W związku z pewnymi
zmianami dotyczącymi mojej pracy mam ostatnio znacznie mniej czasu na
blogowanie, dziś wieczorem udało się jednak znaleźć chwilę żeby coś skrobnąć.
Nie miałem jakiegoś specjalnego pomysłu na wpis, ale wtedy przypomniał mi się
ciekawy zapisek z Pamiętników imć
Paska, dotyczący Rokoszu Lubomirskiego. Nasz sławny pamiętnikarz w niezwykle
interesujący sposób opisał bitwę pod Mątwami w 1666 roku, w typowy dla siebie
sprytny sposób ratując skórę. Polecam wątek tej wojny polsko-polskiej wszystkim
którym nie udało się jeszcze ochłonąć po niedawnych wyborach…
Była to ta potrzeba
wielce in confuso[1].
W owym pomieszaniu, gdzie trudno było discernere[2] kto
nieprzyjaciel i kogo uderzyć, jeździli
między sobą, a nie znali się; który którego napadł, to się wprzód pytali: „Ty z
którego wojska?” – „Ty też z którego?” Jeżeli contrarii[3], to:
„Bijmy się!” – „Jedź do dyjabła!” – „Jedź też ty do dwóch!” To sobie dawali
pokój. A jeżeli znajomy na znajomego napadł, to się rozjechali, powitawszy. Bo
było to, co jeden brat przy królu, a drugi przy Lubomirskim; ociem tam, syn tu;
to nie wiedzieć, jako się było bić. Prawda, że oni mieli znaki, lewe ręce
chustką wiązane, aleśmy tego nierychło postrzegli. Ja też, skoro poczęto bardzo
golić[4],
przewiązałem też sobie rękę nad łokciem i nie bardzo od nich stronię. Poznali
mię z daleka: „A, nasz czy nie nasz?” Podniosę rękę z chustką i mówię: „Wasz”.
Aż rzecze: „O, francie, nie nasz! Jedź sobie albo przedaj się do nas!. (…) To
taka wojna zdradliwa, kiedy to tenże strój, taż moda. Bogdaj do tego w naszej
Polszcze więcej nie przychodziło!
Z pewnego punktu widzenia to pocieszające wiedzieć że takie awantury nie są wymysłem tylko li ostatnich czasów...
OdpowiedzUsuńTyle że teraz nikt w tak śliczny sposób o nich nie pisze ;)
OdpowiedzUsuń