poniedziałek, 13 czerwca 2011

Smoleńsk 1611 - in memoriam

W ramach tworzenia nowej świeckiej tradycji na blogu kolejny wpis z cyklu ‘in memoriam’. Tym razem moją grafomanią będę się pastwił nad Czytelnikami z okazji 400-lecia zdobycia Smoleńska przez wojska JKM Zygmunta III Wazy. Tekst nie będzie jednak w nastroju świętowania, znowu chciałbym bowiem zwrócić uwagę na aspekt o którym raczej nie chcemy pamiętać.

Miasto umierało z krzykiem, wybudzone z ciężkiego letniego snu wybuchem miny. Dziesiątki metrów muru zawaliły się pod wpływem eksplozji, zwiastując nadchodzący koniec. Dzwony zaczęły bić na trwogę, wzywając obrońców do załatania wyłomu – za późno… Setki napastników wdzierały się już do miasta, niczym fala rozlewając się po ulicach. Niemieccy knechci, polscy i litewscy piechurzy, węgierscy hajducy, Kozacy – z okrzykiem tryumfu na ustach zdobywali dom za domem, kolejne baszty i wieże. Długie miesiące frustrującego oblężenia, śmierć tylu towarzyszy broni, głód i trudy kampanii; za to wszystko nareszcie można było wystawić rachunek. Spłacali go obrońcy i mieszczanie -  krwią, która płynęła szeroką strugą po ulicach miasta, płomieniami które żarłocznie pożerały domy, łzami przerażenia i bezsilności.  Powiadają, że gdy miasto pada pod ciosami szturmujących, Bóg odwraca od niego swoją twarz. Tak było i tego czerwcowego poranka, gdy nie dawano żadnego pardonu a tysiące ginęły w zażartym starciu.
Historia nazwie to potem wielkim tryumfem, o którym będzie się uczyć w szkołach lub który wykreśli się z kart historii – wszystko zależne od strony która będzie opowiadała o tym dniu. Celebrować się będzie msze, eksplodują fajerwerki, drukarnie będą wysyłać do całej Europy opisy chwalebnej walki. To wszystko przyjdzie jednak po jakimś czasie: tygodniach, miesiącach, latach. A póki co trwa rzeź, opętańczy korowód twarzy bez imion i historii. Jednak i wśród całego tego szaleństwa zachował się okruch człowieczeństwa, którego nie zdławiła do końca rządza krwi i zemsty.
… chłopczyk ma nie więcej niż pięć lat, jest straszliwie wychudzony i osłabiony. Próbuje zmusić matkę by wstała, by uciekała, ale ta nie reaguje, a spod jej ciała rozlewa się plama szkarłatu. Chłopczyk płacze bezgłośnie, otumaniony odgłosami rzezi. Wtem podbiega do niego polski piechur, w ręku trzyma zakrwawioną szablę. Staje obok dziecka, które podnosi głowę – ich wzrok spotyka się i na moment obydwaj zastygają w bezruchu. Drab zamyśla się przez chwilę, jakby coś sobie przypomniał. Wypuszcza z dłoni broń, drugą dłonią przeciera spocone czoło. Nagle klęka przy dziecku i wyciąga do niego obydwie ręce. Chłopczyk, wciąż w szoku i przerażeniu,  obejmuje piechura, Polak zamyka go bezpiecznym uścisku. Po policzkach żołnierza lecą łzy, w których przez moment lśni promień czerwcowego słońca. Dookoła nich słychać strzały, krzyki walczących i umierających, żałosny odgłos smoleńskich dzwonów. Ale ci dwaj są w owej chwili bezpieczni od całego otaczającego ich szaleństwa, nie ma znaczenia religia, narodowość czy wiek. Jest tylko dwójka płaczących ludzi, bezpieczna wysepka w oceanie chaosu... 

8 komentarzy:

  1. Bardzo fajny tekst. Od czasu jak pierwszy człowiek palnął drugiego kamieniem w łeb niewiele się zmieniło gdy w głowie zagra morderczy szał krwi...
    U Sapkowskiego w husyckiej trylogii jest świetna scena, gdy taboryci walczą już w mieście ze Ślązakami, jeden z bohaterów zabiera dzieci z sierocińca i pośród zastygłych wojaków obu stron wyprowadza je z miasta - łapie za serducho...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy i przejmujący tekst Michale. Co tu ukrywać, znów udowadniasz że masz mocne zacięcie literackie , co i tak niebawem zauważy szersze grono czytelników.;-)
    Minę od strony zachodniej przy jarze podłożył jak się nie mylę B.Nowodworski kawaler maltański. W miejscu tym wybudowano później fortalicję zygmuntowską.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety Samson Miodek, o którym wspominasz, zaraz potem ginie, kiedy to walczący znów biorą się za łby. Scena jednak faktycznie piękna, zgadzam się!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki :)
    Faktycznie minę podłożył Nowodworski, powiedzmy kolokwialnie - gówniana to była robota, bo mina była w otworze ściekowym ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Fiu, fiu! Nad tekstem i minującą personą. Imć Nowodworski miał baaardzo ciekawą i barwną przeszłość! Na jego miejscu pewnie bym jednak na Malcie został. Pikny kawałek skały, w bardzo fajnym miejscu na Ziemi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Polecam ciekawy artykuł Jerzego Czajewskiego o kawalerze:
    http://www.smolensk400lat.pl/?p=191

    OdpowiedzUsuń
  7. Wyborny tekst Michale!
    Okucie literackie pierwsza klasa!
    Zwracać uwagę na kwestie, które już wcale nie tak mocno są wytłuszczane, jest mym zdaniem szlachetnym postępkiem. Sukcesów literackich!

    Kłaniam Się,
    Marcin

    OdpowiedzUsuń