środa, 12 września 2012

Wiedeń 1683 - in memoriam



Dawno nie katowałem Was moją grafomanią z tego cyklu, ale rocznica bitwy pod Wiedniem zobowiązuje. Staram się jednak zawsze, by In memoriam opowiadało o historycznych wydarzeniach z nieco innej perspektywy, zobaczymy więc jak dzisiaj mi się to uda. Być może ktoś odczyta to jako żart, zapewniam jednak że nie taka była moja intencja – w końcu uczestnicy w których imieniu chciałbym dzisiaj napisać nie mieli prawa głosu, a bez nich, cóż, na pewno ówczesne bitwy wyglądałyby inaczej…

Wreszcie wyszliśmy z tych przeklętych lasów, myślałem że sobie tam nogi połamię. Oddycham ciężko,  ból w grzbiecie daje znać o sobie. Ech, czuję w kościach co się będzie działo, z dala słychać odgłosy strzałów. Wzdrygam się nerwowo, ale Piotr uspokoją mnie, jak zwykle jego słowa działają jak balsam. Stajemy w szyku, proporce łopocą na wietrze, przestępuję  z nogi na nogę czekając na to co się zaraz stanie… Wreszcie ruszamy, nabieramy pędu, oddycham więc głęboko i przyśpieszam. Piotr pochyla kopie, kątem oka widzę jak  kawał drewna ozdobiony proporcem obniża się tuż przy mym boku. Ci na których szarżujemy (czuję od nich kwaśny zapach strachu… ) wrzeszczą i zaczynają strzelać. Huczą samopały, dziryty przecinają powietrze. Moi przyjaciele, ci których znam od tylu lat, z którymi przeżyliśmy niejedno, zaczynają ginąć. Po prawej z głośnym kwikiem pada Bystry, zaraz obok Wicher słania się krwawiąc z pyska. Po drugiej stronie Gwiazda rży nerwowo, gdy jej Krzysztof osuwa się w siodle, z dzirytem w szyi. Czyjaś krew, chyba Pałasza lub Wilka, ochlapuje mi bok. Chcę wykrzyczeć cały ból i strach, ale nie ma na to czasu ni miejsca, obracam więc to wszystko w gniew, wiedząc że Piotr i jego towarzysze pomszczą zaraz te śmierci, a i my będziemy mieli ku temu okazję. Wpadamy we wroga, kopie uderzają w ludzkie i końskie ciała. Gęsty zapach śmierci jest wszędzie, zalewa mi nozdrza. Boję się, jak zawsze w takiej sytuacji, ale ciało samo reaguje. Kopię najbliższego wrzeszczącego wroga, który próbował dźgnąć Kitajkę, Piotr odrzuca połamane drewno i sięga po szablę. Ktoś podbiega do mnie, wymachując zakrwawionym toporem. W zapamiętaniu gryzę go w twarz, ktoś z naszych poprawia kopniakiem. Ich rumaki także nie pozostają dłużne, tocząc na równi pianę jak przekleństwa z pysków. W innym czasie, w innym miejscu, moglibyśmy razem biec po stepie w stronę zachodzącego słońca… nie dzisiaj jednak, nie dzisiaj… Zabijamy więc i giniemy pospołu z ludźmi, nie zważając na nic. Grom i Zygmunt, Kamyk i Adam, Lewy i Paweł… jeden po drugim zalegamy na tym polu bitwy, płacąc krwawą daninę. Nagle przez hałas przebija się dobrze znana komenda, ciało reaguje na słowa zanim jeszcze wybrzmią. Zawracamy ku własnym liniom, ścigani ogniem i przekleństwami. Czuję nagły ból w piersi, ale nie zważam na to, wiedząc że muszę ocalić Piotra z tego zamętu. Zmęczenie jest coraz bardziej odczuwalne, coś ciepłego zaczyna mi się rozlewać… ech, jak boli… byle tylko zdążyć. Hałas zaczyna się oddalać, jednak nogi przestają mnie słuchać. Oto jednak jesteśmy już między swoimi, czuję dobrze znane zapachy i słyszę znajome dźwięki. Piotr daje mi znać, że mam się zatrzymać, po czym zsiada na ziemię. Nie mam już siły, wiem jednak że nam się udało, mogę więc odpocząć. To był dobry czas spędzony razem, żegnaj przyjacielu…
Husarz odrzuca zakrwawiony szyszak i przyklęka przy koniu. Ten leży na boku, całą pierś – gdzie trafiła turecka kula – ma zakrwawioną. Wystarczy jeden rzut doświadczonego oka, by wiedzieć, że to jego ostatnie chwile. Stojący obok odsuwają się, dając towarzyszowi chwilę na pożegnanie z wiernym wierzchowcem. Husarz jedną ręką gładzi szyję konia, drugą ściera łzy, które mieszają się z krwią na jego twarzy. Potem pochyla się i szepce do ucha umierającego – ‘Żegnaj przyjacielu’

4 komentarze:

  1. Świetna sprawa. Fajnie się to czytało.
    Pozdro.

    OdpowiedzUsuń
  2. Swietny tekst. Ale sie splakalem.

    Z jezdzieckim pozdrowieniem,
    Browning

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dziękuję, ale aż tak dobrym pisarzem nie jestem.

    OdpowiedzUsuń