czwartek, 13 sierpnia 2020

Biadaż tej zarozumiałości, biada owej bezmyślności!



Nasz dobry blogowy znajomy, Silahdar Mehmed aga z Fyndykły, opowie dzisiaj o słabości artylerii tureckiej w czasie oblężenie Wiednia w 1683 roku. Kronikarz nie omieszka też wskazać na błędy Kary Mustafy:

Dziwne jest jednak, że pomimo takiego przepychu i świetności, pomimo znakomitego uzbrojenia wojsk, pomimo takich zapasów kuł, prochu i sprzętu oraz takich kosztów i wydatków wielki serdar nie sprowadził wielkich dział i moździerzy do [miotania] bomb. Właśnie rozpoczynając wyprawę na Niemcy i ważąc się w swym sercu na oblężenie zamku takiego jak zamek wiedeński, winien był on wyposażyć obóz wojsk monarszych w czterdzieści czy pięćdziesiąt bałjemezów z rodzaju tych, które strzelają kulami o wadze co najmniej od dziesięciu do trzydziestu okk, w piętnaście albo dwadzieścia armat kolubryn, w takąż samą liczbę moździerzy do [miotania] bomb oraz w ze trzysta szahi-darbuzenów. Co prawda, do przewozu takiej liczby dział potrzeba kilku tysięcy par wołów, żeby więc mieć tyle wołów, musiałoby się spędzić bydło z całej Rumelii. Mógłby tedy ktoś zauważyć, że to pociągnęłoby za sobą konieczność użycia przemocy. Odpowiedź na to jest jednak taka, że były to czasy, kiedy moc i potęga państwa, bogactwo i zasobność skarbu i arsenału była w stanie zagwarantować bezpieczeństwo mienia i inwentarza zarówno żołnierza muzułmańskiego, jak też rajów. Gdyby się bowiem wedle ówczesnych warunków z każdej brody oddało tylko po jednym włosku, to zgromadzenie pięciu czy dziesięciu tysięcy wołów nie przedstawiałoby trudności najmniejszej, a szczególnie nie dokonałoby się tego przemocą, lecz w drodze kupna ich przez skarb za zgodą właścicieli. Wielkich armat nie potrzeba było sprowadzać aż ze Stambułu, bo od dawna istniało prawo pozwalające zabierać je i ściągnąć z Budzina i okolicznych zamków granicznych. Dawnymi bowiem czasy padyszachowie i serdarowie z [ich] ramienia, wyruszając na wyprawy węgierskie, zwykli byli brać i sprowadzać wielkie działa wedle potrzeby najczęściej z zamków granicznych.
Ale wielki serdar nie wpadł na ten pomysł i prawa owego [zastosować] nie chciał. „Państwem cesarza zawładnę bez wojny i walki" — myślał sobie, więc wyruszył mając w obozie jedynie dziewiętnaście kolubryn strzelających pociskami trzy- do dziewięciookkowymi, pięć moździerzy do [miotania] bomb oraz sto dwadzieścia dział szahidarbuzenów, a z tej liczby dwie kolubryny zostawił pod zamkiem Jawarynem. (Mianem kolubryn określa się działa strzelające kulami trzy-do dziewięciookkowymi; bałjemezami natomiast nazywa się armaty, które miotają pociski od dziesięciu do czterdziestu okk.) Czyż można jednak z takich drobnych działek bombardować zamek tak potężny, a z nieprzyjacielem niemieckim rozprawiać się, nie poczyniwszy odpowiednich przygotowań? Biadaż tej zarozumiałości, biada owej bezmyślności! Później kazał on ważyć pociski armatnie, którymi nieprzyjaciel z naprzeciwka ostrzeliwał działa jego własne, oraz ubolewał i zdumiewał się nad nimi. Ale czy to mogło w czymkolwiek pomóc?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz