Okazuje się, że armia koronna miała w Prusach kuloodpornych
żołnierzy. Co prawda było w to zaangażowane nieco magii, ale czego się nie robi
by pokonać Szwedów? Charles Ogier pod koniec marca 1636 roku zanotował taką oto
historię opowiedzianą przez gdańskiego mieszczanina:
(…) prawdziwe są
opowieści o pewnych żołnierzach, którzy dzięki diabelskim i czarodziejskim
sztuczkom tak są przeciw kulom muszkietowym zabezpieczeni, iż nie można ich
zranić. Kiedy bowiem kula ich trafi, to nie wchodzi w ciało, lecz robi tylko
guza, który da się wyleczyć w ciągu kilku dni. Opowiadał też co z kolei
zasłyszał od swojego brata, kiedy tamten, będąc jeszcze młodzieńcem, wybierał się
na wojnę. Otóż pewnego razu wsiadł on na wóz jakiegoś chłopa, ten zaś widząc
młodzieńca sposobiącego się do wojaczki, zadeklarował się wtajemniczyć go w ów
sekret przeciw kulom muszkietowym. Wówczas młodzieniec, mając przy sobie
muszkiet, bez zastanowienia wypalił do woźnicy. Ten, będąc pod wpływem czarów,
lecz nie spodziewając się takiej reakcji, zwalił się wprawdzie na ziemię, ale
kula nie utkwiła w jego grzbiecie. Nieco rozgniewanych powiedział, że gdyby został
o tym uprzedzony, to nawet z kozła by nie spadł. Kerschenstein wymienił mi
nawet pewnego kapitana czy pułkownika, który wielu takich żołnierzy do Prus ściągnął;
sam zresztą widział niektórych z nich.
Dociekliwy Francuz wrócił do tego jakże fascynującego tematu
miesiąc później, znów wypytując Gdańszczanina o owych zaczarowanych, co to się ich ani szabla ani kula nie ima. Odrzekł
mi ten człowiek, nie lękliwy i rozumny,
że z taką pewnością może mi o nich opowiedzieć, z jaką by chciał, żebym go
uważał za człowieka uczciwego. Oświadczył, że widział nawet cały regiment
takich żołnierzy, którymi dowodził Ernest Denhoff, ten sam co w Sztumskiej Wsi
był z nami w charakterze komisarza. Nazywano ich passawczykami, gdyż – jak już
wspominałem – przybyli z wojska biskupa Passawy. Wielu chłopów z okolic
Norymbergii do teraz praktykuje w życiu codziennym tę czarnoksięską sztukę.
Księciem-biskupem Passawy był od 1625 roku
arcyksiążę Leopold Wilhelm czyli nader bojowy pan którego widzimy powyżej. Nic
dziwnego, że u tak wojowniczego władcy służyli kuloodporni żołnierze. A że były w to zaangażowane czarty i magia? Cóż, cel uświęca środki...
Co do
Ernesta Denhoffa – wydaje mi się, że chodzi o Magnusa Ernesta Denhoffa, który
pod koniec 1626 roku zaciągał regiment piechoty niemieckiej dla armii koronnej.
Oddział ten dotarł do wojsk Koniecpolskiego po bitwie pod Tczewem, a po pewnym
czasie Magnusa Ernesta zastąpił Gustav Sparre. Kuloodporni służyliby więc
głównie w obronie wybrzeża w okresie po 1627 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz