Dzisiaj
przepiękna anegdota z okresu Wojny Trzydziestoletniej, podsunął mi ją Maciek
(pozdrawiam!), który obecnie dzielnie walczy – niczym „Stare” szwedzkie
regimenty pod Breitenfeld – z tłumaczeniem na język polski pewnej zacnej pracy
o tej wojnie.
W 1646
roku Francuzi szykowali się, wraz ze swoimi szwedzkim i heskimi sojusznikami,
do kolejnej ofensywy przeciwko wojskom cesarskim. Jako że oddziały
protestanckie wymagały wzmocnienia, francuscy posłowie postanowili nająć na
swoją służbę pewnego dość znanego generała. Urodzony w Westfalii Lothar Dietrich von Bönninghausen przez znaczną część Wojny Trzydziestoletniej
służył w armii… cesarskiej. Jeden z zaufanych oficerów kawalerii pod komendą
Wallensteina, tak jak i on potrafił w bardzo szybkim tempie zaciągać nowe
regimenty. Po spektakularnym upadku tego wodza niby dochrapał się wyższej
komendy – został feldmarszałkiem - dowodząc jednak zgrupowaniami
kawalerii cesarskiej na mniej ważnych odcinkach. W 1640 roku zrezygnował jednak
ze służby u Ferdynanda III, rozgoryczony twierdził bowiem, że nie dostrzega się
tam jego talentów. Zapewne fakt, że miał spory udział w kilku porażkach wojsk
katolickich i nie dogadywał się z innymi wyższymi oficerami nie miał tu nic do
rzeczy. Francuzi wyciągnęli go jednak z tej (mniej lub bardzie dobrowolnej)
emerytury i tu dochodzimy do sedna anegdoty. Oficerowi udało się
zaciągnąć 2300 żołnierzy, wierzyli oni jednak że będą służyć w armii cesarskiej
(sic!). Von Bönninghausen najwyraźniej zapomniał wspomnieć, że już nie służy u
kajzera. Kontyngent wylądował bowiem w armii heskiej i w jej składzie walczył u
boku szwedzkiej armii Wrangla. W sumie źle na tym pewnie nie wyszli, wszak
stanęli po zwycięskiej stronie, niemniej jednak można sobie wyobrazić
zaskoczone miny co niektórych żołnierzy, gdy dowiedzieli się w jakiej służą
armii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz