Dziś piękna anegdotka z 1647 roku. Kardynał Mazarin wysłał
wtedy marszałka Ludwika Burbona, znanego lepiej jako Kondeusz[1]
do Katalonii. Miał on tam – na czele francusko-katalońskiej armii – zająć się
oblężeniem Lleidy, na której zęby połamało sobie już kilku francuskich
generałów. Impreza nie zakończyła się jednak sukcesem i Kondeusz jak niepyszny
powrócił po pewnym czasie do Francji. Obroną Lleidy dowodził don Gregorio Bito,
kurtuazyjny w mowie i bezwzględny w
czynach. „Umilał” on czas oblegającym, często wyprowadzając z twierdzy
wycieczki i nękając ich ostrzałem. Prowadził jednocześnie bardzo sympatyczną
korespondencję z Kondeuszem, komplementując go ile wlezie. I tu dochodzimy do
anegdotycznej sytuacji, do której doszło w czasie jednego z „gorętszych” dni oblężenia,
gdy francuski książę – jak zwykle zresztą – nie oszczędzał się i był często
widoczny wśród żołnierzy pierwszej linii. Hiszpan wysłał mianowicie do
francuskiego obozu dwóch czarnoskórych paziów, którzy przynieśli podarunek dla
Kondeusza. Brito nakazał im oto dostarczyć lemoniadę i sorbet, by Francuz mógł się odświeżyć po męczącym dniu. Urocze,
prawda?
Wojskowość europejska XVI-XVIII wieku [dużo], wargaming historyczny [odrobinę], a także co tam mi jeszcze przyjdzie do głowy...
niedziela, 31 stycznia 2016
wtorek, 26 stycznia 2016
Żurawie i czaple
Kontynuujemy motywy tureckie, dziś kilka wyjątków z dzieła o
przydługim tytule Wypisanie drogi
tureckiej, gdym tam z posłem wielkim wielmożnym panem Andrzejem Bzickim,
kasztelanem chełmskim, od króla Zygmunta Augusta posłanym roku pańskiego 1557
jeździł. Skupię się tylko na fragmentach dotyczących żołnierzy sułtańskich
i ich strojów, w przyszłości zapewne jednak wrzucę też zapiski z innych
dziedzin.
Janczarowie zaś
wszyscy pieszo, tylko z kijem pospolicie dereniowym[1],
tych są rozmaite ubiory na głowach, to jedni w zawojach, drudzy w zarkułach z białej
pilśni wysoki kołpak, który się nazwa szeroko zawiesza, a skoffie mosiądzowe
pozłociste, u nich i kity pierza białego czaplego. Drudzy zaś miedziane albo
mosiądzowe pozłociste kołpaki mają wysokie ze skoffiami z pierzem.
Pograniczni ludzie
albo służebni, którzy tam przyjeżdżają, które oni Deliami zową, ci tylko tak
chodzą jako i jeżdżą w ostrogach, z
pierzem pospolicie żórawiem białem, i według tego jako który zwycięstwo
otrzymał, tylko piór białych u kiwiora nosi i z bronią wielką, aby znać było
ukrainnego witezia.
Są place wielki,
niskie i przekopy wymurowane, gdzie się uczą strzelać z łuków i rusznic, dawszy
asprę[2] od
łuku na dzień, a od rusznic mało więcej, kto swojej nie ma.
poniedziałek, 25 stycznia 2016
Sprawa rycerska - Mołdawianie (Wołosi)
Kończymy wreszcie opisy ze Sprawy rycerskiej… Marcina
Bielskiego, dziś pora na Mołdawian[1].
Tu autor ma dobre rozeznanie, wszak tom
widział na onczas gdy z nimi bitwa była pod Obertynem[2]. Widzimy
że Bielski chwali ich jako dzielnych, acz nieco prymitywnych wojowników, sporo
miejsca poświęca też artylerii hospodara.
sobota, 23 stycznia 2016
Semeni, solakowie i janczary w lampartach
Kilka dodatkowych opisów, dotyczących armii tureckiej w 1678
roku, w końcu jakaś odmiana od wyprawy na Wiedeń...
Gniński w liście do Jana III, datowanym na 16 czerwca 1678
roku, opisał armię turecką w obozie pod Sachezi nad Dunajem. Wspomina tam o
deli: odważnisiów między nimi, co
szalonymi zowią, wątpię by co nad tysiąc. Całej jazdy tureckiej, zresztą
włącznie z semenami, miało być mniej niż 15 000. Uzbrojenie jazdy to dzida a szabla pod nogą, już i z semenami
konnymi, którzy z janczarkami. Samych janczarów miało być ledwo i to wątpię 4000.
Cytowany wczoraj Samuela
Proskiego Dyarusz także wspomina o
składzie armii tureckiej w wyprawie na Czehryń. Konnych chorągwi narachowało się więcej nad 600, Janczarów było 8
tysięcy. Wśród kadry oficerskiej uwagę zwraca Czorbadziejów 54 (w pancerzach, z łukami na koniach dobrych). Zachodziłem
w głowę o kogo chodzi, takie spolszczenia to czasami zagwozdka. Na szczęście z pomocą
przyszedł nieoceniony Rafał Szwelicki (serdecznie pozdrawiam!) i wskazał że
chodzi o Corbaci. Mogli to więc być albo oficerowie dowodzący ortami janczarów
albo też cywilni urzędnicy z europejskich części imperium[1].
Wersję ‘janczarską’ zdaje się potwierdzać wzmianka z 1676 roku, dotycząca
eskorty tureckiej dla polskich posłów: czorbadziej
Bajuk Achmet aga przystawem był naszym, który miał 4 chorągwie do prowadzenia
nas z semenami pieszymi, którzy straż konną i pieszą odprawowali zawsze koło
nas.
Co ciekawe, w eskorcie wielkiego wezyra znajdujemy
sułtańskich solaków, którzy mieli zapewne trzymać oko na Sztandarze Proroka. Opis jest interesujący: w złotogłowych czerwonych kaftanach, w srebrnych złocistych wysokich na
łokieć jak pudełko czapkach pod czarnemi kitami w ręku z berdyszkami
obosiecznymi, w srebro oprawnemi, że się wszytkie srebrne zdadzą.
Kara Mustafa jachał na
dropiatym koniu w szkarłatnej ferezyi bez kołnierza sobolami podszytej, w
białym atlasowym żupanie, w turbancie trójgraniastym w tym, w którym na dywan
zasiada. Jego przyboczni to czterech
janczarów w lampartach pod wiekiemi kitami z piór jako Czorbadzieje zażywają.
Ostatni opis pochodzi z 26 czerwca, kiedy to obozu weszły wojska
trzech paszów tureckich. Jeden z nich – Tapis-Achmet-Pasza – prowadził bardzo
ciekawą grupę. Przed nim szło chorągwi
ośm w kupie, za któremi Szpachiów[2]z
Kopijnikami naliczyliśmy 150, znowu niesiono chorągwi 4, pod któremi Semenów
naliczyliśmy sto kilkadziesiąt, po tym dwa buńczuki i z chorągwią, za któremi
szło kilkadziesiąt koni. Dopiero prowadzono pięć koni jez[d]nich pod bechterami
żelaznemi z kałkanami złocistemi. Za końmi jechał sam Pasza, sześc szatyrów około niego w purpurowych żupanach w
pasach srebrnych w pancerz. Za Paszą młodzi strojnej w pancerzach z dzidami
jachało par 16. Za młodzią chorągwi trzy niesiono, ludzi kilkadziesiąt pod nimi
i muzyka zwyczajna, było wszytkich koni pod 600.
Niestety reszta posiłków nie jest już tak barwnie opisana.
Hali-Pasza miał poczet liczący mniej niż 500 koni, Achmet-Pasza zaś 530.
Przybyło także dwóch baszów: Salanik-Bej miał 80 a Ejueduł-Bej 100 koni.
piątek, 22 stycznia 2016
Z muzyką polską i turecką
Hospodarstwa mołdawskie i wołoskie rzadko goszczą na blogu, dziś
znalazłem jednak bardzo ciekawe opisy, więc nieco nadrobię. Latem 1678 roku
hospodarowie, jako lennicy sułtana, pojawili się ze swoimi wojskami w obozie
armii tureckiej w czasie wyprawy na Czehryń. Polecam przy okazji bardzo ciekawy
artykuł autorstwa Dariusza Milewskiego, tłumaczący zawiłą kwestię nazewnictwa
źródłowego, czyli (cytując) w źródłach
staropolskich kraj, zwany obecnie Mołdawią, to Wołoszczyzna, zaś państwo które dziś
mienimy Wołoszczyzną – to Multany.
Jako pierwszy – 28 czerwca – przybył hospodar mołdawski (w
diariuszu z którego pożyczam opis to oczywiście Hospodar Wołoski) Antoni Ruset[1]. Jego wojska rozbiły obóz
dwie mile od tureckiego, a oficerom sułtańskim prezentowali się partiami,
zapewne by nieco zafałszować prawdziwą liczbę wojska. Więc powiadano jakoby ośm tysięcy wszystkich Wołochów[2]być
miało, wysłano jednak inspekcję by policzyć ich we własnym obozie. Okazało
się, że jest ich tylko ok. 2000, podzielonych na 32 chorągwie: ludzi coś nad dwa tysiące i to barzo nużnych[3].
Do tego ich przydatność wojskową oceniano bardzo słabo, więcej z koszami i inszym do mostów i
przepraw [niż do] robienia rynsztunkiem.
Sam Ruset pokazał się jednak z jak najlepszej strony,
wjeżdżając z 200-osobową eskortą do obozu tureckiego. Tu pozwolę sobie na
dłuższy fragment:
Naprzód szedł znaczek
turecki, przed nim Turków koni 30, za Turkami bojarów 12, za bojarami buńczuków
2, po tym muzyka; trębaczów polskich 4 z kotłami usarskimi. Za muzyką koni
powodnych 4, jeden po kozacku ubrany, drugi pod dekiem czerwonem, trzeci po
turecku, czwarty z polska po usarsku[4],
wszytkie konie mierne, jednak dość bogato ubrane.
Po tym sam jachał
Hospodar na koniu dzielnym i bogato ubranym, około konia 4 paików[5]
w purpurowych żupanach w srebrnych złocistych pasach z [h]andżarami oprawnemi,
w czapkach polskich sobolich, z berdyszami nie wielkimi obosiecznymi, w rękach
w srebro oprawnemi. Za Hospodarem dwóch młodszi przybranych, z łubiami
oprawnemi na dobrych koniach, na ostatku dwie chorągwie w kupie z muzyką
turecką.
Dwa dni później nadciągnął hospodar wołoski (czyli według
źródła Hospodar Multański) Jerzy Duca
na czele 4000 żołnierzy. Tu dysponujemy jeszcze ciekawszym opisem – włącznie ze
sztandarami wołoskimi.
Miał chorągwie dość
okryte i prawie wszyscy z strzelbą, dzidami, munderowni, insi zaś po petiorsku[6].
Miasto draganów był ze dwa tysiące ludzi z muszkietami, z bębnami dragańskimi i
manierą dragańską. Przed Hospodarem szło pięćset petiorców po armaucku; za nimi
dwieście w pancerzach z dzidami, wszyscy w kontuszach musułbasowych czerwonych
pod rękę. Było i dwie chorągwie Tatarów Lipków, była siła Polaków. Prowadzono
przed nim pięć koni po turecku pod kałkanami, sam siedział na koniu dropiatym
pięknym; paików sześć około niego, w purpurowych żupanach z złocistymi pasami i
[h]andżarami.
Na chorągwiach
wszytkich krzyże, a na dwóch co przed samym Hetmanem Multańskim niesiono: na
jednej św. Jerzy, na drugiej św. Michał malowany. Pod każdą chorągwią muzyka
polska: kotły, surmy, trębacze, a za samym Hospodarem muzyka turecka.
Co ciekawe, w tym samym roku Jerzy Duca miał zastąpić Ruseta
w Mołdawii, hospodarem wołoskim na jego miejsce został Serban Kantakuzen.
[1]
Antonie Ruset (Rosetti), który zresztą w tymże 1678 roku utracił hospodarstwo.
[2]
Czyli Mołdawian.
[3]
Zmęczonych.
[4]
Jak widać mieli słabość…
[5]
Paziów.
[6]
Petyhorsku.
Etykiety:
hospodarstwo mołdawskie,
hospodarstwo wołoskie,
husaria,
petyhorcy
środa, 20 stycznia 2016
Insza na papierze szykować albo ołowianych chłopów na stole
We wrześniu 1653 roku w dowództwie wojsk polskich stojących
pod Kamieńcem debatowano bezustannie nad planem działań przeciwko Kozakom i
Tatarom. Część oficerów i dygnitarzy popierała pomysł dalszej ofensywy, inni
skłonni byli na ustępstwa wobec Kozaków i wierzyli w dobre intencje
Chmielnickiego. Listownie brał też udział w tych rozmowach hetman polny litewski
Janusz Radziwiłł[1], który
od początku był przeciwny (chybionemu jak się okazało) pomysłowi wyprawy żwanieckiej. Jego kuriery bezustannie krążyli
między Kiejdanami a obozem koronnym, tegoż
dnia którego przyszła poczta, nazad oną odprawuję. Wśród korespondencji ks.
Janusza zachował się jego list do brata stryjecznego czyli ks. Bogusława
Radziwiłła. Hetman zawarł w nim ciekawą myśl, która jest na tyle uniwersalna –
mimo upływu wielu lat – że warto ją przytoczyć[2]
i zapamiętać:
Trzebaby i mnie i
wielu innych o to hałasować, że nie możemy z dobrem sumieniem takich rad[3]
chwalić ani sposobu prowadzenia wojny takiego, choćby nam też najbardziej zadawano,
że się na wojnie nie znamy, kiedy sam skutek pokazuje że i sami[4] nie
przejedli wojennego rozumu; bo insza na papierze szykować albo ołowianych
chłopów na stole, insza bram i szyldwachów w mieście z ciepłej izby pilnować,
insza kształtnie z kopią skoczyć i piękną zapuścić brodę, a insza rady wojennej
przewodnictwo prowadzić.
