Kilka razy opisywałem już na blogu staropolskie łowy na
niedźwiedzia. W większości przypadków górą był myśliwy, czasem jednak zdarzało
się, że tryumfował misiek. Znalazłem taki oto ciekawy i nader niecodzienny wyjątek z 1679 roku, o którym wspomniał Poczobut Odlanicki:
Najmilszy mój brat i
przyjaciel, jakiego w tym kraju nie mam i nie miałem, Pan Gabryel Mależewicz,
na łowach niedźwiedzich został zabitym nieszczęśliwie, bo bez dyspozycyi i ze
swego własnego bandoletu. Bo gdy nie zastał w legowisku niedźwiedzia, temu nie
wierząc tym co go w jego jamie szukali, sam do onej wlazł, a bandolet za sobą
położył z odłożonym kurkiem; gdzie gdy się zgromadzili przytomni koło owej
jamy, nieostrożnie niejakiś Pan Tomkiewicz nastąpił na cyngiel, a nieboszczyk w
tym razie był głowę złożył do wychodzenia z pomienionego legowiska, tak go w
samą głowę kula uderzyła, że aż mózg prysnął.
[A ilustracyjnie, na początku wpisu, ‘Powrót z polowania’
Johannesa Lingelbacha, ok. 1650-1674, ze zbiorów Rijksmuseum]
Safety first...
OdpowiedzUsuń