poniedziałek, 15 października 2012

Bójki na topory, maczugi i buzdygany



Temat kampanii wiedeńskiej wciąż na topie, dzięki niesamowitej superprodukcji italskiej kinematografii, dajmy więc znów dojść do głosu Silahdarowi Mehmed adze z Fyndykły. Tym razem opisze nam w jakim trudzie i znoju maszerowała w połowie czerwca armia turecka. Znajdziemy tam wzmianki o licznych bójkach, problemach z dyscypliną a nawet o ukaraniu jednej ordy janczarów za udział w bijatykach. Ciekawe to źródło, warto je np. porównać z opisami polskiego marszu pod Wiedeń.
Tegoż dnia przybyły i dołączyły do obozu wojsk monarszych trzy tysiące wojska egipskiego. Za sprawą koniuszego mniejszego Turka Alego agi, wysłanego przedtem do Egiptu z chattyszerifem, przypłynęło ono na trzech weneckich galionach z Aleksandrii do Salonik, stamtąd dotarło do Belgradu, gdzie też odbyło popis przed padyszachem (za co tylko ich dowódca Ibrahim bej został przyodziany w kaftan), a następnie otrzymało rozkaz, aby jak najprędzej dołączyło do wielkiego serdara. Wielki serdar jeszcze przed wyruszeniem z Osijeku dokonał przeglądu owego [wojska], po czym kazał przyodziać w kaftany prawie dziewięćdziesiąt osób, a w tej liczbie również ich bejów.
We środę dnia dwudziestego był postój. Wielki serdar dosiadł wówczas konia i objeżdżał w krąg obóz wojsk. Zobaczywszy, jak pewien Egipcjanin popasał swoje zwierzęta na zasianym polu, a drugi odjeżdżał stamtąd z worami pełnymi [zboża], kazał obydwu schwytać oraz przez litość dla rajów i dla przykładu innym polecił ich stracić.
Czwartek dnia dwudziestego pierwszego: postój w Baranyavar; cztery godziny [marszu]. O świcie tego dnia król Węgier Środkowych Emeryk Thókoly przyjechał do wielkiego serdara oraz odbył pożegnalne spotkanie z nim. W ślad za nim wyruszył z obozowiska w Bardzie również sam serdar. Po spożyciu obiadu [jeszcze] po tej stronie mostu w cztery godziny [po wyjeździe] spoczął on w swojej wyniosłej kwaterze urządzonej na polach pod palanką Baranyavar.
Bejlerbej maraski Sarchosz Ahmed pasza otrzymał w tym dniu polecenie, by przeciągnął armaty przez most koło Baranyavaru, stał tedy obok mostu tak długo, aż wszystkie szczęśliwie przejechały. Przeprawa po moście owym była w dniu tym połączona z trudnościami takimi, że przechodzą wszelkie pojęcie i że ani trzcina pisarska, ani język nie zdoła ich opisać ani wyrazić.
Oto przede wszystkim sipahiowie, janczarzy, dżebedżiowie, sejmenowie i sarydżowie ze trzy albo cztery razy wszczynali między sobą bójki na topory, maczugi i buzdygany, a to (od czego niech nas Ałłah broni!) może wyjść na dobre chyba tylko nieprzyjacielowi wiary. Takich, którzy widzieli, jaki los spotkał [wspomnianych] Egipcjan, było niewielu, więc do wszystkich utrapień, jakie ludzie tam znosili, doszły jeszcze dotkliwe straty mienia. Mówiąc bowiem pokrótce, wielu biedakom wdeptano przy tym w błoto dobytek ich i zapasy, niejeden nieszczęsny pod nogami tłumu wyzionął ducha, a zarówno wśród najmożniejszych, jak i wśród najnędzniejszych było bardzo mało takich, którzy tego dnia i tej nocy przeprawiając się przez ów most nie ponieśli jakiej większej lub mniejszej szkody czy straty.
Kiedyś był [tam] tylko jeden most. Bej pożeski zbudował obok tego mostu jeszcze drugi, ale za mało było tego dla mnóstwa podobnych do morza wojsk wysłanych na ową zwycięską wyprawę i stąd to [wszyscy musieli] znosić tyle utrapień. Chodziły zaś słuchy, że nie licząc wielbłądów i mułów było tam pięćdziesiąt tysięcy wozów, i tak też było naprawdę.
Piątek dnia dwudziestego drugiego: postój koło Mohacza; pięć godzin [marszu]. Dnia tego po pięciu godzinach [marszu] przybyto na pola pod palanką Mohaczem. Przez grzęzawiska po drodze do tej miejscowości prowadziły dwa średniej wielkości mosty bez balustrady, zbudowane w oparciu o istniejące tam groble. Giaur jeden, pastuch zwierząt należących do skarbu, zabił [wówczas] pewnego dżebedżiego, za co ucięto mu głowę.
Sobota dnia dwudziestego trzeciego: postój pod Bataszek; pięć godzin [drogi]. Dnia tego po pięciu godzinach marszu minięto palankę Bataszók i rozłożono się obozem znowu na polach w jej pobliżu. Jechano zaś przez okolice odległe o dwie godziny drogi od zamku Pięciokościoły. Droga była pełna spadków i wzniesień, a ponadto prowadziła przez siedem większych i mniejszych mostów. Wiele tedy wozów rozbiło się tam, a większa część znajdujących się na nich zapasów żywności poszła na marne. Gdyby do tego jeszcze ziemia była rozmokła od deszczów, to — od czego niech nas Ałłah Najwyższy zachowa! — nieskończone mnóstwo zwierząt byłoby tam poleciało w grożące śmiercią przepaście. Janczarzy Wysokiego Progu przy przeprawianiu się przez mosty wzniecali bijatyki, za co cała jedna oda ich została wysłana do zamku kaniskiego w charakterze załogi.
Do giaurów mieszkających w owych okolicach wysłał wielki serdar w porozumieniu z Emerykiem Thokólym ludzi jego z patentami zawierającymi napomnienia i obwieszczenia, że jeśli zgodzą się być rają najjaśniejszego i potężnego padyszacha muzułmańskiego oraz jeśli okażą mu posłuszeństwo i uległość, to bezpiecznie i spokojnie będą mieszkać w swoich domach, w przeciwnym razie zaś wszystkich ich każe wytępić.
Niedziela dnia dwudziestego czwartego: postój w Szekszard; pięć godzin [drogi].
Dnia tego po dwu godzinach marszu około pory obiadowej przeprawiano się w pewnej okolicy przez most, ale jako że w wielu miejscach rzeki istniały brody, tedy ludzie po większej części przebrnęli przez nią. Obiadowano tam na pewnym wzniesieniu, a podczas gdy wielki serdar siedział przy posiłku, Bóg dał, że spłonęło trochę amunicji.
W palance Szekszard brak było wody, a przeprawa po dwunastu mostach na rzece Sarviz przyprawiła ludzi o tysięczne dotkliwe cierpienia, ale potem rozłożono się na spoczynek w namiotach rozbitych na obfitej w zieleń równinie po drugiej stronie rzeki. Dnia tego wydawano w Szekszard jęczmień, ale prawie nikt nie był w stanie wrócić po niego przez most.
Poniedziałek dnia dwudziestego piątego : postój w Paks; pięć godzin [drogi]. Droga przebyta tego dnia była bardzo zniszczona. Natrafiono na niej na parę zasypanych studni, ale gdy je odetkano i zaczerpnięto z nich wody w nadziei, że będzie czysta, dobyta z nich woda miała niedobrą woń. Dziwowano się, co może być tego powodem, więc zbadano rzecz całą. Ze wszystkiego, czego się dowiedziano w tej sprawie, stało się wszem wobec i każdemu z osobna jasne, że niecni giaurzy, robiąc na złe wojsku muzułmańskiemu i mszcząc się na nim, nawrzucali tam padliny. Jednakże kiedy już był zapadł zmierzch, zerwał się niespodziewanie gwałtowny wiatr i przez blisko dwie godziny lał deszcz zmiłowanie niosący, tak obfity, że od wyruszenia z Progu jeszcze takiego nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz