piątek, 30 grudnia 2016

Od głodu i wolontarzy uchowaj nas Panie...


Jan Cedrowski opisał  swoim pamiętniku straszliwe plagi które w 1656 i 1657 roku nawiedziły województwo mińskie. Kraj wyczerpany wojnami z Kozakami, Szwedam i Moskwą musiał teraz stawić czoła najgorszemu z wrogów…
Dopuścił P. Bóg […] na różnych miejscach i w moim domu straszną moc myszy polnych, tak że zboża wprzód w polach, a potem w pieniach i swirnach i przepłotach strasznie psowali i za którem dopuszczczeniem Bożem zaraz głód straszny nastąpił, który trwał aż do żniw roku 1657 tak że kotki, psy, zdechliny wszelakie ludzie jadali, na ostatek rżnęli ludzi i ciała ludzkie jedli i umarłym trupom ludzkim wyleżeć się w grobie nie dali, czegom się sam mizerny człowiek oczyma mojemi napatrzał.
Co gorsza, wraz z głodem nadciągnęli i plądrujący żołnierze… na dodatek nominalnie walczący po tej samej stronie.  W marcu 1657 roku pan Jan zapisał:
Niezmierne rabunki, najazdy cierpieliśmy od chłopów własnych naszych, których był Pułkownikiem hultaj Dzienis Muraszka[1] i założył był sobie sedem belli[2] w Kamieniu. Ten niezbożny człowiek i jego hultaje nie tylko chłopów i poddanych naszych, ale i czeladź podmawiali, a drugich w swój regestr wypisywali i największą byli przyczyną ciężkiego głodu i rozejścia wszystkich chłopów. Uciszyli się jednak potem jak ich w Prusowiczach pogromiono, gdzie i moich kilku poddanych którzy się byli pohultali, zabito.
Muraszko który tak się dał we znaki litewskiej szlachcie, podźwignął się po porażce i kontynuował różnego rodzaju harce i swawole. Wspominałem o nim kilka lat temu w innym wpisie.



[1] Walczący potem u boku wojsk polsko-litewskich w kampanii 1660 roku.
[2] Obóz wojskowy. 

środa, 28 grudnia 2016

Bij, bij, jako na wilka


Późną jesienią 1683 roku armia koronna króla Jana III Sobieskiego, w drodze powrotnej do kraju, wkroczyła na tereny dzisiejszej Słowacji. Polacy nie mieli tu jednak łatwego życia. Okoliczna ludność, w przeważającej mierze kalwińska, nie była skłonna wspierać katolickich wojaków; miasta i zameczki obsadzali zwolennicy powstańców węgierskich a Polakom dawała się we znaki „mała wojna”. Jak to napisał sam król w liście do Marysieńki:
A tymczasem Tekoli[1] nie chcąc nigdzie na mnie czekać, lubom mu wszelkie obiecywał bezpieczeństwa, i zastawę dawał[2], poszedł do Turków do Debreczyna z żoną i ze wszystkiem, odesławszy od siebie wszystko wojko, a tu je, gdzieśmy stać mieli, rozłożywszy; z takim ordynansem[3] aby nas wszędy tak traktować, jako nieprzyjaciół: o czem, ani nas nie przestrzegł ani tych swych których ma przy boku naszych Posłów. Tak tedy skorośmy weszli dans la superieure Hongrie, nie spodziewając się już żadnych nieprzyjaciół, zastaliśmy wszystko nam nieprzyjazne, i począwszy od zamku Satmar nazwanego, mil z tąd 9, z za każdego krzaka do nas strzelają, i z każdego miasta i chłopi, i szlachta, i żołnierze wołają: „bij, bij”, jako na wilka. Chorych pozostałych okrutnie mordują, gorzej daleko niżej Turcy: dla czego dzień i nic strzec się musimy i powoli postępować, aby ludzi nie tracić.
Sobieski wspomina dalej o walkach podjazdów, gdzie w potyczce pod Preszowem bardzo się dobrze sprawili jego Tatarzy, biorąc jeńców. Samego Preszowa i Koszyc jednak nie próbowano zdobywać: zamki były dobrze zaopatrzone, miały też liczną załogę złożoną z Węgrów wspartych przez Niemców nie mało[4]. Armia polska była w coraz gorszym stanie, choroby nie ustają, głód wielki, bo wszystkie wsie do miast wielkich albo do lasów pozbiegały. Rozgoryczony król napisał nawet: otóż nam odpoczynek, otóż nam nagroda, otóż nam zimowe po takich pracach wytchnienie!



[1] Przywódca powstańców węgierskich, książę Imre Thokoly.
[2] Tj. rękojmię bezpieczeństwa na wypadek spotkania.
[3] Rozkazem.
[4] Dezerterów z armii cesarskiej. 

wtorek, 27 grudnia 2016

Pokornie prosimy Wasze Łaskawości...


Dziś wypisek w klimatach szkockich, czy raczej szkocko-holenderskich. Znalazłem oto bardzo ciekawą petycję burmistrzów i radnych Bredy z 1608 roku, w której zwracali się oni do Rady Stanu o zaaprobowanie nowego kandydata na puszkarza miejskiego. Ochotnikiem był Szkot Jacques[1] Lawson. W 1608 roku już osiadły mieszczanin, wcześniej jednak dobrze i wiernie służył przez długi czas Krajowi [jako żołnierz], a po porzuceniu wojaczki osiadłszy w mieście, prowadzi się jako człek [dobrej] reputacji i obdarzony jest szacunkiem [a] nie słyszeliśmy nigdy żadnych zażaleń [na jego osobę]. Kandydaturę Szkota wspierał także dowódca puszkarzy miejskich, Thomas Wymerbeeck, zaświadczając na piśmie, że ów Jacques Lawson wysoce jest kwalifikowany na [proponowane] stanowisko. Nie wiem niestety, czy panu Lawsonowi się udało, niemniej jednak sama petycja jest bardzo ciekawa. Szkot należał do niewielkiego procentu byłych żołnierzy, którym po okresie służby udawało się znaleźć w nowym, ‘cywilnym’, życiu. Szkocja ‘eksportowała’ w XVII wieku dziesiątki tysięcy wojaków: do Zjednoczonych Prowincji, Danii, Szwecji, Rzplitej czy nawet Moskwy. Ocenia się, że większość z nich nigdy nie wróciła do kraju, mało jednak który miał tyle szczęścia co ów Lawson w Bredzie…



[1] Zapewne Jack. 

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Z rusznicami, z kijami, z oszczepami...


Brzuchy pełne po świątecznych obżarstwach? To spalmy trochę kalorii, uciekając przed bandą młynarzy…
W Roku Pańskim 1651 szlachcic Piotr Suchorzewski z wielkim żalem złożył do urzędu grodzkiego gnieźnieńskiego skargę na młynarzy ze wsi Myszków: Grzegorza młynarza gospodarza i jego pasierba Wojciecha. W dzień świętego Marcina (11 listopada) mieli oni bowiem z bandą napaść na pana Piotra i jego sługi, a obłupić ich straszliwie. W drodze do Pniew, szlachcic zatrzymał się na noc w gospodzie, a następnego dnia rano jeden z jego sług, wysłany by zakupić żywność, spotkał na rynku uciekiniera poddanego, który ukradł Suchorzewskiemu konie rolne po czym trafił na służbę do młynarza w Myszkowie. Pan Piotr zażądał od młynarza zapłaty za szkodę, który to młynarz przysłał mu przez sługę protestanta[1] złoty przez groszy sześć, mówiąc do czeladnika: Wszakli obaczę, jeżli mi zdrowi go stąd wywieziecie z miasta”.
A że młynarz Grzegorz człekiem był słownym, to szybko zebrał pokaźną rejzę i ruszył na p. Piotra. Oddajmy głos zapisowi protestacji:





[1] Składającego protestację w urzędzie, czyli p. Szuchorzewskiego. 

wtorek, 13 grudnia 2016

Serca dosyć, rozumu mniej


Z okazji dzisiejszej rocznicy, jako swoiste memento, kilka mądrości hetmana Jana Tarnowskiego. Uwspółcześniłem zapis, żeby był bardziej zrozumiały:
4. Żołnierz z gorących krajów ma więcej chytrości niż męstwa bo mało krwi w sobie ma: wypali ją mu słońce, żal mi jej rozlać, chytrości a fortelów używa. A żołnierz z tych zimnych krajów ma w sobie krwi nazbyt, serca dosyć, rozumu mniej; a przecież też krwi nie żałuje, bo jej ma dosyć, rad ją rozleje gdzie potrzeba niesie.
5. Żołnierza, a drabika[1] mamy z tych pracowitych ludzi obierać a pisać[2]: bo nie wiem skąd to pochodzi, iż pospolicie ci mniej sobie gardła ważą, którzy mniej rozpust a pieszczot używają – to doświadczona. A tak księża, kupcy, mnichy, panie, darmo do hufcu zbierać, raczej z nich pieniądze brać.
(…)
8. Nie patrz wszystko na urodę, by cię nie zawiodła czasem, ale więcej na chuć, na zmysł, na serce, na siłę; bo kto ma konia kupować, woli małego dobrego niż psa wielkiego, pod swój żywot. Drugie podobieństwo: kiedy co dźwigać, płatniejszy czasem chciwy a mały, niż wielki leniwy.



[1] Piechura.
[2] Zaciągać. 

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Kadrinazi radzi i odradza - cz. XI


Pora na zapowiadaną recenzję (jakie to szumne słowo…) pracy The first British Army 1624-1628. The Armyof the Duke of Buckingham. Jej autorem jest Laurence Spring, a książka ukazała się w ramach serii Century of the Soldier 1618-1721.

Znajdziemy tu informacje dotyczące organizacji i wyposażenia wypraw organizowanych z Wysp Brytyjskich na kontynent za panowania Jakuba I (VI) i Karola I Stuartów. Przyjrzyjmy się najpierw konstrukcji samej pracy, a potem pomarudzę nieco o plusach i minusach przeczytanej właśnie książki.
Praca podzielona jest na 14 rozdziałów i 5 aneksów. Pierwsze 9 rozdziałów dotyczy organizacji, wyposażenia i taktyki wojsk. Autor zajmuje się tam także kwestiami prowiantu który otrzymywali  dzielni wojacy, zagadnieniem kwater dla wojska czy żołdu.
Później przechodzimy do kampanii – kolejno ekspedycji Mansfelda i Morgana na kontynent, wyprawy na Kadyks, działań Buckinghama pod La Rochelle a wreszcie upadek owej twierdzy francuskich hugenotów.
Aneksy to kolejno:
- lista regimentów w okresie 1624-1628
- wysokość żołdu
- wypisy źródłowe dotyczące strojów dla wojska
- instrukcja dla sir Edwarda Cecila z wyprawy na Kadyks
- artykuły wojskowe z lat 1625-1627

Co mi się w tej pracy podoba? Ilość użytych angielskich źródeł, widać że autor jest archiwistą. Znalazł mnóstwo interesujących szczegółów, zwłaszcza dotyczących finansowania wojska, zakupów strojów i ekwipunku.  To wręcz kopalnia informacji, gdzie można znaleźć np. wzmianki o strojach żołnierzy – a takich źródeł nigdy za wiele. Wyprawy na Kadyks i do Francji opisane są dość dokładnie, dla kogoś jak ja, kto mało o tym do tej pory czytał, może to być bardzo pomocne i wciągające. Co ciekawe, z opisów wyłania się tam opis wielkiej improwizacji, totalnego bałaganu i amatorszczyzny ze strony angielskich urzędników bawiących się w wojnę… Autor pokusił też o rozdział opisując trudne losy ex-żołnierzy, co daje nam bardzo ciekawą, acz smutną lekturę. Bardzo interesujące są aneksy, w których można znaleźć wiele interesujących szczegółów na temat organizacji wojska. Sama książka wydana jest bardzo ładnie, na dobrym papierze i w twardej okładce – rzecz drobna, a cieszy.

Co mi się nie podoba? Samo założenie ‘brytyjskości’ owych kontyngentów wojskowych. ‘British Army’ w tytule to po prostu zaciągi na terenie Anglii, Szkocji i (w niewielkim stopniu) Irlandii, gdzie oddziały walczą pod flagami własnych królestw (Anglii i Szkocji). Ci żołnierze, a nawet ich oficerowie, nie mieli raczej żadnej świadomości walki dla ‘Wielkiej Brytanii’. Naciągane wydaje się, by traktować np. wyprawę Mansfelda jako armię brytyjską – to tak jakby jako ‘armię brytyjską’ traktować zaciągi Astona i Butlera w Inflantach w 1622 roku. Sam zresztą rozdział o owej wyprawie (gdzie zresztą przez całą książkę autor bardzo irytująco nazywa Mansfelda ‘Mansfeldtem’) jest bardzo chaotyczny i sprawia wrażenia wciśniętego na siłę. Nie popisała się redakcja i korekta – mnóstwo literówek, zdań urwanych w połowie strony czy  źle wyjustowanego tekstu. Kuriozalny jest dobór (i podpisy)ilustracji – praktycznie wszystkie są z wydanej na początku XX wieku pracy Philippsona ‘Geschichte des Dreissgjahrigen Krieg’, chociaż są to tak naprawdę przedruki z Callota (tu chociaż są podpisane chociaż wygląda żołnierzy ma się jak pięść do nosa w przypadku tematu tej książki) i Wallhausena (gros nie jest jednak w ten sposób podpisana). W przypadku opisów walk aż się prosi o jakieś mapki – znajdujemy tu jednak ledwie jeden przedruk z innej pracy.

Reasumując, mamy więc pracę bardzo nierówną, gdzie można znaleźć sporo ciekawych informacji źródłowych, podanych jednak formie dziwnego czasami misz-maszu.  Będę się musiał mocno zastanowić, czy kupić kolejną pracę tego autora w tej serii (ma ona dotyczyć armii bawarskiej w okresie Wojny Trzydziestoletniej).


Końcowa ocena [według rankingu: trzeba mieć – można mieć – lepiej odpuścić – zdecydowanie unikać] to można mieć. 

wtorek, 6 grudnia 2016

Polacy i Litwini vs Słoń - 1:0


[słoń na ilustracji nie jest oczywiście z armii tureckiej w XVII wieku, ale obrazek jest tak śliczny, że nie mogłem sobie darować]

Notka będzie dziś krótka, ale jakże ciekawa. Jan Czapliński, ochotnik walczący na czele konnego pocztu pod Chocimiem w 1621 roku, wynotował w swoim liście do Jerzego Radzimińskiego informację o znaczącym (no jakby nie patrzył, to sporym...) sukcesie polskich kanonierów:
Wielbłądów, bawołów, w wojsku nieprzyjaciela wielka moc, ale elefantów jeno 8, i to jednego z działo ubito.
To chyba jedyny znany - a przynajmniej jedyny z jakim się spotkałem - przypadek ustrzelenia tureckiego słonia przez polską artylerię. Oj musiało to bardzo zasmucić Turków. No i poczciwiny szkoda...

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Bernard M.D. - gawęda o jeździe polskiej


Nasz dobry irlandzki doktor opowie dzisiaj nieco o polskiej armii. Strasznie tam czasami miesza, niemniej jednak ciekawie wygląda wojsko koronne widziane z tej perspektywy. Na dobry początek jazda…

Podział armii, a w pierwszym rzędzie jazdy
Zanim przejdę dalej, powinienem zapoznać Waszą MIŁOŚĆ z podziałem polskiej armii i zaznaczyć, że złożona jest ona z różnego rodzaju żołnierzy: po pierwsze, z pospolitego ruszenia; po wtóre, z najemników; po trzecie, z oddziałów posiłkowych; po czwarte, z zaciężnych oddziałów kwarcianych; i po piąte, z ochotników.
Składa się zarówno z jazdy, jak i piechoty, tak z miejscowych, jak i cudzoziemców. Miejscowi w największej mierze tworzą jazdę czy kawalerię, która dzieli się na cztery rodzaje jeźdźców, i to wedle dwóch kategorii – po pierwsze, ciężkozbrojnych, po drugie, lekkozbrojnych. Pierwsi to „Hussartze”, którzy wraz ze swoimi końmi są odziani w zbroję, a drudzy „Towarzysze”, mający jedynie pancerz, hełm i obojczyk. I jedni, i drudzy to ludzie wybrani; a nazwa tych drugich pochodzi od polskiego słowa, które odpowiada angielskiemu companion.

Ciężkozbrojni
Pierwszy rodzaj uzbrojony jest w krótkie lance, szable i pistolety, drugi natomiast w muszkiety, łuki i strzały itd. Polacy zwą te krótkie lance kopiami, więc oddział, który ich używa, znany jest pod nazwą „Kopiynick”. Owe kopie mierzą około sześciu stóp i przywiązane są jedwabnymi sznurkami do nadgarstków jeźdźców. Kiedy ci ostatni zbliżą się do wroga, z całej siły rzucają weń lance, a jeśli nie trafią w jego ciało, natychmiast przyciągają lancę z powrotem do siebie za pomocą jedwabnego sznurka. Natomiast gdy kogoś już śmiertelnie zranią, wówczas zaraz zrywają sznurek i zostawiają lancę wbitą w ciało aż do czasu, kiedy mogą do niego podjechać i pozbawić je głowy dużą, dobrze zaostrzoną szablą, która zawsze wisi przy ich siodłach. Zarówno husarze, jak i towarzysze i ich konie wyglądają przerażająco z przypiętymi wszędzie skrzydłami bociana, żurawia, indora itd. Ich zbroje pokryte są skórami lampartów, tygrysów, niedźwiedzi, lwów itd. Wszystko to służy wywołaniu jeszcze większego przerażenia u wrogów. Większość tych kawalerzystów nosi także wielobarwne płaszcze, które często połyskują klejnotami, złotem i srebrem. Husarii jest w Polsce tylko pięć chorągwi, z których każda składa się z trzystu ludzi uzbrojonych od stóp do głów. W każdej chorągwi jest jeden porucznik i jeden chorąży czy trębacz posiadający specjalny rodzaj trąbki, zwanej kornetem[1]. Jedną z tych chorągwi sprowadził do swojego królestwa obecny król Francji[2] z zamiarem stworzenia takiej samej u siebie, ale ze względu na olbrzymie koszty i niezbyt dużą wartość bojową podczas ataku działami pomysł ten porzucił.

Lekka jazda
Lekka jazda jest również dwojakiego rodzaju i może być opancerzona lub nie. Pancerni noszą kolczugi, a ich nazwa różni się od tej spotykanej w innych krajach. Polacy zwą ich chorągwiami pancernymi, natomiast Litwini – petyhorcami; ci drudzy różnią się nieco od pierwszych pod względem wyposażenia. Są oni dużo liczniejsi zarówno od husarzy, jak i towarzyszy. Obydwa typy lekkiej jazdy tworzą odrębne chorągwie i nie wchodzą w skład żadnych większych oddziałów. W sumie liczą około 6 bądź 7 tysięcy ludzi, wszyscy są uzbrojeni w strzały i szable, mogą również, jeśli chcą, przypinać skrzydła i pióra. Ci, którzy nie mają pancerza, stanowią czwarty rodzaj jazdy i noszą tzw. burki, czyli szorstkie obojczyki okrywające szyje. Za broń służą im łuki, strzały i szable. Są oni najliczniejsi i stanowią główny trzon armii, którą Polacy obdarzają mianem wojska. Ich liczbę zawsze
określa sejm. Żaden z nich, jak również z pozostałych oddziałów, nigdy nie nosi uniformu, tak jak to się dzieje w innych krajach, ponieważ są oni polskimi panami. Gdyby byli lepiej zdyscyplinowani i opłacani, tworzyliby być może najznakomitszą kawalerię na świecie.



[1] W oryginale nasz dobry doktor zupełnie się zamieszał, co niestety w tłumaczeniu polskim także nie wyszło najlepiej: zapis to ‘one Korazy, or Trumpeter, with a particular sort of Trumpet, which they call Koronzy’.
[2] Ludwik XIV. 

czwartek, 1 grudnia 2016

Karabele i saydaki


Mam nadzieję, że jeszcze Wam się nie znudziły materiały z 'Barwy i Broni'... Dziś kolejne wypisy z inwentarzy, tym razem zarówno z XVII jak i z XVIII wieku; zebrał je Czesław Jarnuszkiewicz a opublikował w numerze 2 z 1934 roku.