[Tydzień z lisowczykami, wpis 5/7]
Dzisiaj padam na twarz po pracy, więc wpis będzie krótki. We
wrześniu 1626 roku 400-konna chorągiew lisowczyków rotmistrza Mikołaja
Moczarskiego wyprawiała się na podjazdy w stronę pozycji szwedzkich, wędrując a
to pod Oliwę, a to pod Puck, a to do Gdańska. Co ciekawe, w tym ostatnim
mieście lisowczycy mieli zaproponować, że przejdą na służbę mieszczan – czemu jednak
grzecznie odmówiono. Nie ma się zresztą co Gdańszczanom dziwić, lisowczycy
mieli bowiem w ograbić po drodze jakąś wieś, doszło też do jakiś drobnych burd.
Sam Moczarski podsumował to najlepiej w swoim liście do burmistrza Gdańska
Arnolda von Holtena:
Obawiam się, aby mi
się żołnierze moi w mieście bawić nie chcieli, albowiem to miasteczko zabawne
jest dla panów Polaków.
Co ciekawe, w czasie popisu armii 4 listopada 1626 roku rota
Moczarskiego opisana jest w sile 228 koni, pytanie tylko czy aż tak dużo ‘rozeszło
się’ spod znaku, być może wyjściowa informacja o 400 koniach była zawyżona,
ewentualnie chorągiew podzielono na dwie mniejsze? Faktem jest, że oddział
Moczarskiego (w sile 200 koni, jako jazda kozacka) wszedł do komputu armii w
Prusach i zaszczytnie walczył do końca wojny, wchodząc w skład pułku jazdy
Stefana Koniecpolskiego (a po jego śmierci w 1629 roku – Samuela Żalińskiego). Widzimy
go między innymi pod Czarnem i Trzcianą, brał też nader często udział w
starciach podjazdowych.