niedziela, 29 grudnia 2013

L'affaire des poudres

Zbliża się koniec roku, więc pora na fajerwerki. Wędrujemy do roku 1708 kiedy to toczyła się Wojna o Sukcesję Hiszpańską. Armia sprzymierzonych oblegała Lille, a broniący się Francuzi desperacko potrzebowali prochu. Pan którego widzimy na powyższym obrazie  - Christian Louis de Montmorency, le Chavalier de Luxembourg – stanął na czele specjalnej misji mającej na celu przetransportowanie prochu do miasta. 2000 specjalnie wybranych francuskich kawalerzystów ruszyło w stronę Lille. Każdy z nich miał ze sobą worek ze 100 funtami prochu (niektóre źródła mówią nawet o 200 funtach). De Montmorency zamierzał użyć bluffu by dostać się do Lille. Jego oddział wieczorem dotarł do straży obozu sprzymierzonych i udał oddział niemieckiej jazdy wracający wraz z pochwyconymi jeńcami z podjazdu. Oficer straży przepuścił „Niemców” i oddział ruszył dalej. Żołnierze dotarli do kolejnego posterunku, dowodzący tu oficer był jednak bardziej przytomny i zaczął zadawać niewygodne pytania. De Montmorency zrozumiał, że czas podstępu dobiegł końca: na jego rozkaz cała kawalkada w pełnym pędzie ruszyła do Lille. Straż oczywiście zaalarmowała inne oddziały, w stronę Francuzów zaczynają padać strzały. Grupa kawalerzystów rozpadła się: 600 czy 700 przebija się do Lille, reszta próbuje zawrócić w stronę Douai z którego nadjechali. Nagle doszło do straszliwej eksplozji, kilkuset [Francuzów] zostało wyrzuconych w powietrze. Co się stało? Okazuje się, że część worków z prochem (wykonana z materiału, a nie ze skóry) rozerwała się w czasie gonitwy i za uciekającym do Douai jeźdźcami ciągnęły się ścieżki prochu. Iskry wzniecone przez końskie podkowy spadły na proch, ogień trafił do worków na siodłach Francuzów i doprowadził do serii straszliwych eksplozji. Jak zanotował potem zszokowany oficerów sprzymierzonych: Było to straszliwe widowisko, gdyśmy widzieli szczątki ludzi i koni, a ich nogi, ramiona i [resztki] ciał powyrzucane nawet na pobliskie drzewa. Zdarzenie to przeszło do historii jako l'affaire des poudres. Poświęcenie ze strony żołnierzy de Montmorency pozwoliło na dłuższą obronę Lille, miasto padło jednak 22 października, a cytadela kapitulowała 10 grudnia 1708 roku. Obrońcy zdołali jednak zadać sprzymierzonym duże straty  - zdobycie Lille kosztowało diuka Marlborough i Eugeniusza Sabaudzkiego 16 000 zabitych i rannych żołnierzy. 

czwartek, 26 grudnia 2013

Niderlandzką tarczą na rzymską modłę

Niderlandzkie reformy wojskowe z drugiej połowy XVI wieku wiele zawdzięczały inspiracjom ze starożytności – przede wszystkim greckich i rzymskich sposobów wojowania. Jednym z ciekawszych pomysłów, aczkolwiek może i lepiej że szybko zarzuconych, było wprowadzenie do służby tarczowników. Mieli być oni wyposażeni w duże tarcze na rzymską modłę  a ich zadaniem miało być rozbijanie formacji pikinierów przeciwnika. Co ciekawe, przeprowadzono nawet testy polowe takiej formacji. 6 sierpnia 1595 roku Anthonis Duyck zapisał w swoim dzienniku:

Jego Ekscelencja [Maurycy von Nassau – K.] dawno temu nakazał wyprodukowanie dużych tarcz [w angielskim tłumaczeniu mamy frazę ‘large shields or targes’ – K.] na rzymską modłę by sprawdzić, czy [tak wyposażonym żołnierzom] uda się [za ich pomocą]  rozbić batalion pikinierów, co kilka razy przetestowano z dobrym skutkiem w Hadze. Dzisiaj w obozie nakazał tej samej [techniki] przeciw angielskim żołnierzom, którzy walczą za pomocą pik i osiągnął znów taki sam [sukces], jako że tarczownicy przebili się przez wszystkie piki [pikinierów].


Co ciekawe, eksperyment powtórzono 21 dni później, zapewne także przeciw uznawanym za elitę armii Zjednoczonych Prowincji angielskich najemników – z takim samym skutkiem. Tacy tarczownicy nie ujrzeli jednak nigdy światła dziennego w czasie bitwy, jednak w wydanym w 1618 roku podręczniku La maniement d’armes de Nassau, Adam le Breen zamieścił rysunki przedstawiające żołnierzy tej formacji. Powyżej taki właśnie niderlandzki gentelman, który nigdy jednak nie miał szansy stanąć przeciwko Hiszpanom. 

środa, 25 grudnia 2013

Z wyraźnym lekceważeniem...

Jan II Kazimierz zrzekł się korony 16 września 1668 roku, aczkolwiek upłynęło sporo czasu zanim opuścił Polskę – wyjechał do Francji dopiero 30 kwietnia 1669 roku.  Ostatnie dni byłego władcy nie należały jednak do najprzyjemniejszych, jego niegdysiejsi poddani starali mu się pokazać, że jest już w Polsce persona non grata. Tak oto o jednej z ostatnich podróży Wazy po Polsce pisał w liście z 20 lutego 1669 roku nuncjusz papieski:

W drodze do Sokala J.K.Mość nie tylko bardzo niewiele doświadczył grzeczności od szlachty tych miejscowości, przez które przejeżdżał, ale w niektórych spotkał się z wyraźnym lekceważeniem, bo dla błahych powodów powięziono mu żołnierzy z przybocznej gwardyi i dotychczas ich trzymają w zamknięciu; także i urzędnicy miejscowi nie składali mu uszanowania, chociaż byli obecni i miewali w nim dobrodzieja, a inni dla tej samej przyczyny pousuwali się do swych dworów na wsi.


Smutny epilog dla władcy, któremu przyszło rządzić krajem w bardzo trudnych czasach. Swoją drogą ciekawa jest wzmianka o owych żołnierzach z gwardii przybocznej. Pytanie jakie jednostki wciąż jeszcze mogły osłaniać króla? Już po abdykacji (w październiku 1668 roku) znajdujemy wzmiankę o hajdukach, więc ich chorągiew zapewne wciąż pozostawała w asyście Jana II Kazimierza. Regimenty dragonii Bockuma i Briona przestały pełnić po abdykacji funkcję jednostek gwardyjskich. Arkabuzerię Chełmskiego zwijano już od kwietniu 1668 roku (do czego jednak nie doszło), mało prawdopodobne jest więc, by osłaniała byłego władcę. Być może Jan II Kazimierz miał jednak w swojej eskorcie jeszcze jakieś oddziały nie wykazywane w kompucie, a opłacane z jego własnej kiesy?   

wtorek, 24 grudnia 2013

Żołnierz to rezolucyi wielkiej


Stefan Czarniecki zasłynął w czasie „Potopu” jako niezrównany zagończyk, nękający Szwedów wojną podjazdową. Wybrał się także z kilkutysięczną grupą polskich turystów do Danii, by pomóc w wyrzuceniu stamtąd turystów szwedzkich. Niedawno opublikowaliśmy w ramach OiM zasady do dywizji Czarnieckiego w czasie tej właśnie wizyty w Danii, a przy pracach nad nią natknąłem się na ciekawy opis.  Większość oddziałów biorących udział w tej kampanii pozostała i w kolejnych latach pod komendą Czarnieckiego, walcząc przeciw wojskom moskiewskim. Dywizja srogiego  regimentarza należała do najlepszych w całej armii Rzplitej, jednak nie byli to oczywiście żołnierze bez wad (co nieco w tej materii napisał między innymi imć Pasek). Tak oto wojaków Czarnieckiego opisał jeden z ówczesnych oficerów armii koronnej:

Nie darmoż się szerzy chwała o tych rycerzach Czarniecczykami nazwanych, którym i oceanus przegrodą w czynach marsowych się nie stał… Żołnierz to rezolucyi wielkiej i sperare licet (można mieć nadzieję) iż siła może dokonać przy takim wodzu. To mnie wszelako jako tristificum (zasmucające) się zdaje, że wzięli o sobie mniemanie jako o niezwyciężonych fortuny poskromicielach. Tedyż przyjrzę im się baczniej: broń nieporządna, piechockiego żołnierza brakuje, a ten w mających nastąpić rozprawach grunt, armaty nie masz. Prawda, jest wódz ich, za którego animusz waszego świata złota mało. Ależ i ten nie zdoła niż z dobrze opatrzonym i subordynowanym, a powiem, że i z umoderowanym żołnierzem, który inaczej stawa, gdy na wsparcie ma parę bodaj śmigownic, zaś nie samą jazdą step przed sobą maca. Dobry wódz –dobrze, ale i wojsko dobrze opatrzone znaczy.

Ciekawy to opis, z jednej strony podkreślający rosnącą sławę Czarnieckiego, a także doświadczenie jego żołnierzy; z drugiej jednak wskazuje na niedobory ekwipunku i wykazuje z czym wojska te mogą napotkać problemy w kampaniach przeciwko Moskwie. Mimo że w skład dywizji wchodziło sporo dragonów – i to z doświadczonego regimentu szefostwa Czarnieckiego – regimentarz nie miał pod swoją komendą klasycznej piechoty, a także artylerii. Dodatkowym problemem był to, że i armia litewska, którą wspierały oddziały koronne Czarnieckiego, miała poważne braki w tychże formacjach.




poniedziałek, 23 grudnia 2013

Ciągnie wilka do lasu... czyli powrót do blogowania

Blisko rok temu ogłosiłem zakończenie działalności niniejszego bloga. W owym czasie byłem już zmęczony formułą blogowania, wydawało mi się, że nie było większego sensu ciągnąć skrobania w tym internetowym kącie. Ciągnie jednak wilka do lasu, oj ciągnie. Wiele się przez ten rok zmieniło, jednak teraz zaczęło mi się cknić do napisania od czasu do czasu mniej lub bardziej historycznej notki. Postanowiłem więc powrócić do blogowania i reaktywować blog Kadrinazi.
Mogę mieć tylko nadzieję, że spotka się to z akceptacją ze strony Czytelników - w końcu pisanie dla siebie jest przyjemne, ale jeszcze przyjemniejsze gdy ktoś to czyta. Oczywiście pozostaniemy przy klimatach XVII-wiecznej wojskowości, pojawiać się będzie też sporo o grze figurkowej "Ogniem i Mieczem" Wargamera, przy której tworzeniu jestem nieco zaangażowany. Wpisy będą się jednak pojawiać z mniejszą regularnością niż to miało miejsce w poprzedniej odsłonie, w końcu obowiązki młodego ojca pochłaniają sporo czasu ;)

Pozdrawiam i (już niedługo) zapraszam do lektury

Michał 'Kadrinazi' Paradowski

czwartek, 27 czerwca 2013

[Tablica ogłoszeniowa] Trzciana rocznicowo

Z okazji rocznicy bitwy pod Trzcianą (tak, to dzisiaj, a nie 25 czerwca...) chciałbym udostępnić artykuł z mojej książki, dotyczący zagadnienia strat szwedzkich w tej bitwie. Mam nadzieję, że zainteresuje Czytelników, a może nawet zachęci do zapoznania się z całością pracy ;) Załącznik do ściągnięcia z tematu o książce na forum historycy.org
Temat na forum historycy.org

czwartek, 13 czerwca 2013

[Tablica informacyjna] Nowe plany książkowe

Pierwsze egzemplarze książki wysłane do czytelników, egzemplarze autorskie wędrują do Szkocji, pora więc brać się za coś innego - stąd i drobne ogłoszenie. Oczywiście najważniejszym wydarzeniem dla mnie będzie w tym roku pojawienie się Kadrinazi Juniora (przełom sierpnia i września), jednak plany pisarskie są i to dosyć rozbudowane:

I. Przede wszystkim nowy dodatek do "Ogniem i Mieczem", zatytułowany "Potop". Trzy nowe armie, nowe podjazdy i scenariusze, sporo informacji historycznych. Mam przyjemność pisać sporą część materiału do tego podręcznika. Wydany zostanie dzięki nowej kampanii na Kickstarterze (zarówno polski jak i angielski podręcznik), która zapewne ujrzy światło dzienne w przyszłym roku.Oprócz tego sporo nowych dywizji, podjazdów a i nowa armia ukażą się jeszcze w tym roku, dzięki niedawno zakończonej kampanii Kickstarterowej angielskiej wersji podręcznika. Tu także sporo pracy, ale znaczna część już napisana.

II. Nowym projektem autorskim będzie druga książka, nad którą powoli zaczynam pracować. Zastanawiałem się nad kilkoma pomysłami, ostatecznie zdecydowałem się na zagadnienie związane z moją ukochaną jazdą. Będzie to jednak ujęcie bardziej popularno-naukowe, aczkolwiek oparte o liczne źródła z epoki. Poniżej wstępny plan pracy:

Zapomniana jazda Rzeczpospolitej
Rajtaria i arkabuzeria w armiach koronnej i litewskiej 1579-1717
Wstęp
Część Pierwsza. Zagadnienia organizacyjne.
I. Sclopetarii, rajtarzy, kiryśnicy, arkabuzerzy… Kwestie terminologii.
II. Regimenty i kompanie. Organizacja i wielkość jednostek.
III. Zbrojno i gęsto dając ognia. Wyposażenie i taktyka.
IV. Kto, gdzie i za ile. Zagadnienia zaciągu i żołdu.
Część Druga. Działania bojowe.
V. Skromne początki. Kampanie Stefana Batorego.
VI. Inflanty, Moskwa, Mołdawia, Prusy. Panowanie Zygmunta III.
VII. Nie ustąpili rajtarowie! Wojny i plany Władysława IV.
VIII. Wojna, wojna nigdy się nie zmienia. Panowanie Jana II Kazimierza.
IX. Niechciana formacja. Rządy Michała Korybuta Wiśniowieckiego i Jana III Sobieskiego.
X. Zwinięte chorągwie. Koniec służby za panowania Augusta II Mocnego i Stanisława Leszczyńskiego.
Podsumowanie
Bibliografia


Książka ta jednak nie ujrzy światła dziennego wcześniej niż w drugiej połowie przyszłego roku, może nawet później. Trzymajcie kciuki ;)