Dzisiejszy wpis krótki, a historia smutna i krwawa. Pan
którego portret widzimy powyżej to Louis de Bourbon[1],
hrabia Soissons, urodzony w 1604 roku. Młody człowiek był niezwykle ambitny, do
tego nienawidził (do bólu) de facto rządzącego Francją kardynała Richelieu. W 1636
roku zawiązał nawet ze swoim kuzynem – Gastonem de Bourbon, księciem Orleanu –
spisek na życie kardynała, pomysł jednak spalił na panewce. Młody Burbon jednak
się nie poddawał, w 1641 roku przy wsparciu księcia de Bouillon i wojsk
hiszpańskich stanął do otwartej rewolty. 6 lipca tegoż roku rebelianci zostali
jednak rozbici w bitwie pod Marfee, a sam Louis poległ na placu boju.
To właśnie okoliczności jego śmierci są dosyć zagadkowe i to
o nich chciałem wspomnieć. Według jednej wersji zabił go – i to już po bitwie –
jeden z jego oficerów, opłacony przez kardynała Richelieu. Nazwisko tego
zdrajcy-skrytobójcy jednak się nie zachowało. Druga wersja jest o wiele
bardziej interesująca i zadziwiająca. Otóż według niej hrabia… przypadkowo sam się
zastrzelił (sic!). Nabitym pistoletem miał bowiem podnosić zasłonę hełmu (co
wskazywałoby, że stanął do bitwy w zbroi kirasjerskiej, jak na rycinie poniżej),
kiedy to pistolet wystrzelił i kula zabiła go na miejscu. Przyznaję, że jeżeli
chodzi o zgony na XVII-wiecznych polach
bitwy ten przypadek jest zaiste zadziwiający…
Nadałby się do ówczesnej wersji nagrody Darwina, jeśli założymy rzecz jasna, że druga wersja śmierci jest choć odrobinę bardziej prawdopodobna od pierwszej.
OdpowiedzUsuńHy, może po prostu samobójstwo, żeby nie wpaść w ręce drogiego Armanda?
OdpowiedzUsuńA ktoś (przyjazny?) opisał to tak, ponieważ samobójstwo było jednak źle widziane w chrześcijańskich kręgach...