XVII-wieczny żołnierz mógł czasami mieć problem z połapaniem się w której armii (w danym momencie) służy. Idealny przykład to kariera naszego dobrego znajomego Patricka Gordona. Poniżej krótka ściągawka ukazująca jak często zmieniał barwy klubowe:
Wojskowość europejska XVI-XVIII wieku [dużo], wargaming historyczny [odrobinę], a także co tam mi jeszcze przyjdzie do głowy...
wtorek, 30 stycznia 2018
niedziela, 28 stycznia 2018
Historyk o(d)powiada... Konrad Bobiatyński
Jak co niedziela, pora na kolejną odsłonę cyklu z ‘wywiadami’
z historykami. Dziś na kilka pytań odpowie dr hab. Konrad Bobiatyński (1977),
od 2006 r. adiunkt w Zakładzie Historii Nowożytnej Instytutu Historycznego
Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie w 2001 r. obronił pracę magisterską, 2006 r.
– doktorat, 2017 r. – habilitację. Listę najważniejszych publikacji dra
Bobiatyńskiego można znaleźć na stronie UW, warto się z nią zapoznać jeżeli ktoś
chciałby sobie uzupełnić historyczną biblioteczkę o ciekawe książki i artykuły.
1.W jaki sposób
zaczęła się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan sobie sprawę że chciałby
się nią zajmować zawodowo?
Moja przygoda z historią rozpoczęła się już dosyć dawno
temu. Choć rodzice mają wykształcenie ścisłe (ojciec inżynier po politechnice,
mama – informatyk), a w domu raczej nie było zbyt wielu książek historycznych,
to nawet te nieliczne potrafiły we mnie rozbudzić pasję do poznania dziejów
ojczystych. Pierwszy bogato ilustrowany komiks, zresztą o tematyce wojskowej,
stworzyłem już w wieku 10 lat, namiętnie rysowałem też mapy dawnej
Rzeczypospolitej (milion kilometrów kwadratowych zawsze działało na wyobraźnię!),
jak i plany naszych wielkich zwycięskich bitew z XVI i XVII wieku. W szkole podstawowej
i liceum był to jedyny przedmiot, który nigdy nie sprawiał mi żadnych trudności,
a był prawdziwą pasją. Chyba już w drugiej klasie liceum zdecydowałem się
ostatecznie na studia historyczne, choć – jako finalista i laureat olimpiady
historycznej – miałem wstęp bez egzaminów na wszystkie kierunki humanistyczne.
Ale cóż, często w życiu kierowałem się sercem nie rozumem, czego akurat w tym
wypadku nigdy nie żałowałem.
Inna sprawa, to korzenie rodzinne, które zapewne w dużym
stopniu zadecydowały, iż zająłem się historią Wielkiego Księstwa Litewskiego. Moja
rodzina pochodzi z okolic Sokala na Wołyniu, ale praszczur w 13 pokoleniu w
1620 r. za zasługi wojenne otrzymał od Zygmunta III nadania na Smoleńszczyźnie
i w Newlu i przeniósł się na Litwę. Prawdziwym strażnikiem pamięci i świadkiem
historii w mojej rodzinie był dziadek Zygmunt Bobiatyński, urodzony w 1908 roku
w guberni witebskiej jako poddany cara Mikołaja II. Przeżył on naprawdę dużo i
to nie tylko dlatego, że żył bardzo długo (zmarł w 2007 r. mając prawie 99 lat)
– poprzez I wojnę światową, rewolucję bolszewicką, wojnę 1920 roku, a wreszcie
kampanię 1939 roku, w której walczył jako oficer 19 pułku artylerii lekkiej i
został ciężko ranny niedaleko od Radomia w miejscowości Ryczywół. Jego
opowieściom na temat epoki, której kres przyniosła II wojna światowa,
zawdzięczam z pewnością moje pierwsze litewskie pasje i zainteresowania, które
dane mi jest teraz naukowo rozwijać.
2. Który postać
historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
Jeżeli chodzi o czasy nowożytne, to chyba Jan Zamoyski –
człowiek, który skupiał w sobie wszystkie cechy wybitnego męża stanu. Był
dobrym dyplomatą, z reguły sprawnie radził sobie w polityce wewnętrznej. Bardzo
cenię go jako dowódcę wojskowego, umiejącego prowadzić działania militarne w
sposób metodyczny, przy zabezpieczeniu logistyki. Świetny organizator i
gospodarz, charyzmatyczny patron dla swojej klienteli. Szkoda, że nie wybrano
go na tron Rzeczypospolitej po śmierci Stefana Batorego.
Natomiast z hetmanów litewskich zdecydowanie najwyżej cenię
Jana Karola Chodkiewicza.
Ale muszę tu dodać, iż epoka staropolska w dawniejszych
czasach była tylko jedną z moich historycznych pasji. Zainteresowania czasami
napoleońskimi, którym poświęciłem zresztą swój pierwszy artykuł naukowy,
wynikały z ogromnej fascynacji postacią cesarza Francuzów i księcia Józefa Poniatowskiego.
Do dzisiaj czytam mnóstwo książek poświęconych II wojnie światowej, a
szczególnie Powstaniu Warszawskiemu, a moimi młodzieńczymi idolami byli
żołnierze Szarych Szeregów – batalionów „Zośka” i „Parasol”, z których
nielicznych zresztą dane mi było osobiście poznać.
3. Może się Pan się
cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być świadkiem jakiegoś wydarzenia
lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki byłby Pański wybór?
Może Janusza Radziwiłła w obozach wojska litewskiego w 1655
roku pod Mohylewem, czy też Wilnem, aby poznać motywy decyzji o oddaniu Litwy
pod protekcję Szwedów, decyzji która „zapewniła” mu miano jednego z
największych zdrajców w historii Polski.
A może Michała Kazimierza Paca. W końcu biografista zawsze
chętnie przepytałby bohatera swoich prac o tyle niejasnych szczegółów z jego
życia. Czy rzeczywiście pojedynkował się z młodym Sobieskim o serce pewnej
panny, co miało stać się zarzewiem ich późniejszej nienawiści? Czemu nigdy się
ożenił? Czy przeżywał dylematy moralne, spiskując przeciwko Janowi III z
elektorem brandenburskim i carem moskiewskim, czy też działania te uważał za
patriotyczny obowiązek?
4. Z której spośród
swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
W sumie się ich zebrała już niemal setka. Do wielu z nich
mam sentymentalny stosunek, bo kojarzą mi się z pewnymi ważnymi etapami życia i
pracy naukowej. Moja pierwsza książka, napisana na bazie pracy magisterskiej (Od Smoleńska do Wilna. Wojna Rzeczypospolitej z Moskwą 1654-1655,
wyd. „Infort”, Zabrze 2004), uchyliła drzwi do grona zawodowych badaczy epoki
nowożytnej, a szczególnie wojskowości staropolskiej. Doczekała się potem kilku
tłumaczeń na język białoruski i choć zdaję sobie doskonale sprawę, iż dzisiaj
właściwie należałoby ją napisać na nowo, to stanowiła całkiem fajny debiut w ukochanym
zawodzie i . Z kolei doktorat (wydany po dwóch latach jako książka Michał Kazimierz Pac – wojewoda wileński,
hetman wielki litewski. Działalność polityczno-wojskowa, wyd. „Neriton”,
Warszawa 2008) ugruntował moją pozycję zawodową, nie tylko jako historyka
wojskowości, ale przede wszystko lituanisty i „de facto” zapewnił przyjęcie do
pracy na Uniwersytecie Warszawskim. Oczywiście z czasem człowiek powinien się
rozwijać i dlatego za dzieło zdecydowanie bardziej dojrzałe pod względem
warsztatu naukowego i poziomu refleksji naukowej uważam moją ostatnią książkę,
która stała się podstawą habilitacji (W
walce o hegemonię. Rywalizacja polityczna w Wielkim Księstwie Litewskim w
latach 1667-1674, wyd. „Neriton”, Warszawa 2016). Stosunkowo niewiele w
niej historii wojskowości, bo tematem jest analiza litewskiej sceny politycznej w okresie od śmierci królowej Ludwiki
Marii aż po początek panowania Jana III Sobieskiego, mechanizmów funkcjonowania stronnictw
magnackich oraz metod prowadzenia walki politycznej. Bardzo dumny jestem też z
wydanej razem z kolegami w czerwcu monumentalnej pracy zbiorowej (Hortus bellicus. Studia z dziejów
wojskowości nowożytnej), dedykowanej Naszemu Mistrzowi, a także z
opublikowanego w niej artykułu, poświęconemu mojemu przodkowi Mikołajowi
Bobiatyńskiemu, rotmistrzowi w armii koronnej za czasów Zygmunta III. Na temat
jego życia zbierałem materiały przez ostatnie 15 lat.
5. W toku swojej
edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych badaczy. Który z nich
wywarł na Panu największy wpływ?
To niezwykle ciężko ocenić. Od ponad 20 lat jestem związany
z Instytutem Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie najpierw
studiowałem, następnie pisałem doktorat, a teraz już dwunasty rok pracuję na etacie
naukowym. Jest to wspaniałe miejsce na ziemi, gdzie poznałem wielu wspaniałych
ludzi. Mogłem tu jeszcze spotkać nieżyjących już dzisiaj wybitnych naukowców,
jak Aleksander Gieysztor, czy też Antoni Mączak. Na studiach uczęszczałem na wykłady
najlepszych polskich mediewistów i nowożytników (Henryk Samsonowicz, Karol
Modzelewski, Tadeusz Wasilewski, Jacek Banaszkiewicz) i każdy z nich w jakiś
sposób wpłynął na ukształtowanie moich zainteresowań naukowych. Umiejętności
warsztatowe nabywałem z kolei na ćwiczeniach u młodego, niezwykle zdolnego
pokolenia badaczy – Dariusza Kołodziejczyka, Michała Kopczyńskiego, Igora
Kąkolewskiego – dzisiejszych tuzów naszej historiografii nowożytnej. Ale w tym
miejscu chciałbym wspomnieć o dwóch osobach. Pierwsza to zmarły w 2006 roku prof.
Jarema Maciszewski, z powodu którego ostatecznie wybrałem seminarium
magisterskie poświęcone wojskowości staropolskiej (w grę wchodziło jeszcze
średniowiecze). Był to człowiek ogromnej wiedzy, erudycji, charyzmy,
przedwojennej kultury. Można powiedzieć, ostatni epigon szlacheckiej
Rzeczypospolitej, który zarażał młodych ludzi swoimi pasjami, jak również
hipnotyzował opowieściami ze swojego barwnego życia. Razem z nim seminarium
prowadził młody wówczas prof. Mirosław Nagielski, mój późniejszy Mistrz. Od
razu zaimponował nam ogromną energią, optymistycznym podejściem do życia,
przyjacielskim stosunkiem do studentów, a także warszawską gwarą, którą się
biegle posługiwał. Z czasem udało mu się skupić wokół siebie całkiem liczną
grupę młodych osób, które od kilkunastu lat stopniowo pną się na szczeblach
kariery naukowej. Są w tym gronie m.in. mój najbliższy towarzysz w badaniach
nad dziejami Wielkiego Księstwa Litewskiego (Krzysztof Kossarzecki), koledzy z
tego samego roku studiów (Przemysław Gawron, Andrzej Majewski), Piotr Kroll,
Dariusz Milewski, Andrzej Haratym – osoba niezwykłej wiedzy, ale i oryginalności,
a także przedstawiciele młodszego pokolenia, jak Andrzej Przepiórka, Zbgniew
Hundert, Zbigniew Chmiel, czy też Karol Żojdź.
Na koniec chciałbym wspomnieć, iż wielkim autorytetem dla
mnie jako lituanisty, jest prof. Andrzej Rachuba z Instytutu Historii PAN,
najwybitniejszy żyjący badacz Wielkiego Księstwa, osoba o ogromnej wiedzy i
ogromnym dorobku, który stanowi dla mnie wzór rzetelności naukowej.
6. Dużo młodych ludzi
czerpie aktualnie wiedzę historyczną z memów, filmików na YouTube i blogów internetowych.
Jakie jest Pańskie zdanie na temat tego trendu?
Ja należę jeszcze do pokolenia, które w przeszłości nie
korzystało raczej z takich zdobyczy techniki. Niewątpliwie cieszy, iż
przyczyniają się one do popularyzacji wiedzy historycznej, niestety często
spłyconej i pozbawionej jakiejkolwiek refleksji, czy też weryfikacji. Ale
przyznam się, iż inaczej oceniam niektóre blogi internetowe, gdzie dosyć często
można natknąć się na inspirujące dyskusje pasjonatów historii wojskowości, nie
pozbawione wartości merytorycznej. Niegdyś śledziłem wpisy na blogach
historyków rosyjskich, ostro i wytrwale dyskutujących na temat różnych aspektów
wojny Rzeczypospolitej z Państwem Moskiewskim, aby uzupełnić swoją wiedzę na
temat stanowiska historiografii naszego wschodniego sąsiada na temat niektórych
interesujących mnie zagadnień.
7. Najważniejsza Pańska rada dla przyszłych
historyków?
Przede wszystkim należy zacząć od wszechstronnej nauki
tajników warsztatu naukowego historyka, a dopiero później podjąć pierwsze próby
pisarskie. A poza tym – praca, praca, jeszcze raz żmudna codzienna praca w
archiwach i bibliotekach, bo dopiero po kilku latach obcowania ze źródłami
rękopiśmiennymi historyk jest w stanie coś nowatorskiego wnieść do
dotychczasowego stanu wiedzy. Do tego skrajny krytycyzm – i do źródeł, do
własnej osoby i własnych dokonań, jak i głęboka pokora w stosunku do tajemnic
przeszłości, którą dane nam jest się zajmować. A wreszcie życzę wyboru takich
pól badawczych i tematów, które pozwolą na pełne rozwinięcie własnych pasji i
znalezienie własnego miejsca w sztafecie pokoleń polskich historyków. Ale nigdy
poprzez drogę na skróty, tak często wybieraną dzisiaj przez młode pokolenie.
8. W czasie wolnym
najbardziej lubi Pan…
Tutaj chyba jestem całkiem normalnym człowiekiem. Kocham
wycieczki rowerowe, czy to po różnych ciekawych miejscach w Warszawie, czy też
po podwarszawskich okolicach. Kiedyś kolejną miłością były góry, które jednak
bardzo zaniedbałem w ostatnich latach. Liczne wyjazdy na kwerendy naukowe, czy
też konferencje namiętnie wykorzystuję na poznawanie kolejnych turystycznych
atrakcji, uwielbiam też wycieczki do krajów śródziemnomorskich, choć tu mam
jeszcze dużo do nadrobienia. W domu lubię oglądać transmisje sportowe, przede
wszystkim piłkę nożną, siatkówkę, piłkę ręczną, lekkoatletykę, skoki
narciarskie, biathlon. A poza tym czasami, ale nie za często kino, częściej
fajna książka, dobre jedzenie i spotkania z przyjaciółmi.
sobota, 27 stycznia 2018
O jeden pojedynek pięć dusz zginęło
Podczytuję sobie właśnie zbiór źródeł Kampania żwaniecka 1653 roku. Diariusze i relacje wojenne. Osoba
redaktora – Dariusza Milewskiego – gwarantuje wysoki poziom edycji i naprawdę
ułatwia odbiór XVII-wiecznych tekstów. Wśród zapisków dotyczących tej
nieszczęsnej kampanii, znalazłem ciekawy zapisek dotyczący jednego z ulubionych
tematów blogowych, czyli pojedynków. Oddajmy głos anonimowemu autorowi Krótkiej narratywy… który opisze nam
krwawe przypadki z końca października:
P. Bolie [?] pokojowy
ks. J.Mci pana koniuszego [Bogusława Radziwiłła] umarł. Był to cudowny i prawie
casus: o jeden pojedynek pięć dusz zginęło. Bo ci jadąc na ks. J.Mci i ostał
się był w Kamieńcu, gdzie z oficerem jednym z gwardyjej zostający[m] powadziwszy
się i w gębę od niego wziąwszy, zabił go z pistoletu. Porucznik tejże kompanii
wziął go zaraz za wartę, pistolet i szpadę odebrał i dopiero inarmatum, a
wiedząc żeby ks. J.Mci pokojowy, bił, tłuk[ł] pistoletem w łeb pistoletem, aż
się potrzaskał i jedną ranę walcem w łeb śmiertelną zadał. Książę J.M. dowiedziawszy
się posłał [po] p. Boliego do Kamieńca, kilku dragonów, z których jeden z
żołdatem się z tegoż regimentu zwadziwszy, zabił go, a jemu nazajutrz szyję
ucięto. Bolie z rany umarł, a Kencissowi [?] porucznikowi szyję uciąć kazano.
I tak to książę Radziwiłł stracił pokojowego i dragona, a gwardia
dwóch oficerów i jednego knechta. A wszystko to bez udziału Kozaków i
Tatarów, którzy byli nominalnym przeciwnikiem w tej kampanii…
Etykiety:
armia koronna,
dragonia,
kara śmierci,
ks. Bogusław Radziwiłł,
pojedynki,
Żwaniec 1653
środa, 24 stycznia 2018
Pałką w rajtara i knechta
Wpadły mi dzisiaj w ręce Slaktarebenck,
czyli krwawe jatki księcia Karola Sudermańskiego[1], w
(jak zwykle) stojącym na wysokim poziomie tłumaczeniu i opracowaniu Wojciecha
Krawczuka. Tomik niewielki, acz bardzo ciekawy –jest to bowiem źródło opisujące
konflikt Zygmunta III z Karolem Sudermańskim, pisane z perspektywy
rojalistycznych emigrantów szwedzkich. Nic więc dziwnego, że Karol
przedstawiany jest tam jako krwawy tyran i uzurpator. Zachęcając do kupienia
tego źródła, pozwolę sobie przytoczyć (nader makabryczny) fragment dotyczący
tzw. „wojny pałek” (Klubbekriget). W
roli głównej fińscy chłopi, podburzeni przez wysłanników Karola przeciw
Zygmuntowym rojalistom; rzecz dzieje się w 1595 roku:
Ten pierwszy bunt
chłopów miał straszny przebieg. Napadli oni na Hansa Nilssona, dworzanina
służącego królowi pod chorągwią upplandzką[2] z
czterokonnym pocztem. Zabili go w noc Bożego Narodzenia, razem ze służącymi i
innymi dworzanami będącymi w pobliżu, którzy nie zdążyli uciec. Pojmali ich i
wrzucili pod lód, a kiedy ci chcieli się wydostać i chwycili się krawędzi
przerębli, wtedy obcięli im ręce i bili ich po głowach pałkami. Dwóch dworzan
zdołało jednak zbiec. Ostrzegli innych rajtarów, ci zebrali kilkuset jazdy i
trochę knechtów do pomocy. Wtedy chłopi czmychnęli do lasu, uciekli jak zwykli
czynić mordercy i rabusie. Udało się jednak złapać kilku przywódców, których
łamano kołem i w taki sposób uśmierzono na razie ten bunt.
A to tylko wierzchołek góry lodowej, opisów mordów i kaźni można tu znaleźć o wiele więcej. Nie ma
to jak lektura na zimowe wieczory…
Etykiety:
armia szwedzka,
Karol IX,
wojna pałek,
Zygmunt III
poniedziałek, 22 stycznia 2018
Amerykańskie muzea w obiektywie T. Hooga
Po prostu uczta, nie dość że zdjęcia zrobione bardzo profesjonalnie, to jeszcze dokładnie opisane.
niedziela, 21 stycznia 2018
Historyk o(d)powiada... Mariusz Balcerek
Niedziela rano, pora więc na
kontynuację cyklu z naszymi ‘mini wywiadami’. Tym razem miło mi powitać
absolwenta mojej Alma Mater. Mariusz Balcerek, ur. w 1979 r., doktor nauk
humanistycznych w zakresie historii, absolwent historii i archeologii
Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Autor monografii zatytułowanej:
„Księstwo Kurlandii i Semigalii w wojnie Rzeczpospolitej ze Szwecją w latach
1600-1629” oraz paru artykułów naukowych. Interesuje się historią wojskową
okresu nowożytnego, przede wszystkim konfliktami polsko-szwedzkimi w XVII w., a
także dziejami Inflant oraz Księstwa Kurlandii i Semigalii. Od paru lat jest pracownikiem
Działu Informacyjno-Bibliograficznego Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej –
Książnicy Kopernikańskiej w Toruniu. Od 2011 roku pełni funkcję sekretarza i
redaktora tematycznego czasopisma naukowego „Folia Toruniensia” poświęconego
archiwistyce, bibliologii i informatologii.
1. W jaki sposób zaczęła się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan
sobie sprawę że chciałby się nią zajmować zawodowo?
Moja przygoda z historią zaczęła
się od zabawy żołnierzykami. Pamiętam, jak będąc w zerówce dostałem figurkę
husarza na koniu. Trudno teraz wyrokować, ale może to był początek. Za książki
historyczne zabrałem w się szkole podstawowej. Wtedy pojawił się pomysł, aby
swoją przyszłość związać z historią.
2. Która postać historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
Nigdy się nad tym nie
zastanawiałem. Gdybym miał wybierać, to zdecydowałbym się na postać hetmana
litewskiego Krzysztofa II Radziwiłła. Był to jeden z niewielu ludzi, którzy
stawili czoła sławnemu później szwedzkiemu królowi Gustawowi II Adolfowi w
latach 1621-1622. Mimo tego osiągnięcia spotkała go niezasłużona krytyka, a
później pominięcie przy awansie, co doprowadziło do rozstania z wojaczką.
Dopiero dziesięć lat później na wojnie z Moskwą pokazał swoją klasę
przyczyniając się walnie do odniesionego pod Smoleńskiem sukcesu.
3. Może się Pan się cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być
świadkiem jakiegoś wydarzenia lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki
byłby Pański wybór?
Gdybym mógł cofnąć się w czasie i
być świadkiem jakiegoś wydarzenia, to z chęcią obejrzałbym kilka bitew. Na tej
liście na pewno znalazłyby się takie starcia jak: Kircholm, czy Wiedeń. Założę
się, że każdy miłośnik nowożytnej historii wojskowej chciałby zobaczyć szarżę
husarii Sobieskiego pod habsburską stolicą.
4. Z której spośród swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
Najbardziej dumny jestem ze
swojej jedynej jak dotąd książki: „Księstwo Kurlandii i Semigalii w wojnie
Rzeczpospolitej ze Szwecją w latach 1600-1629” (Poznań 2012)*
5. W toku swojej edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych
badaczy. Który z nich wywarł na Panu największy wpływ?
Nie będę oryginalny jeśli
wymienię swojego mistrza, profesora Bogusława Dybasia, pod okiem którego
napisałem i obroniłem magisterkę i doktorat. Ta osoba ukształtowała mnie jako
badacza. Na zajęciach u profesora pierwszy raz zetknąłem się z historią
wojskową okresu nowożytnego i Inflantami, czyli zagadnieniami jakimi zajmuję
się do dnia dzisiejszego.
6. Dużo młodych ludzi czerpie aktualnie wiedzę historyczną z memów,
filmików na YouTube i blogów internetowych. Jakie jest Pańskie zdanie na temat
tego trendu?
Sam czytam internetowe blogi
poświęcone historii wojskowej. Znajduję tam wiele ciekawych informacji i
wskazówek. Zdarzają się świetne strony, ale natknąć się można również na słabe.
Podobnie jest z tradycyjnymi książkami i czasopismami. Wszędzie niezbędna jest
wiedza i postawa krytyczna.
W odniesieniu do memów i filmików
YouTube’a o tematyce historycznej trudno mi się wypowiedzieć, gdyż słabo znam
te nośniki informacji.
7. Najważniejsza Pańska rada dla
przyszłych historyków?
Czytać, czytać i jeszcze raz
czytać. Nie ważne czy będą to rozprawy habilitacyjne, czy wpisy na
internetowych blogach. Istotne jest, aby poszerzać swoją wiedzę i znajomość
metod wykorzystywanych przez ich autorów.
8. W czasie wolnym najbardziej lubi Pan…
W wolnym czasie najbardziej lubię
jeździć na rowerze. Jeśli nic mnie nie boli to próbuję biegać. Kiedyś miałem
nałóg polegający na siedzeniu przed komputerem i graniem godzinami w gry strategiczne,
ale go zwalczyłem.
piątek, 19 stycznia 2018
Twarde warunki najemników z Gryzonii
Znów odwiedzamy Republikę Wenecką, po raz kolejny z
oddziałami najemników. Tym razem ciekawostka z kontraktu, jaki w 1571 roku
zawarto z pułkownikiem Melchiorem Lusi, dowodzącym 6500 szwajcarskich piechurów
z Gryzonii. Lusi był weteranem służby dla Republiki, zaciągając swoich rodaków
już w 1560 roku. Helweci jak to Helweci, zadbali o specjalne warunki służby:
- zgodzili się na służbę w ‘zamorskich’ prowincjach
Republiki, ale zagwarantowano im, że nie będą walczyć na morzu
- otrzymają premię za każde zwycięskie starcie w którym
wezmą udział[1]
- nie będą brali udziału w działaniach oblężniczych
- zmuszeni do jakikolwiek prac fortyfikacyjnych, otrzymają
premię za każde dwa dni kopania
Walcząca od 1570 roku z Turkami Republika była jak widać
mocno zdeterminowana, żeby zaciągnąć owych piechurów, zgodzono się bowiem na
wszystkie powyższe punkty.
czwartek, 18 stycznia 2018
Węgrów w piekle nie masz i nie będzie
Przepyszna anegdota z połowy XVII wieku, tłumacząca dlaczego
to (jakoby)w piekle nie ma Węgrów. Ciekawe ukazuje ona, jak widziano naszych
sąsiadów w Polsce w tym czasie. Ubawiła mnie setnie, pozwolę więc sobie
przytoczyć in extenso:
Jeden kaznodzieja
węgierski, świadom będąc dobrze affektów i postępków swego ludu i narodu
powiedział, że Węgrów w piekle nie masz i nie będzie, bo i ci, którzy tam byli,
stamtąd wszyscy wyszli, a to takim sposobem. Naszło się niemało, owszem pełne
piekło Węgrów, a najbardziej za zdrady, rozbojów i złodziejstwa; więc kto [do]
czego nawykł, trudno poprzestać: toż Węgrowie działali w piekle, [tak samo] co i na ziemi: ludzi rozbijali, obdzierali,
etc. Gdy częste skargi o to chodziły Lucypera, jął się bardzo frasować o
nierząd takowy; zaczym zwoławszy rady piekielnej, to medium do pozbycia się
złej zgraje wynaleźli. Kazano naprzód piekłu bić w bębny, chorągwie wystawiać,
dardy wszystkie wytykać, służbę dobrą obwoływać. Co radzi bardzo Węgrowie
słysząc a uprzedzając się do służby, jeden przed drugim wszyscy hurmem
powypadali z piekła. Co widząc Lucyper, że ich już nie masz, co prędzej
kazawszy piekło zamknąć, od tego czasu dekret taki wydał, aby tam żadnego
więcej Węgrzyna nie wpuszczano dla złodziejstwa, wydzierstwa i rozboju.
wtorek, 16 stycznia 2018
Po smoleńsku z wielkim hukiem
3 października 1633 roku król Władysław IV uroczyście
wjechał do Smoleńska, symbolicznie kończąc moskiewskie oblężenie. Oczywiście
walki z armią Szeina miały jeszcze trwać wiele miesięcy, niemniej jednak miasto
było uratowane. W ciągu kilku dni rozpoczęły się negocjacje komisarzy
królewskich z mieszkańcami i żołnierzami garnizonu – jak nie wiadomo o co
chodzi, chodzi oczywiście o pieniądze…
Całe negocjacje mogły się jednak, dosyć dosłownie, zakończyć
z wielkim hukiem. 7 października doszło
bowiem na zamku smoleńskim do eksplozji
która wstrząsnęła ‘dworem’ dowodzącego garnizonem Samuela Sokolińskiego.
Zginęło 11 ludzi, a tam za cudowną łaską Bożą pp. komisarz JKMci, którzy tam na
likwidacyje długów podczas oblężenia zaciągnionych w tym dworze siedzieli, tego
uszli, mało co przedtym z tego dworku uszedłszy. Sam Sokoliński ledwo
uszedł z życiem, na czas wyprowadzając z miejsca wypadku gości i komisarzy.
Właśnie, wypadku, nie był to bowiem raczej efekt
moskiewskiego ostrzału czy sabotażu. Zawinił raczej czynnik ludzki… Prochy tam robiono i przesuszano, nim je do
cekhauzu zawieść miano, tam czyli pacholik z okna strzelił, czyli prochu na
osobnej kupce próbował, nie wiedzą jako się zapuścił ogień, gdyż nikt nie
uszedł stamtąd, któryby dać mógł wiadomość.
niedziela, 14 stycznia 2018
Historyk o(d)powiada... Paweł Duda
Rozpoczęty tydzień temu cykl
mini-wywiadów z historykami zajmującymi
się epoką spotkał się z dużym zainteresowaniem Czytelników, obiecuję
więc co niedziela publikować nowy odcinek.
Miło mi poinformować, że kilku
znanych i lubianych specjalistów zgodziło się odpowiedzieć na moje pytania –
chciałbym im wszystkim bardzo serdecznie za to podziękować.
Dziś zapraszam do rozmowy z Pawłem
Dudą. Doktor nauk humanistycznych w zakresie historii, adiunkt w Zakładzie
Historii Nowożytnej XVI-XVIII wieku Instytutu Historii Uniwersytetu Śląskiego.
Zajmuje się relacjami dyplomatycznymi między Rzecząpospolitą Obojga Narodów a
Stolicą Apostolską w pierwszej połowie XVII wieku, jak również polityką
zagraniczną państwa polsko-litewskiego postrzeganą przez pryzmat nuncjuszy
apostolskich oraz rolą Rzeczypospolitej w wojnie trzydziestoletniej.
1. W jaki sposób zaczęła się Pańska
przygoda z historią, kiedy zdał Pan sobie sprawę że chciałby się nią zajmować
zawodowo?
Moja przygoda z historią zaczęła się bardzo wcześnie, bo już w wieku 5
lat. Pamiętam, że w 1987 roku Tata zabrał mnie i starszego brata na zamek do
Będzina. Opowiadali mi o królach, rycerzach, zamkach, etc. Tak mnie to
zainteresowało, że jeszcze tego samego wieczora znałem na pamięć poczet władców
polskich. Gdy dzieci w przedszkolu rysowały autka i kwiatki, ja zapełniałem
kartki bazgrołami, które w jakimś stopniu nawiązywały do historii – zamkami,
rycerzami, etc. Co ciekawe – większość tych rysunków zachowała się do dnia
dzisiejszego. W kształtowaniu tej pasji wspierała mnie rodzina. Rodzice
kupowali mi „Przedszkolaka elementarz
dziejów” - książeczki o tematyce historycznej dla najmłodszych, brat czytał
trylogię przed snem, a ciotka – będąca nauczycielką historii opowiadał o
Sobieskim. Później, gdy historia stała się jednym z przedmiotów szkolnych,
rodzice starali się przekazywać mi treści, które wówczas wykraczały poza
program nauczania. I tak to się kręciło. Po ukończeniu liceum, nie mając za
bardzo pomysłu kim chcę zostać w przyszłości, zdecydowałem się na kierunek
najbliższy moim zainteresowaniom i podjąłem studia historyczne na Uniwersytecie
Śląskim. Długo powtarzałem sobie, że nie zostanę historykiem i interesuje mnie
jedynie uzyskanie tytułu magistra, ale naturalną koleją rzeczy, historia, a
właściwie jej nauczanie stało się wyuczonym zawodem, a ja zmieniłem podejście. Chyba
wówczas, tzn. pod koniec studiów zrozumiałem, że chciałbym się tym zajmować
zawodowo, a późniejsza sugestia pisania doktoratu tylko mnie w tym przekonaniu
utwierdziła.
2. Który postać historyczna jest Pańską
ulubioną i dlaczego?
Gdybym miał kogoś wskazać, postawiłbym na Zygmunta III Wazę. Chyba
głównie dlatego, by oddać mu sprawiedliwość. Władca ten dotychczas nie miał
szczęścia do historyków, którzy zazwyczaj oceniali go bardzo krytycznie,
zarzucając mu gotowość do poświęcenia Rzeczpospolitej dla idei powrotu na tron
szwedzki, uleganie wpływom Habsburgów, jezuitów i papiestwa, nietolerancyjność
a przede wszystkim opór wobec koncepcji osadzenia syna Władysława Zygmunta na
tronie moskiewskim. Taki sposób postrzegania Zygmunta III jest nadal bardzo
popularny. Na szczęście od kilku lat można zauważyć odwrotną tendencję, u
podstaw której leży szerszy dostęp do źródeł historycznych, również obcych. W
efekcie postać króla z kolumny jest odbrązawiana. I bardzo dobrze, bo rzetelna
analiza materiałów źródłowych pozwala stwierdzić, że był to władca świadomy
swych celów politycznych, trzeźwo myślący, umiejący właściwie ocenić realia
oraz racjonalny, niedziałający pod wpływem impulsu. W mojej subiektywnej ocenie
był to jeden z lepszych władców polskich wybranych w systemie viritim, o ile nie najlepszy.
3. Może się Pan się cofnąć w czasie i
poznać postać historyczną, być świadkiem jakiegoś wydarzenia lub też
zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki byłby Pański wybór?
W przypadku postaci historycznej odniosę się do poprzedniego pytania –
niewątpliwie chciałbym poznać Zygmunta III, o ile by mnie dopuszczono przed
oblicze władcy (śmiech). Poza tym jestem nuncjaturzystą i pracuję na materiale
źródłowym wygenerowanym przez nuncjuszy apostolskich. Najwięcej miejsca
oczywiście poświęcam tym, którzy urzędowali w Polsce, szczególnie w latach
20-tych i 30-tych XVII wieku. Znam ich korespondencję, na jej podstawie jestem
w stanie pokusić się o pewien rys charakterologiczny, aczkolwiek byłoby
przyjemnością móc osobiście poznać „obiekty” moich badań.
Gdybym miał wskazać jakieś wydarzenie historyczne, którego chciałbym
być świadkiem, to jest ich kilka. Na czele tej listy umieściłbym przygodę
trzech panów z oknem, czyli defenestrację praską i osławiony wjazd Jerzego Ossolińskiego
do Rzymu w 1633 roku.
4. Z której spośród swoich publikacji jest
Pan najbardziej dumny?
Na razie z żadnej. Nie chciałbym, aby to zabrzmiało jakoś wyniośle,
ale wierzę, że te najważniejsze publikacje dopiero przede mną. Póki co puściłem
w świat kilka artykułów. Każdy opublikowany oczywiście jest w pewien sposób
satysfakcjonujący, tym bardziej, że mój dorobek nie jest oszałamiający, ale
dumą bym raczej tego nie nazwał.
Jeśli miałbym wskazać coś, to interesujący wydaje się być rozpoczęty na
kartach „Studiów nad staropolską sztuka wojenną” (t. IV i V) cykl artykułów ukazujących
jak dyplomacja papieska postrzegała wojnę polsko-szwedzką z lat 1626-1629,
zatytułowany: „Wojna o ujście Wisły w
relacjach i ocenie dyplomacji papieskiej” (obydwa udostępnione są na www.academia.edu).
Konflikt ten, jego przebieg oraz uwarunkowania międzynarodowe szczególnie mnie
interesują. Artykuły te mogą stanowić przyczynek do badań nad tym konfliktem,
tym bardziej, że jak na razie, nie licząc cennej pracy Adama Szelągowskiego
temat ten nie doczekał się rzetelnej monografii.
Obecnie szykuję do druku dwie prace. Pierwsza to monografia obrazująca
stanowisko papiestwa wobec polskiej polityki zagranicznej w latach 1623-1635.
Wierzę, że będzie to zwieńczenie pewnego etapu moich badań. Wszystko wskazuje
na to, że praca ta ukaże się już jesienią tego roku. Druga to edycja źródłowa,
a dokładnie korespondencja nuncjusza Santa Croce z lat 1628-1629, którą
przygotowujemy wraz z dr hab. Henrykiem Litwinem w ramach serii Acta
Nuntiaturae Polonae. Mam nadzieję, że również ta praca ukaże się pod koniec
2018 roku. Wówczas będę mógł udzielić innej odpowiedzi na to pytanie.
5. W toku swojej edukacji i pracy naukowej
poznał Pan wielu wybitnych badaczy. Który z nich wywarł na Panu największy
wpływ?
Faktycznie miałem przyjemność poznać kilku wybitnych badaczy. Z tego
grona niewątpliwie największy wpływ na mnie wywarł mój mistrz prof. Ryszard
Skowron. Był i nadal jest pierwszym moim prawdziwym nauczycielem. Miałem
przyjemność uczęszczać do Profesora na seminarium najpierw magisterskie, a
następnie doktoranckie, a obecnie Profesor jest moim przełożonym. Pod
skrzydłami prof. Skowrona kształtowałem i nadal kształtuję swój warsztat. Jego
prace, przede wszystkim „Olivares,
Wazowie i Bałtyk”, a także „Pax i
Mars”, ukazujące relacje między Rzeczpospolitą a Hiszpanią, pod względem
warsztatowym stanowią dla mnie wzór do naśladowania. Ponadto cenię sobie
wszelkie wskazówki i sugestie, jak również rozmowy, które prowadzimy na
przeróżne tematy.
Jak już zostało zasygnalizowane od kilku lat mam przyjemność
współpracować z dr hab. Henrykiem Litwinem przy wydawaniu Akt Nuncjatury
Polskiej. Z tej współpracy także czerpie pełnymi garściami. Henryk posiada
olbrzymią wiedzę odnośnie funkcjonowania dyplomacji, w tym oczywiście dyplomacji
papieskiej oraz wzorowy warsztat. Wszelkie sugestie i wskazówki jakich mi
udziela staram się uwzględniać w moich badaniach.
Duży wpływ odcisnęły na mnie prace innych nuncjaturzystów przede
wszystkim prof. Teresy Chynczewskiej-Hennel oraz prof. Wojciecha Tygielskiego.
Cenię sobie również dokonania historyków z mojego zakładu (przyp.
Uniwersytet Śląski, Instytut Historii, Zakład Historii Nowożytnej XVI-XVIII w.):
dr hab. Aleksandry Skrzypietz, dra hab. Dariusza Rolnika i dr Aleksandry Barwickiej-Makuli.
Dużą inspiracją
są dla mnie prace i działania historyków z mojego pokolenia, zwłaszcza:
Przemysława Gawrona, Zbigniewa Hunderta, Wojciecha i Katarzyny Walczaków.
6. Dużo młodych ludzi czerpie aktualnie
wiedzę historyczną z memów, filmików na YouTube i blogów internetowych. Jakie
jest Pańskie zdanie na temat tego trendu?
Niewątpliwie internet pozwala popularyzować historię i stwarza
możliwości zaistnienia oraz dotarcia do szerszego kręgu odbiorców. Trzeba
natomiast podchodzić do tego z dystansem, dużą dozą wybiórczości oraz pewnym
rozeznaniem. To ostatnie z kolei może być tylko i wyłącznie wynikiem lektury
źródeł i opracowań. Błędem jest przyjmowanie wszystkiego co znajdziemy w internecie
jako prawdy objawionej, a niestety, głównie na podstawie komentarzy zamieszczanych
na facebooku pod postami o tematyce historycznej, jestem w stanie stwierdzić,
że to zjawisko się pogłębia. Jeszcze jakiś czas temu starałem się polemizować z
różnymi poglądami, dotyczącymi panowania Wazów, dziś już raczej tego nie robię
– uważam, że szkoda czasu. Memy o tematyce historycznej traktuję raczej z
przymrużeniem oka. Mają one dla mnie głównie charakter humorystyczny i jestem
jak najdalszy od czerpania wiedzy w ten sposób. Przyznam się, że filmów na You
Tube raczej nie śledzę. Blogi są osobną kwestią. Rzetelnie prowadzone przez
prawdziwych pasjonatów historii mogą stanowić inspirację. Śledzę poczynania
kilku blogerów, którzy dzielą się swoją niebagatelną wiedzą na określony temat,
np. kadrinazi.blogspot.co.uk (śmiech). Przyznam się, że sam też prowadzę bloga
poświęconego historii lokalnej, ale na razie więcej nie zdradzę. Ostatnio wiele
czasu spędzam przeglądając academię.edu. Fajnie, że coś takiego funkcjonuje.
7.
Najważniejsza Pańska rada dla przyszłych historyków?
Nawet kilka.
Po pierwsze – szacunek dla źródła i ustaleń innych historyków. Praca
ze źródłem to jest fundament naszej pracy. Tworzenie czegokolwiek na podstawie
tylko i wyłącznie opracowań naukowych jest jedynie kompilacją. Obecnie
historycy mają większe możliwości, co związane jest z postępującym procesem
digitalizacji archiwaliów, jak również coraz większą ilością edycji źródłowych
na rynku wydawniczym.
Po drugie – cierpliwość i konsekwencja. W tym zawodzie nic nie
przychodzi od razu. Solidne opracowanie konkretnego zagadnienia trwa. Trzeba
uzbroić się w cierpliwość, a przy tym konsekwentnie pracować. Kwestia ta
dotyczy praktycznie każdego etapu pracy – od kwerendy, przez opracowanie
źródeł, do tworzenia publikacji.
Po trzecie – skrupulatność i dokładność. Komunałem byłoby
stwierdzenie, że musimy brać odpowiedzialność za swoje tezy. Na każdym etapie
badań historycznych należy wszystko dokładnie sprawdzać, by nie postawiać pola
do nadinterpretacji.
8. W czasie wolnym najbardziej lubi Pan…
Ciężko w przypadku pracownika naukowego mówić o czasie wolnym. To jest
praca, a raczej pasja, która nigdy się nie kończy. Wychodzę z pracy i dalej o
niej myślę. Jestem raczej domatorem i jeżeli już znajdę wolną chwilę to staram
się ją spędzić z żoną i synem. Oczywiście mam swoje pasje i zainteresowania. Odskocznią
od historii nowożytnej jest dla mnie historia lokalna – dokładniej dzieje
Zagłębia Dąbrowskiego oraz malarstwo impresjonistyczne. W naprawdę wolnym
czasie układam puzzle – reprodukcje dzieł impresjonistów. Samo układanie puzzli
w jakiś sposób nawiązuje do procesu badania historii, w którym z niewielkich
fragmentów listów, depesz, etc. tworzymy ogólny obraz. Ułożone puzzle oprawiam
w antyramy i wieszam na ścianach. Żona śmieje się, że mamy małe Musee d’Orsay w
mieszkaniu.
Poza tym moje zainteresowania raczej nie odbiegają od ogólnych
standardów. Lubię obejrzeć dobry mecz piłki nożnej. Czasem pogram w halówkę z
kolegami z pracy. Lubię przeczytać dobrą książkę oraz obejrzeć film.
wtorek, 9 stycznia 2018
Duńsko-polski regiment pana Rutgera
Niejednokrotnie pisałem na blogu o tym, jak to wzięci do
niewoli żołnierze jednej armii byli wcielani w szeregi przeciwnika – proceder ten
był szeroko stosowany w XVII wieku (i nie tylko…). W dzienniku Rutgera von
Ascheberga[1]
możemy przeczytać bardzo ciekawy przykład takiego procederu. Szwedzki oficer
opisał w nim bowiem jak utworzył swój regiment dragonii na służbie Karola X
Gustawa. Zaiste była to międzynarodówka…
16 sierpnia tegoż roku
[1659 r.] po gwałtownym szturmie
zdobyłem duży statek duński, na którym były dwie kompanie piechoty składające
się z stu dziewięćdziesięciu pięciu ludzi, oraz dwóch kapitanów, dwóch
poruczników, dwóch chorążych, znajdowały się tam również dwie chorągwie i
przynależni podoficerowie z regimentu [piechoty] feldmarszałka [Hansa]
Schacka.
Wedle zwyczaju z epoki, szeregowców wcielono w szeregi armii
szwedzkiej – podjęli zaraz służbę i
utworzyłem z nich cztery kompanie dragonów. Co ciekawe, pomysł zyskał
akceptację samego Karola X Gustawa który nie
tylko pozwolił mi na to, ale też uczcił mnie jeszcze do tego dwoma kompaniami
Polaków, tak że nadspodziewanie zyskałem sześć kompanii dragonów. Skąd owi
nieco zagadkowi Polacy? To zapewne owoc sukcesów Douglasa w Kurlandii, oficer
ten miał w lipcu 1659 roku wysłać do Szwecji 800 Polaków/Litwinów, ujętych tu i ówdzie w Kurlandii. Co
ciekawe, zaradny pułkownik szybko zadbał o żołnierzy, postarałem się też, by w ciągu sześciu tygodni mieli pełne
umundurowanie, uzyskawszy jeszcze taką łaskę, że miałem dwa regimenty jazdy i
jeden dragonów, którymi dowodziłem.
[1] Polskie
tłumaczenie przygotował i opracował Wojciech Krawczuk – polecam już zresztą to źródło
na blogu.
niedziela, 7 stycznia 2018
Historyk o(d)powiada... Zbigniew Hundert
Rozpoczynamy nowy cykl blogowy, mam nadzieję że ten naprawdę
zainteresuje Czytelników bloga. W cotygodniowym wpisie chciałbym przedstawić
krótki wywiad z jednym z historyków (tak zawodowych jak i amatorów-hobbystów)
zajmujących się moją ulubioną epoką, czyli dość szerokimi ramami XVI-XVIII
wieku, ze szczególnym uwzględnieniem wojskowości. Będzie to zawsze ten sam
zestaw ośmiu pytań, dotyczący badań, zainteresowań i inspiracji danego badacza.
Jako pierwszy na pytania zgodził się odpowiedzieć Zbigniew Hundert, doktor nauk
humanistycznych w zakresie historii, od 2016 roku adiunkt na Wydziale Nauk
Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w
Warszawie. Współredaktor serii Studia nad staropolską sztuką wojenną. Związany
z seminarium prof. Mirosława Nagielskiego. Jego zainteresowania badawcze
koncentrują się wokół polityczno-wojskowej historii Rzeczypospolitej w drugiej
połowie XVII wieku, za naciskiem na czasy „królów rodaków” i zagadnienia
ekonomii, patronatu wojskowego, organizacji armii i biografistyki wojskowej[1]. Na blogu miałem już
zresztą okazję opublikować krótką recenzją jednej z pracy autorstwa dra
Hunderta.
1. W jaki sposób zaczęła się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan
sobie sprawę że chciałby się nią zajmować zawodowo?
Generalnie to miałem ku historii jakieś „spaczenie
genetyczne”, bo od najmłodszych lat wybierałem zabawki typu historyczna broń –
miecze, szable, imitacje karabinów strzelb, itp., a z klocków Lego najbardziej
interesowali mnie rycerze i piraci. Dużą rolę w zainteresowaniu się
przeszłością odegrał mój dziadek, weteran wojny obronnej ’39 r. i żołnierz
Kedywu AK, Marian Biliński (kto mnie zna, wie że jestem jego genetyczną kopią
;) ), który opowiadał mi wiele historii – i ze swojego życia, i ogólnie o wielu
postaciach historycznych, uczył patriotycznych wierszy, pieśni (wcześniej
znałem hymn Polski niż „Ojcze Nasz” i inne „paciorki” ;) ). Kolejny etap to
filmy historyczne, które inspirowały mnie do różnych zabaw. Interesowałem się
okresem wojen polsko-krzyżackich, przechodziłem etap zainteresowań II WŚ, epoką
napoleońską (ta wciąż jest mi bliska, jako epoka, o której lubię poczytać) aż w
końcu sfilmowana Trylogia Sienkiewicza wprowadziła mnie na tory XVII w., a
ulubioną częścią stał się „Pan Wołodyjowski”. Od niej też zacząłem lekturę
monumentalnych powieści Sienkiewicza, która wychowała niejednego historyka. Jak
się okazało, okres „Pana Wołodyjowskiego”, czyli czasy hetmaństwa Sobieskiego i
panowania Michała Korybuta stały się moimi ulubionymi, a doktorat poświęcony
tym czasom, który też wypełniał dużą luką w dotychczasowym stanie wiedzy, stał
się w pewien sposób symboliczny. Hołdowałem własnej pasji, która narodziła się,
gdy miałem 11-12 lat. „Spaczenie” historyczne objawiało się we wszystkim czym
oprócz historii się zajmowałem. I tak, pasja do piłki nożnej, przerodziła się w
pasję do historii tego sportu, podobnie, jak moja druga po historii wielka
miłość, kultura hiphop, w którą wchodziłem na przełomie dwóch tysiącleci,
również stała się obiektem zainteresowań pod kątem jej dziejów. A co do
zawodowości, chyba dopiero na V roku studiów zdałem sobie sprawę, że chce to
robić zawodowo. Wojsko ze względu na wadę wzroku i inne okoliczności nie
wchodziło w grę (o czym zawsze marzyłem), a więc pozostało zająć się zawodowo
czymś co kocham i mógłbym być w tym dobry, oddając temu serce i zdrowie – a jak
mi zawsze w domu powtarzali, jak coś robisz, rób to dobrze – i tak staram się
prowadzić swoje badania – i w ten sposób ogłaszać je w postaci różnych
prac.
2. Który postać historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
Tych postaci jest wiele, ale jeśli miałbym wybierać, to będę
zmuszony wskazać Jana Sobieskiego. Moje badania związane są przede wszystkim z
tą postacią, głównie w dobie sprawowania przez niego urzędów hetmana i
marszałka wielkiego. Dla młodego chłopaka był to naturalny wybór, przede
wszystkim ze względu na jego militarne dokonania, z Chocimiem 1673 na czele.
Obecnie poznałem go z innej strony – i wybór swój podtrzymuje. Była to postać
nietuzinkowa, w której jak w soczewce skupiały się bardzo różnorodne sfery
działalności – od wojskowej i politycznej po patronat artystyczny. W drugiej
kolejności są to postacie ze środowiska politycznego i wojskowego Sobieskiego.
Z warstwy magnackiej wymieniłbym tu Andrzeja Potockiego, który zmarł w 1691 r.
jako kasztelan krakowski i hetman polny; Mikołaja Hieronima Sieniawskiego,
zmarłego w 1683 r. jako wojewoda wołyński i również hetman polny oraz Hieronima
Augustyna Lubomirskiego. Z grona oficerów średniego szczebla wskazałbym przede
wszystkim poruczników husarskich i pułkowników, jak Aleksander Polanowski,
Władysław Wilczkowski, Mikołaj Złotnicki, Nikodem Żaboklicki czy też Andrzej
Chełmski i Andrzej Prusinowski. Są to bohaterowie moich badań, z którymi
zdążyłem się „zaprzyjaźnić”. Trzem z nim poświęciłem nawet osobne badania.
3. Może się Pan się cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być
świadkiem jakiegoś wydarzenia lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki
byłby Pański wybór?
Chciałbym poznać osobiście wszystkich towarzyszy chorągwi
husarskich Sobieskiego z lat 70. XVII w. i poczuć klimat koła wojskowego oraz
życia w obozie, w tym czasie. Poza tym jest wiele innych kwestii. Do samego
Sobieskiego i jego oficerów na pewno też miałbym wiele pytań J
Dowiedziałbym się w końcu kto był posłem wojskowym na sejmy 1676 r. oraz kto
był porucznikiem w kilku jednostkach, czego do tej pory nie mogę ustalić.
4. Z której spośród swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
Jest kilka publikacji, które darze pewnym sentymentem.
Najważniejsze są niewątpliwie moje dwie książki. Pierwsza – o husarii,
pozwoliła wejść do środowiska. Druga w tym środowisku umocniła. Obie zresztą to
dla mnie znakomita lekcja warsztatu historyka, prace, które zmuszały do
opracowania nowych technik badawczych – ale i nauczyły mnie mierzyć się z
codziennymi problemami, które wiązały się z ich powstawaniem. Fakt, że te prace
nie są wolne od błędów – ale te staram się prostować w kolejnych publikacjach.
Szczególnie dumny jestem z książki doktorskiej – która mimo kilku wpadek,
zawiera wciąż aktualne tezy – i jest wciąż dla mnie podstawą kolejnych rozważań
o polityczno-wojskowym otoczeniu Sobieskiego – mimo że już wyszedłem z czasów
Michała Korybuta i „zagnieździłem się” w panowaniu Jana III – aktualnie, że tak
powiem, w okolicach Wiednia. Inne publikacje z których jestem dumny, to artykuł
o postawie wojska koronnego wobec elekcji 1674 r., powstały na bazie referatu z
konferencji w Ustroniu w 2014 r., którą zaliczam do jednej z najlepszych w
jakich uczestniczyłem (i pod kątem merytorycznym, i towarzyskim). Jestem też
bardzo zadowolony z artykułu, który oczekuje na druk, o poselstwie wojska
koronnego na sejm 1683 r. Sentymentem darzę też teksty, gdzie „pomnożyłem”
swoich bohaterów, albowiem w trakcie badań okazywało się, że to nie jedna a
minimum dwie postacie. Tak było z pierwowzorem bohatera Sienkiewicza, Rocha
Kowalskiego. Odkrycie zupełnie przypadkowe, podczas lektury uchwał sejmikowych
ziemi warszawskiej z 1672, gdzie szlachta chciała upamiętnić dwóch swoich
współbraci, którzy w 1656 r. rzucili się z kopiami na Karola Gustawa.
Dotychczas w historiografii trwał spór o te wydarzenie, padało kilka nazwisk.
Wspólnie z kolegą dr. Andrzejem Majewskim (specjalista od bitwy pod Warszawą
1656) zrobiliśmy takie studium, gdzie myślę, wprowadziliśmy od obiegu naukowego
ważne spostrzeżenia – że to jednak nie jeden a przynajmniej dwóch husarzy
szarżowało zwróciło się przeciwko szwedzkiemu dynaście. Dwa lata później,
również w „Przeglądzie Historycznym”, pojawił się mój tekst pod nazwą
„Władysławów Denhoffów dwóch”, nawiązujący tytułem do słynnego filmu Juliusza
Machulskiego. W tekście tym dowodzę, prostując i własne błędy, że jednak w
dobie hetmaństwa Sobieskiego działało dwóch Władysławów Denhoffów – pokazując, które fakty wiążą się z pierwszym
Denhoffem, a które z drugim. Nie było to łatwe, bo i ludzie w epoce ich mylili.
5. W toku swojej edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych
badaczy. Który z nich wywarł na Panu największy wpływ?
Jest ich naprawdę wielu. Ale mogę powiedzieć, że mam takich
trzech ojców naukowych – pierwszy to mój strukturalny mistrz, ale też świetny
człowiek, który otworzył mi oczy na wiele spraw, prof. Jan Dzięgielewski. Będąc
Jego uczniem mam tę świadomość, że mam świetny rodowód, albowiem, jest
„naukowym prawnukiem” Władysława Konopbczyńskiego (on był mistrzem Władysława
Czaplicńskiego, ten Jaremy Maciszewskiego, ten Jana Dzięgielewskiego). Drugi to
prof. Mirosław Nagielski, który zaprosił mnie na swoje seminarium. Mimo, że
nigdy nie byłem Jego strukturalnym uczniem, to przyjęcie mnie pod swoje
skrzydło, zapoznanie z całym swoim środowiskiem, które mnie ukształtowało – i któremu
zawdzięczam najwięcej (Koledzy Dariusz Milewski, zresztą mój Kolega z
Instytutu, Konrad Bobiatyński, Piotr Kroll, Przemek Gawron, oraz moi rówieśnicy
i przyjaciele Karol Żojdź, Janek Sowa, Zbyszek Chmiel), pozwala, że czuje się
częścią tego środowiska i że w pewien sposób uczniem profesora Nagielskiego.
Trzecią osobą jest niewątpliwie prof. Marek Wagner, którego książki inspirowały
mnie do pracy, ukształtowały moje zainteresowania, a z którym teraz
współpracuję. Ponadto profesor sam uważa mnie za swojego następcę, co jest dla
mnie nobilitujące i zobowiązujące. Chciałbym bardzo kontynuować dzieło tak
wielkiej postaci, jaką był Janusz Woliński, moja inspiracja. Tym bardziej jest
to dla mnie ważne, albowiem i prof. Dzięgielewski, i prof. Wagner, byli ostatnimi
seminarzystami zmarłego w 1970 r. prof. Wolińskiego. Przy okazji cieszę się, że
miałem okazję poznać się też z prof. Janem Wimmerem - wszyscy badacze,
zajmujący w jakimś stopniu sprawami wojska czy okres Wiednia 1683, nie mogą
obok tej postaci przejść obojętnie.
Ważną role na mojej drodze odegrali też dr Marcin Baranowski
z KUL i poznany w dalszej kolejności dzięki niemu mój wydawca ale i serdeczny
Kolega, z którym mamy kilka świetnych wspomnień – Darek Marszałek. Przy okazji
też dużą rolę w ukształtowaniu mojej osoby odegrali wszyscy Koledzy ze
środowiska historyków wojskowości – od Gdańska przez Poznań i Częstochowę po
Lublin, z którymi zawsze zacnie się spotkać, przynajmniej raz w roku.
Oprócz tych postaci, spotkałem na swojej drodze wiele innych
osób, którym sporo zawdzięczam. W początkach mojej kariery badawczej dużą rolę
odegrała znajomość z dr. Radosławem Sikorą. Mimo że nasze drogi teraz się
rozeszły, jestem Mu za kilka kwestii wdzięczny. Wielki wpływ wywierali na mnie
też tacy historycy z różnych stron Polski, jak Leszek Wierzbicki, Sławek
Augusiewicz, Dariusz Kupisz, Robert Kołodziej, Jarosław Stolicki. Składam tu w
tym miejscu hołd ich twórczości! Z młodszego pokolenia – i z osób spoza
środowiska warszawskiego, chcę wymienić zwłaszcza Pawła Dudę i Artura
Goszczyńskiego. Chcę również wspomnieć owocną współpracę z Michałem
Paradowskim, jedyną osobą, z która się zaprzyjaźniłem, a której na oczy nie
widziałem J
6. Dużo młodych ludzi czerpie aktualnie wiedzę historyczną z memów, filmików
na YouTube i blogów internetowych. Jakie jest Pańskie zdanie na temat tego
trendu?
Wszystko ma swoją jasną i ciemną stronę. Jeśli ktoś dzięki
blogowym i youtubowym materiałom „wkręci się” w historię – i będzie chciał coś
poważnego doczytać – to wtedy ok. Jeśli natomiast ten ktoś stanie się wyznawcą
bałamutnych treści, którym potem będzie bezrefleksyjnie hołdować, to już wtedy
będzie to niebezpieczne. Lubię na te kwestie uczulać studentów, z którymi
dyskutuję na temat wszystkich trendów internetowych podszytych historią. Każdy
z nich ma swoje środowisko – i wiem, że po takim „akademickim ucieraniu się”,
taki student będzie mógł w tym środowisku merytorycznie reagować, gdy jakieś
ahistoryczne populizmy zaczną zyskiwać sympatię. Mam już tego dowody po fejsbukowym
komentarzach, co mnie wtedy np. cieszy.
7. Najważniejsza Pańska rada dla
przyszłych historyków?
Cierpliwości, wytrwałości, uczciwego podejścia, szacunku,
pasji, profesjonalizmu, ale też umiejętności dzielenia pracy zawodowej z innymi
dziedzinami swojego życia. No i żeby nie zwariować – bo kto nie robi przerwy,
ten traci nerwy. Odskocznie są zawsze potrzebne, czy to życie rodzinne, pójście
na trening, albo i nawet „upodlenie się” w męskim gronie J
8. W czasie wolnym najbardziej lubi Pan…
Iść na trening, zwłaszcza mojego ukochanego breakingu
(znanego szerzej jako break dance). Ale czy to jest czas wolny? Trening to
trening, naturalna rzecz, jak umycie zębów, ranna toaleta J
Czas wolny to spotkania ze znajomymi. Poza tym są takie aspekty spędzania czasu
wolnego, że pisać mi tu nie wypada. Powiem tak, nigdy się nie nudzę J
Bardzo dziękuję za udzielenie tak obszernych odpowiedzi!
wtorek, 2 stycznia 2018
Portrety słynnych bankierów
Augsubrska rodzina Fuggerów to jeden z najsłynniejszych
klanów bankierskich nowożytnej Europy, odgrywający ogromną rolę w XV i
XVI-wiecznej Europie. Nie będę się za dużo o nich rozpisywał, kto będzie
zainteresowany tematem łatwo znajdzie online dużo informacji. Znalazłem jednak
bardzo ciekawą „księgę” dotyczącą rodu, którą chciałbym tu na blogu
przedstawić. Pod koniec XVI wieku Fuggerowie wynajęli znanego nam już z innych wpisów Dominicusa
Custosa[1]
by sporządził zbiór portretów rodziny. Pierwsze wydanie, oparte o bogatą
kolekcję starszych portretów rodzinnych ze zbiorów klanu, ujrzało światło dzienne w 1593
roku. Rodzina Custosa dostała swoisty dożywotni kontrakt od bankierów: dwóch
zięciów Dominucusa (Lukas i Wolfgang Kilian) uzupełniało serię portretów,
przygotowując kolejne wydania w 1618 i 1620 roku. W zbiorach Bayersische
StaatsBibliothek znajduje się pełny, zawierający 138 portretów, tom, w skład
którego wchodzą wizerunki z wszystkich wydań. Niestety nie znamy nazwiska
artysty który pokolorował portrety. Dzięki projektowi World Digital Library,
możemy podziwiać całość tomu online – pdf do ściągnięcia tutaj. Ciekawostka, ale sądzę że warto spojrzeć na
ludzi którzy (niejako „z cienia”) odgrywali tak ważną rolę w Europie.
poniedziałek, 1 stycznia 2018
A szołdro, a taki synu!
Nowy rok zaczniemy od anegdoty od dobrego znajomego, czyli
Jana Chryzostoma Paska. Jego synowiec – Stanisław – miał brać udział w odsieczy
wiedeńskiej 1683 roku, a potem walczył w bitwach pod Parkanami[1]. To właśnie z drugiej bitwy parkańskiej
pochodzi historia którą młody żołnierz przywiózł później wujowi gawędziarzowi. Żołnierze cesarscy mieli oto krwawo odgrywać
się na Turkach po tym starciu, krwawo mszcząc się za krzywdy doznane w czasie
kampanii – że im tak wiela poodbierali
państwa, prowincyj i fortec. Nie tylko nie brali w czasie bitwy jeńców, ale
nawet i po śmieci z nimi cuda robili:
włóczyli, pasy z nich darli, rzemień na potrzeby z tych pasów wykrącali. Podobno
trzy dni po bitwie wśród leżących na pobojowisku poległych Turków mało który
miał jeszcze całe plecy. Stanisław
Pacek wziął w czasie bitwy do niewoli Turczyna
znacznego jakiegoś, bo strojno i na pięknym koniu siedział, nie dane mu
jednak było nacieszyć się jeńcem. Po tym jak dyzarmował[2]
Turka i konia pod nim za cugle prowadzi, obok jeźdźców zjawił się jeden z
żołnierzy cesarskich, którzy przebił bezbronnego jeńca szpadą. Martwy Turek
zleciał z konia, a zaskoczony Polak zaczął się kłócić z Niemcem. Osoby dialogu
to BWP (Bardzo Wkurzony Polak) i NZN (Nader Zdradziecki Niemiec):
(BWP) A szołdro, a
taki synu! Zabiłeś mi niewolnika, a godzi się to?
(NZN) Ja, Pan Brat,
Pan Polak diabła tego żywić?
(BWP) Żeś ty szelm(a),
a nie kawaler , już w rękach więźnia zabijać.
[NZN) [Niemiec się
tylko umyka a śmieje]
Etykiety:
armia cesarska,
armia koronna,
Jan Chryzostom Pasek,
Parkany 1683,
Wiedeń 1683
Subskrybuj:
Posty (Atom)