Często w
źródłach z epoki możemy przeczytać o tym jak brutalnie lokalna ludność
rozprawiała się z żołnierzami. Maruderzy, dezerterzy, rozbitkowie z pokonanej
armii, wszyscy padali pod ciosami kłonic czy kos, często niezależne to było
nawet od armii z której pochodzili. W sumie nie należy się dziwić, wszak
nierzadko to rodzimi wojacy popełniali najgorsze zbrodnie wobec własnych
rodaków, rabując i gwałcąc bez opamiętania. Nic więc dziwnego, że gdzieś
podświadomie niejeden z takich XVII-wiecznych żołnierzy mógł czuć się
zagrożony, zwłaszcza gdy przebywał z daleka od grupy kamratów ze swojej
kompanii czy regimentu. W pamiętniku Hieronima Chrystiana Holstena znajdujemy
ciekawy dowód takiej swoistej psychozy doświadczonego już przecież weterana.
Gdy opuścił on polską służbę postanowił udać się konno (z niewielkim pocztem)
przez Prusy do Holsztynu. Po drodze nasłuchał się jednak strasznych opowieści, tymczasem nie było jeszcze bezpiecznie w
tych granicach, skoro codziennie opowiadano tak wiele przykładów morderstw, że
włosy dęba stawały. Trzeba było jeszcze (przebyć) wielkie lasy, zamieszkałe
prawie wyłącznie przez węglarzy. Nic więc dziwnego że paranoja naszego
rajtara rosła, około północy poleciłem
moim ludziom dobrze nakarmić konie i o świcie osiodłać, każdemu dałem kule i
proch aby naładować broń. Przygotowawszy się do porannej wyprawy, Holsten
postanowił się zdrzemnąć, by wypocząć przed podróżą. Wtedy dopiero się zaczęło…
Gdy wreszcie usnąłem, miałem straszny
sen, że nadszedł mój własny gospodarz, aptekarz, z kilku węglarzami którzy
wyglądali przerażająco. Wszyscy trzymali w rękach gołe noże i rzucili mnie na ziemię
z zamiarem zamordowania. Gospodarz osobiście chwycił mnie za głowę i poderżnął
mi gardło, podczas gdy mordercy zadawali mi cios za ciosem po całym ciele.
Wydawało mi się, że ciepła krew płynie po mnie strumieniami, chciałem krzyczeć,
ale nie mogłem, ponieważ szyja była już do połowy przecięta. W tym strachu obudziłem
się, ale nie mogłem długo przyjść do siebie ani też z powrotem usnąć, z powodu
złych myśli. Wstałem więc, wziąłem świat i książkę, czytałem i modliłem się,
żeby Bóg zechciał mnie mimo wszystko uchronić przed wielkim złem.
Zapewne
teraz pierwszy z brzegu psychiatra rozpoznałby u Holsten PTSD, w roku 1663 ten
zdany był jedynie na modlitwę jako remedium…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz