Interesująca przygoda pana Bogusława Kazimierza Maskiewicza
z 1647 roku, kiedy to wraz z dwoma towarzyszami, jadąc tylko w pojedynkowych saniach, utknął z powodu zawierzuchy i śniegów wielkich w
szczerym polu. Trzem sługom księcia Wiśniowieckiego przyszło spędzić noc w
znalezionym bajraczku (szałasie). Tak oto pan Bogusław opisał jak udało im się
przetrwać noc:
Stanąwszy tedy w
chruścinie nałamałem chrustu i wyjąwszy siana trochę, co w saniach pod nogami
było, nakręciwszy bandolet, podsypię procha, ale się i ogień nie jął siana, w
które nogami natrzęsiono było śniegu. Nie było, tylko 12 ładunków, do tego
przyszło aż do ostatniego ładunka. Wsypałem połowę na panewkę, a gacie
wszystkie poszarpałem, okręcając korek, żeby się zatłała chusta, ale i to nie
pomogło, aż do tego ostatniego ładunka zakradła się iskierka w sienie, na którą
ostatek wysypałem prochu, i już się zajęło siano. Tamże całą noc chrust
przykładaliśmy sobie, który tylko tkał, a nie gorzał, mało też i ciepła było, więcej
dymu, od którego nazajutrz, choć dzień był pogodny i mroźny, świata nie
widziałem.
Na szczęście towarzysze Maskiewicza wsadzili go rano na
sanie i całą trójka dotarła do Olszanki, w której urzędował Bazyli Tatomir,
rotmistrz piechoty nadwornej księcia Wiśniowieckiego. Tam całe towarzystwo mile
sobie popiło, a sam Maskiewicz, choć
omackiem pijąc, dzięki dobroczynnemu działaniu miodu odzyskał wieczorem
wzrok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz