Wracamy do przygód seigneura de Bayard, tym razem lądując
pod Marignano pierwszego dnia bitwy, czyli 13 września 1515 roku. Chociaż to Francuzi ostatecznie wygrali to
krwawe starcie, pierwsza faza bitwy wcale na to nie wskazywała. To wtedy
właśnie nasz rycerz otarł się o śmierć w czasie walk ze szwajcarskimi
piechurami. Jak zwykle luźne tłumaczenie z angielskiego jest mojego autorstwa.
W toku ostatniej [tego
dnia] szarży na Szwajcarów nader dziwna przygoda przydarzyła się Bayardowi, który
cudem tylko uratował swój kark. Dosiadał wtedy narowistego konia, który, ranion
od wielu pik, pozbył się ogłowia i nie czując już [kontroli ze strony jeźdźca] ruszył
prosto śród Szwajcarów i zawiózłby swego jeźdźca w kolejny oddział [którego
żołnierze] nie daliby [Bayardowi] pardonu. Szczęśliwym jednak trafem, koń
zaplątał się w winoroślą wiszące, jak to zwykle w Italii, między drzewami i
musiał się zatrzymać.
Jeżeli Bayard
kiedykolwiek bał się o swe życie, to właśnie wtedy. Zsunął się z siodła na
ziemię, pozbył się całej zbroi i pełznąc na czworaka – by nikt go nie zauważył –
ruszył w tę stronę skąd dochodziły okrzyki ‘Francja! Francja!’ i tak dotarł
bezpiecznie do obozu królewskiego [króla Franciszka I], z całego serca
dziękując Najwyższemu za wybawienie z tak wielkiego niebezpieczeństwa.
Jak widać Bayard nie widział nic niehonorowego w takiej
ucieczce, zresztą walki z drugiego dnia bitwy pokazały, że duch w rycerzu nie
upadł, a ostatecznie to Francuzi przeważyli w bitwie. Ale to już historia na
inną okazję…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz