Kolejna ciekawostka wyszukana wśród zdigitalizowanych zbiorów Biblioteki Czartoryskich. Tym razem pochodzący z 1661 roku akt nadania Stefanowi Czarnieckiemu starostwa tykocińskiego. Przepiękny dokument, z jakże zamaszystym podpisem króla Jana Kazimierza. Całość dokumentu do znalezienia tutaj.
Wojskowość europejska XVI-XVIII wieku [dużo], wargaming historyczny [odrobinę], a także co tam mi jeszcze przyjdzie do głowy...
poniedziałek, 25 stycznia 2021
niedziela, 24 stycznia 2021
Obserwacyje do wojennych operacyi i akcyi
Kolejny ciekawy
materiał źródłowy znaleziony w bibliotekach internetowych. Tym razem Obserwacyje do wojennych operacyi i akcyi autorstwa
Jana Joachima Kampenhausena (1680-1742), datowane na okres pomiędzy 1701 a
1725. Bardzo ciekawe zapiski dotyczące tego jak Kampenhausen widział
wyposażenie wojsk, organizację taboru, armii w marszu czy obozie. A wszystko to
tak pięknym pismem, że aż przyjemność poczytać.
Rękopis z
Biblioteki Czartoryskich znajdziecie tutaj.
wtorek, 19 stycznia 2021
Arkabuzerzy pana markiza
Przeglądałem
sobie dzisiaj od rana pięknie zdigitalizowaną Metrykę Koronną (którą możecie
poczytać tutaj) i znalazłem bardzo interesujący fragment który chciałbym
zamieścić na blogu. To list przypowiedni na chorągiew 80 arkabuzerów,
wystawiony w marcu 1668 roku dla markiza d’Arquien (czy tez Derkien, jak chce
dokument). To bardzo ciekawy dokument, w którym zalecono markizowi sformować oddział
z ludzi doświadczonych, co oczywiście było typową formułką dla tego typu
dokumentów. Chorągiew miała mieć (przynajmniej na papierze) zaciąg towarzyski,
list mówi bowiem o towarzyszach i pacholikach (pocztowych), którzy mieli mieć konia dobrego ze wszytkim woiennym
porządkiem, tak iako porządny Arkabuzer do potrzeby zwykł wsiadać. Z innych
dokumentów wiemy, że arkabuzerzy mieli mieć zbroje,
z parą pistoletów i bandoletem każdy. Mimo że szlachta dopominała się, by
arkabuzeria była formowana na sposób narodowy, tak naprawdę do początku XVIII
wieku pod tą nazwą utrzymywała się rajtaria. Zresztą nawet w źródłach z epoki
widzimy , że ówcześnie nie mieli większych wątpliwości co do tego kim
faktycznie byli owi arkabuzerzy, sam Jan III w swoich listach nazywa ich wszak
rajtarami.
[Wiem, jako
ilustrację widzimy zapewne husarza z obrazu Brandta, ale jakoś zawsze mi się
widok tych jego jeźdźców z bandoletami kojarzy z tym, jak ‘na papierze’ winna
wyglądać arkabuzeria]
piątek, 15 stycznia 2021
Ze szkocką pintą i kwaterką brandy
Wracamy do zapisków
Patricka Gordona, udało mi się bowiem znaleźć ciekawy fragment dotyczący
utrzymania żołnierzy (i ich morale) w ryzach. W marcu 1661 roku kompania
dowodzona przez Gordona, po powrocie z kampanii 1660 roku, powoli maszerowała z
kwater zimowych, trafiając w okolice Krosna. Tu do jednostki trafiły
uzupełnienia, wszak dragoni ponieśli spore straty w czasie walk z Moskwą i
Kozakami. Jak napisał o tych nowych żołnierzach sam Gordon, było to ’50 chłopa,
którzy wcześniej służyli Cesarzowi Rzymskiemu na Węgrzech, pod komendą generała
Susa [De Souches] i zdezerterowali, a teraz nasz generał przysłał ich [do mnie]
by wcielić ich do kompanii i rozmieścić na kwaterach. Byli to wysocy, nader
krzepcy ludzie, głównie Francuzi i Włosi, [ale] też kilku Hiszpanów’. Jako że
oddział Gordona był rozmieszczony na terenie miasteczka i kilku wsi, Szkot mógł
się słusznie obawiać jak utrzymać tych nowych rekrutów w ryzach, tym bardziej
że cała kompania od pewnego czasu nie otrzymywała żołdu. Zdecydował więc, że
każdy żołnierz dostanie dziennie szkocką pintę piwa [czyli prawie 1.7 litra],
kwaterkę brandy i tyle żywności na ile lokalna ludność może sobie pozwolić.
Najwyraźniej podziałało to na morale dragonów, bo nie doszło do żadnych
ekscesów, a dwa tygodnie później kompanii wypłacono żołd.
wtorek, 12 stycznia 2021
Krótko mówiąc, ta energia i gwałtowność są nie do opisania
Kolejny ciekawy
fragment źródłowy z czasów panowania Jana III Sobieskiego, tym razem autorstwa Duponta.
Cytat dotyczy drugiej bitwy pod Parkanami w 1683 roku i odparcia szarż jazdy
tureckiej przez piechotę sprzymierzonych. Przyznam, że zawsze robią na mnie
wrażenie opisy takich starć piechoty i jazdy w XVII wieku, musiało tam
dochodzić do nader wstrząsających scen.
Wyznaję, że nie potrafię wyrazić wściekłości, z
jaką potężna kawaleria, od razu cała, uderzyła na nasz front. Ich wrzask dawał
się słyszeć na wiele mil wokoło. Niech czytelnik przypomni sobie, co książę
lotaryński mówił o tej wściekłości w jednym ze swych listów, gdy opisywał
walkę, jaką mu wydano, kiedy chciał się zbliżyć do mostów wiedeńskich. Jego
szeregi zostały wówczas zmiecione, choć Turków nie było dużo. Krótko mówiąc, ta
energia i gwałtowność są nie do opisania. Nie mam wątpliwości, że gdyby nie
kozły hiszpańskie, Turcy złamaliby naszą pierwszą linię i przerwali szyk. Ale
żołnierze, dzięki temu wsparciu – a pomysłem samego króla [Jana III] było, żeby posługiwać się nim w bitwach – odparli atak i z taką energią
ostrzeliwali wroga zarówno z broni palnej, jak i z armat, że ten musiał
zawrócić. Ale tylko na chwile. Niebawem Turcy ponowili atak, który został przyjęty
tak samo jak poprzedni. Nie rozminę się wcale z prawdą, gdy powiem, że
szarżowali co najmniej dziesięć razy. Wydawało nam się, że im więcej ich zabijamy,
z tym większą energią wracają. Ze zdumieniem patrzyliśmy, z jaką lekkością i
łatwością ich potężne chorągwie dokonują zwrotów. W takiej akcji można było
podziwiać doskonałość ich wierzchowców.
sobota, 9 stycznia 2021
Żupy według Mistrza Wilhelma
Tym razem wpis
zupełnie nie związany z wojskowością, ale jako że chodzi o rzecz autorstwa
Wilhelma Hondiusa, to nie mogę sobie darować. Seria czterech miedziorytów, datowanych
na 1645 rok, przedstawiających miasto Wieliczkę i żupy (kopalnie) soli. Dużo
bardzo ciekawych wizerunków górników i ich ekwipunku, więc może kogoś
zainteresuje. Poniżej linki do poszczególnych map na stronie polona.pl
piątek, 8 stycznia 2021
Diego o strzelaniu z armaty
Przeszukując
ostatnio po razy kolejny bogate zasoby internetowe polona.pl wpadła mi w ręce
znana i ciekawa praca, która chyba do tej pory nie zawitała jeszcze na blog.
Chodzi o wydaną w 1643 roku w Lesznie polską wersją słynnego dzieła Diego
Ufano, która miała u nas przydługi tytuł „Archelia albo artilleria to iest
fundamentalna y doskonała infromacya o strzelbie y o rzeczach do niey
należących z wywodną przytym nauką, która generałowi, albo przełożonemu nad
strzelbą tak w obozie iako w oblężeniu fortec służy”. Ufano był hiszpańskim
artylerzystą służącym w Armii Flandrii, pierwsze wydanie jego dzieła ukazało
się w Brukseli w 1613 roku (istnieją jednak przesłanki, że była też wersja z
1612 roku). Dzieło spotkało się z dużym zainteresowaniem i szybko zostało
przetłumaczone na język niemiecki i francuski. Polskiego tłumaczenia, z wersji
niemieckiej, dokonał Jan Dekan.
Cały podręcznik możecie
znaleźć tutaj, zamieszczam też kilka przykładowych rycin.
wtorek, 5 stycznia 2021
Karol obiecuje...
Elekcja 1669 roku, propozycje księcia Karola V Leopolda Lotaryńskiego, kandydata na tron polski
(za diariuszem Aleksandra Skorobohatego):
- miał przez koronacyją dać
Rzplitej 5 milionów
- za Rzplitą głowę swą
położyć
- piechoty swym kosztem na
potrzebę Rzplitej dawać.
- szkołę rycerską na 100
Polaków w Latorynej erigować
- most na Wiśle swym kosztem
zbudować
- księstwo Latryńskie
Rzplitej per commutationem z cesarzem jm. zapisać
- po polsku chodzić
- Polaków na dworze swym
wszystko chować
W sumie ciekawa sprawa, jakby tak Karola wybrano, oznacza to że nie
trafiłby na służbę austriacką i kto by
tam pod Wiedniem potem dowodził…
poniedziałek, 4 stycznia 2021
Kadrinazi radzi i odradza – cz. XXXVIII
Czytelnicy bloga wiedzą zapewne, że wojna 1626-1629 należy do moich
ulubionych konfliktów, którym poświęcam sporo miejsca i na którym koncentruje swoje hobbystyczne badania
i projekty książkowe. Z dużą więc ciekawością przyjmuję więc wszystkie
zapowiedzi wydawnicze, które dotyczą tej wojny. Jednym z moich
niezrealizowanych projektów jest praca o bitwie pod Trzcianą, która (z różnych
przyczyn, acz leżących tylko i wyłącznie po mojej stronie) niedokończona
wylądowała w szufladzie gdzie może kiedyś tam doczeka lepszych czasów. Z tego
też powodu dzisiejsza recenzja może być nieco nietypowa i różnie odbierana
przez czytelników, bo na warsztat biorę najnowszą pracę Pawła Szymona Skworody
zatytułowaną Bitwa pod Trzcianą 27 VI
1629. Legendarna łaźnia Lwa Północy, która ukazała się z końcem zeszłego
roku nakładem wydawnictwa Inforteditions. Recenzje to rzecz bardzo subiektywna,
dużo w nich zależy od punktu widzenia recenzenta – stąd też ten nieco dłuższy wstęp
w dzisiejszym wpisie, żeby od razu uświadomić czytającym moje zaangażowanie w
badany temat, co będzie rzutowało na samą recenzję. Jak zwykle zaczniemy od
ogólnego opisu książki, a potem przyjrzymy się różnym szczegółom i dodam kilka
obserwacji i komentarzy.
Praca podzielona jest na pięć rozdziałów, oprócz tego mamy wstęp (będący de
facto dodatkowym rozdziałem) i aneks z wypisami z polskich źródeł opisujących
bitwę. We wstępie autor, po krótkim tłumaczeniu czemu zdecydował się przybliżyć
czytelnikom właśnie bitwę pod Trzcianą, opisuje nam konflikt pomiędzy Rzplitą i
Szwecją w okresie od wyprawy szwedzkiej Zygmunta III po lądowanie Gustawa II
Adolfa w Prusach. Rozdział pierwszy to historia wojny o ujście Wisły, chociaż
opis rozpoczyna się od 1625 roku i walk w Inflantach. Znajdziemy tu więc
informacje o lądowaniu Szwedów, bitwie pod Gniewem, oblężeniu Pucka, bitwy pod
Czarnem (Hammerstein), Tczewem, Oliwą, kampanię 1628 roku, Górzno, oblężenie
Torunia, aż po początek interwencji cesarskiej. W rozdziale drugim autor
porównuje XVII-wieczną wojskowość Rzplitej i Szwecji, wybiegając czasami aż do
Wojny Trzydziestoletniej czy nawet „Potopu”. Znajdziemy tu też informacje o
organizacji i wyposażeniu posiłkowych wojsk cesarskich. Rozdział trzeci to
porównanie sił walczących pod Trzcianą, podczas gdy w rozdziale czwartym
znajdziemy opis samej bitwy. Ostatni rozdział mówi nieco o stratach w bitwie,
znajdziemy tam także rozważania autora na temat szyku walczących armii, z kolei
w krótkim epilogu autor wspomniał o zakończeniu konfliktu w 1629 roku i o
rozejmie w Sztumskiej Wsi.
Co od razu rzuca się w oczy przy lekturze, to dosyć obszerne wprowadzenie
do tematu, gdzie wstęp i pierwszy rozdział, stanowiące połowę objętości pracy,
są de facto bardzo długim opisem historycznym, który równie dobrze można by
podsumować na dwóch stronach ogólnego wstępu i dwóch kolejnych chronologii
konfliktu. Zamiast tego mamy kolejne rozważania o bitwach od Kircholmu po
Górzno, niewiele wnoszące do samej bitwy pod Trzcianą. Co szczególnie rzuca się
w oczy to praktycznie brak odniesień do źródeł, zamiast tego co chwila
znajdujemy zdanie mówiące o tym, że „według [tu wstaw nazwisko historyka]…”.
Już kilka osób które czytało tę książkę zauważyło: „no ale przecież autor
odnosi się do twoich wpisów” – co w sumie nie zaskakuje, bo trochę jednak o
Trzcianie napisałem – jednak chciałbym przeczytać książkę Pawła Skworody i owoc
jego badań, a nie co chwila natykać się na to co napisał Mariusz Balcerek o
szykach armii szwedzkiej, Paweł Duda o dyplomacji papieskiej czy Michał
Paradowski na swoim blogu. Otrzymujemy więc kompilację tego co napisali już
inni, z reguły z adnotacją autora że zgadza się z danym historykiem. Do tego
wiele z tego typu dywagacji zdaje się być po prostu „wypełniaczami miejsca”, ot
żeby powstała dodatkowa strona czy dwie. Jak bowiem wytłumaczyć sens
dwustronicowych rozważań na temat bitwy pod Kircholmem, dwóch i pół strony o
bitwie pod Oliwą czy długie opisy, podane zresztą za Mariuszem Balcerkiem, dotyczące
szyków Dahlbergha?
Bardzo dziwne wrażenie sprawia rozdział drugi, mówiący o wojskowości
walczących stron. Biorąc pod uwagę jak specyficznym starciem była bitwa pod
Trzcianą, aż się prosiło o skoncentrowanie na kawalerii, która wzięła na siebie
ciężar walk. Zamiast tego mamy tu wszystko: długie rozważania o rewolucji
militarnej w Europie, reformy Władysława IV, odniesienia do „Potopu” a nawet
panowania Sobieskiego. Bardzo długo opis dotyczący reform w piechocie
szwedzkiej za panowania Gustawa II Adolfa byłby przydatny jeżeli książka dotyczyłaby
bitwy pod Gniewem, ale w przypadku Trzciany poświęcenie jej tyle miejsca nie ma
większego sensu. Opis jazdy szwedzkiej jest nieco lepszy, acz też nie
pozbawiony dziwnych czy niepopartych źródłowo sformułowań (jak lekka jazda
inflancka w armii szwedzkiej czy teza o tym że jazda szwedzka została uznana za
rajtarów – ale przez kogo tego już się nie dowiemy…). Co ciekawe, jeżeli ktoś
ma zerowe pojęcie o jeździe polskiej to zbyt dużo się z tego rozdziału nie
dowie, mamy tylko nieco informacji o organizacji chorągwi i sposobie dosiadu
koni, ale już nie o uzbrojeniu oddziałów.
Brak odniesień do źródeł jest widoczny chociażby w przypadku próby
identyfikacji oddziałów polskich pod Trzcianą. Autor wspomina tu na przykład,
że Maciej A. Pieńkowski w swoim artykule o bitwie zidentyfikował chorągwie
Łukasza Żółkiewskiego i Adama Kalinowskiego jako biorące udział w bitwie.
Problem jest z tym jednak taki, że to jedna z dwóch możliwych interpretacji
zapisu z popisu wojsk koronnych z 17 lipca 1629 roku, którą znajdziemy w
„Kontynuacji Diariusza…”, interpretacja która jest zresztą dyskusyjna. Wśród
zidentyfikowanych jednostek polskich brak chorągwi kozackiej Moczarskiego i oddziałów
polskich dragonów, mimo że dysponujemy zapisami źródłowymi na ich temat. Wielokrotnie
w czasie lektury pracy odniosłem wrażenie, że autor nie próbuje takich
informacji w żaden sposób weryfikować, zdając się na to co napisali już inni. Cytując
list Arnima narzekającego na Polaków w bitwie autor powołuje się na „Szwedzkie
wojny” („Sveriges Krig”), mimo że w bibliografii swej pracy ma kronikę Hoppego,
gdzie można znaleźć zapis tego listu. Zresztą i interpretacja opracowań czasami
kuleje, co widać chociażby przy snuciu rozważań o tym, czy Gustaw II Adolf
wydał grafowi Renu rozkaz odwrotu i czy ten zdecydował się działać wbrew temu
rozkazowi – to wszystko mamy już zarówno wyłożone w „Sveriges Krig” jak i w
szwedzkich materiałach źródłowych, do których autor nie dotarł (jak relacja sekretarza
Oxenstierny Grubbego i list samego Gustawa II Adolfa).
Dość kuriozalny jest dla mnie opis samego starcia, gdzie autor próbował –
może chcąc ułatwić odbiór tekstu – napisać to niemal powieściowym językiem.
Wygląda to może dosyć barwnie, ale mnie akurat taki tekst zupełnie odrzucił. Z
jednej strony roi się tu od barwnych opisów, gęsto przetykanych metaforami, z
drugiej strony co chwila mamy w opisach określenia „prawdopodobnie”, „zapewne”,
„być może”. Nie wiedzieć po co mamy tu całe długie ustępy dotyczące
prawdopodobnego uzbrojenia i wyposażenia żołnierzy, ich sztandarów i taktyki –
co nijak nie umila lektury, a czasami wręcz ją utrudnia. Po co w opisie bitwy
rozważania o tym jak wyglądały sztandary walczących armii? Do tego fantazyjne
opisy szykujących się do boju żołnierzy czy pochodzącą z 1706 roku komendę dla
jazdy polskiej (podpowiem – Janusz Wojtasik był pierwszy, użył już tego w swoim
HBku „Podhajce 1698”). Jak na rozdział który powinien być kluczowy dla całej
pracy mamy tu niesamowity chaos i naprawdę trudno zorientować się kto, kogo i
dlaczego. Do tego autor upiera się, żeby nazywać szwedzką jazdę „lekką jazdą”
co jest po prostu błędem i może zupełnie zmylić czytelnika słabo orientującego
się w realiach wojny. Brak konsekwencji w zapisie powoduje też, że niemiecki
rotmistrz na służbie szwedzkiej, brat grafa Renu, raz jest Wilhelmem, potem
Janem Wilhelmem a wreszcie Johanem Wilhelmem – a to wciąż jedna i ta sama
postać. Fińskim rajtarom Anrepa nie groziław toku starcia masakra, jak chce
autor, bo skwadron ten dał nogę nawet bez oddania salwy z pistoletów – to fiński
skwadron Ekholta miał nader dzielnie walczyć przeciw Polakom i cesarskim.
Przy ocenie strat bitewnych autor opiera się o moje ustalenia z 2013 roku, nie
ma tu żadnych dodatkowych interpretacji czy materiałów źródłowych. Jest za to
nieco dodatkowych rozważań na temat szyku armii sprzymierzonych, wydaje się
jednak że autor jest nieco zbyt zaintrygowany szykiem Dahlbergha co prowadzi do
dosyć daleko posuniętych wniosków, bez brania pod uwagę ewentualnych mankamentów
tego źródła ikonograficznego. Odnoszę zresztą wrażenie, że autor zna te szyki
tylko z artykułu Mariusza Balcerka, a nie miał okazji ich samemu przeanalizować.
Końcowa ocena [według rankingu – trzeba
mieć – można mieć – lepiej odpuścić – zdecydowanie unikać] to niestety z
dużym żalem lepiej odpuścić. Mamy tu
do czynienia z kompilacją opracowań, z dużą ilością informacji wrzuconych do książki
tylko jako wypełniacze miejsca, a sam opis bitwy pozostawia dużo do życzenia.
Spokojnie można byłoby usunąć przynajmniej połowę treści pracy bez żadnej
szkody dla tytułowej bitwy. Do tego mamy tu sporą ilość błędów czy
niedociągnięć, wynikających często z braku pracy na źródłach czy błędnej interpretacji
dostępnych materiałów. W mojej ocenie autor nie wniósł tu żadnej nowej treści
do rozważań nad bitwą, nie próbował też w jakiś mocny sposób polemizować z
dotychczasowymi ustaleniami dotyczącymi starcia. Plus chociaż za to, że autor
oparł się o sporo najnowszych opracowań i przedstawił czytelnikom w miarę
aktualny (chociaż niepełny) stan naszej wiedzy o bitwie pod Trzcianą. Ogólnie
jednak praca jest dla mnie mocnym rozczarowaniem, jest to jednak tylko i
wyłącznie moja subiektywna ocena, pisana z punktu widzenia kogoś kto zajmuje
badaniem wojny 1626-1629.
piątek, 1 stycznia 2021
Struthio camelus przez Turczyna ubity
Od pewnego czasu
siedzę, ze zrozumiałych względów, w ‘klimatach’ kampanii 1683 roku i odsieczy
Wiednia, nic więc dziwnego że wynotowuje coraz to nowe informacje i ciekawostki
które mogą się przydać do książki. Stąd właśnie pomysł na dzisiejszy wpis,
czyli historia o nietypowej ofierze bitwy.
W liście do
Marysieńki, datowanym ’w namiotach wezyrskich, 13 IX, w nocy’, król Jan III
wspomniał o strusiu, co ciekawe miała to być turecka zdobycz na cesarskich: wezyr wziął tu był gdzieś w którymś ci
cesarskim pałacu strusia żywego dziwnie ślicznego; tedy i tego, aby się nam w
ręce nie dostał, kazał ściąć. Historia z nieszczęsnym strusiem musiała mu
jednak zapaść w pamięć, postanowił go więc uwieńczyć. Otóż na obrazie autorstwa
Martina Altomonte, ukazującym szarżę husarii prowadzonej przez króla, na drugim
planie, przy namiotach tureckich, możemy dojrzeć moment egzekucji. Akurat
dzisiaj, przeglądać na google books podgląd piątego tomu Stanu badań nad wielokulturowym dziedzictwem dawnej Rzeczypospolitej, znalazłem
zdjęcie tego fragmentu w artykule Katarzyny Góreckiej Konserwacja i restauracja XVII-wiecznych wielkoformatowych obrazów
batalistycznych Martina Altomontego z kolegiaty pw. Św. Wawrzyńca w Żółkwi. Jak
widać biedny struś nie miał żadnych szans w obliczu tureckiej szabli…