Wielokrotnie
przytaczałem fragmenty wspomnień XVII-wiecznych wojaków, opisujących jak to ciężko im się żyło w czasie kampanii,
jakie to trudy i niedole musieli znosić. Tym razem jednak zapoznamy się z
opinią zupełne odwrotną. Rzecz pochodzi z 1662 roku, kiedy regiment rajtarii
Lubomirskiego, wchodzący w skład Związku Święconego, rozlokował się na kwaterach
na granicy Pomorza. Dowodzący leibkompanią Hieronim Chrystian von Holsten
wybrał na leże dla swojej kompanii miasteczko
niemieckie Frydland, gdzie był luterański i katolicki ksiądz. Żołnierze
zostali dobrze przyjęci przez mieszkańców. Sam kapitan lejtnant otrzymał rozkaz
zaciągu dodatkowego żołnierza dla uzupełnienia kompanii, oprócz tego na czele
wyboru z całego regimentu (po 10 rajtarów z każdej z 10 kompanii) udał się nad
Zatokę Pucką w celu wybierania spyży. Spotkał się z radą miejską Gdańska;
podczas tego spotkania Gdańszczanie bez oporów zgodzili się na przebywanie na
podległym im terenie polskich żołnierzy, prosili jednak Holsten o to by
zachował dyscyplinę wśród swoich wojaków. Jego samego zaprosili zaś do Gdańska.
Kapitan zlecił komendę nad rajtarami dwóm lejtnantom, a sam spędził cztery
niesamowicie przyjemne tygodnie w mieszkaniu przygotowanym przez gdańskich
mieszczan. Gdańszczanie przekazali 15 000 złotych dla marszałka Związku
Święconego Świderskiego, a samu
Holstenowi, za utrzymanie dyscypliny wśród swoich rajtarów, wpadło do
kiesy 100 dukatów. Ech, piękne to były czasy dla naszego bohatera:
Żyłem wówczas jak młody książę. Kiedy
pojechałem do Pucka, by zabrać ludzi, tamtejsi panowie ofiarowali mi furgon z
dwoma mocnymi końmi, wyładowany prowiantem (…) Spędziłem jeszcze jakiś czas we
Frydlandzie na hulankach, kuligach i łowach gdyż mieliśmy najlepsze kwatery
jakich można sobie było życzyć.
Oczywiście
taka sielanka nie mogła trwać wiecznie. I rzeczywiście, gdy wyrosła trawa, zaczęto mówić znowu o wymarszu. Chociaż przy Związku
Święconym mieliśmy dobre czasy, nasi Polacy zapragnęli zrobić z tym koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz