Opublikowana w 1653 roku w Wenecji kronika żydowska Jawen mecula (Głębokie bagno) to bardzo
ciekawe, acz też pełne wstrząsających opisów, źródło do początków Powstania
Chmielnickiego. Natan ben Mojżesz Hannower nie szczędzi bowiem swoim
czytelnikom nader dokładnych szczegółów kaźni, jakim Kozacy mieli poddawać
Żydów. Od czasu do czasu zamieszczę jakieś fragmenty, dobrze ukazujące, jak
straszliwa była ta wojna domowa.
Wszystkie pochodzą z wydania z 1912 roku, autorem tłumaczenia i komentarzy był rabin Majer
Samuel Balaban, doktor historii z Uniwersytetu Lwowskiego, a od 1936 roku
profesor Uniwersytetu Warszawskiego.
Wojskowość europejska XVI-XVIII wieku [dużo], wargaming historyczny [odrobinę], a także co tam mi jeszcze przyjdzie do głowy...
poniedziałek, 19 marca 2018
niedziela, 18 marca 2018
Historyk o(d)powiada... Karol Żojdź
W dzisiejszej odsłonie cyklu ‘wywiadów’
na blogowe pytania odpowiedzi udzieli Karol Żojdź, doktorant z Wydziału Historycznego
Uniwersytetu Warszawskiego. W jego dotychczasowym dorobku naukowym znajdujemy
pracę Jan Mierzeński: klient i rezydent
Bogusława Radziwiłła w latach (1656-1665), kilka artykułów, recenzji i
edycji źródłowych. Jego główne zainteresowania badawcze to klientela i patronat
magnacki oraz staropolska sztuka wojenna.
1. W jaki sposób zaczęła się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan
sobie sprawę, że chciałby się nią zajmować zawodowo?
Chyba dość
standardowo, tzn. jeszcze w dzieciństwie przejawiałem zainteresowanie
przeszłością, ale nie było to nic zobowiązującego. Ot tak – zwyczajna
fascynacja tym co nieznane. W przedszkolu, jak większość dzieciaków,
przeszedłem przez etap „rekonstrukcji historycznej”. Na balach wcielałem się w różne
role m.in. rycerza, żołnierza piechoty morskiej, ale zawsze najbardziej
zazdrościłem muszkieterom… Wielki kapelusz, karmazynowy płaszcz, rapier za
pasem (mniejsza o to, że plastikowy!) i obowiązkowy wąsik – z żalem to
stwierdzam, ale taki strój na zabawę w starszakach to moje wielkie, dodajmy niespełnione,
marzenie z dzieciństwa.
Może dlatego
rekompensowałem to sobie w inny sposób… Na początek zainteresowanie historią
nowożytną zaspokajało kino. Później również literatura. Choć muszę przyznać, że
jakkolwiek cenię sienkiewiczowską Trylogię (w szczególności Potop), to moją ulubioną powieścią
osadzoną w realiach dawnej Rzeczypospolitej jest Crimen Józefa Hena.
Z czasem
zacząłem również sięgać po książki naukowe, co nie zmienia faktu, że moje
zainteresowanie XVI–XVII w. brało się z chłopięcej fascynacji, tą (jak
sądziłem) barwną epoką. Dopiero w trakcie studiów zacząłem zadawać sobie inne
pytania, wykraczające poza historię polityczną czy wojskową, a dzieje Europy w
nowożytności stały się dla mnie jeszcze bardziej zajmujące ze względu na
doniosłe zmiany jakie zaczęły wówczas zachodzić.
2. Która postać historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
Nie mam. Choć,
gdybym już kogoś wskazał to byłby to bohater zbiorowy – uczeni, filozofowie i medycy,
którzy swoją pracą i odkryciami poprawili warunki życia innych ludzi lub
przyczynili się do rozwoju swobód obywatelskich.
3. Może się Pan cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być
świadkiem jakiegoś wydarzenia lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki
byłby Pański wybór?
Podróże w
czasie, zwłaszcza w odległą przeszłość, nie za bardzo mi się marzą. Co innego
niedaleka przyszłość… Oczywiście pewne pokusy są, ale za chwilę przychodzi
refleksja, że albo nie jestem należycie przygotowany. Np. nieznajomość
aramejskiego skutecznie uniemożliwiłaby mi skomunikowanie się z Jezusem z
Nazaretu. Albo taka eskapada w pojedynkę
wiązałaby się ze zbyt dużym ryzykiem, bo przecież nie sposób przewidzieć, jak
zachowałby się Mieszko, gdybym w przeddzień zapadnięcia decyzji o przyjęciu
chrztu pojawił się w jego otoczeniu z zamiarem poznania i policzenia książęcych
żon. Nie. Jednak podziękuję; zresztą w pracy historyka to właśnie stawianie
pytań, a potem poszukiwanie odpowiedzi w źródłach jest najbardziej ekscytujące.
A jaką człowiek ma satysfakcję, gdy stara teza potwierdza się w świetle
nowopoznanych materiałów!
4. Z której spośród swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
„Dumny” to w
moim przypadku zbyt kategoryczne słowo. Z kilku swoich prac jestem zadowolony,
kilka w ogóle mogłoby nie powstać lub powstać trochę później, abym zdołał
uwzględnić źródła, do których dotarłem poniewczasie. Najważniejsza jest dla
mnie już ukończona, lecz jeszcze nieobroniona (ani nieopublikowana) rozprawa
doktorska na temat stronnictwa Zygmunta III Wazy w Wielkim Księstwie Litewskim.
5. W toku swojej edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych
badaczy. Który z nich wywarł na Panu największy wpływ?
Bez wątpienia
mój Mistrz – prof. Mirosław Nagielski, i to zarówno bezpośrednio, jak i
pośrednio, poprzez seminarium, na którym miałem okazję poznać kilku znakomitych
historyków, jak choćby Piotr Kroll, Dariusz Milewski, Krzysztof Kossarzecki,
Konrad Bobiatyński, Andrzej Majewski, Przemysław Gawron czy Andrzej Przepiórka,
zwłaszcza dwóm ostatnim wiele zawdzięczam. Nie mogę nie wymienić również prof.
Urszuli Augustyniak, dzięki której badawczo robię to co robię oraz przyjaciół
Janka Sowy, Pawła Mozgawy oraz dwóch Zbigniewów – Chmiela i Hunderta.
6. Dużo młodych ludzi czerpie aktualnie wiedzę historyczną z memów,
filmików na YouTube i blogów internetowych. Jakie jest Pańskie zdanie na temat
tego trendu?
Wyraźnie
oddzieliłbym kanały na YouTube i blogi od memów. Te ostatnie zasadniczo
ograniczają swoją rolę do rozśmieszenia odbiorcy, wymagają zatem znajomości
jakiegoś kontekstu, walorów edukacyjnych w nich nie dostrzegam, ale to nie ich
zadanie. Co do pozostałych środków przekazu, o które Pan pyta to wiele zależy
nawet nie od ich jakości (choć to też ma duże znaczenie!), ale od samego
czytelnika/widza. Od tego co z tą wiedzą zrobi czy temat, dajmy na to filmiku,
będzie dla niego inspiracją do sięgnięcia po inne materiały, nie zawsze
dostępne w sieci. Wreszcie czy wykaże się dostateczną determinacją, aby
zweryfikować otrzymane informacje. Powszechność i wygoda w korzystaniu z
Internetu niestety rozleniwiają wielu użytkowników, dlatego tak ważne jest
mobilizowanie i uczenie młodych ludzi krytycznego myślenia, a nie znam lepszej
praktyki niż uważna lektura.
7. Najważniejsza Pańska rada dla przyszłych historyków?
Póki co
rozwijajcie się intelektualnie, czytajcie. A, gdy już będziecie prowadzić własne
badania to róbcie to nie tylko dobrze, ale czerpcie przyjemność z pracy.
8. W czasie wolnym najbardziej lubi Pan…
W zależności
od nastroju. Film lub serial, książka (niekoniecznie historyczna), jakaś
aktywność fizyczna, albo towarzyska.
sobota, 17 marca 2018
Z monarchicznym przepychem
Dziś ciekawy
opis wjazdu Zygmunta III i jego drugiej żony, Konstancji Habsburżanki, do
Krakowa w grudniu 1605 roku. Scena ta jest przepiękna ukazana na rolce
sztokholmskiej, tym razem jako dodatek do tego opis autorstwa Pawła
Piaseckiego, pochodzący z jego kroniki. Piasecki, żyjący w latach 1579-1649,
opublikował pierwsze wydanie swego dzieła w 1645 roku, a kronika ta do dziś
pozostaje jednym z ciekawszych materiałów źródłowych z epoki. Zobaczmy więc co
też biskup przemyski napisał o owym wjeździe do Krakowa. Zwraca uwagę dość
złowróżbne zakończenie – to nawiązanie do rokoszu sandomierskiego/Zebrzydowskiego,
który rozpoczął się w 1606 roku.
poniedziałek, 12 marca 2018
Polski garnizon Ornety - jesień 1627 roku
[wracam po dłuższej przerwie do
mojego ulubionego konfliktu, taka tam wprawka o mniej znanym epizodzie]
Jesienią 1627 roku, po tym jak
Gustaw II Adolf wyleczył nieco ranę odniesioną w czasie bitwy pod Tczewem, miała
miejsce krótkotrwała ofensywa szwedzka na Warmii. Na początku października, po
zgromadzeniu sił polowych, Szwedzi pomaszerowali spod Malborka w stronę Ornety.
Hetman Koniecpolski nie zdążył zareagować na czas – przez kilka dni zbierał
porozrzucane pułki, ograniczając się tylko do wysyłania silnych podjazdów,
które ścierały się z jazdą szwedzką. 12 października armia Gustawa Adolfa
otoczyła Ornetę, rozpoczynając działania oblężnicze. Z powodu fatalnego stanu
dróg Szwedzi nie byli w stanie przyprowadzić ze sobą cięższych dział, a
trwający cztery dni ostrzał prowadzony z 18 dział polowych (w tym 6 „skórzaków”,
dla których był to debiut wojenny) nie wywarł większego efektu na murach. O
wiele skuteczniejsi byli jednak królewscy minerzy, kierowani przez Francuza De
la Chapelle[1]
i Niemca Creitzbacha. Podłożona przez nich mina poważnie uszkodziła tzw. wieżę
wschodnią, niszcząc część murów. W obliczu grożącego im szturmu, zdając sobie
sprawę z beznadziejnego położenia, polscy obrońcy nie mogąc wytrzymać siły i potęgi nieprzyjacielskiej zdecydowali
się na poddanie miasta. Wydaje mi się – mimo że źródła o tym nie wspominają –
że sama kapitulacja została podpisana na honorowych warunkach i cały garnizon
zachował sztandary i prawo wolnego przemarszu do armii Koniecpolskiego. Żadne
ze znanych mi źródeł nie wspomina bowiem o wzięciu żołnierzy do niewoli czy wcieleniu
ich w szwedzkie szeregi, Hoppe stwierdza wręcz że zachowali prawo do wyjścia z
dobytkiem.
I to właśnie garnizonem Ornety
chciałbym się dzisiaj zająć. Dostępne mi źródła są tu bowiem nader rozbieżne,
co dobitnie pokazuje o jaki ból głowy może czasami badacza przyprawić
zajmowanie się wojną o ujście Wisły.
Diariusz albo
summa spraw i dzieł wojska kwarcianego w Prusiech na usłudze Jego Królewskiej
Miłości przeciwko Gustawowi Książęciu Sudermańskiemu będącego w latach 1626,
1627 i 1628 poświęca
tylko krótką notkę utracie miasta, znajdujemy tam jednak wzmiankę o dwóch
oficerach garnizonu – gdzie był P.
Lipnicki i P. Szlatkowski. Chodzi o rotmistrzów Władysława Lipnickiego i
Andrzeja Śladkowskiego, każdy z nich dowodził 100-konną chorągwią jazdy
kozackiej.
Ten pierwszy pojawia się także w kronice
Pawła Piaseckiego, który tak oto pisze o utracie Ornety: [hetman] odebrał doniesienie o poddaniu Ornety przez Władysława
Lipnickiego i Henryka Loswanga, mniej doświadczonych dowódców, którzy na obronę
tej twierdzy 200 ludzi jazdy i 300 piechoty pod sobą mieli. Co ciekawe,
ilość jazdy odpowiadałaby łącznej liczebności chorągwi Lipnickiego i
Śladkowskiego. Henryk Loswang to z kolei kapitan Johann Albrecht von
Lessgewang, który od maja 1627 roku miał w kompucie kompanię 391 piechurów
niemieckich, wchodzących w skład regimentu Gustava Sparre. To zapewne
tłumaczyłoby owe 300 piechoty wspominane przez kronikarza.
Przyjrzyjmy się więc kolejnemu z naszych
znajomych kronikarzy, czyli Israelowi Hoppe. Według jego kalkulacji garnizon
był jeszcze większy, miał bowiem liczyć 300 jazdy kozackiej, 1000 ludzi niemieckiej piechoty oraz 200 mieszczan.
Ważne są jednak nazwiska oficerów, które podaje – z jednej strony potwierdzają
niektóre z powyższych, z drugiej zaś podają kilka nowych. Mamy więc Oberste Sliatkowsky czyli Śladkowskiego
który w tej relacji awansuje do stopnia pułkownika. Nie ma jednak wzmianki o
Lipnickim. Pojawia się za to aż trzech
oficerów cudzoziemskich: kapitanowie Butler,
Lessgewang, Radawen. Lessegewanga już żeśmy powyżej zidentyfikowali,
spójrzmy więc na dwóch pozostałych. Butlerów było wtedy w armii koronnej kilku,
wydaje mi się jednak, że może chodzić o Waltera Butlera Starszego. Jego
kompania liczyła 308 porcji, także wchodziła w skład regimentu Sparre, głównej
jednostki ‘garnizonowej’ w armii Koniecpolskiego. Radawan to na pozór nieco większy
problem, na szczęście w indeksie kroniki Hoppego znajdujemy jego imię jako Balzer.
To skrót imienia Balthasar, a kapitan Baltasar Rotenstein/Rotstein/Rosentein to
kolejny oficer z regimentu Sparre, dowodzący kompanią 134 knechtów. Podejrzanie
się to dobrze układa, niemniej jednak nie kojarzę żadnego innego oficera o
zbliżonym imieniu i nazwisku, a akurat jeżeli chodzi o kapitanów piechoty
cudzoziemskiej w tej wojnie to ostało nam się sporo źródeł.
Mimo tak dużych różnic pomiędzy liczebnością
podaną u Piaseckiego i Hoppe, nie odrzucałbym wersji tego ostatniego. Zwróćmy
uwagę, że – przynajmniej w przypadku piechoty – podał aż trzy nazwiska
oficerów, których możemy z pewną dozą pewności zidentyfikować, co wspiera jego opis.
Piasecki zapisał bardzo niski stan piechoty, podkreślając też, niejako w formie
wymówki, że obroną dowodzili niedoświadczeni oficerowie. Na dzień dzisiejszy
nie mam jednak dostępu do innych źródeł, wspierających jedną czy to drugą
wersją. Temat, jak dla mnie bardzo ciekawy (bo też raczej historycy mało się
zajmują zagadnieniem polskich garnizonów w tej wojnie), pozostawiam więc
otwarty.
niedziela, 11 marca 2018
Historyk o(d)powiada... Emil Kalinowski
Rozpoczynając cykl ‘wywiadów’ historycznych wspomniałem, że
chciałbym w nim zapoznać Czytelników bloga z szerokim spektrum badaczy: od uznanych
w kraju (i nierzadko poza jego granicami) profesorów do doktorantów dopiero
rozpoczynających karierę historyków. W
najbliższych odsłonach cyklu mam nadzieję zapoznać Was z kilkoma przedstawicielami
młodszego pokolenia, ciekawi mnie ich podejście do historii i pracy badawczej.
Dziś miło mi gościć Emila Kalinowskiego, doktoranta na
Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zainteresowania badawcze
to historia drobnej szlachty w epoce przedrozbiorowej, przede wszystkim tej
zamieszkującej pogranicze Podlasa i Mazowsza, historia regionalna,
mikrohistoria, genealogia, heraldyka, historia wojskowości XVI i XVII wieku. Ma
na koncie kilka publikacji naukowych, w tym Ród
Kalinowskich herbu Ślepowron w XVII wieku (Warszawa 2015).
1. W jaki sposób
zaczęła się Pańska przygoda z historią, kiedy zdał Pan sobie sprawę że chciałby
się nią zajmować zawodowo?
Mali chłopcy ogólnie chyba dzielą
się na tych, którzy bawią się chętniej samochodzikami lub żołnierzykami.
Należałem do tych drugich i to na pewno wpłynęło na moje wczesne zainteresowanie
historią. Wychowałem się na filmie „Potop” Jerzego Hoffmana, potem przyszły
lektury – „Robinson Cruzoe” i trylogia Sienkiewicza w podstawówce, wreszcie
trylogia muszkieterska i „Hrabia Monte Christo” Dumasa w gimnazjum-liceum. Już
od gimnazjum byłem pewny, że chcę studiować historię, jednak decyzja o
zawodowym zajęciu się tą dyscypliną przyszła dużo, dużo później. Było to w
drugiej połowie studiów, w 2011 r., kiedy otrzymałem po raz pierwszy propozycję
aplikowania na studia doktoranckie.
2. Który postać
historyczna jest Pańską ulubioną i dlaczego?
Bardzo ciężko jest wybrać jedną postać, ale jeśli muszę,
zdecydowanie jest to Józef Piłsudski. Powodów można by wymienić wiele.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że Marszałek nie był „kryształową”
osobą, a na jego wizerunku są poważne rysy (zamach majowy, Bereza, itd.).
Niemniej, uznaję go za głównego architekta odzyskania niepodległości przez
Polskę, czego stulecie w tym roku obchodzimy. Jest dla mnie wzorem niezłomnego
charakteru i woli. Poza tym ze swą iście sarmacką osobowością, swym kresowym
pochodzeniem, umiłowaniem dla powstania styczniowego uosabia dla mnie łączność
między dawną, przedrozbiorową Rzeczpospolitą a tą nową, odrodzoną.
3. Może się Pan się
cofnąć w czasie i poznać postać historyczną, być świadkiem jakiegoś wydarzenia
lub też zobaczyć/zbadać jakiś artefakt. Jaki byłby Pański wybór?
Znów bardzo ciężkie pytanie. Cofnąłbym się do XV w. i
spotkał rycerza Trojana z Kalinowa, mego przodka, z którym chciałbym wziąć
udział w zakładaniu mojej rodzinnej okolicy szlacheckiej na zachodnim Podlasiu.
4. Z której spośród
swoich publikacji jest Pan najbardziej dumny?
Monografia „Ród Kalinowskich herbu Ślepowron w XVII w.” dała
mi dużo radości już podczas jej przygotowywania, będąc zarówno spełnieniem
moich marzeń o profesjonalnym, naukowym zajmowaniu się historią, jak i ważnym
doświadczeniem osobistym, związanym z odkrywaniem swoich korzeni. To opowieść o
życiu zwyczajnych i niezwyczajnych zarazem ludzi w ciężkich, ale i pięknych
czasach, a jednocześnie niejako prywatny hołd dla przodków, wyrwanych
kilkuwiekowej niepamięci. Tak, jestem z niej dumny J.
5. W toku swojej
edukacji i pracy naukowej poznał Pan wielu wybitnych badaczy. Który z nich
wywarł na Panu największy wpływ?
Niech wolno mi będzie nie wybierać jednej osoby, a wspomnieć
trójkę wybitnych naukowców, którzy wpłynęli na ukształtowanie się mnie jako
badacza. Miałem szczęście (jak moje pokolenie i zwłaszcza mój rocznik) w swej
edukacji przeżywać okresy przejściowe między różnymi systemami, w tym trafiłem
na szczęśliwy czas, kiedy można było uczęszczać równocześnie na trzy seminaria
magisterskie. Pan Profesor Andrzej Karpiński dał mi wyczulenie na kwestie
społeczne, skupienie się na szarym, zwykłym człowieku, natomiast Panie Profesor
Jolanta Choińska-Mika i Urszula Augustyniak nauczyły wiele o kulturze
politycznej dawnej Rzeczypospolitej w ich odmianach koronno-mazowieckiej oraz
litewskiej, stanowiących niejako dwa „płuca” mego ukochanego Podlasia, kraju
pogranicza, który wszak Orła i Pogoń ma w herbie.
6. Dużo młodych ludzi
czerpie aktualnie wiedzę historyczną z memów, filmików na YouTube i blogów
internetowych. Jakie jest Pańskie zdanie na temat tego trendu?
„Starzy” zawsze będą narzekać na „młodych” i ich obyczaje,
podobnie było już w czasach staropolskich. Należę do pokolenia urodzonego w
ostatnich latach komunizmu, stąd rewolucja informatyczna dosięgła mnie już w znacznym
stopniu ukształtowanego i mam trochę inny, zapewne bardziej sceptyczny stosunek
do internetu niż ci, którzy znają go „od zawsze”. Zainteresowanie historią
cieszy, bez względu na to, jaką drogą trafia ona do umysłów młodych ludzi.
Połączenie treści historycznych z obrazem, filmem z pewnością uatrakcyjnia
przekaz i pobudza wyobraźnię, tak jak na nas kiedyś oddziaływały ilustracje,
reprodukcje obrazów batalistycznych w podręcznikach do historii czy wspomniany
wyżej film Hoffmana ze scenami pojedynków, szarżą husarii. Tak może zrodzić się
w nich iskra, może zaczątek pasji. Ważne, by młodzi nie zatrzymywali się na
tych memach i filmikach, które są różnego autoramentu i nierównej wartości, ale
inspirowali się nimi do dalszego zdobywania wiedzy i – być może – sięgnięcia do
owoców pracy naszej historycznej gildii.
7. Najważniejsza Pańska rada dla przyszłych
historyków?
„Disce, puer, latinae, ego faciam te Mościpanie”.
8. W czasie wolnym
najbardziej lubi Pan…
Spotykać się z przyjaciółmi, grać w planszówki i czytać
książki.
sobota, 10 marca 2018
Żołnierz nasz wszystek zdzierstwem żyje
środa, 7 marca 2018
Majowy Snayers
[Many
thanks to Daniel Staberg for letting me know about this book!]
Maj zapowiada się naprawdę świetnie… jeżeli macie do wydania
99 Euro (+ koszty wysyłki). Ukaże się wtedy praca Rolanda Sennewalda i Pavla
Hrncirika, przedstawiająca niezwykły zbiór malowideł Pietera Snayersa. Na ponad
400 stronach będziemy mogli obejrzeć 100 obrazów – każdy na podwójnej karcie,
dodatkowo będzie też sporo zbliżeń szczegółów. Osoby autorów a także
wydawnictwo pozwalają być spokojnym o jakość pracy. Można już zamawiać tutaj,
planowana data wydania to koniec maja tego roku. Nie omieszkam zamieścić
recenzji na blogu, bo udało mi się wynegocjować z Lepszą Połową ten zakup...
poniedziałek, 5 marca 2018
Są bowiem oni słudzy...
W czasie wojny smoleńskiej obydwie strony polegały w dużej
mierze na oddziałach moderowanych ‘na sposób zachodni’. W armii moskiewskiej
były zarówno regimenty złożone z samych cudzoziemców, jaki te gdzie tylko kadra
miała pochodzić z Niemiec czy Francji. Z kolei w armii polsko-litewskiej gros
knechtów miało być zaciągniętych na terenach Rzplitej, za to kadra rekrutowała
się z dość szerokiej puli międzynarodowej. Albrycht Stanisław Radziwiłł
przytacza ciekawą informację dotyczącą negocjacji polsko-moskiewskich z
początku stycznia 1634 roku. Widać tam jak różnie postrzegano owych
cudzoziemców i ich wpływ na działania armii.
Wspomniany w tekście ‘Lesel’, który zabił Sandersona to
Alexander Leslie. Pisałem kilka lat temu o owej nader dziwnej sprzeczce moskiewskich
pułkowników. ‘Sehin’ to oczywiście wojewda Szein. Z kolei ‘Roswerman’ to
Wilhelm Rozworn, pułkownik dowodzący jednym z
regimentów piechoty moskiewskiej.
Etykiety:
armia koronna,
armia litewska,
armia moskiewska,
wojna smoleńska
sobota, 3 marca 2018
Mego konia trzema pikami w szyję przebito
W 1642 roku 22-letni książę Bogusław Radziwiłł, jak wielu innych młodzieńców w tym okresie,
przyłączył się jako ochotnik do armii Zjednoczonych Prowincji. Wojna 80-letnia
była dobrą okazją do zdobycia doświadczenia w służbie militarnej, a Hiszpanie
byli nader srogimi nauczycielami… Poniżej dwa zapiski księcia, dotyczące
jednego ze starć z tej kampanii. Mało brakowało, a Leszek Teleszyński nie miałby okazji zagrać swojej kultowej roli.
I wersja książęcej autobiografii:
Wyprawiono z Reinberka w półtora
tysiący jazdy i z sześcią set piechoty gen[eralnego] gemmisarza Reingrafa[1] na
czatę pod Geldryją, żeby pułk grafa Izambruka i drugi hiszpański, z Geldryi do
Wenlau na Stral idący, przejmował, co się i stało, bo rano barzo między Stralem
a Wenlau na grobli te pułki zaskoczył i zniósł. Ja, będąc woluntarzem, miałem w
tej rankontrze przednią straż z piąciądziesiąt woluntariuszów, między którymi
był jeden książę lejneburskie[2], dwaj
grafowie fon Waldek[3]
i jeden de Dona Henrych[4], drudzy,
zacna slachta, którzy mnie nie odstąpili. Uderzyliśmy się tedy onych na grobli,
gdzie wielki fortel mieli, bo z jednej strony zakrywały ich bagna, z drugiej
strony fosa albo Ren; to nam pomogło, że się deszcz puścił, że knoty pogasły.
Znieśliśmy tedy ich, wziąwszy pięć chorągwi, 3 kapitanów, 2 poruczników, 6
chorążych i 300 więźniów. Żaden by nie
uszedł był nieprzyjaciel, ale Reingraf szwankowawszy casu
w trzęsawicy, z koniem był od rajtaryi hiszpańskiej wzięty,
zaczem my, bez wodza zostając, nie śmieliśmy więcej tentare.
W tej potrzebie książęcia lejneburskiego w prawą nogę z
muszkietu postrzelono, grafa Waldeka, teraźniejszego generała nad kawaleryją
szwedzką, także w ud trzema kulami, od czego kaleka, grafowi Donawowi konia zabito,
mego konia trzema pikami w szyję przebito i mnie samemu już wystrzelonym
muszkietem po ramieniu się dostało, tak żem niemal z konia spadł.
II wersja książęcej autobiografii:
Szło wojsko potem do Rejnberku, skąd
Rejngrafa wyprawiono w tysiącu koni na czatę; z którymem i ja chodził. Między
Wenlą i Rurimundą trafiliśmy na dwa tysiące piechoty i trzysta rajtaryjej
hiszpańskiej, z którymi ludźmi zwiedliśmy potrzebę na grobli, gdziem ja
kredensował wszystkim, mając ze trzydzieści koni woluntariuszów z sobą, ludzi
bardzo zacnych, jako to książęcia linemburskiego, grafów Waldeków i grafa von
Dohna. Pode mną konia postrzelono, książęcia linemburskiego w nogę, grafa
Waldeka także, grafowi von Dohna konia zabito. Samiśmy tych ludzi przełamali,
ale wodza naszego Rejngrafa Hiszpani wzięli byli, bo koń z nim szwankował.
Wzięliśmy chorągwi cztery i więźniów 370.
To dopiero były zabawy
młodzieży, nie tam jakieś granie na konsoli czy wypad na dyskotekę… Co ciekawe,
kilkanaście lat później część z tych panów znów miała okazję spotkać się na
polu bitwy, walcząc w szeregach armii szwedzkiej i brandenburskiej w kampaniach
„
[1] Wydaje
mi się, że chodzi o Adolfa von Salma.
[3] Jeden z
nich to nasz ‘dobry’ znajomy z czasów Potopu, czyli Georg Friedrich von
Waldeck.
[4]
Prawdopodobnie Heinrich zu Dohna, który w 1642 roku miał zaledwie 18 lat.
Subskrybuj:
Posty (Atom)