3 października 1633 roku król Władysław IV uroczyście
wjechał do Smoleńska, symbolicznie kończąc moskiewskie oblężenie. Oczywiście
walki z armią Szeina miały jeszcze trwać wiele miesięcy, niemniej jednak miasto
było uratowane. W ciągu kilku dni rozpoczęły się negocjacje komisarzy
królewskich z mieszkańcami i żołnierzami garnizonu – jak nie wiadomo o co
chodzi, chodzi oczywiście o pieniądze…
Całe negocjacje mogły się jednak, dosyć dosłownie, zakończyć
z wielkim hukiem. 7 października doszło
bowiem na zamku smoleńskim do eksplozji
która wstrząsnęła ‘dworem’ dowodzącego garnizonem Samuela Sokolińskiego.
Zginęło 11 ludzi, a tam za cudowną łaską Bożą pp. komisarz JKMci, którzy tam na
likwidacyje długów podczas oblężenia zaciągnionych w tym dworze siedzieli, tego
uszli, mało co przedtym z tego dworku uszedłszy. Sam Sokoliński ledwo
uszedł z życiem, na czas wyprowadzając z miejsca wypadku gości i komisarzy.
Właśnie, wypadku, nie był to bowiem raczej efekt
moskiewskiego ostrzału czy sabotażu. Zawinił raczej czynnik ludzki… Prochy tam robiono i przesuszano, nim je do
cekhauzu zawieść miano, tam czyli pacholik z okna strzelił, czyli prochu na
osobnej kupce próbował, nie wiedzą jako się zapuścił ogień, gdyż nikt nie
uszedł stamtąd, któryby dać mógł wiadomość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz