Zarosło tu na blogu kurzem że ho ho. Niestety mało mam czasu
na pisanie, jak zwykle blogowanie pada ofiarą innych projektów. Wypadałoby
jednak nieco tu odgruzować i coś napisać. Prace nad książką o Trzcianie wciąż
trwają, co prawda termin wydania musimy znacznie przesunąć, ale mam nadzieję,
że warto będzie czekać bo zapowiada się tam sporo ciekawostek.
Dzisiejszy wpis to jednak coś lekkiej i przyjemnego, mimo że
związanego z Wielką Brytanią. Jesienią 1710 roku korpus z armii diuka
Marlborough oblegała twierdzę Aire. Francuzi bronili się niezwykle dzielnie, do
tego obfite deszcze i braki w zaopatrzeniu mocno dawały się sprzymierzonym we
znaki. Pomoc logistyczna nadeszła z zupełnie nieoczekiwanego kierunku, bo oto
jak zanotował jeden z kronikarzy:
W czasie oblężenia
Aire brakowało nam żywności; jednak pomoc przyszła tu z zupełnie nieoczekiwanej
strony – oto nasi żołnierze znajdowali stosy kukurydzy zmagazynowane pod ziemią
przez myszy [na zimę], tak że codziennie nasi ludzie wracali do obozu
obładowani kukurydzą wyciągniętą z tych stosów.
Mimo takiego – cudownego wręcz – wsparcia, oblężenie
przeciągało się w nieskończoność i dopiero 8 listopada francuski garnizon
kapitulował na dogodnych warunkach z prawem przejścia do St. Omer. Cała impreza
okazała się bardzo kosztowna dla sprzymierzonych: korpus oblężniczy stracił
bowiem 7200 zabitych, rannych i chorych czyli ¼ sił początkowych. Za to myszy na pewno odetchnęły…