Temat bitwy pod Trzcianą jest mi (zwłaszcza ostatnio)
niezwykle bliski, z dużym zainteresowaniem przyjąłem więc opublikowanie przez
wydawnictwo Bellona nowego zeszytu z serii „Zwycięskie bitwy Polaków”, dotyczącego
właśnie tego starcia. Autorem „1629 Trzciana” jest Tomasz Mleczek; szybkie
wyszukanie w sieci wydaje się wskazywać, że to dr Tomasz Mleczek, opiekun
zbiorów Gabinetu Genealogiczno-Heraldycznego Zamku Królewskiego w Warszawie.
Zeszyt liczy 90 stron, przyjemnie to wygląda bo czytelnik
może tam znaleźć mnóstwo kolorowych ilustracji: od obrazów z epoki po zdjęcia
eksponatów muzealnych. Perełką jest zwłaszcza plan bitwy pod Kokenhausen z 1601
roku ze zbiorów MWP w Warszawie (podpowiem – według ryciny G. Lauro, o czym
autor już nie wspomniał). Niestety, ilustracje to jedyny plus tego krótkiego
opracowania…
Zeszyt to de facto krótka historia konfliktów
polsko-szwedzkich w okresie 1600-1629, samej bitwy autor poświęcił raptem 10
stron. Dużo miejsca zajmuje opis wyposażenia i organizacji walczących stron,
niestety mamy tam do czynienia z dużą ilością błędów. Przykładowo jazda kozacka
jest tu jazdą średniozbrojną; koronna rajtaria dzieli się na duże regimenty;
szwedzcy rajtarzy dosiadali rosłych i ciężkich
zimnokrwistych koni, Gustaw II Adolf używał w swojej armii łuczników. To
tylko drobna próbka, naprawdę jest tego dużo więcej.
Jeszcze gorzej jest z samym opisem bitwy: poczynając od
błędnego datowania (autor podaje 25 czerwca, chociaż bitwa miała miejsca 27
czerwca), po kuriozalne czasem opisy starcia (jazda kozacka w szarży składa
rohatyny – chociaż królestwo temu, kto będzie w stanie znaleźć dowód źródłowy
na używanie tej broni w toku wojny 1626-29; 3000 rajtarów ma jednocześnie oddać
salwę do szarżujących sprzymierzonych; Gustaw Adolf jest biegły w tajnikach walki). Niestety autor powtarza wciąż pokutujące
w polskiej (i nie tylko) historiografii błędy: masakra jazdy szwedzkiej,
pułkownik Eric Soop ratujący życie króla, syn feldmarszałka Wrangla prowadzący
ostatni kontratak jazdy szwedzkiej. Żadnych nowych wniosków, żadnych nowych
badań – po prostu wklepanie starych błędów, okraszonych wziętymi z kapeluszami
opisami wojsk, o których autor ma najwyraźniej nikłe pojęcie.
Szybkie spojrzenie na listę bibliografii wręcz zjeżyło mi
resztkę włosów na głowie. Mamy tam jedno (tak, słownie jedno) źródło i to
bardzo pośrednio dotyczące bitwy (chodzi o Pamiętniki
do panowania Zygmunta III, Władysława IV i Jana Kazimierza). Do tego cztery
opracowania, na czele z Rapier i koncerz.
Z dziejów wojen polsko-szwedzkich Leszka Podhorodeckiego, na którego
błędnym opisie oparł przebieg bitwy autor zeszytu. Woła to wręcz o pomstę do
nieba, bo też ilość materiałów dostępnych nawet w sieci (kronika Piaseckiego,
kronika Hoppe’go, Pamiętniki o
Koniecpolskich, źródła dotyczące bitwy opracowane przez Ottona
Laskowskiego) wystarczyłyby do uniknięcia takich chociażby bzdur jak datowanie
bitwy.
Przykro mi, ale muszę użyć dosadnych słów: dawno takiego
gniota pseudohistorycznego nie czytałem. Dr Mleczek powinien się wstydzić, że
popełnił coś tak fatalnego, pełnego błędów, nie wnoszącego nic do wiedzy o
bitwie pod Trzcianą. Bellona sprezentowała nam ślicznie wydanego bubla…
Końcowa ocena [według rankingu: trzeba mieć – można mieć – lepiej odpuścić – zdecydowanie unikać]
to po trzykroć zdecydowanie unikać.