wtorek, 7 lutego 2017

Bang bang there goes your heart


Dzisiejszy wpis krótki, a historia smutna i krwawa. Pan którego portret widzimy powyżej to Louis de Bourbon[1], hrabia Soissons, urodzony w 1604 roku. Młody człowiek był niezwykle ambitny, do tego nienawidził (do bólu) de facto rządzącego Francją kardynała Richelieu. W 1636 roku zawiązał nawet ze swoim kuzynem – Gastonem de Bourbon, księciem Orleanu – spisek na życie kardynała, pomysł jednak spalił na panewce. Młody Burbon jednak się nie poddawał, w 1641 roku przy wsparciu księcia de Bouillon i wojsk hiszpańskich stanął do otwartej rewolty. 6 lipca tegoż roku rebelianci zostali jednak rozbici w bitwie pod Marfee, a sam Louis poległ na placu boju.
To właśnie okoliczności jego śmierci są dosyć zagadkowe i to o nich chciałem wspomnieć. Według jednej wersji zabił go – i to już po bitwie – jeden z jego oficerów, opłacony przez kardynała Richelieu. Nazwisko tego zdrajcy-skrytobójcy jednak się nie zachowało. Druga wersja jest o wiele bardziej interesująca i zadziwiająca. Otóż według niej hrabia… przypadkowo sam się zastrzelił (sic!). Nabitym pistoletem miał bowiem podnosić zasłonę hełmu (co wskazywałoby, że stanął do bitwy w zbroi kirasjerskiej, jak na rycinie poniżej), kiedy to pistolet wystrzelił i kula zabiła go na miejscu. Przyznaję, że jeżeli chodzi o  zgony na XVII-wiecznych polach bitwy ten przypadek jest zaiste zadziwiający…



[1] Tak, wiem, w języku polskim zwykło się pisać Ludwik Burbon, ale oryginał brzmi znacznie lepiej. 

2 komentarze:

  1. Nadałby się do ówczesnej wersji nagrody Darwina, jeśli założymy rzecz jasna, że druga wersja śmierci jest choć odrobinę bardziej prawdopodobna od pierwszej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hy, może po prostu samobójstwo, żeby nie wpaść w ręce drogiego Armanda?

    A ktoś (przyjazny?) opisał to tak, ponieważ samobójstwo było jednak źle widziane w chrześcijańskich kręgach...

    OdpowiedzUsuń