czwartek, 31 maja 2018

Kadrinazi radzi i odradza - cz. XVI



Już kilka miesięcy minęło od ostatniej blogowej recenzji, pora to naprawić. Okazja jest dobra, akurat trafiłem na nową pozycję Petera H. Wilsona, Lutzen, z serii Great Battles wydawnictwa Oxford University Press. Książka ta to nowość, opublikowana bowiem została w tym roku.
Przyjrzymy się najpierw strukturze całej pracy, potem zajmiemy się komentowaniem treści. Książka ma nieco ponad 250 stron, z tego rozdziały zajmują 187 – reszta to przypisy (na końcu książki), indeks, bibliografia i jeden aneks.

Książkę otwiera kilku stronnicowy wstęp, po którym następuje 5 głównych rozdziałów i posłowie (czy też „końcowe wnioski”). W pierwszym rozdziale Autor rysuje nam kontekst wojny i sytuację do początku interwencji szwedzkiej. W drugim możemy się zapoznać z opisem pierwszych dwóch lat działań Gustawa II Adolfa w Niemczech, czyli z kampaniami z okresu 1630-1632. Rozdział traktujący o samej bitwie to 42 strony, od przygotowań do starcia, przez krótki opis walczących armii po odwrót wojsk Wallensteina. W rozdziale traktującym o militarnych skutkach starcia, Autor prowadzi rozważania o tym kto tak naprawdę zwyciężył, jakie były straty walczących armii i jak bitwa wpłynęła na dalszy rozwój sytuacji . Na kolejnych 64 stronach możemy zapoznajemy się z politycznym i kulturowym wpływem bitwy – od XVII wieku po czasy współczesne.
Przypisy do rozdziałów znajdują się na końcu książki, za czym ja osobiście nie przepadam, jako że utrudnia mi to czytanie. Praca ma 21 czarno-białych ilustracji, blisko połowa z nich dotyczy jednak wydarzeń  upamiętniających bitwę w XIX i XX wieku. Bardzo przydatne są za to mapy: pierwsza z nich ukazuje sytuację polityczną i militarną w Cesarstwie w okresie 1630-1632; druga sytuację strategiczną w okresie październik-listopad 1632. Kolejne cztery mapy to kolejne fazy bitwy: nadciągnięcie Szwedów, początkowo rozstawienie, środową fazę bitwy i pozycje zajmowane przez armie na koniec bitwy.

Aneks to ODB obydwu armii, przedstawiony jednak w nieco dziwny sposób. Jako pierwszą mamy armię cesarską, podzieloną na siły główne (Wallensteina) i korpus Pappenheima. Kolejno widzimy wszystkie regimenty (piechota, kirasjerzy, arkebuzerzy, dragonii, jazda lekka), wymienione z nazwy (od nazwiska pułkownika), ilość kompanii i liczebność na początku bitwy.

Z kolei armia szwedzka przedstawiona jest w formie szyku bojowej (od pierwszej linii prawego skrzyda), ale tylko regimenty jazdy są wyodrębnione z nazwy (własnej lub od pułkownika). W przypadku piechoty Autor podaje tylko nazwy brygad, wraz z łączną liczbą kompanii w brygadzie i liczebnością – nie znajdziemy tu jednak podziału na regimenty wchodzące w skład brygady.

Autor w swej pracy używa dużej ilości źródeł – od archiwaliów, przez drukowane źródła z epoki, po ogromną liczbę opracowań. Co ciekawe, w spisie materiałów archiwalnych nie ma żadnych materiałów szwedzkich, tylko te z archiwów niemieckich, holenderskich i angielskich. W spisie opracowań nie ma np. Ospreya Richarda Brzezinskiego o tej samej bitwie, mimo że są dwa tomiki dotyczące armii szwedzkiej tego autora. Dosyć zaskakujące, bo wciąż jest to najpowszechniejsze opracowanie tematu dostępne w języku angielskim.

Styl Wilsona jak zwykle bardzo przyjemny w odbiorze, Autor wie o czym pisze, ma ogromną wiedzę i potrafi ją przekazać. Widać że zawsze interesuje go szerszy obraz całej sytuacji, stąd tak dużo miejsce poświęca całej „legendzie” bitwy i tego jak śmierć na polu walki wpłynęła na budowę nieskazitelnego obrazu Gustawa II Adolfa. Dla jednych będzie to siła książka, innych zapewne to od niej odrzuci, bo też punkt ciężkości tej pracy nie dotyczy samej bitwy, a tego jak ją postrzegano w wieku XVII i czasach późniejszych. Bardzo ważne – przynajmniej w moim odczuciu – jest podkreślenie, że wbrew obiegowym opiniom Lutzen nie było jakąś decydującą bitwą, nie wpłynęło też na daleko idące zmiany w sposobie prowadzenia wojny. Zdecydowanie było to jednak kamień milowy w budowaniu wizerunku „Lwa Północy” – tak w XVII wieku jak i później.

O kilku rzeczach które mi się nie spodobały – jak np. przypisy na końcu pracy – już wspominałem. Nadgorliwością popisał się niestety redaktor pracy, dzięki czemu w całym tekście pracy jazdę chorwacką określa się jako ‘Croatians’, podczas gdy na mapach i w aneksie mamy właściwą i zawsze w takich sytuacjach stosowaną formę ‘Croats’. Opisywanie polskiej jazdy jako ‘Cossacks’ jest niestety nagminne w literaturze anglojęzycznej, do tego jestem więc już przyzwyczajony. Dobór ilustracji też pozostawia nieco do życzenia, wrzucanie przepięknego obrazu Snayersa jako czarno-białej miniaturki na pół strony mija się zupełnie z celem, podobnie jak mające mało wspólnego z rzeczywistością obrazy z XIX wieku. Wszystko to jednak w moim mniemaniu minimalne mankamenty.

Końcowa ocena [według rankingu – trzeba mieć – można mieć – lepiej odpuścić – zdecydowanie unikać] to chyba jednak można mieć. Ktoś co nieco orientuje się w temacie nie dowie się tutaj nic nowego o samej bitwie, interesujące mogą być jednak rozważania Autora na tematy „okołobitewne”, związane z legendą bitwy i Gustawa II Adolfa. Nie wiem jednak czy pozycja ta przemówi do kogoś, kto w tematyce Wojny Trzydziestoletniej słabo się orientuje, tu jednak wciąż przystępniejsza zda mi się wspomniana już powyżej pozycja Brzezińskiego.

wtorek, 29 maja 2018

Z dobytą szablą, bronił od zapalczywości nastających



Czech Franciszek Tenner już wcześniej gościł na blogu, opisując nam poselstwo Michała Czartoryskiego do Moskwy. Początkowo jednak pan Franciszek najął się na służbę Jana Gnińskiego, wojewody chełmińskiego, który miał prowadzić poselstwo do Turcji. Jak pisał sam Czech, Państwo Tureckie najbardziej ciekawość mą wzbudzało. Los nie chciał jednak, by Tenner ruszył z ambasadą na dwór sułtana. Niech nam więc opisze, w jakich to dramatycznych okolicznościach doszło do jego przejścia ze służby jednego posła do drugiego…



poniedziałek, 28 maja 2018

Kamieniem w Anglika



Dziś ciekawostka dotycząca potyczek morskich, miejmy nadzieję że będzie mało z terminologii więc się nie zbłaźnię. W czerwcu 1586 roku szlachcic z Suffolk, Thomas Cavendish, wyruszył z Londynu na czele dość przypadkowo zebranej wyprawy angielskich korsarzy. Cavendish zastawił cały swój majątek, by kupić galeon Desire i pinkę Hugh Gallant, dodatkowe finansowanie dołożyli prywatni inwestorzy, w tym syndykat kupców z Ipswich. Angielskie okręty uderzyły na wybrzeże Brazylii, a później przez cieśninę Magellana dostały się na Pacyfik. Ich głównym celem był atak na hiszpańskie okręty i statki na trasie Manila-Acapulco. Wyprawa okazała się niezwykle udana, straty Hiszpanów oceniano na ok. 400 000 funtów, chociaż Cavendishowi udało się dowieźć do Londynu (dwa lata po wyruszeniu) towary wartości „tylko” 90 000 funtów.

Epizod o którym chciałbym wspomnieć dotyczy starcia które stoczono 4 listopada 1567 roku, kiedy to Anglikom udało się zdobyć karakę Santa Ana. Statek wydawał się łatwym łupem, całym jego ciężkim uzbrojeniem były bowiem dwa arkebuzy. Galeon Cavendisha zbliżał się po, jak sądzono, łatwy łup, szykując się do abordażu. Wtedy dowodzący Hiszpanami Tomas de Alzola pokazał, że nie zamierza tanio sprzedać skóry. Duża część załogi Santa Any skupiła się na przednim kasztelu statku i stamtąd postanowiła dać odpór Anglikom. Do „ostrzału” użyto kamieni przeznaczonych do balastowania karaki. Tak starcie opisał sam Cavendish:

[Hiszpanie] skryci w kasztelu, tak że żadnego z nich nie było widać, czekali [na nas] z pikami, oszczepami, rapierami i tarczami, a także ogromnym zapasem wielkich kamieni, które zaczęli rzucać nam na głowy i na nasz okręt z taką szybkością i w takiej liczbie, że zmusili nas do przerwania abordażu i powrotu [na galeon]. Straciliśmy przy tym dwóch zabitych i czterech czy pięciu rannych.
Desire oddała wtedy salwę burtową, niszcząc część hiszpańskich masztów i zabijając kilku żeglarzy, jednak ponowiony abordaż znów został odparty. Anglicy wznowili więc ostrzał, trafiając w końcu statek przeciwnika poniżej linii wodnej. Santa Ana zaczęła nabierać wody, a wielu spośród jej załogi zginęło bądź zostało rannych. Dopiero wtedy, po walce trwające pięć lub sześć godzin, dzielny kapitan de Alzola zdecydował się na kapitulację.


piątek, 25 maja 2018

Dobry język i człowiek ma być znaczny



Czasami w materiałach źródłowych można znaleźć rozsiane perełki dotyczące strojów czy wyposażenia z epoki, przyznam że uwielbiam tropić takie ślady i wrzucać je na blog (hej, petyhorcy!). W dzisiejszym wpisie krótka notka dotycząca tatarskiego mirzy Bała Kuunduka, pochwyconego przez polski podjazd na początku października 1692 roku. Złapali go żołnierze z chorągwi wołoskiej rotmistrza Konstantego Turkuła[1], wyprawieni z chorążym jego na Budziak. Hetman Stanisława Jabłonowski w liście do króla Jana III Sobieskiego opisał jak to jeniec, dobry język i człowiek ma być znaczny, podał na przesłuchaniu wiele ciekawych informacji dotyczących tatarskich planów. Mnie jednak najbardziej zaciekawił opis rynsztunku tatarskiego wielmoży, dobrze wskazujący na jego wyższy status: sahajdak ma piękny i oprawny, szablę czerkieską bardzo dobrą i konia tureckiego bardzo dobrego.


[1] Do 1692 roku chorągiew Andrzeja Potockiego, gdzie Turkuł był porucznikiem.

poniedziałek, 21 maja 2018

P. Boga nie znają, ani o nim wiedzą



W 1569 roku Jędrzej Taranowski wyprawił się z poselstwem do sułtana. Jako że ten wyruszył akurat z wyprawą wojenną na Astrachań, polski poseł chcąc nie chcąc musiał ruszyć jego śladem. Po drodze Taranowski przejeżdżał przez ziemie ordy nogajskiej, gdzie goszczono go kobylem mlekiem i mięsem końskiem i baraniem. Dyplomata zostawił po sobie bardzo ciekawy opis owych Tatarów, który chciałbym teraz przytoczyć. Taranowski wspomniał, że Nogajcy P. Boga nie znają, ani o nim wiedzą, cnoty ani czci u nich niemasz, kto duższy [potężniejszy] ten lepszy. 



sobota, 19 maja 2018

Konkurs Anno Domini 1666 - wyniki





Pora na rozstrzygnięcie konkursu dotyczącego Anno Domini 1666. Zacznijmy od podania poprawnych odpowiedzi:

1. Wiedeń
2. Obrońcy Rzeczpospolitej, Królewscy muszkieterowie, Mieszkańcy Wiednia, Zakon Złamanego Krzyża, Wysłannicy Wysokiej Porty
3. Tu zaliczałem zarówno śmierć cesarza Leopolda I jak i elekcję po jego śmierci.
4. Trzej Muszkieterowie Dumasa i Trylogia Sienkiewicza były najpopularniejszymi odpowiedziami.
5. Kurtyzana, Siostra Adelaida,  Milady de Winter, Esmeralda

Zgłoszenia konkursowe przysłało 16 osób, niestety 3 z nich najwyraźniej nie doczytały pytania drugiego, podając odpowiedź w typie Polacy, Kozacy, Francuzi – mimo że zaznaczyłem, że chodzi o pełną nazwę frakcji.