poniedziałek, 18 stycznia 2016
Zwykła sułtańska podróż do meczetu
Z zapisków dotyczących poselstwa Jana Gnińskiego do Turcyi w latach 1677-1678 możemy
wyczytać wiele ciekawych informacji – dotyczących zarówno Turków, jak i owego bardzo
specyficznego poselstwa. Kiedyś cytowałem opis eskorty wojewody, tym razem coś
w klimatach tureckich, czyli słów kilka o tym jak sułtan i jego oficjele wybrali
się do meczetu w czasie Ramadanu:
Potem jechał wezyr[1] a po
lewej ręce jego, równo z nim, czego dotąd nie było przykładu, jechał
Museib-pasza, zięć cesarski[2]. Pod
wezyrem czołdar[3]złotem
tkany, zwyczajny; rząd staroświecki, szeroki, bez kamieni, zgoła ten koń i
wsiądzenie, którego po p. posła[4] na
pierwszą audyencyję przysłał. Pod Museib-paszą koń także piękny, czołdar na
telecie[5] w
blachę złotą, srebrem haftowany, kasztami rubinowymi złotniczą robotą sadzony.
Dopieroż pokazał się
dwór pieszy cesarski, to jest sułaków[6]kupa
wielka pod wielkiemi, białemi indyjskimi kitami, z łuczkami w rękach maleńkimi,
z kołczanami przypiętymi strzał pełnymi. Niesiono z osobna kobierzec złoty i
stołek z osobna złoty, na których cesarz miał siedzieć, niesiono i zawój
cesarski, nawet suknie w zawinieniu, w które się w meczecie przebrał. Między nimi
ze sobą konni w deljach i strojnie masztalerze prowadzili dziewięć koni
cesarskich, pod dekami same siodła kryjącymi, szkarłatnym złotem haftowanemi.
Na koniach czołdry wszystkie w różne kwiaty bogato perłami haftowane, kasztami
złotniczą robotą rubinowymi, szmaragdowemi, szafirowemi, djamentowemi, coraz
odmienną fuzą sadzone. Rzędy takież przyznać, że bogate, konie pod kitami ale
rzadkiemi, między któremi dość podłe piór były żórawie i między końmi nie
głównego.
Po opisie sułtańskich pejków, mamy i samego władcę czyli
Mehmed IV. Pozwolę sobie ominąć opis
jego stroju (to już może przy innej okazji), skupimy się tylko na koniu:
(…) koń pod nim pod
czołdarem perłami haftowanym i kasztami diamentowymi złotniczą robotą
sadzonemi. Rząd takiż i przy kitach tak jak i zawoju jak i u konia zapony
takież.
Za sułtanem maszerowała następna grupa solaków, a za nimi różnych dworów drobniejszych koni
kilkadziesiąt. Co ciekawe, z meczetu
Mehmed IV wracał już na innym koniu.
W relacjach z wyprawy można znaleźć wiele innych
ciekawostek, więc pewnie je odkurzę i od czasu do czasu coś tu wrzucę.
sobota, 16 stycznia 2016
Poczty kozaków petyhorców
Niekończąca się epopeja wyszukiwania okruchów informacji o
petyhorcach. Wieki temu wspominałem o petyhorcach księcia Janusza Zasławskiego,
którzy w liczbie 100 koni stanęli w obozie pod Oryninem w 1618 roku.
Przeglądając dziś Organizację wojska
polskiego.. autorstwa Bohdana Baranowskiego natknąłem się na ciekawą
wzmiankę o tej jeździe. W dokumencie zatytułowanym Rejestr petyhorców kozaków na włości zasławskiej mieszkających[1] można znaleźć informację, że chorągiew
tych włościan liczyła 122 konie, a petyhorcy stawali w pocztach 2,3 a nawet 4
konnych. Owi kozacy petyhorcy już kiedyś występowali na blogu – w 1632 roku dwie chorągwie takich włościan wchodziły w skład wojsk prywatnych Tomasza
Zamoyskiego przybyłych na elekcję do Warszawy. Zapewne i więcej magnatów mogło
wystawić w swoich ziemiach takich petyhorców z sług swych ukraińskich, mam nadzieję, że kiedyś znów się uda
natknąć na kolejne informacje.
piątek, 15 stycznia 2016
That I may swim To Thee, my Maker, in that crimson lake
James Graham, 1-szy markiz Montrose, to jeden z najbardziej
znanych rojalistycznych dowódców w czasie Angielskiej Wojny Domowej. Zasłynął
przede wszystkim z roku cudów[1], który
to rok krwawo zapisał się w historii popierającego Anglię klanu Campbell –
górale i Irlandczycy służący pod komendą Montrose przysłowiowym ogniem i
mieczem splądrowali bowiem ziemie Argylle’a i jego Campbelli. Montrose był
zaiste mistrzem przegranej sprawy, gdyż jeszcze w 1650 roku próbował walczyć w
szkockim Highlandzie. Zdradzony przez Neila MacLeoda, pochwycony w zamku
Ardverck, został przewieziony do Edynburga. Tam skazano go na śmierć i 21 maja
1650 roku zawisnął za szyję. Na tym
jednak kaźń generała się nie zakończyła. Jak mówi oryginalna sentencja wyroku[2]:
(…) wisieć ma tam za
szyję przez trzy godziny, aż sczeźnie; następnie ma zostać zdjęty przez kata;
jego głowa, dłonie i nogi mają zostać odcięte i rozdzielone w sposób opisany
poniżej, czyli: głowa ma zostać nabita na metalową pikę i powieszona przy
zachodniej stronie nowego więzienia[3] w
Edynburgu; jedna dłoń ma być wysłana do Perth; druga do Stirling; jedna noga
wraz ze stopą do Aberdeen, druga do Glasgow.
Reszta ciała został pośpiesznie pochowana przez sześciu
robotników w grobie tuż obok publicznego szafotu[4]. Tylko waleczne serce generała nie podzieliło
tak smutnego losu. Zabalsamowane w
pachnących proszkach i olejach przez chirurga i aptekarza Jamesa
Callendera, zostało w złotym pudełku wysłanego do syna Montrose’a,
przebywającego na wygnaniu we Flandrii.
W 1661 roku – po zmianie sytuacji politycznej – zwłoki generała
zostały objęte amnestią. Po 11 latach (sic!) zdjęto głowę z murów więzienia, a
szczątki porozrzucane po miastach Szkocji zostały przywiezione do Edynburga na
honorowy pogrzeb. Montrose’a złożono w krypcie katedry Świętego Idziego, a w
1888 roku wzniesiono tam piękne mauzoleum. Kilka zdjęć z tego miejsca można
zobaczyć w albumie na moim FB.
Montrose miał zostawić po sobie poemat, który wyskrobał diamentem na oknie swojej celi. Pozwolę sobie zacytować całość w oryginale, bez beznadziejnych prób tłumaczenia:
Let them bestow on every
airt a limb,
Then open all my veins, that I may swim
To Thee, my Maker, in that crimson lake,
Then place my parboiled head upon a stake;
Scatter my ashes, strow them in the air.
Lord, since Thou knowest where all these atoms are,
I'm hopeful thou'lt recover once my dust,
And confident thou'lt raise me with the just.
[1] W 1644
roku.
[2]
Tłumaczenie z oryginału własne, jak zwykle luźne.
[3] Tzw.
Tolbooth, znajdujący się przy słynnej High Street, nieopodal Katedry Świętego
Idziego (St. Giles’ Cathedral), gdzie możemy dziś oglądać piękny nagrobek
Montrose’a – patrz zdjęcie.
[4] Który
znajdował się na terenie ukochanego teraz przez studentów parku The Meadows. Na
miejscu gdzie stał szafot stoi teraz szkoła.
środa, 13 stycznia 2016
Szwedzko-fińscy Attackdykare w 1656 roku
W marcu 1656 roku armii szwedzkiej, osaczonej przez oddziały
koronne i litewskie, udało się wyrwać z pułapki w widłach Wisły i Sanu. Karol X
Gustaw, korzystając z nieobecności zgrupowania Czarnieckiego i Lubomirskiego[1],
pobił blokujących go Litwinów i ruszył w
stronę przepraw na Wieprzu. Awangardę wojsk szwedzkich prowadził pułkownik
Ruther von Ascheberg, któremu powierzono pod komendę 500 rajtarów[2]
i 3 kompanie dragonów. Miał on za zadanie zebrać odpowiednią ilość statków i
łodzi, którymi Szwedzi mogliby się przeprawić przez Wieprz. Po dotarciu do
miasteczka Skoki, Ascheberg ocenił sytuację, która nie wyglądała najlepiej.
Polacy zgromadzili wszystkie środki przeprawowe na bronionym przez siebie
brzegu, pilnowało ich sześć chorągwi,
liczących około czterysta pięćdziesiąt koni, oprócz tego uzbrojeni
mieszczanie bronili dostępu do Skoków. Pułkownik był bardzo zdeterminowany, jednak nie mogłem zwłóczyć przy nich ani
minuty, niech kosztuje ile chce, gdyż musiałem zająć te statki.
Oddajmy więc głos Aschebergowi by własnymi słowami opisał
atak:
Wziąłem zatem dwóch
smalandzkich i dwóch fińskich rajtarów, którzy potrafili dobrze pływać,
obiecałem im dwadzieścia cztery talary Rzeszy, jeśli przepłyną i sprowadzą mi
jeden z tych statków. Ci rajtarzy byli tak ochoczy, że zaraz zdjęli odzienie i
przygotowali się do pływania. Wtedy rozkazałem, by wszyscy dragoni i rajtarzy z
karabinami i muszkietami zsiedli z koni, podeszli aż do brzegu rzeki i zaczęli
strzelać salwami. Podczas tej fanfary z muszkietów i karabinów czterej rajtarzy
przepłynęli szeroki i szybki nurt i udało im się trafić na statki. Ja
kontynuowałem ostrzał, aż [nieprzyjaciele] ze szkodą i wstydem musieli opuścić
swoje pozycje, szukając schronienia w dużym lesie. Wówczas ci czterej rajtarzy
odcięli jeden duży statek i małą łódkę, i przyprowadzili do mnie. Natychmiast
rozkazałem, żeby na ten duży statek wsiadło sześćdziesięciu dragonów i posłałem
ich na drugą stronę, by sprowadzili mi wszystkie statki. Było tam dwadzieścia
pięć dużych, jakby promów, i dziewięć łodzi. Poleciłem zaraz rajtarom i
dragonom, żeby zbierali materiały jak belki, deski i temu podobne. Mogłem więc
zaraz przygotować most pontonowy w dogodnym miejscu, by król mógł przejść po
nim z armią bez zatrzymywania. Jako rekompensatę za to otrzymałem łaskawe
podziękowanie.
wtorek, 12 stycznia 2016
Banda kociaków i wielbłądolampart
Ogier Ghiselin de Busnecq dawno nie gościł na blogu, pora
więc by uraczył nas jakąś dykteryjką. Jako że nie mam nastroju na klimaty
wojskowe, a Ezra[1] właśnie
bawi się plastikowymi zwierzakami – zainspirowany jego przykładem – zajmiemy się
opisem ciekawej fauny. Takie oto obserwacje zapisał cesarski dyplomata z wizyty
w sułtańskim zwierzyńcu w Konstantynopolu/Stambule. Tłumaczenie (jak zwykle
nieco luźne) z wersji angielskiej w moim wykonaniu:
Ujrzałem w
Konstantynopolu dzikie bestie wszelkiego rodzaju – rysie, dzikie koty, pantery,
lamparty[2] i
lwy, tak oswojone i wytrenowane że, gdym na to patrzył, jeden z nich pozwolił
swojemu opiekunowi wyciągnąć sobie z pyska owcę, którą chwilę wcześniej mu
rzucono. Stwór zachowywał się bardzo spokojnie, mimo że jego zębiska splamione
były (już) krwią (owcy).
Widziałem także
młodego słonia, który potrafił tańczyć i bardzo sprytnie bawić się piłką. Kiedy
to czytacie, jestem pewien że nie możecie się powstrzymać od uśmiechu. ‘Słoń –
powiecie – tańczący i bawiący się piłką!’ A czemuż by nie? Czymże się to różni
od słonia, który według Seneki chodził po linie, czy też od tego którego
Pliniusz opisał jako greckiego mędrca?
(…)
Tuż przed tym jak
przybyłem do Konstantynopola mieli tam wielbłądolamparta[3]
(żyrafę) w menażerii; ale ja zastałem ją martwą i pochowaną. Poprosiłem jednak,
by wykopano jej kości bym mógł je zbadać. Zwierzę to jest znacznie większe z
przodu niż z tyłu, z tego też powodu nie nadaje się do noszenia ciężarów czy by
nosić na grzbiecie jeźdźca. Zwie się wielbłądolampartem, bo jego głowa i szyja
są jak u wielbłąda, a skóra jest cętkowana, jak u lamparta (pantery).
Etykiety:
Ogier Ghiselin de Busnecq,
wielbłądolampart,
zwierzyniec
niedziela, 10 stycznia 2016
Rajtaria z małym skutkiem wojennym
Wybrany na króla w 1669 roku Michał Korybut Wiśniowiecki
musiał – wzorem wcześniejszych władców – podpisać na sejmie koronacyjnym pacta conventa. Co ciekawe, „załapały”
się do nich zarówno rajtaria jak i petyhorcy. Chodzi mianowicie o punkt 76, w
którym król zapewniał szlachtę o narodowym charakterze wojska:
Cudzoziemską maniera
ludzi nikomu etiam ex Senatus consulto zaciągać sine consensu Reipublicae nie
pozwolemy a osobliwie raytaryi, które wiellkei szkody inferre zwykły, z małym
skutkiem wojennym, woyska zaś oboyga narodów według zwyczaju dawnego iako to usarzów
z kopiami, Petyhorców z drzewcami[1],
harkabuzerów[2],
Kozackie chorągwie narodow tychże[3], piechoty
Węgierskiey, część także piechot cudzoziemską manierą ćwiczonych podług
ordynacyi Seymowey od Rzeczyposp. Trzymać będziemy, którym szlachtę z narodow
et annexis Provincijs za Oberszterów[4]dawać
będziemy: dla czego to waruiemy Stanom Rzeczyposp. y obiecujemy iż ludziom
cudzoziemskim listow przypowiednich wydawać nie każemy.
Jak widać nie lubiła szlachta rajtarii, oj nie lubiła.
Interesujące jak wysoko znaleźli się na liście wojsk narodowych petyhorcy,
których przecież nie było tak dużo w obydwu armiach. Pozytywnym – jak dla mnie –
zaskoczeniem jest obecność arkabuzerów, chociaż wiemy że pod tą nazwą do
komputu przemycano jednak w tym czasie rajtarię.
sobota, 9 stycznia 2016
Niby głodne wilki rzucili się na wyłożone tam potrawy
Nie mam coś ostatnio
głowy do pisania na blogu, korzystając z chorobowego siedzę nad nowymi
materiałami do „Ogniem i Mieczem”[1]. Poproszę więc aby jeden z
mych ulubionych kronikarzy - Silahdar Mehmed aga z Fyndykły – zabrał Czytelników
bloga na ucztę u Kara Mustafy w drodze na Wiedeń. Gościem wielkiego wezyra
będzie nie kto inny a sam chan krymski Murad Girej (Gerej). Ważna to uczta, bo to na niej ustalono by
ruszyć na Wiedeń… Bardzo ciekawa jest zwłaszcza wzmianka o manierach (a raczej ich braku) ordyńców.
Chan krymski jegomość Murad Gerej chan z
niezliczonymi siłami szybkich jak wiatr Tatarów przyjechał do obozu wojsk
monarszych[2]
oraz odbył spotkanie z wodzem naczelnym.
Odbyło się to w ten sposób, że dla zaproszenia
chana jegomości został wysłany najpierw wieczorem dnia poprzedniego jego własny
rezydent Ali aga, natomiast tego dnia o świcie telchisczi Ismail aga oraz
kaftandży Husejn aga. Za nimi wczesnym rankiem podążył na powitanie chana
bejlerbej sylistryjski wezyr Mustafa pasza z Mityleny w [turbanie] kallawi oraz
bejlerbej anatolijski Ahmed pasza, syn Osmana paszy, i bejlerbej rumelijski
Kucziik Hasan pasza w [turbanach] miidżewweze — wszyscy ze swoimi dworami i
wojskami ze swoich ejaletów. Tu natomiast, [w obozie], w pobliżu namiotu bez
ścian ustawiono tace — po trzy rzędy w dwóch [miejscach] — po czym na ziemi
ułożono owce, cielęta i woły — całe, z głowami i rogami, na tacach poustawiano
jeszcze misy z najrozmaitszym jadłem, a ponadto porozkładano chleby i łyżki.
Także w namiotach [serdara], od wejścia do nich aż do sajbanu, rozstawiono w
dwóch rzędach tace z wyśmienitym jedzeniem, a w namiocie głównym przygotowano
dwa stoły pełne jadła na sofie i jeden stół za baldachimem. Wśród namiotów
rozbito okrągły osobny namiot dla synów chana jegomości tudzież dla innych
sułtanów. Obecni tam byli wszyscy towarzysze muhzyr-agowie, agowie,
muteferrikowie i czawusze, a pierwszy efendi dywanu chana jegomości przyszedł i
sporządził rejestr osób, które miały być przyodziane w chylaty.
Gdy chan jegomość zajechał przed namiot bez ścian,
żołnierze tatarscy, nic nie zwlekając, niby głodne wilki rzucili się na
wyłożone tam potrawy i w oka mgnieniu zmietli wszystko. Bejlerbejowie
rumelijski i anatolijski pierwsi pozsiadali z koni i ruszyli pieszo przed
[chanem], bejlerbej sylistryjski zaś, mimo iż wezyr, przy wejściu do namiotów
[serdara] także zsiadł z konia, a potem poszedł przodem [przed chanem]. Później
rozwarły się [przed chanem jegomościa] przejścia [wśród namiotów]. W pewnym
miejscu, w pobliżu którego ustawione były tace rzędami, witał chana jegomości
kiahia bej w niewielkim destarze [na głowie] tudzież reisefendi i czawuszbaszy
w [turbanach] selimi i dygnitarskich futrach, którzy wszyscy ruszyli przodem
przed nim i tak doszli aż do namiotu [serdara]. Chan jegomość zsiadł z konia na
taboret ustawiony pod sajbanem, a wtedy wielki wezyr [w turbanie] selimi i
dygnitarskim futrze wyszedł z głębi [swoich namiotów] i przywitał się z nim o
parę kroków przed baldachimem, a ruszywszy przodem, udał się [z nim] do namiotu
wewnętrznego. Nureddin sułtan oraz przybyli z nim synowie chana ucałowali brzeg
szaty wielkiego serdara, a następnie usiedli. Paszowie, którzy mieli rozkaz
witać chana, zostali [potem] w namiocie kiahii beja. Wszyscy, którzy znajdowali
się na dworze, zabrali się do jadła. Stół ustawiono również u serdara, a
zasiedli do niego: serdar, chan, defterdar efendi i reisefendi.
Później zaproszono do serdara na naradę bejlerbeja
damasceńskiego wezyra Abaza Sary Hasana paszę, bejlerbeja dijarbekirskiego
wezyra Kara Mehmeda paszę, bejlerbeja sylistryjskiego wezyra Mustafę paszę z
Mityleny tudzież bejlerbejów rumelijskiego i anatolijskiego, janczaragę, kiahię
kułów, bóliikagów, dżebedżiba-szych i topczybaszych oraz kilku doświadczonych
ałajbejów z pogranicza.
Radzono nad tym, w którą stronę najlepiej pójść i
skierować się. [Serdar] polecił [udzielić ludziom] najpierw [odpowiedniej]
nauki, więc jako pierwszy zabrał głos szejch Wani efendi, a potem prawie przez
godzinę trwały mowy i obrady. Koniec końców jednomyślnie uznano, że należy iść
na zamek Wiedeń. Odśpiewano tedy „Fatihę" na intencję pomyślnego
zakończenia tej sprawy, a następnie zebrani rozeszli się.
Pragnąc chana jegomości uhonorować i okazać mu
swoją łaskawość, przystroił go wielki serdar w krytą złotogłowiem kurtę z
soboli i w chylat najprzedniejszy z przednich, w które odziano jego samego,
kiedy w obecności padyszacha została mu przekazana święta chorągiew, oraz
[przypiął] mu do pasa wysadzaną klejnotami szablę, a także darował mu zdobiony
drogimi kamieniami kołczan. Dwaj synowie chana, Dżihan Gerej sułtan i Ałp Gerej
sułtan, zostali ubrani w podbite sobolami kontusze, po czym [obaj] wymienieni
tudzież nureddin sułtan oraz Husam Gerej sułtan i Feth Gerej sułtan zostali
przyodziani w chylaty najprzedniejsze z przednich, a wezyr [chański] i siedmiu
zaufanych [chana], jako też czterdziestu mirzów i pięćdziesięciu trzech
podwładnych [chańskich] odziało chylaty przednie. Efendiemu dywanu chańskiego i
jego podskarbiemu wydano łaskawie sto pięćdziesiąt kaftanów dla ludzi z ich
wojska, by przyodziali w nie tych, których sami wybiorą.
Chan siedział wtedy na jednym stołku, zaś serdar
na drugim. Gdy nadszedł kres [ich widzenia], chan powstał, a serdar postąpił
nieco do przodu i koło zasłony [u wejścia do] namiotu głównego oddał mu
[pożegnalny] selam, a następnie odszedł z powrotem w głąb [swoich namiotów].
Chan jegomość dosiadł przygotowanego [dla niego] konia, siwka z odcieniem
żelaznym, ze wspaniałym rzędem i siodłem, a wymienieni paszowie, ruszywszy
przodem, towarzyszyli mu w drodze prawie przez pół godziny.
wtorek, 5 stycznia 2016
Kijem z gwoździem na końcu
Wracamy do dziennika Stanisława Niemojewskiego, tym razem
opisze nam on armię moskiewską z początku XVII wieku:
Sposób po te czasy
wojowania narodu tego beł wszytkich na koniach zwyczajem tatarskim, jedni z
łuki, drudzy z rohatynami, drudzy też sztukę żelaza albo kości do nahajki
uwiązawszy. Ludzie nadzy[1], nie
każdy ma szablę. Teraz już niektórzy, choczaż barzo rzadko, miewając bechtery,
pancerze, misiurki, a najdują się u niektórych i zbroje (oni je płatami zowią),
których u naszych dostawali, ale takich jeszcze mniej.
Potykanie się u nich
także dziełem tatarskim: albo gonią gdy jem kto ucieka, albo uciekając
strzelają z łuków. Naszem przyznawają, że jem trudno wtręt uczynić, ale jako
się jem też noga powinie, nie trzeba się obawiać, aby się obrócić mieli. Siebie
chwalą, że i potykając się biją, i uciekając.
Szkapy u nich
ladajakie, ale ciało przecie trzymają, choczaż ich lada czem karmią. Dryganta[2] w
wojsku nie najdzie albo rzadki.
Co jem piechoty
zbędzie od ciągnienia dział, to jest chłopstwa, czerni, wieśniaków, a inakszej
u nich nie masz – ci idą za jezdą z berdyszami, albo z kijami, kolkę jaką albo
g(w)óźdź na koniec wbiwszy i gdy przychodzi do potrzeby, pozad ich stawają dla
tego samego, aby się wojsko więtsze zdało.
Daj znajdujemy wzmiankę o utworzonych przez Iwana IV
Groźnego strzelcach:
(…) we wszytkich
pogranicznych grodziech strzelce z
ruszniocami, którzy acz na wojnę na koniach jeżdżą, ale gdy do potrzeby
przychodzi, zsiadają z koni i szkapy puściwszy, stawają przez jezdą z
rusznicami pieszo, które oni piszczelami dłuższe, a półhaki samopałmi zowią.
Subskrybuj:
Posty (Atom)