czwartek, 9 stycznia 2014

Marszałek w powozie, rachunek dla królowej i skromny (acz szybki) pułkownik

Bitwa pod Blenhaim to największy i najsłynniejszy tryumf Johna Churchilla, 1-ego diuka Marlborough[1]. Nic więc dziwnego, że nie omieszkał on powiadomić zarówno swojej patronki – królowej Anny – jak i ukochanej małżonki – lady Sary – o swoim sukcesie. Po zakończeniu zaciętego starcia poprosił jednego ze swoich adiutantów o kawałek papieru. Traf chciał, że był to… rachunek hotelowy, najwyraźniej oficer miał tylko taki świstek pod ręką. Churchill napisał na drugiej stronie kartki krótki liścik do żony (tłumaczenie własne, dosyć luźne):

Nie mam więcej czasu niż tylko by błagać Cię byś przekazała moje ukłony Królowej i dała Jej znać, że Jej Armia odniosła chwalebne zwycięstwo. M[arszałek] Tallard i dwóch innych [francuskich] generałów znajdują się teraz w moim powozie a ja ścigam pozostałych [wycofujących się z pola bitwy]. Wiozący [ten list] pułkownik Parke, zda Jej [królowej Annie] pełną relację z tego co się [tu] stało. Ja sam zrobię to [listownie] za dzień lub dwa.

 Pochodzący z kolonii brytyjskich (urodził się w Wirginii) pułkownik Dan(iel) Parke – którego widzimy na obrazie powyżej – popędził co koń wyskoczy by zanieść wspaniałą nowinę do Anglii. Po ośmiu dniach podróży pokłonił się lady Sarze i przekazał jej wiadomość od męża. Ta, zapewne odetchnąwszy z ulgą, natychmiast wysłała go do królowej. Plotka niesie, że gdy pułkownik przyklęknął przed władczynią w Windsorze, ta akurat grała partię domina ze swoim małżonkiem, księciem Jerzym. Parke wręczył jej rachunek… znaczy się notkę od Churchilla… po czym zdał raport z przebiegu bitwy. Zachwycona królowa zapytała pułkownika, jak może go nagrodzić za przyniesienie tak wspaniałej wieści. Ten miał odpowiedzieć, że łaska Jej Królewskiej Mości jest dla niego najważniejsza. Skromność oficera została jednak sowicie nagrodzona: sakiewka z 1000 funtów w złotej monecie i miniatura królowej w postaci zdobionego naszyjnika bez wątpienia była dobrym zadośćuczynieniem za trudy jego podróży. Ech, opłacało się być takim gońcem…



[1] Wiem, wiem… polskie tłumaczenie to ‘książę’, ale zupełnie mi tu nie pasuje. 

5 komentarzy:

  1. Salve,
    Ciekawa kwestia z tym doreczniem, od strony 'konskiej' - mianowice to chyba znaczy ze musial uzywac koni pocztowych, i musial je zmieniac codziennie?, no moze co 2 dni. Raczej nie wydaje mi sie ze podrozowal z calym pocztem i remuda konska (8-10 koni), z Bawarii do Angli kawal drogi i zaden kon be tego nie pokonal w 8 dni i wtedy ani dzis, ponad 1000km. (wiadmo, jeszcze musial przeplynac przez Kanal). Z wynajmem koni przy oberzach etc nie byla wtedy problemu (Morryson pozostawil ciekawe swiadectwo po swoich podrozach po kontynecie wiek wczesniej), tak jak dzisiaj z wynajmem samochodow etc
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sądziłem, że Cię ten aspekt może zainteresować ;) Spróbuje dokopać się jakiś szczegółów na temat wysyłania gońców z armii Churchilla do Anglii, na pewno - tak jak piszesz - nie dałby rady tego zrobić na jednym koniu. Jeżeli coś znajdę to Ci podeślę na maila albo tutaj opublikuję.

      Usuń
  2. pozdrawiam, właśnie oglądam blog Waszmości, bardzo ciekawy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie Waszmość Adamie, ja chłop :) Miłej lektury.

      Usuń
  3. ja też chłop, piechur koronny z plebsu wzięty, dziękuję

    OdpowiedzUsuń