poniedziałek, 31 marca 2014

Pechowa freikompania kapitana Johana


Straszny mi ten częstochowski rym wyszedł w tytule, aż zęby bolą, ale niech już zostanie...
Dziś słów kilka o freikompanii piechoty cudzoziemskiej, dowodzonej przez kapitana Johana  Storcha zu Barcksdorff (Jana Storka), służącej w okresie 1626-1627 w ramach armii koronnej walczącej przeciw Szwedom w Prusach. Od długiego już czasu zbieram sobie informację o takich jednostkach, mam nadzieję, że - jeżeli kiedyś czas i zdrowie pozwolą - to uda mi się zebrać to w większą całość i przybliżyć nieco Czytelnikom działania BPP w czasie wojny o ujście Wisły. Oddział Storcha - o etatowej sile 118, a potem 174 porcji - brał udział w dwóch większych operacjach wojny: oblężeniu Pucka i bitwie pod Oliwą. Służba kompanii rozpoczęła się w listopadzie 1626 roku, zakończyła się w grudniu 1627 roku.
Skąd 'pechowa' w tytule? Po pierwsze chociażby dlatego, że oddział ten jest z reguły zupełnie pomijany przez polskich historyków, nie wspomniał o nim zarówno Jerzy Teodorczyk jak i Jan Wimmer, opisując armię koronną w początku 1627 roku. Paradoksem jest, że u tego pierwszego (w artykule o bitwie pod Hammerstein) oddział 'magicznie' pojawia się w składzie wojsk oblegających Puck, wyciągnięty niczym z kapelusza. Przynajmniej opracowania dotyczące bitwy pod Oliwą wspominają Storcha i jego kompanię - nic tu jednak dziwnego, wszak dowodził on całością piechoty polskiej w tej bitwie i zginął w toku boju.
Pechowa była także i służba tego oddziału. W czasie oblężenia Pucka, podczas jednego ze szturmów, freikompania miała stracić swój sztandar, zdobyty przez kontratakujących Szwedów. Zapewne oddział odzyskał flagę po kapitulacji Pucka, niemniej jednak skaza na honorze została. Piechurzy Storcha pozostali potem - obok kilku innych kompanii cudzoziemskich - jako część sił osłaniających wybrzeże, nie przyszło im więc stanąć przeciw Szwedom pod Czarnem (Hammerstein). Kiedy w końcu freikompania wzięła udział w kolejnym starciu - bitwie pod Oliwą - wciąż towarzyszył jej pech. 100 knechtów walczyło na pokładzie 'Sankt Georga' (Świętego Jerzego), a kapitan Storch zginął w czasie zwycięskiego starcia. Nie udało mi się niestety ustalić, kto przejął po nim dowodzenie. Być może był to kapitan Tysenhaus, którego kompania dosyć nieoczekiwanie pojawia się w 1627 roku w składzie wojsk obsadzających Puck. Na przełomie 1627 i 1628 roku wszystkie poza jedną freikompanie cudzoziemskie zostały włączone w skład regimentów piechoty cudzoziemskiej, zapewne więc i dawna kompania Storcha podzieliła ich los.

środa, 26 marca 2014

Oddziały koronne pod Trzcianą (Trzcianem) - nowe ustalenia


Wracam do bitwy pod Trzcianą/Trzcianem i próby ustalenia które koronne chorągwie brały udział w walce. Zapewne nigdy nie uda się odnaleźć wszystkich, ale tu i ówdzie jest coś porozsiewane po źródłach.
Podsumujmy co znalazłem do tej pory:
Relacja bitwy trzciańskiej posłana od p. Hetmana przynosi nam informację o trzech chorągwiach:
- husarskiej hetmana Koniecpolskiego
- husarskiej królewicza Władysława
- kozackiej rotmistrza [Mikołaja] Łysakowskiego
Biskup Paweł Piasecki w swojej kronice wspomina, że w bitwie wzięła udział husarska chorągiew Marcina Kazanowskiego. Jako że w toku starcia poległ chorąży tej chorągwi, a brat biskupa – Mikołaj – możemy zawierzyć tej relacji.
Z kolei jeżeli dobrze interpretuję zapis o trzech chorągwiach husarii, które utraciły w czasie bitwy kopie (wzmianka w Kontynuacji djarjusza o dalszych postępkach wojennych…) to możemy do listy dodać jeszcze husarskie chorągwie Łukasza Żółkiewskiego (starosty kałuskiego) i Adama Kalinowskiego (w dokumencie jako starosta winnicki, w innych dokumentach z tej wojny jako starosta bracławski). Jest to teoria o tyle prawdopodobna, że obydwie te chorągwie wchodziły – obok chorągwi hetmańskiej i królewicza – w skład pułku hetmańskiego. Co więcej, to właśnie Łukasz Żółkiewski najczęściej dowodził tym pułkiem w działaniach polowych, jego obecność w bitwie wydaje się bardziej niż pewna.
Obecność koronnych dragonów potwierdza – bez wymieniania jednostek – relacja hetmańska, natomiast raport Chemnitza pozwala wnioskować, że byli to żołnierze regimentów Jakuba Butlera i (prawdopodobnie) Gerharda Denhoffa lub Gustava Sparre/Fridricha Denhoffa. Odsyłam zresztą do stosownego wątku na blogu.
Najnowszy trop znalazłem wczoraj… co prawda jest dyskusyjny, ale na bezrybiu i rak ryba. Samuel Twardowski w swym poemacie Władysław IV wspomina mianowicie, że polską straż przednią stanowili Moczarskiego Kozacy. Chodzi tu o chorągiew kozacką (lisowczyków) znanego zagończyka Mikołaja Moczarskiego. Oddział ten był często wysyłany do działań podjazdowych, więc jego obecność pod Trzcianą w sumie nie mogła by dziwić. Relacja Twardowskiego zdaje się być zresztą zaskakująco dokładna, jeżeli chodzi o opis starcia, skłaniałbym się więc do tego, by zaufać mu w kwestii Moczarskiego.

Podsumowując: możemy więc z dużą dozą prawdopodobieństwa zidentyfikować 5 chorągwi husarskich i 2 chorągwie kozackie. Jeżeli przyjąć za Piaseckim, że w bitwie brało udział 8 chorągwi husarskich i 9 kozackich, to wciąż jeszcze daleka droga do odnalezienia wszystkich, niemniej jednak wydaje mi się, że jak na historyka-amatora to i tak udało mi się znaleźć sporo. Poszukiwania trwają…

wtorek, 25 marca 2014

Jak generał Rakowski dla Kajzera wojsko zaciągał - cz. II

W zeszłym miesiącu wspominałem o listach przypowiednich, które miał – na zaciągi cesarskie – otrzymać  Stanisław Rakowski. Spróbowałem więc nieco pogrzebać w tym temacie. Niestety nazwisko oficera, a także jego rotmistrzów, nigdzie nie wypłynęło. Regimentu (czy półregimentu) Rakowskiego próżno szukać w Geschichte der K. und K. Wehrmacht…  autorstwa Alphonsa von Wrede. W drugiej części trzeciego tomu możemy jednak znaleźć następującą notkę:
1628 sollten 4000 polnische Reiter unter Obrist Silnicki geworben werden; weitere Daten fehlen, doch scheint ein Theil derselben de facto im kaiserlichen Dienste gestaden zu sein.
Wrede nie znalazł dokładniejszych danych na temat owych 4000 „polskich jeźdźców” , jednak biorąc pod uwagę datę (1628 rok) zaciągi Rakowskiego mogły wchodzić w skład planowanego zgrupowania Silnickiego. Jak widać powyżej, część z owych 4000 żołnierzy zapewne pojawiła się na cesarskiej służbie, nie jestem jednak w stanie odpowiedzieć, czy wśród nich znalazło się 600 kozaków i 200 drabów Rakowskiego. Trochę dziwne wydaje się, że oddziały te miano zaciągać na Litwie, gdzie w tym czasie brakowało wojska do walk przeciw Szwedom w Inflantach – chociaż w sumie w Rzplitej nie takie rzeczy widziano. No nic, szukam dalej…



poniedziałek, 24 marca 2014

Jednorożce, głowa świętej, dwa nagie miecze i zepsuta twarz w kamieniu

14 stycznia 1669 roku grupa komisarzy, wyznaczonych mocą uchwały stanów Koronnych i W.Xięstwa Litewskiego, dokonała tzw. rewizji skarbu koronnego. Wynikiem pracy tej spec-komisji była lista dóbr, które w skarbcu państwowym można było znaleźć. W skrzyniach i szkatułkach znaleziono rzeczy nader różnorakie, wszystkie (miejmy nadzieję, że wszystkie) znalazły się na dokładnym spisie sporządzonym przez komisarzy. Poniżej kilka co lepszych perełek z tego spisu, zapis z oryginału kursywą, zapis normalną czcionką to mój komentarz:
- Sukni Pańskiej mała cząsteczka
- cząsteczka obrusa pańskiego
- skrzynka srebrna, w której zachowano drzewo Krzyża świętego
Powyższe to jak widać relikwie z najwyższej półki, zapewne taki sam spis można by zrobić w skarbcu każdego katolickiego monarchy Europy. Niestety, szczebla z drabiny która śniła się Jakubowi nie stwierdzono…
- głowa świętej Małgorzaty, w srebrze pozłacanem, kunsztownej roboty
Zakładam że chodzi tu o zmarłą w 1270 roku Małgorzatę Węgierską, bo chyba nie o zmarłą ok. 305 roku Małgorzatę z Antiochii Pizydyjskiej. Tak czy owak, ciekawa relikwia, pytanie skąd wzięła się w Polsce?
- dwa miecze od Mistrz krzyżackiego
Tak, to właśnie TE dwa miecze…
- Karola V-tego twarz na kamieniu zepsuta
- druga twarz Karola Piątego na kamieniu czarnym
Wizerunki Karola V Habsburga, nie mogłem sobie jednak darować z powodu zapisu ‘zepsuta’…
- róg jednorożca
- jednorożec blisko 2 1/2 ćwierci łokcia
- jednorożec, więcej jak 3 łokcie długi, w złoto po obu końcach oprawny
A czemu nie, wszak rogi jednorożców znajdowano tu i ówdzie w europejskich skarbcach (przygody polskiego garnizonu na Kremlu w czasie Smuty się przypominają…). Mniejsza z tym, kto był tak naprawdę oryginalnym właścicielem rzeczonego rogu – narwal, mamut czy inny stwór – do historii i tak przeszedł jako jednorożec
- dwa rogi tura w srebrze pozłacanem
Wieść niesie, że ostatnia tur padł w Roku Pańskim 1627, dobrze że chociaż rogi jednego osobnika się zachowały.


środa, 19 marca 2014

Byli ludźmi szybkimi i dzikimi

Mołdawski historyk Miron Costin jeszcze na blogu nie gościł, pora to więc naprawić. Jako że w jego historiach ważną rolę mieli odegrać Kozacy, zacznijmy od wywodu kim Kozacy byli, skąd się wzięli na Zaporożu i jakie były ich relacje z Polską. Bierzmy oczywiście poprawkę, że to XVII-wieczny historyk mołdawski, spora część z tego co napisał jest naciągana – niemniej jednak takie spojrzenie wydaje mi się ciekawe. Swoją drogą, bardzo zainteresowała mnie tu etymologia nazwy ‘jazda kozacka’, być może ktoś z Czytelników spotkał się już z takową?

Zanim jednak człowiek zacznie opisywać powstanie Kozaków z ich hetmanem Chmielem przeciw ich panom Polakom, należy wspomnieć o Kozakach, jakiego są narodu i od kiedy są pod tą nazwą Kozak, więc kolejno będę wyliczał słuchając wielu, pytając o tę ich nazwę, skąd i od kiedy pochodziłaby. Wielu więc, powiadało, że nazwa ich Kozak byłaby od pewnego narodu, co jest nad rzeką Wołgą, zwanego Kassak, marne są jednak te opowiadania.
Są Kozacy z narodowości swojej Rusinami, pozostałymi od żołnierzy książąt ruskich, których z upływem czasu podbili królowie polscy i padł też Kijów, stolica Rusi, [zdobyty] przez oddziały Polaków, oni zaś żyli pod zwierzchnictwem królów polskich nad dolnym Dnieprem z tej i z tamtej strony, wolni od poddaństwa, w charakterze żołnierzy, z wolną żywnością nad Dnieprem, czy to z polowania na polach, czy to z połowu ryb aż do progów Dniepru, gdzie Dniepr ma w trzech miejscach progi, tak z natury miejsca uczynione, gdzie woda spada ze skał, co są na dnie rzeki, na niższe miejsce. Tych miejsc żaden rodzaj statku nie może przepłynąć, oprócz ich statków, które jeszcze z wielkim trudem przepływają i wielokrotnie ciągną te statki przez suche miejsce, aż miną te miejsca. I tak żyli aż do dni króla Augusta.
Ten król polski, widząc w nich ludzi wiodących żywot wprawiony w wojaczce, wciągnął ich na żołd i dał im przywódców pod warunkiem, aby w szeregu swoim byli wolni, aby zgrupili się, walczyli przeciwko Tatarom i byli strażą Królestwa Polskiego, albowiem i wówczas atakowali Tatarzy granice ich kraju. Od ich szybkości, gdyż byli ludźmi szybkimi i dzikimi, nazywają ich kozakami, czyli dziką kozą, albo [też dlatego], że chodzą na pola i na łąki Dniepru za dzikimi kozami, przydano im odtąd tę nazwę, że zowią ich Kozakami, czyli po rumuńsku capras. Tej nazwy używają Polacy i dla oddziałów wojskowych, szczególnie dla chorągwi, co są najszybsze, nazywają je chorągwiami kozackimi aż do dziś.
Później najwięcej uczynił Stefan Batory, król polski, [nadając] ustrój Kozakom, przydając im hetmana z chorągwią, z doboszami, z hejnałem i [zezwalając im], aby hetmani byli wybierani według ich woli. Uprzywilejował ich i umocnił, aby budowali statki czarnomorskie i aby byli Kozacy rejestrowymi, czyli spisanymi, aż 40 000 ludzi [znacznie przesadzona liczba – K.] i ażeby mieli jako miejsce swej siedziby pewną wyspę nad Dnieprem, na której znajduje się wielki monaster z kilkoma mniejszymi cerkwiami, zwaną Trechteinirów. I to jest początek ich wojsk, po upadku książąt ruskich sto pięćdziesiąt lat wcześniej.

Od tego czasu Kozacy podejmowali wiele wypraw, żyć nie dawali Krymowi i krajom tureckim aż do Anatolii. Brali kilkakrotnie wielkie zamki, Synopę, Trapezunt, i inne mniejsze miasta z tej strony Morza Czarnego, zawsze łupili poczynając od Warny, Messembrii, Ahilo, aż do Aitos i Prowadii. Uderzali też blisko Carogrodu na Yenikóy [obecnie część Stambułu – K.] przez Bosfor, przez to ujście, którym wpływa Morze Czarne do Morza Białego [tj. Śródziemnego], pod twierdzą Carogrodu. I tak, ponieważ atakowali Cesarstwo Tureckie, przychodziły od Turków skargi na łupiestwa, jakie czynili Kozacy na ich terytoriach. Polacy pilnując od tego czasu, aby nie zniszczyć pokoju z Cesarstwem Tureckim, czynili Kozakom wielki ucisk zakazując im wychodzić na morze, które było ich pożywieniem, do którego przywykli dla wielkiej zdobyczy i majątku, jaki tam zdobywali. Z tego majątku budowali murowane cerkwie, monastery, jak monaster w Kijowie, który zowią Archangielskim ze sklepieniem z samego środka bardzo wielkim i całym sklepieniem wyłożonym płytkami z miedzianych pieniędzy i przystrojonym płytkami złotymi. Aby zupełnie im zabronić wychodzenia na morze zbudowali Polacy twierdzę, zwaną Kudak, na pierwszym progu Dniepru i dla zakazania im trzymali tam 2000 [liczba znacznie przesadzona – K] pieszych Niemców z armatami, która [to twierdza] stanowiła dla Kozaków, jako ludzi nie znających innego pożywienia oprócz wojaczki, wielką przemoc. Z [powodu] tego zakazu powstawali kilkakrotnie przeciw Polakom z hetmanem Nalewajką , później Sulimą i jeszcze następnie Kazimą, hetmanami swymi, ale zawsze ich pobili hetmani polscy. Widząc niepokoje z nimi, [Polacy] znieśli hetmanów i wysiali im dwóch panów, najwyższych komisarzy i ci komisarze czynili im sprawiedliwość i rządzili nimi. I z czasem zniszczyli im także inne wolności, że nie był już Kozak w niczym wolny. 

poniedziałek, 17 marca 2014

Zażywali tam swoich sztuk zdradliwych

Kozacy słynęli z przeróżnych forteli i podstępów, których używali by pokonać przeciwnika. Bardzo ciekawy przykład, który dzisiaj znalazłem, pochodzi z roku 1638. W czasie walk z oddziałami koronnymi i Kozakami rejestrowymi, powstańcy Dymitra Huni wciągali Polaków w pułapkę, udając że należą do oddziałów rejestrowych. Rzecz działa się w sierpniu 1638 roku, w czasie walk o obóz kozacki nad rzeką Starzec. Tak oto opisał to kronikarz:
Zażywali tam swoich sztuk zdradliwych swawolni [tj. powstańcy], bo wyszedłszy z okopu gdy następowały chorągwie [koronne] tedy oni obracali samopały swoje do okopu, i ku okopowi strzelali, aby żołnierz następujący rozumiał, że to są rejestrowi Kozacy, a gdy już chorągiew minęła, tedy pilnowali swej kwatery, z okopu ku naszym, drudzy pod wałem leżąc przy muszkieteru, upatrowali gdy kto blisko nastąpi, aby postrzelić go, jako z konia zewlec mogli i uchwycić. O co nie trudno było, bo pod okopem wiele dziur nakopali okrągłych, gdzie koń łatwie szwankować mógł.

Ciekawe to połączenie szańców, dołów i fortelu – w bitewnej zawierusze Polacy nie bardzo mogli odróżnić rejestrowych od zbuntowanych Kozaków. 

wtorek, 11 marca 2014

For the Crowne of Polland in the quality of a dragowner.

Mój ulubiony szkocki pamiętnikarz – Patrick Gordon – opowie tym razem jak to w 1659 roku mustrował chorągiew dragonów dla pana Lubomirskiego. Wyciągnął oto z polskiej niewoli ex-szwedzkich żołnierzy, którzy trzymani byli w Gniewie. Polski garnizon miał tam 130 jeńców (w tym duńskich żołnierzy, służących po 1658 roku w armii szwedzkiej), Gordon w charakterze dragonów zaciągnął 76 z nich, w tym 20 chorych. Padł przy okazji ofiarą podstępu jednego z jeńców, majora Ellerta. Oficer ten sam miał ochotę na służbę w armii koronnej i chciał zaciągnąć rzeczonych żołnierzy do swojej kompanii. Okłamał więc Gordona, wskazując mu że 30 najlepszych kandydatów ma w armii szwedzkiej żony i dzieci, dragoni ci więc zdezerterują przy pierwszej okazji i powrócą do Szwedów. Dobroduszny Szkot uwierzył, acz oczywiście później nie był nazbyt ucieszony, gdy dowiedział się, że Ellert niedługo potem owych żołnierzy uwolnił i zaciągnął [do swej kompanii] jako żołnierzy.
Jak się więc rzekło, Gordon zebrał 76 ludzi. Tak oto wyszykował oddział do wymarszu:
Nad ranem zebrałem ich i podzieliłem na roty [fyles – liczące 5-6 żołnierzy ‘sekcje’ w kompaniach piechoty cudzoziemskiej i dragonii], rozdzielając po równo chorych i słabych po rotach. Na wachmistrza wyznaczyłem Pawla Bansera, który u Szwedów był kwatermistrzem; Adama Younga – ochotnika, pochodzącego od szkockich rodziców ale znającego język polski, wyznaczyłem na furiera albo [jak kto woli] kwatermistrza; Eliasa Funka i Williama Rundta, którzy [u Szwedów] byli kapralami, także i tu [wyznaczyłem] na kaprali; a najlepszych i najbystrzejszych [wyznaczyłem] na dowódców rot. Tym którzy się do tego najlepiej nadawali wydałem muszkiety [chorągiew nie miała broni dla wszystkich dragonów].
O marszu owej chorągwi dragońskiej do armii polskiej opowiem przy innej okazji, bo też obfituje w smutne szczegóły (wielu żołnierzy zmarło po drodze), ale i ciekawe fragmenty (dotyczące zakupu zaopatrzenia). 

poniedziałek, 10 marca 2014

Kopijeczka, szabelka i wisielec-skurwysyn.

Hanna Malewska w swoich Listach staropolskich z epoki Wazów cytuje rzekomy list Filipa Wołuckiego, kasztelana rawskiego, do króla Zygmunta III, datowany na 1627 roku. Napisałem ‘rzekomy’, bo też rzecz wygląda na satyrę, niemniej jednak- jako że rzecz dotyczy najciekawszego dla mnie konfliktu (wojny 1626-1629) nie mogę się powstrzymać, by nie zacytować fragmentu. Pan Wołucki pisał w sprawie pocztu do Prus na tego Szwedzika, tę hańbę szwedzką, zapewniając króla o swoim pełnym oddaniu i miłości. Kilka smaczków z listu poniżej (zwłaszcza przytyk do husarii ciekawy…):
 Czemu byśmy też przy WKMości pod namiotem [w czasie kampanii w Prusach] jako psi na zimnie pieczoneczki z cebuleczką, wędzoneczki z czosneczkiem pożywać nie mieli? Nu też teraz, Panowie Piwowie od sobolich, rysich, ferezyi, ruszcie się, kopijeczki w rękę wziąwszy a szabelkę do boku przypasawszy, a tego Szwedzika wisielca mierzionego bijcie, tłuczcie, żeby wiedział ten skurwysyn, co jest z Królem Jegomością żartować. (…)
Ale kiedym bym ja WKMcią był, tedybym ja tego wisielca Gustawka kazał pojmać i ob[w]iesić gdzie na wrotach, tam gdzie by wszyscy Szwedowie, złodzieje, patrzali (…)
Co się dotyczy tego pocztu, tedy WKMość racz wiedzieć, żeby mi też wszystkie swoje Rawiany nawet w powrozie wieść i z swoją rodziną, tedy się za WKMość, jako będę mógł najkosztowniej [z pocztem w Prusach stawię].

List pana Wołuckiego miał krążyć w tej formie w wielu odpisach, a mimo że sama forma wskazuje raczej na żart,  to jednak domniemany autor słynął z licznych wpadek i lapsusów na forum sejmowym. W 1632 roku na elekcji Władysława IV Wołucki miał zakrzyknąć, że Stanisław Lubomirski jako maluśkie pacholę miał bronić kraju i religii przeciw Turkom pod Chocimiem. Tyle tylko, że Lubomirski miał w czasie tej kampanii 37 lat (sic!) i było tak daleko od wieku pacholęcego jak to tylko możliwe. Nic więc dziwnego, że pan Filip stał się obiektem takiego listownego żartu…

niedziela, 9 marca 2014

Ćwiartowana sałata...

Wpadła mi w oko krótka historyjka z Diariusza Samuela Maskiewicza – rzecz może nieco makabryczna, ale jakoś  Chreptiów się człowiekowi miło kojarzy..  A i przy niedzieli może ktoś będzie miał sałatę do obiadu, więc będzie w klimacie. Pan Samuel, służąc w Roku Pańskim 1606 w wojsku kwarciany, tak opisał zajście ze zbójnikami:
Tam w Chreptejowie od zbójców mieliśmy wielkie przenagabanie, że nie lza było i na przystawstwo [miejsce postoju i zaopatrzenia oddziału wojskowego] się wychylić czeladnikowi. Przeszpiegowawszy ich, jechaliśmy i pojmaliśmy samego herszta tych zbójców, Sałatę, którego odesłano do Baru do pana wojewody ruskiego Gurskiego[chodzi o Stanisława Golskiego/Gulskiego] , bo on był na hetmańskim miejscu. I tamże [był]ćwiartowany [Sałata], Potem się uskromiło [uspokoiło].
Swoją drogą to też interesujący przyczynek do służby wojsk kwarcianych. Nie tylko chroniły one przed napadami Tatarów, ale i zwalczały grupy zbójców, grasujących na pograniczu.



sobota, 8 marca 2014

Z bębnem i piszczałką szwajcarską

Wracamy do zagadnienia gwardii królewskiej, tym razem za panowania Zygmunta III. 26 maja 1592 roku Anna Habsburżanka wjechała do Krakowa, król przywitał małżonkę tuż przed bramami miasta. W asyście nie mogło oczywiście zabraknąć gwardzistów. Zygmunt III postanowił godnie przywitać królową, towarzyszyło mu bowiem 6-7 000 żołnierzy, tak jazdy jako i piechoty z piechotą miejską [krakowską]. Co ciekawa, piechota krakowska miała być przybrana w barwie brunatnej wszystka po włosku. 28 maja króla szedł w otoczeniu senatorów z procesją Bożego Ciała wkoło krakowskiego rynku, tam eskortę zapewniała piechota królewska z knoty zapalonemi, których było 400. Jak sądzę chodzi tu o piechotę węgierską, która już od 1588 roku wchodziła w skład wojsk nadwornych. Nie zabrakło także oddziału bardzo charakterystycznego dla panowania Zygmunta III: drabanci królewscy także po bokach z halabardami. Motyw drabantów-halabardników stosunkowo często pojawia się w źródłach dotyczących tego władcy. Dysponujemy zresztą ich dokładniejszym opisem, z 31 maja 1592 roku, z koronacji królowej Anny: wyszło naprzód sześćdziesiąt  drabantów na kształt Szwajcarów ubranych z bębnem i piszczałką szwajcarską. Drabanci zawsze występowali w stroju zachodnim, co widzimy zresztą na późniejszej Rolce Sztokholmskiej – patrz fragment towarzyszący temu wpisowi.  

piątek, 7 marca 2014

A tymczasem na rynku wydawniczym...

Tym razem ogłoszenia dotyczące dwóch prac historycznych, które chciałbym polecić: jednak z nich właśnie się ukazała, druga ujrzy światło dzienne w tym roku.

Marcin Gawęda (pozdrawiam!) opublikował właśnie, nakładem wydawnictwa Inforteditions, monografię Od Beresteczka do Cudnowa. Działalność wojskowa Jerzego Lubomirskiego w latach 1651-1660.  Z niecierpliwością czekam na tę pracę, spodziewam się po niej dużo dobrego – zwłaszcza w kontekście działalności Lubomirskiego w czasie „Potopu”. Autor dobrze znany i (przynajmniej przeze mnie) lubiany, z bardzo dobrym stylem, więc te 360 stron będzie się na pewno czytać wartko i przyjemnie. Prof. Mirosław Nagielski pracę chwalił, więc to kolejna zachęta do lektury. Kiedy praca trafi w moje ręce, nie omieszkam poświęcić nieco miejsca na blogu na recenzję.

Druga wieść jeszcze bardziej z mojego podwórka. WydawnictwoNapoleonV, z którym miałem okazję kilka razy współpracować (przede wszystkim przy moim debiucie książkowym), przygotowuje polskie wydanie osławionych Sveriges Krig 1611-1632.  6 tomów i 2 tomy suplementów zostaną w polskiej wersji podzielone na dwa tomy każdy, więc czeka nas 16 tomów legendarnej pracy historycznej. Autorem tłumaczenia będzie p. Wojciech Łygaś, dobrze znany Czytelnikom prac  Petera Englunda chociażby. Zaszczyt redagowania polskiej edycji przypadł niżej podpisanemu- ciężkie to brzemię, mam nadzieję, że je jednak udźwignę z pożytkiem dla Czytelników. Otrzymałem właśnie część I tomu (wojny z Danią i Moskwą): tłumaczenie świetnie, robota p. Łygasia jest przednia. Powiem krótko – jest na co czekać!



środa, 5 marca 2014

Malarze znani i nieznani - cz. LIX


Po raz trzeci i ostatni – dzięki mistrzowi Pauwelsowi – udamy się do Roku Pańskiego 1629, w okolice twierdzy ‘s-Hertogenbosch. Tym razem epilog całej operacji, czyli ewakuacja hiszpańskiego garnizonu. Widzimy długą kolumnę wozów wszelkiej maści, za nimi wychodzą oddziały hiszpańskie. Kolumnę otwiera karoca, być może siedzi w niej Anthonie Schetz, baron Grobbendonk, dowodzący garnizonem?  Po prawej strony widzimy grupę oficerów niderlandzkich, obserwujących przemarsz: czyżby i tutaj mistrz Pauwels ukazał Fryderyka Henryka Orańskiego w jego godzinie tryumfu? Wśród widzów możemy także odnaleźć innych niderlandzkich żołnierzy, a także cywili: być może spośród ‘ogona’ towarzyszącego oblegającym, a może spośród okolicznej ludności? Zwraca także liczna reprezentacja duchownych rzymskokatolickich, towarzyszących Hiszpanom. Specyficzny sposób podkreślenia religijnego aspektu tej wojny; jak sądzę w rzeczywistości duchowni faktycznie musieli opuścić miasto wraz z garnizonem. W tle malowidła widzimy zarówno fortyfikacje miasta jak i szańce wykonane przez oblegających – jakże częsty widok w czasie Wojny Osiemdziesięcioletniej.

Zapraszam także do obejrzenia obrazu w lepszej rozdzielczości, bezpośrednio na stronie Rijksmuseum w Amsterdamie. 

poniedziałek, 3 marca 2014

Odważny wbrew swej woli (głową w dół)

Wracamy do wspominków pana de Montluc, udało mi się znaleźć smakowity kawałek. Francuz tak oto opisywał pewien epizod ze szturmu na Thionville, który miał miejsce w czerwcu 1558 roku. Jeden z jego żołnierzy zameldował mu, że przeciwnik wycofał się z ważnej pozycji. Oficer odrzekł na to:
Wskakuj tam żołnierzu, a dam ci [za to] 20 sou. Żołnierz odrzekł jednak, że tego nie zrobi, [bo] jeśli skoczy w dół to [zaraz] będzie martwym człekiem. I zaparł się [w miejscu] z całych sił [tak, że Montluc nie mógł go zepchnąć ]. Mój syn kapitan Montluc i insi kapitanowie, nad którymi miałem komendę, stali tuż za mną. Krzyknąłem do nich, by pomogli mi z tym oto dzielnym żołnierzem [by zmusić go do skoku]. Cała nasza grupa [złapała więc żołnierza] i rzuciła go w dół, głową w dół, dodając mu odwagi [w momencie] gdy [mu] jej zabrakło. Kiedym ujrzał, że nikt go nie zastrzelił, wrzuciliśmy tam jeszcze dwóch arkebuzerów, także [jak i pierwszego] nieco wbrew ich woli.

Co ciekawe, dopiero potem zaczęli skakać tam oficerowie, na czele z synem naszego pamiętnikarza. Kiedy już pozycję zajęło kilku z nich, dopiero wtedy skoczył tam sam Montluc. Pragmatyzm Francuza jest godny uwagi, bo też nie rzucał się do ataku jako pierwszy, a ‘zachęcał’ do tego innych żołnierzy. Nic dziwnego, że tak długo udało mu się przetrwać na polu walki. 

niedziela, 2 marca 2014

Naśmiewają się papiści z innych narodów

Lata temu obiecałem, że Ulryk von Werdum i jego niezwykle ciekawe opisy Polski i Polaków będą się częściej pojawiać na blogu. Z ręką na sercu muszę jednak napisać, że zupełnie o nim zapomniałem – a szkoda, bo też lektura to przednia. Wracamy więc do dociekliwego szpiega,  a jako że to niedziela, spójrzmy cóż też napisał o religijności Polaków. Pewne rzeczy się chyba od XVII wieku aż tak nie zmieniły…
W wielkich miastach pobudowali Polacy wszędzie piękne kościoły, we wsiach i miasteczkach zaś są kościoły, jak wszystkie inne budowle, przeważnie z drzewa, zapatrywane krytymi gankami, żeby mogli odbywać swe procesje w każdym czasie w suchym miejscu. Krzyże, wystawione pod niebem przy publicznych drogach i w innych miejscach, także pokryte są z góry daszkiem różnorakich kształtów i figur i zwykle zaopatrzone w płócienną zasłonę, czasami także w obrazy, zupełnie odziane.
Polacy wyznający religię rzymskokatolicką są tak gorliwymi papistami, jak chyba Hiszpanie lub Irlandczycy, a w nabożeństwie swym więcej zabobonni niż pobożni. Kiedy się modlą lub słuchają mszy, chrapią lub charkają, wzdychając tak, że z daleka już ich słychać, upadają na ziemię, biją głową o mur i ławki, uderzają sami siebie w twarz i wyprawiają inne w tym rodzaju dziwactwa, z których naśmiewają się papiści z innych narodów.

[jako ilustracja posłużyła makieta XVII-wiecznego kościoła z kolekcji terenów OiM produkcji Wargamera]