[Dzisiejszy wpis z dedykacją dla wszystkich miłośników
szermierki, zwłaszcza dla Rafała, który właśnie w Toruniu kłuje, siecze i rąbie. Zdjęcia to oczywiście najwspanialsza scena pojedynku w polskiej kinematografii i przedstawiać jej nie trzeba.]
Wspominałem już jak to panowie Pasek i Poczobut Odlanicki
lubowali się w opisach pojedynków w których przyszło im brać udział. Nie
każdemu jednak takie starcia przypadały do gustu. Wespazjan Kochowski tak oto
napisał o nowej „modzie” szerzącej się w czasie panowania króla Michała
Korybuta Wiśniowieckiego: coraz też
liczniejsi u nas występowali zapaśnicy[1]
popisujące się z szczególniejszą sztuką szermierską. Nareszcie powszechne
urosło mniemanie, iż szkoła pojedynkarska przez Polaków, którzy przecie sądzą,
że szlachetniejsza srożyć się na wroga[2] niż
na nieprzyjaciela, ledwo rzadko kiedy sprowadzana z zagranicy, obecnie całkiem
wśród nas się rozgościła. Kilka też pojedynków odbyli tacy, których dręczyło
pragnienie krwi ludzkiej, innym zaś zapobiegła powaga królewska, grożąca karami
aktorom takich sztuk tragicznych, lub załatwiono je za wdaniem się w
przyjaciół.
Po takim wstępie pan Wespazjan opisuje przypadek
niecodziennego pojedynku. Starosta oświęcimski Jan Pieniążek poróżnił się dla małej jakiejś zwady z podstolim sandomierskim Marcjanem Chełmskim.
Krewcy szlachcice wzajemnie się wyzwali
na pojedynek z tym dziwacznym warunkiem, że gdzie się spotkają, tam się też
rozprawią. Panowie spotkali się przypadkiem pod Odrzywołem, ale wydawało
się, że do pojedynku nie dojdzie. Pieniążek jechał bowiem na wozie, bo bardzo bolała go noga, podczas wojny szwedzkiej
kulą armatnią mocno zraniona. Chełmski zelżył przeciwnika, wyrzucając mu,
że oto chowa się na wozie, podczas gdy według zasad[3]
powinien stanąć do pojedynku. Uznając się za zwycięzcę, pan Marcjan odjechał.
Starosta nie mógł jednak wytrzymać zniewagi, przy pomocy czeladzi na chorą nogę włożywszy obuwie, dosiadł
konia, dogonił przeciwnika i wyzwał go w szranki.
Na szczerym polu, z
równymi końmi i równą bronią szlachcice rzucili się do walki. Spiąwszy konie, skoczyli ku sobie; jeszcze
chwilkę czekali (bo tak chciał honor), wyglądając niby, kto też z nich pierwszy
wypali. Kochowski komentuje to gorzko: zaprawdę
barbarzyński to zwyczaj co żąda, abyś zabijał lub sam został zabitym, i zaiste
czcza to ceremonia, która każe pilnować honoru wtenczas kiedy zamyślasz krwią
przeciwnika śmierci składać ofiarę. Panowie jednak spudłowali strzelając do
siebie z pistoletów, w pierwszym
spotkaniu nie zaspokoili zemsty. Zsiedli więc z koni i ruszyli do starcia
wręcz. Co ciekawe, Pieniążek miał walczyć szpadą
francuską, a Chełmski szablą polską. Tu
wynik mógł być tylko jeden – bo szpada
francuska nie sprostała szabli polskiej i zwyciężony Pieniążek uszedł z placu. Pan Marcjan nie ścigał
pokonanego, szlachetny gniew powściągnął.
Jak widać w tym przypadku obyło się bez zbędnego rozlewu
krwi, chociaż nie zawsze tak bywało. Kochowski opisał jeszcze jeden niecodzienny
pojedynek, o którym napiszę jutro.
Sliczna opowiesc. Zupelnie odwrotnie niz na wielce pociesznym filmie "1612" gdzie walczacy szabla Lew Sapieha ginie w pojedynku z prostym lecz jakze odwaznym chlopem, Chlop wyszkolony przez Hiszpanskiego najemnika przebija wlasnie za pomoca szpady podniebienie i konsekwentnie potylice Sapiehy. Sapiehe gra Zebrowski. Nie wiem czy dokladnie pamietam ale chyba Sapieha umarl od zgrzybialej starosci wsrod krewnych i przyjaciol na Kremlu w Moskwie.
OdpowiedzUsuńSliczna opowiesc. Zupelnie odwrotnie niz na wielce pociesznym filmie "1612" gdzie walczacy szabla Lew Sapieha ginie w pojedynku z prostym lecz jakze odwaznym chlopem, Chlop wyszkolony przez Hiszpanskiego najemnika przebija wlasnie za pomoca szpady podniebienie i konsekwentnie potylice Sapiehy. Sapiehe gra Zebrowski. Nie wiem czy dokladnie pamietam ale chyba Sapieha umarl od zgrzybialej starosci wsrod krewnych i przyjaciol na Kremlu w Moskwie.
OdpowiedzUsuń