Kilkakrotnie pisałem o mniej lub bardziej honorowych
przypadkach kapitulacji twierdz. Czasami garnizon miał prawo wyjść z
rozwiniętymi sztandarami, zapalonymi lontami i przy dźwiękach muzyki. Niekiedy
jednak los kapitulujących był straszny, gdy obdzierano ich z całego majątku czy
nawet mordowano. Do takiej właśnie
tragedii doszło po kapitulacji Kudaku 2 października 1648 roku. Tydzień po
poddaniu się, garnizon został rozdzielony:
- kompanie dragonów Grodzickiego i Wejhera oraz „polską”[1]
odprowadzono w kierunku Czehrynia
- kompanię dragonów Marcina Czarnieckiego do Woronikówki
- kompanię dragonów Stanisława Koniecpolskiego do Kryłowa
20 października, przy wkraczaniu do Czehrynia, doszło do
dantejskich scen, które tak opisali obrońcy Kudaku, Andrzej Bużeński i
Aleksander Jabłrzyk Wyszyński:
Tam kiedyśmy się
ruszyli, zaraz jednych na miejscu, niektórych na polu, a ostatek najbardziej u
bramy odbierając chorągwie, muszkiety, bębny, wozy z końmi i broń, i wszystko odzienie
aż do naga; na najmniejszym sprzeciwieniem się bijąc, krwawiąc, nie tylko
mężczyzn, ale białogłowy i dzieci i do siebie sposobem pogańskim za niewolników
dzieci biorąc od rodziców i drugich, mianowicie Polaków do chrztu ruskiego
przyniewalając[2].
Na biciu jednak się nie skończyło, pozwolę sobie większy
fragment zamieścić za wydanym w 1965 roku zbiorem dokumentów z okresu Powstania
Chmielnickiego: