Stanisław Stadnicki, herbu Szreniawa, zanim zasłużył swoimi wyczynami na przydomek Diabła, dzielnie stawał na służbie króla Stefana Batorego. Pod Gdańskiem w 1577 roku na harcach z Niemcami przyszło mu utracić konia, ale walczył wiele a mężnie z dobrą fortuną. W czasie walk z wojskami moskiewskimi uratował pod Toropcem rotmistrza Mikołaja Jazłowieckiego, grożącego mu Tatarzyna zabił, obróciwszy się zrazy od onego w stronę, drugiego pohańca koncerzem przebił. W tejże bitwie sam został zresztą bardzo zbity tatarskimi kiścieniami. Odniósł także ciężką ranę, prowadząc swoją spieszoną chorągiew do szturmu na Psków.
Koleje losu zaprowadziły naszego pana Stanisława (nieco zapewne rozżalonego, że król nie nagrodził go za przelewanie krwi w wojnach moskiewskich) na służbę cesarza Rudolfa II, gdzie przyszło mu walczyć przeciw Turkom. Tak oto o potyczce gdzie wsławił się nasz przyszły Diabeł napisał Bartosz Paprocki:
Jechał do Węgier na zamek Agier, mając z sobą kilka a trzydzieści koni, tam z ludźmi rycerskimi miejsca onego jechał pod zamek turecki, który zowią Beryn. Gdy ich obaczyli Turcy, wypadło ich do nich naprzód koni pięćdziesiąt, do których Stadnicki tylko samodziewięć skoczył, tam mu Pan Bóg zdarzył to raczył, że zaraz jednego kopią zabił, drugiego z rusznice, Turcy się zaraz wsparli, za którymi Stadnicki z onymi tylko ośmią sług wpadł, aż w miasto.
Widzimy więc, że pan Stanisław biegle posługiwał się bronią wszelaką, co bez wątpienia przydawało się nie tylko na pohańca, ale i w czasie jego polskich eskapad, dzięki którym zyskał piekielny przydomek.
Quite a valiant renegade :)
OdpowiedzUsuń