We wrześniu 1653 roku w dowództwie wojsk polskich stojących
pod Kamieńcem debatowano bezustannie nad planem działań przeciwko Kozakom i
Tatarom. Część oficerów i dygnitarzy popierała pomysł dalszej ofensywy, inni
skłonni byli na ustępstwa wobec Kozaków i wierzyli w dobre intencje
Chmielnickiego. Listownie brał też udział w tych rozmowach hetman polny litewski
Janusz Radziwiłł[1], który
od początku był przeciwny (chybionemu jak się okazało) pomysłowi wyprawy żwanieckiej. Jego kuriery bezustannie krążyli
między Kiejdanami a obozem koronnym, tegoż
dnia którego przyszła poczta, nazad oną odprawuję. Wśród korespondencji ks.
Janusza zachował się jego list do brata stryjecznego czyli ks. Bogusława
Radziwiłła. Hetman zawarł w nim ciekawą myśl, która jest na tyle uniwersalna –
mimo upływu wielu lat – że warto ją przytoczyć[2]
i zapamiętać:
Trzebaby i mnie i
wielu innych o to hałasować, że nie możemy z dobrem sumieniem takich rad[3]
chwalić ani sposobu prowadzenia wojny takiego, choćby nam też najbardziej zadawano,
że się na wojnie nie znamy, kiedy sam skutek pokazuje że i sami[4] nie
przejedli wojennego rozumu; bo insza na papierze szykować albo ołowianych
chłopów na stole, insza bram i szyldwachów w mieście z ciepłej izby pilnować,
insza kształtnie z kopią skoczyć i piękną zapuścić brodę, a insza rady wojennej
przewodnictwo prowadzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz