi dowodzone przez słynnego kondotiera Ernesta von Mansfelda.
[2] Województw poznańskiego i kaliskiego. 

wtorek, 17 lutego 2015

Znudzony król i wycieczka do Włoch


Na wstępie przepraszam za kolejną ciszę w eterze, niestety różnego rodzaju obowiązki sprawiają, że na blogowanie praktycznie nie mam czasu. Zaczynam jednak dwutygodniowy urlop, więc coś – w przerwie pomiędzy zaległym redagowaniem, pisaniem i składaniem – powinno się udać tu wrzucić z nieco większą regularnością.
Dzisiaj wpis krótki, ale na swój sposób uroczy. Znalazłem oto piękny cytat tłumaczący dlaczego w 1515 roku król Francji, Franciszek I Walezjusz, postanowił wybrać się z wycieczką krajoznawczą do Italii. Szło mu tam na początku nieźle – zwyciężył pod Marignano i zdobył Mediolan – ale kolejne walki toczył już ze zmiennym szczęściem, żeby wspomnieć tylko klęskę pod Pawią. Wracamy jednak do 1515 roku, tak oto lord Florange, Robert de la Marck[1], wyjaśnił decyzję władcy:
W roku 1515, Król Franciszek, widząc że oto pokój panuje [w krajach] dookoła [Francji], a samemu będąc młodym, bogatym i potężnym, człekiem o szlachetnym sercu, mając [jednocześnie] wokół siebie ludzi którzy [wcale] nie odciągali go [od pomysłu] stoczenia wojny, która to [wojna] jest najszlachetniejszą rozrywką jaką młody książę czy młody szlachcic może mieć, jeżeli tylko [prowadzona jest] w dobrej sprawie, rozpoczął przygotowania swojej armii do wyprawy do Italii.
Jest coś rozbrajającego w stwierdzeniu, że oto król postanowił rozpocząć wojnę niejako z nudów… Jak widać XVI-wieczna szlachta patrzyła na wojaczkę jako interesującą i godną rozrywkę, niezbyt zważając na ewentualne konsekwencje. Czasami człowiek się jednak zastanawia, czy tak naprawdę wiele się zmieniło? Co prawda nie królowie i szlachcice, ale wybrani przez większe czy mniejsze grupy politycy rozgrywają teraz krwawe szachy na światowej szachownicy, ale cała reszta pozostała bez zmian.  



[1] Dowódca Gwardii Szwajcarskiej. 

środa, 4 lutego 2015

Oficjalna premiera dodatku "Potop" do OiM


7 lutego odbędzie się oficjalna premiera podręcznika „Potop”, dodatku do „Ogniem i Mieczem” Wargamera. Jako że kilka stron do tej książki napisałem, wypadałoby zaprosić przebywających tego dnia w Warszawie na premierę. Poniżej, za oficjalną stroną OiM, kilka informacji dodatkowych o premierze „Potopu”:

Przypominamy, że już w najbliższą sobotę w naszym sklepie na Wilczej 62 w Warszawie odbędzie się oficjalna premiera nowego podręcznika do gry Ogniem i Mieczem czyli długo oczekiwanego Potopu. Otwieramy o godzinie 11 i będziemy działać do godziny 19 (po czym zespół Ogniem i Mieczem zamierza spocząć na laurach na jeden
 wieczór z kufelkiem złocistego płynu w dłoni).

W związku z tym przewidzieliśmy dla Was cały szereg dodatkowych atrakcji.

- w godz. 12-14 podręcznik Potop będzie podpisywany przez jednego z autorów - Rafała Szwelickiego;

- w godz. 12-17 będzie możliwość zmierzenia się w bitwie z podjazdem Siedmiogrodu dowodzonym przez samego autora zasad do tej armii Marcina Sowę (można także uzyskać jego autograf);

- przez cały czas nasza załoga będzie prowadzić naukę gry;

- przez cały dzień będzie można skorzystać z porad naszego malarza nadwornego samego osławionego Ciosa;

- premiera następujących zestawów, które w tym dniu trafią do normalnej sprzedaży:

IMP-3 Podjazd cesarski
SIE-1 Jazda kopijnicza zaciężna / nadworna
SIE-4 Lekka jazda zaciężna / nadworna
SIE-19 Siedmiogrodzki podjazd bojowy
AKC-30 Siedmiogród - kości
AKC-31 Cesarstwo - kości
AKC-33 Siedmiogród - zestaw rozkazów
AKC-34 Cesarstwo - zestaw rozkazów
POL-21 Chłopscy partyzanci

- przedpremierowa możliwość nabycia bardzo ograniczonej liczby zestawów dostępnych dotychczas tylko dla osób, które nas wsparły na serwisie Kickstarter. Co to będzie? Zobaczycie jak przyjdziecie.

- przedpremierowa sprzedaż kilku nowych elementów terenu

- możliwość obejrzenia greenów formacji które nie zostały jeszcze oddane do produkcji

- każdą osoba, która zakupi w dniu premiery podręcznik Potop oraz wszyscy backerzy z Kickstartera, którzy przyniosą własną kopie Potopu wezmą udział w losowaniu atrakcyjnych nagród. Losowanie nagród odbędzie się o godzinie 17.

Uwaga przypominamy także, że osoby, które wsparły nas podczas kampanii kickstarterowej będą mogły - po uprzednim zawiadomieniu nas PMką na stronie KS - odebrać swoje zamówienia.

Serdecznie zapraszam w imieniu własnym i całej ekipy OiM!
Michał ‘Kadrinazi’ Paradowski