Wylosowani zwycięzcy to Marcin Zenon Woźniak i Stanisław Szombara – gratulacje! Obydwu panów zapraszam  na priwa na FB mojego blogu, proszę o podanie adresu i zaznaczenie który zestaw (3 polskich dragonów czy 3 francuskich muszkieterów) wybieracie.

Raz jeszcze dziękuję wszystkim za wzięcie udziału w konkursie!





środa, 16 maja 2018

Zaciągnijcie się, mówili (na modłę szkocką)



W XVII wieku stosowano różne metody by powiększać szeregi wojska. Słynna metoda zaciągu „z wolnego bębna” często nie była taka ochotnicza jak chciałoby się wierzyć. Dziś ciekawa anegdota znaleziona w pracy Jamesa Millera Swords for Hire. The Scottish Mercenary, pokazująca taki przykład ze szkockiego podwórka. 
W 1643 roku grupa jedenastu niedoszłych wojaków złożyła pisemne zażalenie do Tajnej Rady[1]. Ich skarga mówiła o tym, że wzięto ich siłą i zamknięto na zamku[2], gdzie tkwią teraz praktycznie umierając z głodu, [jako że ] pozbawieni [są] wszelkiej [materialnej] pomocy, a ich zony i dzieci zmuszone są [pod nieobecność mężów] do żebrania.
Tak poważnego pisma nie można było zlekceważyć, Rada wysłała więc swoich „inspektorów” na miejsce, do zbadania sprawy. W wyniku śledztwa zwolniono pięciu spośród autorów petycji, uznając że faktycznie zostali oni „zrekrutowani”  wbrew własnej woli.  Pozostała szóstka nie miała jednak takiego szczęścia – w świetle istniejących dowodów uznano bowiem, że są faktycznie ochotnikami i pozostawiono ich w zamku.


[1] Privy Council, ciało doradcze przy osobie szkockiego króla, pełniące de facto funkcję rządu.
[2] Blackness Castle, nad zatoką Firth of Forth.

wtorek, 15 maja 2018

Gorzkich i niestrawnych potraw przysłał mi król



Język dyplomacji potrafi być czasami nader zaskakujący, zwłaszcza kiedy używają go ludzie bardziej nawykli do szabli niźli do pióra. Nic więc dziwnego, że czasami możemy w historii znaleźć raczej nieoczekiwaną wymianą korespondencji, w której widać z trudem skrywany gniew czy pogardę. Znalazłem taki właśnie ciekawy list, datowany na 21 stycznia 1652 roku. Jego autorem jest Bohdan Chmielnicki, a adresatem pan którego wizerunek widzimy powyżej – wojewoda kijowski Adam Kisiel. Panowie dobrze się znali, nieraz przyszło im bowiem prowadzić wspólne negocjacje. Kozacki hetman skarży się tu na list który otrzymał od Jana II Kazimierza, pełen połajanek i napomnień. Wyraźnie dotknięty Kozak prosi więc o radę wojewodę, nie ukrywając też, że gotów jest wznowić działania wojenne. Bardzo ciekawy jest jednak język którego używa – od owych gorzkich i niestrawnych potraw, po wzmiankę o nadętości i częstych pogróżkach.
Żeby w pełni zrozumieć takie gorzkie żale Chmielnickiego, zerknijmy najpierw na list który otrzymał od króla:


A tu wspomniany na początku list do Kisiela:

Niestety wiemy że wszystko złe Lachom nie pozostało tylko w sferze pogróżek. Kika miesięcy po wymianie owych listów, doszło do bitwy pod Batohem, jednej z najgorszych klęsk armii polskiej w historii.

poniedziałek, 14 maja 2018

Anno Domini 1666 - konkurs



Informowałem ostatnio o nadchodzącej akcji crowfundingowej nowej gry ze stajni Wargamera Anno Domini 1666. Dla przypomnienia, 15 maja rozpoczyna się jednoczesna zbiórka na Kickstarterze i Wspieram.to.  Jako że z ekipą Wargamera znamy się nie od dzisiaj, postanowiłem zorganizować konkurs dotyczący gry. AD 1666 zapowiada się naprawdę świetnie - tak od strony mechaniki jaki przepięknych modeli. 

Zaczynamy dzisiaj, a konkurs potrwa do piątku 18 maja (do 23:50 czasu londyńskiego). Wśród osób, które udzielą prawidłowych odpowiedzi na wszystkie pytania wylosuję dwóch zwycięzców, którzy otrzymają  zestaw 3 metalowych modeli do gry Anno Domini 1666: polskich dragonów lub francuskich muszkieterów.  Dziękuję Wargamerowi za ufundowanie nagrody!

Przechodzimy do pytań:
1. W jakim mieście dziać się będą wydarzenia w podstawowej („pudełkowej”) wersji gry Anno Domini 1666?
2. Proszę wymienić przynajmniej trzy frakcje, którymi będzie można dowodzić w grze. Należy wymienić pełną nazwę frakcji, a nie tylko Polacy czy Francuzi…
3.Jakie hipotetyczne wydarzenie historyczne z 1666 roku leży u podstaw głównego wątku gry?
4. Autorzy gry czerpią pełnymi garściami z bardzo znanych powieści i filmów. Proszę podać dwa takie źródła inspiracji (np. tytuł książki czy filmu).
5. W grze  pojawi się także wiele przedstawicielek płci pięknej. Proszę podać nazwy trzech modeli żeńskich, którymi można będzie grać w czasie rozgrywek w Anno Domini 1666.

Odpowiedzi na pytania proszę przesyłać jako wiadomość prywatną na FB profilu mojego blogu.

Ogłoszenie wyników – w sobotę 19 maja (trudno mi jednak powiedzieć o której godzinie, ot urok pracy na nocną zmianę…).



niedziela, 13 maja 2018

Historyk o(d)powiada...Taras Kovalets



W dzisiejszym odcinku po razy pierwszy miło mi gościć historyka niepochodzącego z Polski, jednak naukowo bardzo z naszym krajem związanego. Na pytania odpowie dzisiaj Taras Kovalets, urodzony w 1989 roku w Czerniowcach na Ukrainie, doktor i pracownik Zakładu Historii Ukrainy Wydziału Historii, Politologii i Stosunków Międzynarodowych Czerniowieckiego Uniwersytetu im. Jurija Fed’kowycza, jednocześnie doktorant na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Autor kilkudziesięciu publikacji naukowych, m.in. „Konstytucja Jazłowieckiego hetmana z Buczacza z Kozakami zaporoskimi A. D. 1571. Nieznana uchwała pierwszej komisji kozackiej” (Kamieniec Podolski 2015), „Powstanie kozackie z lat 1637 i 1638 na Ukrainie w świetle mało znanych źródeł” (Bukareszt 2015) „Ten ród ludzi jest mieszany, z różnych nacji… Etniczne oblicze Wojska Zaporoskiego w latach 20-30. XVII w. (Kiszyniów 2013). Jego zainteresowania badawcze dotyczą wszystkich aspektów (acz najbardziej wojskowego) historii kozaczyzny zaporskiej od XVI do pierwszej połowy XVII wieku oraz historii Podola. Aktualnie pracuje nad rozprawą doktorską „Powstanie kozackie 1630 r.” pod kierunkiem prof. dra hab. Mirosława Nagielskiego. Kilka jego artykułów można znaleźć na Academia.edu


1. W jaki sposób zaczęła się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan sobie sprawę że chciałby się nią zajmować zawodowo?
Odpowiedzieć na to pytanie  dość trudno, dlatego że postanowiłem zajmować się historią, a nie czymś innym jeszcze w liceum i dotychczas, tj. już od 17 lat nie zmieniłem swej decyzji, o czym właśnie tak nigdy nie żałowałem. Przenosząc się do tego momentu kiedy owa decyzja padła, przypominam, że były wakacje i chyba po raz pierwszy na chwilę zastanowiłem się, czym chcę zajmować się w tym życiu, i jakoś tak pierwszą na myśl przyszła historia, nawet nie historia ogólnie, lecz wczesno nowożytna, historia Kozaczyzny zaporoskiej. Ten moment właśnie wyznaczył moją pasję.

2. Która postać historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
Może to zabrzmi dość dziwnie, jednak nie posiadam ulubieńców, rozumiejąc, że każda z postaci historycznych żyła i działała w ściśle wyznaczonych granicach swego historycznego kontekstu. Niektóre z tych postaci imponują mi jednak więcej od innych, byli to hetmani zaporoscy Petro Konaszewycz-Sahajdacznyj, Taras Fedorowycz oraz Dmytro Hunia, którzy potrafili zjednoczyć dojść różnorodne Wojsko Zaporoskie pod silną władzą oraz weszli do historii jako mądrzy strategowie i taktycy wojenni.

3. Może się Pan cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być świadkiem jakiegoś wydarzenia lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki byłby Pański wybór?
Pytanie to jest chyba najprostsze, oczywiście, że jeśli kiedyś wynajdą wehikuł czasu i zaproponują mi z niego skorzystać, chciałbym wrócić do maja 1630 roku i zostać naocznym świadkiem bitwy między wojskiem zaporoskim a koronnym pod Perejasławiem.

4. Z której spośród swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
Niewątpliwie jest to zbiór dokumentów wydanych niedawno pod tytułem "Projekt "Ukraina". Powstanie Wojska Zaporoskiego 1630 roku. Dokumenty i materiały", którego przygotowanie do edycji zajęło mi nie jeden rok i kosztowało dużo zdrowia.

5. W toku swojej edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych badaczy. Który z nich wywarł na Panu największy wpływ?
Byli to dwaj wybitni historycy, najpierw po rozpoczęciu studiów na Czerniowieckim Uniwersytecie Narodowym poznałem bardzo utalentowanego historyka nowożytnika P.Dr.Andrija Fedoruka, któremu zawdzięczam wielkim wsparciem na każdym kroku moich badań historycznych, nauczył on mnie także myśleć krytycznie, niestandardowo, nieco później na Uniwersytecie Warszawskim zapoznałem się z P.Prof. Mirosławem Nagielskim, który całkowicie zmienił moje podejście do poszukiwań źródeł, wskazał wiele kierunków, właśnie  dzięki niemu udało mi się znaleźć bardzo dużo cennego i ciekawego w archiwach Polski i Ukrainy.

6. Dużo młodych ludzi czerpie aktualnie wiedzę historyczną z memów, filmików na YouTube i blogów internetowych. Jakie jest Pańskie zdanie na temat tego trendu?
Oczywiście, zjawisko to jest dość kontrowersyjne, dlatego że podejście do historii w taki sposób jest bardzo zmienione, czasami całkowicie różni się od klasycznego. Główną metodą tutaj jest wychwytywanie czegoś nadzwyczajnego, szokującego, podniesienie historii, jakichś wydarzeń lub działalności pewnej osoby w takim świetle, żeby wyglądało to na jakiś thriller, coś zachwycającego. W pogoni za sensacją tacy youtuberzy często pokazują wiele rzeczy na swój sposób, tworząc całkiem wymyślone wątki, nową historię. Zdarza się to jednak dość rzadko, ogólnie biorąc, kanały popularyzujące historię działają w sumie bardziej efektywniej i efektowniej, zachęcając setki tysięcy ludzi do zwracania się do historii jako magistra vitae.

7.  Najważniejsza Pańska rada dla przyszłych historyków?
Nie opuszczać rąk, jeśli nie wszystko się udaje. Dobrze rozważyć, czym chcą się zajmować w historii.

8. W czasie wolnym najbardziej lubi Pan…
Przesłuchiwanie audiobooków w różnych językach słowiańskich, bieganie, a najważniejsze - spędzenie czasu z rodziną.




Historyk o(d)powiada...Maciej Adam Pieńkowski


Z powodu problemów technicznych z blogu zniknął wywiad z Maciejem Adamem Pieńkowskim, doktorantem w Instytucie Nauk Historycznych na Wydziale Nauk Historycznych i Społecznych UKSW. Mojego gościa bardzo za to przepraszam, wrzucam więc  wpis raz jeszcze.

1. W jaki sposób zaczęła się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan sobie sprawę że chciałby się nią zajmować zawodowo?
Historią interesowałem się odkąd pamiętam. O historii dużo mówiło się w domu. Szczególną inspiracją był dla mnie dziadek – żołnierz AK, który wspominał wydarzenia związane z II wojną światową. Niemniej istotny był fakt, że historykiem jest moja mama, z którą często prowadzę ożywione dysputy historyczne. To ona stworzyła podstawy dla mojego przyszłego wykształcenia. Idąc na studia dysponowałem już pokaźną biblioteką historyczną, która wciąż się rozrasta (obecnie liczy ponad 700 woluminów). Do dzisiaj pamiętam jak zabrała mnie do kina na premierowy pokaz filmu „Ogniem i mieczem”; miałem wówczas 12 lat. Film wywarł na mnie ogromne wrażenie, tak, że od razu zostałem fanem sienkiewiczowskiej twórczości. O tym, że chciałbym się zajmować historią zawodowo pomyślałem jednak dopiero na studiach (jeśli dobrze pamiętam na IV roku). Nie była to jednak decyzja łatwa, bowiem naukowcy nie mają wcale lekkiego życia, głównie z powodu niepewności zawodowej. Prawda jest bowiem taka, że większość doktorantów nie zostanie na swoich uczelniach. Z drugiej strony muszę jednak zauważyć, że obecny system stypendialno - grantowy umożliwia młodym naukowcom życie na przyzwoitym poziomie.

2. Który postać historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
To pytanie nie jest łatwe. Jest wiele postaci historycznych, które zasługują na szczególne wyróżnienie. W przeszłości fascynowali mnie Aleksander Macedoński, Harald Srogi i Napoleon. Gdybym jednak miał wskazać na jedną postać byłyby nią Zygmunt III. Monarcha, który uważany jest za władcę kontrowersyjnego, a wokół którego narosło wiele stereotypów.  Uważam, że niesława jaką „cieszy się” pierwszy z polskich Wazów nie jest zasłużona. Jego długie panowanie było wypełnione doniosłymi wydarzeniami.

3. Może się Pan się cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być świadkiem jakiegoś wydarzenia lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki byłby Pański wybór?
Gdybym miał taką możliwość chciałbym poznać Zygmunta III i Jana Zamoyskiego, a także inne ważne osobistości sceny politycznej tego okresu (również z innych krajów europejskich). Z pewnością miałbym do nich długą listę pytań, ponieważ wiele kwestii wciąż pozostaje nierozwiązanych. Gdybym miał taką możliwość zobaczyłbym zamek Krzyżtopór w okresie jego największej świetności.

4. Z której spośród swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
W swoim dorobku naukowym mam artykuły, recenzje naukowe i jedną książkę. Kilka publikacji jest jednak dla mnie szczególnie ważnych. Z pewnością istotne były te związane z działalnością sejmików. Pierwsza z nich dotycząca stosunku szlachty mazowieckiej wobec działalności Jana Sobieskiego, ukazała się kiedy byłem na I roku studiów doktoranckich. Artykuł ten stanowił dla mnie wprowadzenie do szerszego grona badaczy. Bardzo cennym doświadczeniem, przede wszystkim wydawniczym i redakcyjnym było opublikowanie przeze mnie w 2015 r. monografii o sejmikach mazowieckich wobec sytuacji wewnętrznej w Rzeczypospolitej (1661-1665). Napisanie tej pracy (przy współudziale Anny Pieńkowskiej) wymagało ode mnie dużego wysiłku, tym bardziej, że tematyka książki zupełnie odbiegała od moich badań w doktoracie. Jeśli miałbym jeszcze wskazać na inne publikacje, z pewnością byłyby to teksty opublikowane w czasopismach naukowych. Kamieniem milowym kariery zawodowej będzie jednak publikacja (miejmy nadzieję po szczęśliwej obronie) rozprawy doktorskiej Sejm koronacyjny Zygmunta III i pacyfikacyjny 1589 roku. Poświęciłem jej niemal 5 lat badań, i jak sądzę, wpłynie ona istotnie na postrzeganie tego okresu.

5. W toku swojej edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych badaczy. Który z nich wywarł na Panu największy wpływ?
Rzeczywiście, w toku edukacji miałem przyjemność trafić na wielu wybitnych badaczy w swoich specjalizacjach. Studiując w Akademii Humanistycznej w Pułtusku zetknąłem się z prof. Izabelą Rusinową, prof. Pawłem Wieczorkiewiczem, prof. Janem Tyszkiewiczem, prof. Edwardem Potkowskim, czy prof. Jerzym Gąsowskim. Z kolei studiując na Uniwersytecie Wileńskim uczęszczałem na zajęcia prof. Bohdana Cywińskiego. Wszyscy oni mieli wkład w moją formację intelektualną. Największy jednak wpływ wywarli na mnie prof. Jan Dzięgielewski i prof. Mirosław Nagielski, co niewątpliwie wiązało się z moim pogłębiającym zainteresowaniem dziejami I RP. W szczególności pierwszemu z nich zawdzięczam rozwój warsztatu historycznego i poszerzenie horyzontu myślowego. Za jego sprawą zacząłem dogłębniej „przyglądać się” sprawom prawnoustrojowym i kulturze politycznej okresu staropolskiego.  Prof. Dzięgielewski należy do tego typu Mistrzów, którzy rzadko chwalą. To powodowało, że będąc już doktorantem cały czas starałem się równać do najlepszych. Mam również świadomość, że będąc jego uczniem wprost wywodzę się ze szkoły historycznej prof. Władysława Konopczyńskiego. Mistrzem prof. Dzięgielewskiego był bowiem prof. Jarema Maciszewski, który pozostawił w Pułtusku całą swoją spuściznę naukową. Poza tym mam cały czas kontakt ze swoimi kolegami i koleżankami z Akademii w Pułtusku, UKSW i UW, a także innych ośrodków naukowych; wciąż wymieniamy się doświadczeniami i wynikami badań.

6. Dużo młodych ludzi czerpie aktualnie wiedzę historyczną z memów, filmików na YouTube i blogów internetowych. Jakie jest Pańskie zdanie na temat tego trendu?
Z pewnością internet jest potężnym narzędziem, umożliwiającym kreowanie postaw i wyrabianie opinii. W przypadku historii ma jednak charakter obosieczny. Z jednej bowiem strony po sieci krąży mnóstwo memów i filmików historycznych, które mogą skłaniać młodych ludzi do zainteresowania historią czy wzbudzać w nich uczucia patriotyczne, zaś z drugiej często materiały te mają charakter sensacji, powielają mity i „spłaszczają” obraz historii. Wielu ludzi bezrefleksyjnie powtarza treści przeczytane lub usłyszane w internecie, co niewątpliwie stwarza pole do głoszenia treści ahistorycznych.  W internecie jest ich cała masa, i sam próbuję walczyć z tym trendem. Stąd tak ważne jest, aby uwrażliwiać wszystkich na odróżnianie faktów od mitów. Niemniej uważam, że filmy na youtubie są potrzebne (w szczególności w sytuacji gdy nie najlepiej ma się współczesne polskie kino historyczne), powinniśmy jednak dążyć do tego, aby były one rzetelne i atrakcyjne dla odbiorcy, także zagranicznego. Często jest to jedyna możliwość dotarcia do szerszego grona ludzi.

7.  Najważniejsza Pańska rada dla przyszłych historyków?
Radzę im nie bać się podejmowania wyzwań badawczych oraz krytycznego podejścia do historiografii. Praca historyka to 95% siedzenia a tylko 5% talentu.

8. W czasie wolnym najbardziej lubi Pan…
Podróżować z żoną, spędzać czas ze znajomymi, grać w strategiczne gry PC, w szczególności z serii Total War (choć na to czasu nie mam wiele). Lubię również dobry film wojenny, fantasy i science-fiction. Mam sporo różnych zainteresowań: geopolityka, architektura, współczesna technika wojenna, astronomia.

wtorek, 1 maja 2018

Bo podłoga była za śliska



25 grudnia 1649 roku w Warszawie zmarł Adam Kazanowski, marszałek nadworny koronny. 13 stycznia 1650 roku wyprawiono mu uroczysty pogrzeb w kościele świętego Jana. Jak to opisał Stanisław Oświęcim:
Odprawował się pogrzeb (…) piękną apperencyą w prowadzeniu ciała, koni powodnych pięknie ubranych, osoby giermka i inszych okoliczności do tego aktu należących i z niemałym kosztem, lubo więtszego potrzebowały tak znaczne bogactwa i zbiory nieboszczykowskie, od domu swego własnego iniuste oddalone a żenie [żonie] darem zapisane. Katafalk był na kształt herbu jego, to jest z bramy o trzech wieżach zrobiony i kopiami usarskimi z proporcami czerwono-złotymi na znak tego, że był żołnierzem, ozdobiony. Ale niemniejszyj i temu aktowi dodał ozdoby ksiądz Iwanicki, kanonik, pięknem swoim na laskę marszałkowską kazaniem.
By uhonorować wojskową karierę marszałka, pewien szlachcic wjechał konno do kościoła, by złamać kopię husarską o podłogę. Tu doszło jednak do nietypowej sytuacji, o której tak pisał pamiętnikarz:
Śmiechu zaś ludzi nabawił a oraz i strachu Wisłouch, gdy krusząc kopią po śliskiej na ten czas bardzo posadzce, w biegu końskim mało nie zabił Panny Grzybowskiej, Podkomorzanki Czerski, z fraucymeru Królowej, przy katafalku stojącej.
Wydaje się, że podkomorzanka od tego czasu niechętnie pojawiała się na takich „husarskich” pogrzebach…