niedziela, 26 sierpnia 2018

Historyk o(d)powiada...Jan Jerzy Sowa



Wracamy do blogowego cyklu, jednocześnie bardzo przepraszam wszystkich zainteresowanych za tak długą przerwę.

Dziś moim gościem jest Jan Jerzy Sowa,  doktorant w Instytucie Historii Prawa na Wydziale Prawa i Administracji UW, stypendysta Cieszkowskiego (w 2018 r.), autor kilkunastu artykułów, edycji źródłowych i recenzji publikowanych m.in. w „Czasopiśmie Prawno-Historycznym”, „Res Historica” i „Odrodzeniu i Reformacji w Polsce”, współredaktor serii wydawniczej „Studia nad staropolską sztuką wojenną” (najważniejsze publikacje dostępne za pośrednictwem serwisu internetowego Academia.edu: http://uw.academia.edu/JanJerzySowa). Interesuje się przede wszystkim dziejami wojskowości, prawa, polityki i gospodarki polsko-litewskiej Rzeczypospolitej w drugiej połowie XVII i na początku XVIII w.

1. W jaki sposób zaczęła się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan sobie sprawę że chciałby się nią zajmować zawodowo?
Moja przygoda z historią zaczęła się od rodziców: tata jest nauczycielem historii, a mama nauczycielką-bibliotekarką. W domu nie brakowało zatem książek historycznych, tata czytał mi je od najmłodszych lat (pamiętam, że w wieku bodajże pięciu lat przeczytał mi Grunwald 1410 Andrzeja Nadolskiego ze stojącej wówczas jeszcze na bardzo przyzwoitym poziomie serii „Historyczne Bitwy”), rodzice kupowali mi też dużo nowych książek i pomagali pisać pierwsze własne „teksty historyczne”.
                Zawodowo postanowiłem zajmować się historią w gimnazjum. Przyczyniły się do tego w dużej mierze zajęcia organizowane przez stowarzyszenie Krajowy Fundusz na Rzecz Dzieci – wykładowcami byli studenci, doktoranci i pracownicy naukowi – wtedy stwierdziłem, że chciałbym w przyszłości robić to, co oni. Do tego, że padło na epokę wczesnonowożytną, miała pewnie  wpływ (jak u wielu) twórczość Henryka Sienkiewicza i Aleksandra Dumasa.

2. Który postać historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
                Chyba każdy historyk zaprzyjaźnia się z postaciami, których życie i działalność bada. W moim przypadku jest to hetman wielki koronny i kasztelan krakowski Stanisław Jabłonowski oraz oficerowie wojska koronnego z jego otoczenia, zwłaszcza późniejszy wojewoda podolski – pułkownik Nikodem Żaboklicki. Z innych postaci z tego okresu bardzo cenię nieco mniej znanych, nawet w środowisku pasjonatów wojskowości dawnej Rzeczypospolitej, dowódców autoramentu cudzoziemskiego: pułkownika (a później nawet generała-lejtnanta) Michała Brandta, komendanta Okopów św. Trójcy i pułkownika (później generała-majora)Krzysztofa Wilhelma von Rappe, komendanta garnizonu w Soroce. To w dużej mierze dzięki nim wojna z Turcją 1683–1699 zakończyła się dla Rzeczypospolitej odzyskaniem Kamieńca Podolskiego.
                Z postaci z pozostałych epok historycznych zawsze imponowała mi wytrwałość i umiejętność podnoszenia się po porażkach wielkich wodzów epoki hellenistycznej: Demetriusza Poliorketesa, Pyrrusa i Hannibala. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest to po trosze legenda wykreowana przez historiografię.

3. Może się Pan się cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być świadkiem jakiegoś wydarzenia lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki byłby Pański wybór?
                Znowu nie będę oryginalny: najchętniej spotkałbym się z bohaterami swoich prac i na własne oczy zobaczył to, co próbuję zrekonstruować na podstawie źródeł. Dlatego chciałbym odwiedzić Lwów i Żółkiew w latach 80. i 90. XVII w.: uczestniczyć w naradach hetmana Jabłonowskiego z oficerami i samym Janem III, obserwować prace sądu hetmańskiego i innych sądów wojskowych, a także komisji hibernowych i Trybunałów Skarbowych, wreszcie pojawić się w obozie wojska koronnego, np. podczas obrad koła wojskowego.

4. Z której spośród swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
                „Dumny” to zdecydowanie za dużo powiedziane, zwłaszcza, że zazwyczaj, jak tylko opublikuje się jakiś tekst, to zaraz potem znajduje się nowe źródła , które, nawet jeśli kompletnie nie przewracają do góry nogami opublikowanej pracy, to mogłyby ją w znacznym stopniu ubogacić. Jest natomiast parę tekstów, z których jestem jako tako zadowolony. Należy do nich jeden z moich pierwszych artykułów: „W czym vertitur powaga moja hetmańska...”: Organizacja i procedura sądu hetmańskiego w Koronie w latach 1683–1699. Wiele szczegółowych ustaleń tej pracy wymaga dziś weryfikacji, ale nieskromnie stwierdzę, że udało mi się trafnie wychwycić podstawowe problemy funkcjonowania sądownictwa hetmańskiego w siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej. Innym takim tekstem jest obszerny artykuł prezentujący biografię wojskową wspomnianego już Nikodema Żaboklickiego napisany wspólnie ze Zbyszkiem Hundertem. Znów może nieskromnie napiszę, że razem wykonaliśmy kawał porządnej historycznej roboty – rzadko kiedy udaje się ustalić tyle szczegółów dotyczących życiorysu wczesnonowożytnego oficera średniego szczebla.  

5. W toku swojej edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych badaczy. Który z nich wywarł na Panu największy wpływ?
Przede wszystkim chciałbym zacząć od mojego promotora – prof. Andrzeja Zakrzewskiego – jednego z najbardziej życzliwych i przyjacielskich ludzi, jakich udało mi się spotkać. Służy mi on niecenioną pomocą przy prowadzeniu badań – uważnie czyta i komentuje wszystkie „wyprodukowane” przeze mnie teksty, ułatwia nawiązywanie kontaktów z innymi badaczami, organizację kwerend archiwalnych, czy pisanie wniosków o granty i stypendia. Dzięki niemu ciągle uczę się naukowej rzetelności.
Następnie pragnę wspomnieć prof. Mirosława Nagielskiego, na którego seminarium mam przyjemność uczęszczać . O prof. Nagielskim śmiało można powiedzieć, że stworzył własną szkołę historii wojskowości wczesnonowożytnej –cieszę się, że mogę po części do niej należeć. Nie mogę też nie wspomnieć o prof. Marku Wagnerze, którego pionierskie ustalenia dotyczące powiedeńskiego okresu panowania Jana III i biografii hetmana Jabłonowskiego są faktograficzną podstawą, na której mogę „budować” swoje rozważania nad tą epoką. Chciałbym też napisać tu o prof. Annie Grześkowiak-Krwawicz, dzięki której opublikowałem swój pierwszy naukowy tekst i której seminarium i konwersatoria stanowiły dla mnie znakomite źródło wiedzy na temat myśli i dyskursu politycznego polsko-litewskiej Rzeczypospolitej.
Wreszcie bardzo dużo pomagają mi moi dobrzy koledzy i najbliżsi przyjaciele, a jednocześnie świetni badacze historii prawa i historii wojskowości z seminariów prof. Zakrzewskiego i prof. Nagielskiego: Konrad Bobiatyński, Zbyszek Chmiel, Przemek Gawron, Łukasz Gołaszewski, Zbyszek Hundert (z którym praktycznie codziennie wymieniam się uwagami na temat naszych badań), Krzysiek Kossarzecki, Piotrek Kroll, Darek Milewski, Adam Moniuszko, Piotrek Pomianowski, Andrzej Przepiórka i Karol Żojdź.

6. Dużo młodych ludzi czerpie aktualnie wiedzę historyczną z memów, filmików na YouTube i blogów internetowych. Jakie jest Pańskie zdanie na temat tego trendu?
                To, że rośnie zainteresowanie historią, to znakomita wiadomość dla historyka. W końcu swoje teksty piszemy w nadziei, że przeczyta je jak najwięcej osób. Szczególnie miło jest, gdy sięgają po nie osoby nie zajmujące się zawodowo historią. Obawiam się jednak, że dzisiaj dla wielu wiedza o przeszłości służy głównie do tego, aby utwierdzać się w swoich poglądach na teraźniejszość. Taki, moim zdaniem, jest problem z częścią przywołanych w pytaniu źródeł wiedzy – są to często materiały tworzone „pod tezę”, oparte na dawno zdezaktualizowanych opracowaniach, wyrywkowej i pozbawionej szerszego kontekstu interpretacji, a czasami będące wręcz wytworem własnej wyobraźni. To oczywiście tylko jedna strona medalu – jest też w Internecie sporo naprawdę rzetelnych serwisów i blogów prowadzonych zarówno przez historyków pracujących w murach Akademii, jak i poza nią. Moim zdaniem mają one duże znaczenie nie tylko dla popularyzacji, ale i dla samej debaty naukowej – np. recenzje książek w czasopismach naukowych pojawiają się zazwyczaj kilka lat po ich wydaniu – takie blogi jak np. Kadrinazi mogą stać się (i już się powoli stają) świetnym forum bieżącej dyskusji nad najnowszymi pracami w nieco mniej zobowiązującej formie. Poza tym należy zwrócić uwagę, że dziś co raz łatwiej dostępne są same prace naukowe – wiele czasopism publikuje swoją zawartość w otwartym dostępie, co raz więcej bibliotek (nie tylko naukowych) wykupuje dla dostęp do międzynarodowych baz zwierających pełne teksty książek i artykułów naukowych (choć ciągle w tym zakresie sytuacja w Polsce jest bardzo niesatysfakcjonująca), wreszcie istnieją serwisy pozwalające upubliczniać wyniki swoich (np. Academia.edu, ResearchGate – tutaj przeszkodą w dzieleniu się wiedzą są niestety dość niejasne przepisy prawa autorskiego).

7.  Najważniejsza Pańska rada dla przyszłych historyków?
                Sam jestem jeszcze początkującym badaczem i ciągle jeszcze sam bardziej potrzebuje rad, niż jestem kompetentny, aby je komukolwiek dawać. Gdybym jednak miałbym dać dziś jakąś radę sobie samemu z czasów licealnych, to brzmiałaby ona: ucz się języków obcych! Wiem, że dużo przyjemniej poczytać  kolejne opracowania o kampaniach Stanisława Koniecpolskiego, czy o bitwie pod Chocimiem, niż przyswajać gramatykę i słownictwo obcych języków (przynajmniej tak było w moim przypadku), ale dobra znajomość wielu języków bardzo ułatwia później badania.

8. W czasie wolnym najbardziej lubi Pan…
                Pół żartem, pół serio: historyk nie ma czasu wolnego. Jednak gdy nie czytam źródeł lub opracowań, albo nie piszę własnych tekstów lubię spotkać się z przyjaciółmi, pójść do kina, albo do teatru (ostatnio niestety rzadziej), czy obejrzeć serial, mecz koszykówki lub piłki nożnej, albo zagrać w coś na planszy bądź na komputerze. Ponadto interesuję się muzykę dawną – dużo słucham w domu (często przy pracy) i staram się chodzić na koncerty. Do niedawna składałem modele samolotów i okrętów, ale teraz już nie mam na to czasu.



wtorek, 21 sierpnia 2018

Nader specjalna kula armatnia



Wojna smoleńska 1632-1634 obfitowała w nader dziwne przypadki – a to latający husarz, a to hajduk który się kulom nie kłaniał. Tym razem historia nader niecodziennego strzału z moskiewskiej armaty, rzecz działa się 3 kwietnia 1634 roku pod Białą:

Pod bytność Króla Jego M. i Xiążęcia P. Hetmana[1] (bo niemal na każdy dzień dla przejażdżki i przypatrzenia się robocie nadjeżdżał i czasem wieczerzał u P. Hetmana) strzelono z działa 3-funtowego z zamku. Kupa pochopem poszedłszy przez sałasz[2] P. Jana Moskorzowskiego[3] i piwnicznego książęcego najmniej przez sążni cztery, kożuch turecki, na którym czeladnik, pod  głowy go w kilkoro zwinąwszy i podłożywszy, spał, we troje przerwała, w drugim kącie chłopcowi śpiącemu nad głową poszła, że od samego szumu się porwał, rozumiejąc, że mu kto w łeb dał. W budzie piwnicznego Xiążęcia P. Hetmana kredencyrzowi rękaw u kożucha, który miał na sobie, przedarła. To wszystko bez szkody w ludziach; wydarszy się dopiero z sałaszów, chłopu nogę pod kolanem złamała, drugiemu wierzch nogi zerwała. Potym pochop wziąwszt, korporała[4]  jednego z rajtarskiej kompaniej Króla Jego Mości mimo lotem albo duchem w lewe ramię tak ogłuszyła, że z konia zleciał, a na ciele rany nie było tylko czerwono; od tego poszedszy ku bazarowi, chłopcowi na koniu stojącemu pół szable utrąciła, a samego i koniowi nic.

Oj działo się tak pod Smoleńskiem jak i pod Białą, oj działo…


[1] Krzysztofa II Radziwiłła.
[2] Szałas.
[3] Sekretarz przyboczny hetmana Radziwiłła.
[4] Kaprala.

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Buty żółte były przed dwiema miesiącami albo trzema



W liście datowanym na 31 sierpnia 1683 roku, król Jan III Sobieski opisał Marysieńce swoje pierwsze spotkanie z Karolem V Lotaryńskim, dowódcą armii cesarskiej. Książę przybył dosyć nieoczekiwanie do maszerującego zgrupowania polskiego, także go i pierwsze nie poznały straże. Cesarski generalissimus miał okazję obejrzeć krótki popis wojsk Sobieskiego: jak to wspomniał król mamy też tu przecię cztery usarskie chorągwie i z dzidami niemało. Po okazaniu wojska przyszła pora na poczęstunek, tu goście nie tylko się najedli, ale się i popili, i dobrze. Oddajmy głos polskiemu monarsze:

P. Waldeck przyjechał także w godzinę jakąś po ksciu lotaryńskim. Ten nie jadł z nami dlatego, jak się wyżej napisało. Księcia lotaryńskiego portret niżej opis, ale to wprzód dla uciechy księżnej jejmci. Naprzód nie chciał pić inszego wina, jeno mozelskie z wodą, i to wody bardzo siła; jakoż cale nie pija. Rozochociwszy się jednak, p i węgierskie. Ów Taff, co był posłem od niego na mojej elekcji, b też z nim, i zda mi się, że jest we wszystkim Robakowskim[1], i często mu do ucha szeptał i aby b nie pił, przestrzegał; ale s zaś i sam stróż upił, i samże potem ochoty dodawał. Gdy już sobie tedy podpił ksżę, po różnych komplementach pytał, jako s zowie po polsku ojciec i brat. Powiedziano mu. Tedy (jako owo ks. Arcybiskup gniniski zwykł czynić) powtórzył to z pięćset razy, pokazując na mnie: ,,To ojciec, a ja syn, a wy bracia moi . Na Fanfanika[2] zaś coraz, że ten wprzód i tamci trzej, a ja piąty . To znowu w moment zapomniał, jak ojciec po polsku. To tak tego było przez kilka godzin.

Impreza jak widać była nader udana… Ciekawy jest też opis wyglądu samego księcia, zacytuję fragment dotyczący jego stroju, który jasno pokazuje nienajlepszą sytuację armii cesarskiej (jeśli mierzyć ją stanem stroju samego wodza):

Suknia na nim szara, bez wszystkiego, guziki tylko złote szmuklerskie[3] dosyć nowe; kapelusz bez piór. Buty żółte były przed dwiema miesiącami albo trzema; napiętki z korków. Koń niezły, siedzenie stare; uzdy na koniu, tj. harnais, proste, rzemienne, złe arcy i stare.



[1] Tu oznacza to ‘stróża’, osobę pilnującą.
[2] Tym pieszczotliwym mianem para królewska nazywała Jakuba Ludwika Sobieskiego.
[3] Ozdobne.


poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Tłumacz z języka niemieckiego poszukiwany



Od pewnego czasu chodzi mi po głowie pomysł wydania w języku polskim XVII-wiecznej kroniki  „Geschichte des ersten schwedisch-polnischen Krieges in Preussen : nebst Anhang” Israela Hoppe, jednego z najciekawszych źródeł do wojny o ujście Wisły. Ukończona w 1641 roku, najbardziej znane wydania (które miałoby by podstawą tłumaczenia) pochodzi z 1887 roku.

Wstępna idea to zrobienie tego jako crowdfunding (np. wspieram.to), bo sam mogę nie udźwignąć kosztów tłumaczenia – chciałbym to wydać tylko jako pdf, co obniżyłoby koszty własne i ułatwiłoby dostępność dla większego grona Czytelników. Pierwsze wici rozpuszczone na blogowej stronie FB pokazują, że zainteresowanie tym źródłem jest.

Oczywiście największy problem, to kwestia tłumaczenia – stąd i niniejsze ogłoszenie. Szukam osoby (osób?) zainteresowanej/ych pracą nad takim projektem. Kronika, jak wspomniałem, pochodzi z XVII wieku, nie jest to najłatwiejszy język. Ze swojej strony zapewniam pomoc merytoryczną przy opracowaniu tekstu, bo tez roi się tam od miejscowości, oficerów i wojska wszelakiego. Oczywiście nie mówimy tu o pracy pro bono – taki tłumacz byłby za swoją pracę opłacony.

Zainteresowane osoby proszę o kontakt przez prywatną wiadomość na moim blogowym FB lub na maila kadrinazi[at]gmail.com

Pozdrawiam,
Michał ‘Kadrinazi’ Paradowski

piątek, 3 sierpnia 2018

Masz tu pan pieniążka za ranę…



W pracy prof. Henryka Wisnera Rzeczpospolita Wazów, tom II. Wojsko Wielkiego Księstwa Litewskiego, dyplomacja, varia (Warszawa 2004) znalazłem ciekawy spis gratyfikacji, jakie w lipcu 1650 roku otrzymali litewscy żołnierze ranni w czasie walk z Kozakami. Profesor Wisner zestawił to z kwartalnym żołdem żołnierzy poszczególnych formacji, pokazując jak relatywnie spore kwoty otrzymali za „przelanie krwi”. Pozwolę sobie wypisać ten fragment, bo wydaje mi się to bardzo interesującym tematem:

- każdy ranny rotmistrz otrzymać miał po 400 złotych
- porucznik Chodorkowski otrzymał aż 800 złotych. Tu zapewne interweniował sam hetman, gdyż porucznik dowodził jego chorągwią kozacką (pancerną)
- 6 rannych husarzy otrzymało 200-250 złotych (żołd to 50 złotych/kwartał)
- 2 rajtarów po 150 złotych (żołd 65 złotych/kwartał)
- 22 kozaków po 90, 3 po 100 a 1 nawet 200 złotych (żołd 40 złotych/kwartał)
- ranni Tatarzy spod lekkich znaków, w tym porucznik chorągwi Abramowicza, otrzymali po 50 złotych (żołd 40 złotych/kwartał)
- w piechocie i dragonii gratyfikację otrzymali tylko ranni oficerowie i podoficerowie, w kwotach od 30 do 50 złotych (przy żołdzie 36-39 złotych/kwartał dla piechoty i 35 złotych/kwartał dla dragonii).

Ciekawe czy istnieją podobne zestawienia z tego okresu dla armii koronnej, byłoby to bardzo interesujące porównanie…