środa, 25 lipca 2012

Jan Brzechwa - bynajmniej nie dzieciom...

W siedemnastowiecznych armiach sztandar był ważnym elementem praktycznie każdego oddziału wojskowego. Niezależnie od armii którą byśmy się zajmowali, znajdujemy sztandary (czy znaczki) na poziomie podstawowej jednostki organizacyjnej – kompanii (chorągwi/roty/kornetu). Pozwalały żołnierzom identyfikować się z własnym oddziałem, stanowiły centralny punkt wokół którego można było zebrać oddział w przypadku rozproszenia w toku walki (czy to w trakcie pościgu za nieprzyjacielem czy też ucieczki przed nim), pomagały identyfikować  przynależność jednostki w momencie gdy obydwie walczące strony nosiły podobne stroje. Jako że utrata sztandaru przez oddział była poczytana za zniewagę czy złą wróżbę, nierzadko dochodziło do bardzo zaciętych walk w obronie chorągwi. Wiele musiało tu zależeć od osoby chorążego – musiał to być człowiek odważny i dobrze władający bronią. Znalazłem właśnie ciekawy opis takiego dzielnego chorążego,  idealny to więc temat na wpis. 
8 sierpnia 1581 roku armia Stefana Batorego uderzyła na Psków. Szturm prowadził oddział spieszonych ochotników z kawalerii koronnej. Na jego czele maszerowali towarzysze z chorągwi husarskiej rotmistrz Prokopa Pieniążka. Chorążym tej roty był Jan Brzechwa (sic!), który w szeregach oddziału miał poczet na dwanaście koni arkabuzerów (jak widzimy chorągiew Pieniążka była jednostką mieszaną). Niósł on biały sztandar z błękitnym krzyżem, gdyż rotmistrz był rycerzem zakonu jerozolimskiego (czyli innymi słowy joannitą czy też rycerzem maltańskim) i miał prawo do takiej chorągwi k’woli królowi panu swemu i sławie nieśmiertelnej. Pan Jan jako pierwszy miał dostać się na mury, gdzie wielkie szwanki podejmował od nieprzyjacielskich pocisków. Długo jednak nie ustąpił ze stanowiska, a jego powiewający sztandar musiał być bardzo irytującym widokiem dla obrońców Pskowa. W końcu jednak barzo potłuczonego chorążego przemocą ściągnęli z murów sami towarzysze, bojąc się o jego zdrowie. Kilku żołnierzy którzy zastąpili go na stanowisku miało jednak mniej szczęścia, zginęli bowiem od ciężkiego ostrzału. Wydawało się, że sztandar wpadnie w ręce załogi, jako że już Moskwa sięgała jej osękami ze spodku, jednak pachołek królewski Saporowoski dostawszy jej, chwilę ją niemałą trzymał, aż zatem noc zaszła. Relacja o tym nie wspomina, ciekawe jednak czy ów Saporowski otrzymał od rotmistrza Pieniążka jakąś nagrodę (w postaci pieniążka?) za uratowanie sztandaru?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz