Miałem dziś kontynuować
wątek starcia pod Zakrzewem (na moim FB mamy bardzo ciekawą dyskusję na
temat wczorajszego spisu), ale że jeszcze zbieram źródła, musi to trochę poczekać.
Jako że mój ukochany pierworodny zdecydował o 6 rano, że spanie jest
przereklamowane, mam okazję napisać nowy wpis. Pozostaniemy jednak w klimatach
rajtarii, tym razem jednak polskiej z roku 1660. Jeden z moich ulubionych
pamiętnikarzy z XVII wieku opisze nam najgorszy i najlepszy moment swojej
kampanii przeciw armii Szeremietiewa.
W czasie bitwy pod Cudnowem, Hieronim Chrystian Holsten wpadł
do niewoli moskiewskiej; gdy zraniono mu konia, złapał mnie za kark półniemiecki Moskwicin. Rajtar spędził aż trzy
tygodnie w otoczonym przez armię koronnym obozie Szeremietiewa i – co dość
zrozumiałe – nie wspomina tego pobytu najlepiej.
Zapanował tak wielki
głód, że nie da się tego opisać, ponieważ nasi Polacy i Tatarzy tak mocno ich
zablokowali, że mogli oni wyjść najwyżej na 20 kroków z obozu. Koń pożerał z
głodu drugiego konia[1], do
tego nie można było znaleźć ani liści, ani drzewa, ani korzeni drzew. Nam
jeńcom podrzucali od czasu do czasu z litości kawałek surowego końskiego mięsa.
Z gnatów robiliśmy zaraz ogień i węgle, na którym mięso piekło się całkiem na
czerwono. Od Niemców[2]
otrzymywaliśmy także czasami kawałek mocno spleśniałego chleba. Moczyliśmy go w
wodzie i robiliśmy z tego zimną zupę w ustach, ponieważ w naszej jamie[3]
własnymi rękami wygrzebaliśmy jeszcze małą dziurę, aby móc czerpać wodę pitną
na nasze potrzeby.
Gdy po kapitulacji wojsk moskiewskich Holsten i spółka
wrócili w szeregi własnej armii, przedstawiali straszny widok. Nasze żołądki i ręce pokurczone były
zupełnie jak puste dudy, dym z gnatów końskich zabalsamował nas całkowicie.
Nasz dzielny rajtar miał jednak okazję podreperować zdrowie,
gdy jego regiment pozostał na Ukrainie na leżach zimowych. W porównaniu z poprzednimi doświadczeniami,
dzielny wojak i jego koledzy spędzali teraz czas w komfortowych warunkach.
Tę połowę zimy
spędziliśmy więc za ukraińskimi piecami chlebowymi, gdyż tu, gdy gospodarz chce
iść spać, włazi z żoną do worka, podobnie pachołek i dziewka, każdy w swoim
worku i tak śpią wszyscy, a cielęta i świnie obok pieców. Dobre mięso i chleb,
miód, gorzałka i tytoń były naszym zwykłym wiktem. Moją najlepszą rozrywką było
to, że stale mogłem jeździć na łowy, gdyż miałem dobre psy i sokoły. Wieczorem
zabawialiśmy się z ukraińskimi, smagłymi dziewczętami i tak połowa zimy
zbliżała się do końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz