W 1560 roku jeden z tureckich dowódców ruszających na
wyprawę przeciw przeciwko Persom postanowił wyposażyć oddział 200 sipahów w arkebuzy[1].
Takie techniczne nowinki miały służyć
zaskoczeniu wojsk perskich – żołnierze Safawidów obawiali się ponoć broni
palnej. Szybko jednak zaczęły się kłopoty, o czym tak relacjonował w swojej korespondencji
poseł Habsburgów na dworze sułtańskim, Ogier Ghiselin de
Busbecq:
Uszli ledwie połowę
drogi kiedy to zaczęła się objawiać nieużyteczność arkebuzów[2].
Każdego dnia jakieś części [broni] psuły się lub były gubione[3], a
mało kto [spośród Turków] potrafił je naprawić. [Niedługo więc] większość arkebuzów[4] nie
nadawała się do użytku, a żołnierze [narzekali], że lepiej byłoby nie zabierać
[na wyprawę] tej broni. Była ona także obrazą dla poczucia czystości, z której
słyną Turcy; [uzbrojonych w broń palną] widziano z dłońmi ubrudzonymi sadzą,
pobrudzonymi strojami, a ich prochownice i torby zwisały tak niezdarnie, że
stali się pośmiewiskiem swoich towarzyszy, którzy drwiąco nazywali ich
aptekarzami.
Nic więc dziwnego, że broń palna nie wzbudziła zachwytu
wśród tureckich kawalerzystów. Za to janczarzy nie mieli takich oporów jak ich konni
towarzysze, najwyraźniej nie przeszkadzały im przezwiska...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz