Dzisiaj historia
najbardziej pechowego urzędnika koronnego i oficera z końca panowania Michała
Korybuta Wiśniowieckiego. Chodzi o Jana Żelęckiego, łowczego koronnego i
starostę bydgoskiego. W kampanii 1673 roku walczył na czele regimentu dragonii.
Już w przededniu bitwy wszystkie znaki na ziemi i powietrzu (a nawet w wodzie…)
wskazywały na to, że coś mu się może przydarzyć. Przeprawiając się przez Dniestr,
gdy z promu wysiadł, albo raczey
wychodził, wpadł w wodę na brzegu tak, że aż y głowę umoczył. Kilka dni
później nasz pan łowczy miał wypadek… na polowaniu, począł biegać na koniu, który pod nim padł. Pan Jan otarł sobie brew, oko, y nos z prawey
strony. Szybko jednak pozbierał się i walczył pod Chocimiem, gdzie jego
regiment stał w odwodzie. Tu jednak dotarł do kresu swej drogi, co gorsza
bardzo możliwe poniósł śmierć że z rąk polskich lub litewskich żołnierzy.
Oddając głos księdzu Adamowi Przyborowskiemu, spowiednikowi Jana Sobieskiego:
Zginał y Pan Łowczy Koronny, ale tam, gdzie iuż
żadnego nie było nieprzyjaciela; bo w reservie będąc Regimentom inszym, prowadził
swoy Regiment pieszą, y przyszedszy do wałów zmordowany siadł, koni w obozie
zostawiwszy; a wtym pacholik konia zdobycznego prowadził, za którego dawszy dwadzieścia
sześć czerwonych złotych [łowczy] wsiadł nań, y nie wiedzieć iako tam zaraz
zginął; suspitia, że dla konia y pieniędzy od swoich.
Nader specyficzny
i tragiczny przypadek ‘friendly fire’, jeżeli faktycznie zginął z ręki sojuszników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz