Jeszcze jedna przepiękna anegdota z Liber chamorum, znalazłem ją przypadkiem a ubawiła mnie tak
szczerze, że chciałbym się podzielić.
Rzecz dotyczy niejakiego Aleksandra Szejnboka (Szejnbeka),
który handlował na Ślaku woskiem i stalą.
Pewnego dnia, przebywając w Krakowie, zaprosił kilku znajomych na śniadanie na ozór wołowy warzony, a gdy
go na półmisku przyniósł, wykroił środek, co lepsze, i wziął przed się na
talerz, a koniec ozora i drugą część, co z gardzielem, pomknął przed owych, co
ich zaprosił. Wtym jeden z owych za lekkie uważenie to mając od Szejnboka,
wziąwszy one obadwa kawalce ozora w rękę, cisnął nań jednym, a drugim dał mu w
pysk, rzekłszy mu: „zjedzże, skurwysynu, i tęn ostatek, kiedyś co lepszego
odkroił”. Tak dawszy mu w gębę ozorem wstał i poszedł od onego bankietu.
Musiała to być niezapomniana balanga…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz